Wspólne świętowanie pomaga budować więzi społeczne

3 godzin temu
Zdjęcie: Ulica


Obecnie mamy mało okazji do otwarcia na innych. A w święta możemy spotkać kogoś całkowicie innego od nas. Wystarczy przyznać tej osobie przestrzeń do bycia sobą. Rozmawiają Monika Kostera i Jarema Piekutowski.

Monika Kostera: Mamy rozmawiać o świątecznych dniach i ich społecznej roli. Jako socjalistka jestem przywiązana do dwóch ważnych instytucji społecznych. Po pierwsze, do prawa pracowników do posiadania wolnego czasu – takiego, który jest ich prawem, choćby nie pracowniczym, tylko ogólnospołecznym. Czyli to czerwonych kartek w kalendarzu, o które nie trzeba nikogo prosić, ani z nikim ich negocjować.

Po drugie, do państwa świeckiego, nie religijnego ani ideologicznego. Takim państwem jest np. państwo francuskie. Jego rolą jest zapewnienie wszystkim obywatelkom przestrzeni do tego, by świętować zgodnie z ich tradycjami, czy to różnych religii i wyznań, czy to według innych tradycji, takich jak tradycje ruchu pracowniczego, czy wcale.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo
i politykę.

Cenisz naszą publicystykę?
Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.

Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:

25 zł 50 zł 100 zł 200 zł 500 zł 1000 zł

Ale to pierwsze przeważa nad tym drugim, więc nieświętujący też mają wolny dzień. Jako uczestniczka różnych społeczności cieszę się, iż mają one wspólne zasady i tradycje – coś, co łączy je w sensowny sposób i są to często – w krajach Europy – święta chrześcijańskie. W tym sensie one dają nam wspólne znaczenia, w dodatku związane z czasem wolnym od pracy.

Wreszcie jako chrześcijanka jestem wdzięczna, jeżeli instytucje państwowe nie wkraczają w moją sferę duchową. Nie chcę mieć państwa w moim Kościele, podobnie jak nie chcę mieć Kościoła u steru państwa. To są żywioły tak bardzo sobie obce w moim świecie, iż przeszkadzają sobie wzajemnie, niszczą się nawzajem.

Czyli jest tak – pragnę świąt obowiązujących na mocy stanowionej przez państwo, będę szczęśliwa, jeżeli będą to święta mające znaczenie, które potrafią łączyć ludzi w społeczeństwie nie tylko w danym miejscu i czasie, ale także poprzez czas, pokolenia wstecz. Jednocześnie chciałabym, żeby państwo tworzyło przestrzeń do tego, żeby pod koniec grudnia chrześcijanie obchodzili Boże Narodzenie, Żydzi Chanukę, a komuniści – Gwiazdkę.

Jaremo, a jak to jest u Ciebie? jakie jest Twoje ogólne podejście do społecznego świętowania?

Jarema Piekutowski: Dużo myślę o świętach. Ostatnie Boże Narodzenie było katalizatorem tych przemyśleń, stało się bowiem dla mnie dość przełomowe jako dla socjologa. Zdałem sobie sprawę, iż dla jak wielu ludzi te święta są traumą, wielu ludzi ich nie lubi, wielu kojarzy je z przymusem. Takie głosy pojawiają się w przestrzeni publicznej coraz częściej. Polacy w końcu mniej boją się mówić o tym, co ich boli. Zdarzyły mi się na temat świąt Bożego Narodzenia trudne rozmowy. I zabrakło mi, przyznaję, nieco empatii, gdyż moje doświadczenia ze świętami są zasadniczo pozytywne.

To, iż większość Polaków organizuje święta Bożego Narodzenia, wynika z głębokich potrzeb

Jarema Piekutowski

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

Z drugiej strony od dawna widzę, iż mogą one wywoływać stres. Zwłaszcza w domach, w których święta oznaczają jeszcze więcej alkoholu, jeszcze więcej awantur niż zwykle. Ale choćby dlatego, iż w wielu rodzinach panuje perfekcjonizm. Panuje niepodzielnie przekonanie, iż trzeba perfekcyjnie zrobić Wigilię, ugotować 12 dań, ugościć lubianych i nielubianych członków rodziny. A brakuje czasu i sił.

Nie zapominajmy, iż Polacy pracują bardzo ciężko, od lat Polska znajduje się w niechlubnej czołówce europejskiej jeżeli chodzi o liczbę przepracowanych godzin rocznie. Do ubiegłego już roku trzeba było pracować także w Wigilię. W tym roku uchwalono, iż ten dzień będzie wolny, ale za cenę – kto wie, czy nie zbyt wysoką – dodatkowej ciężkiej niedzieli handlowej.

Presja, która może sprawiać, iż święta są przykre, przychodzi z dwóch stron: od poprzednich pokoleń, by podtrzymywać tradycję, ale także ze strony biznesu, który upodobał sobie te święta, i który bombarduje potencjalnych klientów reklamami i promocjami. Te dwa naciski złączyły się w jeden klincz i trzeba bardzo dużo odporności psychicznej i samodzielności, żeby mu się oprzeć.

Konserwatyści powiedzą może, iż ta presja na podtrzymywanie tradycji jest w gruncie rzeczy dobra, bo bez jej podtrzymywania, bez podtrzymywania rytuałów społeczeństwo się rozpadnie. Jestem sceptyczny, iż to faktycznie może działać w dzisiejszym społeczeństwie masowej komunikacji, w społeczeństwie, w którym siłą rzeczy mamy do czynienia z wolnym rynkiem idei. Konserwatyści muszą zdać sobie sprawę, iż nikogo dziś ani do świętowania, ani do lubienia świąt się nie zmusi.

A mimo to uważam, iż to konserwatywne wołanie o święta ma też głębszy sens. Bo fakt, iż większość Polaków organizuje święta Bożego Narodzenia – stawiam tezę, można z nią się spierać – wynika jednak z głębokich potrzeb. Po pierwsze – z najprostszej potrzeby odpoczynku i bycia z bliskimi, co bywa niełatwe w wielkomiejskim, zapracowanym świecie. Po drugie – z potrzeby nowego początku, zostawienia tego, co było, w przeszłości. Po trzecie – z potrzeby celebracji, szczególnego czasu, który będzie odróżniał się od codzienności.

W sumie opisałem innymi słowami to, o czym wspomniałaś, myślimy podobnie. I ja chcę świąt, ale świąt możliwie wolnych od przymusu, wypływających z głębokich potrzeb, o których mówiłem wcześniej. Ale może się mylę, może piszę o tych potrzebach dlatego, iż sam je odczuwam lub odczuwa je moja bańka społeczna?

Kostera: Dotykasz tu czegoś, co uświadomiłam sobie w minione święta szczególnie wyraziście.

Święta są wyjątkową okazją do spotkania i rozmowy ponad bańkami komunikacyjnymi. Do tego potrzebne są oczywiście inne okoliczności, takie jak dobra wola i pokój. To nie dzieje się automatycznie. Ale święta mogą dać kawałek szczególnie cennej czasoprzestrzeni poza codziennością, takie zawieszenie broni naszych codziennych ścieżek, ambicji i dążeń. Święta pomagają budować, nomen omen, więzi społeczne – wzdłuż, wszerz i w poprzek struktury społecznej i różnych jej kategorii takich jak wiek, poglądy czy choćby klasy – jeżeli damy im szansę.

Nowość Nowość Promocja!
  • Barbara Józefik
  • Katarzyna Sroczyńska

Gender w gabinecie

39,99 49,99
Do koszyka
Książka – 39,99 49,99 E-book – 35,99 44,99

W obecnym świecie mamy mało okazji do takich spotkań. Raczej całe neoliberalne życie tak zawodowe, jak prywatne i związane z edukacją, polega na ograniczaniu kontaktów między różnymi grupami społecznymi. Szkoły są coraz bardziej de facto segregowane – zamożni ludzie posyłają swoje dzieci do innych szkół niż ubodzy. Od czasów transformacji systemowej mieszkamy nie tylko w odrębnych domach, ale na osobnych osiedlach. Mamy różne hobby.

Nawet życie religijne nas częściej dzieli, niż łączy – osoby zamożne coraz częściej decydują się na określanie siebie jako niewierzące lub szukają takich społeczności religijnych, które nie umożliwiają kontaktu z biedniejszymi, w sensie zamożności finansowej i w sensie kapitału symbolicznego.

W internecie bańki komunikacyjne są podstawową formą grupowania się osób. We wszystkich tych miejscach istnieje ścisły gatekeeping polegający na sortowaniu osób w taki sposób, by były podobne do siebie pod jakiś uznanym za istotny zestawem kryteriów – z punktu widzenia możliwości zdobycia środków, awansu, dostępu do władzy. Nie dopuszcza się odmiennych głosów w wydawnictwach, pismach, w sztuce (cała różnorodność oferowana jest przez grupę bardzo podobnych do siebie osób pod względem kapitału symbolicznego).

Innymi słowy, szansa, iż otworzymy nasze ulubione pismo i znajdziemy tam felieton napisany z całkiem innego niż nasz punktu widzenia, jest w tej fazie neoliberalizmu bliska zeru. Dzieje się tak choćby w kontekstach wiedzy. Szansa, iż badacz zajmujący się opisem sytuacji osób zmarginalizowanych rozmawia z osobą bezdomną twarzą w twarz jest bardzo mała. Sprawił to spadek popularności metod badawczych pozwalających na kontakty, takich jak etnografia. Bogaci choćby unikają transportu publicznego, a jeżeli już jeżdżą czasami metrem, to prawdopodobieństwo, iż będą podczas jazdy wdawać się w pogawędki z osobami wyglądającymi inaczej od nich jest znikome.

Zostają nam adekwatnie niemal tylko święta, kiedy możemy – nie musimy – spotkać kogoś całkowicie innego od nas. Ta możliwość otwiera się wtedy, gdy przyzna się tej drugiej osobie przestrzeń do bycia sobą, gdy obie strony szanują się przynajmniej jako istoty ludzkie. To jest właśnie aktywny pokój tak jak definiuje go badaczka zarządzania dla pokoju, prof. ALK Ilona Hunek. Taka strefa chroniona od wrogości, od braku szacunku. Ona może być bardzo ograniczona w czasie i przestrzeni, ale ważne, iż jest.

O tym opowiada poruszający film „Joyeux Noël” o żołnierzach z czasów I wojny światowej, którzy na okres świąt bratają się sobą, by zachować swoje człowieczeństwo. Koleżanka, która spędziła część młodości w oblężonym Sarajewie opowiadała mi, jak przed tą wojną różni mieszkańcy jugosłowiańskiego wówczas Sarajewa spotykali się w okresie różnych świąt. Jej muzułmańska rodzina obchodziła Boże Narodzenie razem z chrześcijańskimi sąsiadami. Potem sąsiedzi obchodzili z nimi święta muzułmańskie. Wszyscy życzyli sobie szczęśliwych świąt na różne sposoby w przestrzeni, jaką dawało im państwo.

Czyli potrzebna jest: przestrzeń strzeżona przez instytucje społeczne i dobra wola. Nie daje to żadnej gwarancji i nie jest wykute w skale – jest czymś, co stale się tworzy. Pokój się czyni, ku wspólnemu szczęściu („błogosławieni czyniący pokój”).

W skandynawskiej długiej nocy zostawiano palące się świece, szczególnie ważne dla powracających z połowu rybaków. Święta też są takim powrotem przez ciemność

Monika Kostera

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

A z drobnych euforii – jest dużo symboli świętowania, którymi można się dzielić, tworząc w ten sposób złożoną wspólnotę. Muzułmańska rodzina mojej koleżanki miała zawsze w święta choinkę (koleżanka przez cały czas ma choinkę w święta, mimo iż świat się zmienił, a ona od dawna mieszka w Skandynawii). Dekoracje świąteczne – kolejny temat! Co Ty myślisz o nich? Prywatnych i publicznych?

Piekutowski: Uwielbiam je, o ile nie są potwornie kiczowate (a to zawsze im grozi). Ale mam w sobie coś takiego, i myślę, iż wiele osób to ma, iż przyjemność sprawia mi patrzenie na kolorowe światła. Dlatego z takim sentymentem wspominam neony z lat 80. To był podły, szary, mroczny czas, i choćby neonów zostało już niewiele, ale te, które zostały, dawały jakąś ulgę w „jaruzelskiej” rzeczywistości. A w latach 90. i później resztki większości neonów usunięto, zastąpiły je tanie kasetony, których blask jest blady, nie daje tego ciepła.

A ja czuję wręcz fizycznie, iż świąteczne dekoracje je dają, i w momencie, gdy zostaną wywieszone, znów na chwilę mogę poczuć się jak w blasku neonów. Jednak to odczucie zależy od tego, z jakiej perspektywy spojrzę na dekoracje. Wiele miast rezygnowało w ubiegłych latach, zwłaszcza po pandemii, ze świątecznego oświetlenia. Zawsze będzie to – podobnie jak kultura – jeden z pierwszych wydatków do odstrzału. I nie da się zaprzeczyć, są z pewnością ważniejsze wydatki, takie jak ochrona zdrowia, edukacja i tak dalej.

Jednak nie likwiduje się całkowicie kin po to, by zbudować szpitale, nie rezygnuje się całkowicie z poprawy estetyki budynków czy z konserwacji zabytków, by zachować szkoły. Chciałbym więc, by miasta zachowały światła, choćby skromne. Myślę, iż dla wielu zmęczonych mieszkańców to może być ulga, może to być przypomnienie, iż będą mogli choć chwilę odpocząć – choć oczywiście nie dla wszystkich.

Ważne, by te dekoracje nie były nachalne, by się nie rozpychały. Jedną z cech kiczu jest to, iż rozpycha się, bije po oczach. Zwłaszcza tych, dla których święta z takich czy innych przyczyn są bolesnym momentem.

Bardzo cieszę się, gdy widzę, iż sąsiedzi dogadali się i jakaś kamienica ma dekoracje zrobione przez samych mieszkańców – ot tak, dla dobra wspólnego, by było przyjemniej. To rzadkość – ale choćby pojedyncze udekorowane mieszkania cieszą. Przecież dekoracje w oknach także są dla tych przechodzących ciemną ulicą.

Oczywiście także z robienia dekoracji świątecznych można zrobić biznes i przymus. Lepiej byłoby pamiętać, iż one tylko symbolizują coś ważniejszego: odpoczynek, odnowienie, radość, miłość. Jest takie wschodnie przysłowie: „Kiedy mędrzec wskazuje na księżyc, głupiec widzi tylko palec”.

Nowość Nowość Promocja!
  • Jerzy Sosnowski

Niezerowa liczba smoków

39,20 49,00 Do koszyka

Myślisz, iż to w ogóle możliwe, żebyśmy masowo pamiętali o głębszym znaczeniu świąt, o tym, co jest najważniejsze i najlepsze, a nie o błyskotkach?

Kostera: Ależ to, co czym mówisz, to właśnie JEST coś ważnego, jakieś cywilne głębokie znaczenie. Karnawał. W środku zimna i ciemności. Zgadzam się z Tobą, iż polskie dekoracje świąteczne są kolorowe – w moim świecie też tak jest.

Te kolory łączą nas z jakąś aurą, w znaczeniu Benjaminowskim, różnych ciężko doświadczonych miejsc i punktów polskiej kolektywnej duszy. Tak, wierzę w kolektywną duszę – w takim sensie, w jakim rozumieją ją socjologowie systemowi zajmujący się tak zwaną stygmergią, czyli rezonansem między jednostkami, sprawiającym, iż orientują się na wspólne działania.

Nie wierzę w tożsamość narodową czy zbiorową w ogóle – nie ma moim zdaniem nic, co definiowałoby grupy osób w taki trwały, stabilny sposób. Coś ludzi musi animować wspólnie, na przykład solidarność, czyli wiara we wspólny cel.

Polskie dekoracje kojarzą mi się więc z kolorami. A szwedzkie – z ciepłym białym światłem, jak płomień świecy. To też ma swoje korzenie – w skandynawskiej długiej nocy zostawiano palące się świece, szczególnie ważne dla powracających z połowu rybaków. Święta też są takim powrotem przez ciemność. Tęsknię w zimie za polską różnobarwnością, neonową, landrynkową być może, czemu nie? – i za szwedzkim płomieniem nadziei. Wychowałam się trochę w Polsce, trochę w Szwecji. W okolicach Bożego Narodzenia oba te terroirs zaczynają mieć wielkie znaczenie.

Mówisz o komercji i to dla mnie również jest nieszczęściem. Neoliberalny kapitalizm odziera nas ze wszystkiego, na wszystkim buduje jakiś kapitał. Pisze o tym Guy Standing w książce „Plunder of the Commons” – źródłem bogactwa w tej epoce kapitalizmu (którego, powiem szczerze, nie szanuję w żadnej epoce, ale mogę przyznać, iż miewał swoje lepsze momenty) jest prywatyzacja, pochłanianie i przerabianie na akumulowany przez kogoś kapitał tego, co wspólne.

Święta są wspólne, w swojej roli jako karnawał dają przestrzeń na eksperymentowanie, odrywanie się od ustalonych ról i pozycji. Mogę absolutnie rozumieć jakąś tam osobę ze skrajnie innymi od moich poglądami przy stole świątecznym, ale gdy od niego odejdziemy, nie muszę już choćby myśleć o jej poglądach. Ten stół jest żywą utopią, sprawdzaniem, co można zrobić w lepszym świecie. Anarchiści nazywają to prefiguracją. Niby nie ma to znaczenia, ale to z takich właśnie momentów tka się potem kiedyś, w lepszych czasach, nowe idee, konstytucje, deklaracji praw. W święta dzieje się to nie na barykadach i nie na strajkowej pikiecie, tylko w atmosferze radości.

No właśnie, euforia – oto powód, dla którego lubię składać życzenia świąteczne. Życzę wtedy albo czegoś, co cieszy mnie, albo drugą osobę – przy założeniu, iż istnieje przestrzeń na empatię, czyli mogę się ucieszyć z tego, iż życzenia „pięknej Gwiazdki” uradowały komunistę, a on ma w tym momencie w sobie bufor radości, by pożyczyć mnie, chrześcijance, wesołych świąt Bożego Narodzenia. Albo odwrotnie, ja jemu Wesołych Świąt, on mi cudownej Gwiazdki. I tak, i tak jest dobrze. Nie będę tylko nikomu składać „pozdrowień sezonowych”, bo to nikogo nie cieszy.

A Ty, lubisz składać życzenia świąteczne? Lubisz je przyjmować?

Piekutowski: Bardzo lubię i składać, i przyjmować. Ale składanie życzeń to trudna sztuka. Przypomina mi się polski film „Twarz” Małgorzaty Szumowskiej. Niespecjalnie mi się podobał, ale jedna scena była bardzo trafna. To była właśnie scena składania życzeń w rodzinie głównego bohatera, który usłyszał między innymi: „Życzę ci, żebyś tak nie błaznował… Żebyś te włosy obciął”. Brzmi groteskowo, ale łatwo jest pomylić własne życzenia wobec kogoś z życzeniami dla tej osoby.

Chodzi mi po głowie jeszcze kwestia dobra wspólnego. Mówisz o „Plunder of the Commons”, gdzie Standing pisze o zawłaszczaniu dobra wspólnego. To odwrotna perspektywa niż w słynnym tekście „Tragedia wspólnego pastwiska” Garretta Hardina z 1968 r. Hardin argumentuje, iż jeżeli coś jest dobrem wspólnym, to niedługo zostanie zniszczone i wyczerpane. Człowiek, jak twierdzi autor, dąży bowiem do maksymalizacji swoich korzyści, np. wypasania większej liczby swoich zwierząt na wspólnym pastwisku, co prowadzi do przeeksploatowania zasobów.

Hardin miał dobre intencje – chciał ukazać, iż dobro wspólne też wymaga troskliwego i przemyślanego zarządzania, iż nie wystarczy udostępnić dobra wszystkim. Jego tezy, wbrew intencjom, były jednak w powierzchowny sposób wykorzystywane przez najtwardszych zwolenników darwinistycznego kapitalizmu.

Tak, nie wszystko może być dobrem wspólnym, i istnieją rodzaje dobra wspólnego, którym grozi przeeksploatowanie. Ale święta, ich obchodzenie, dekoracje – to jest dobro, którego nie zabraknie. Chcę móc wziąć je we własne ręce i dzielić się nim, zamiast oddawać je Mikołajowi narysowanemu przez wielki koncern.

Idź do oryginalnego materiału