Trwają konsultacje dotyczące prac utrzymaniowych na polskich rzekach. Ważą się losy naszej wody, której brakuje w rzekach oraz ich dolinach.
W Polsce przyjęło się, iż rzeka powinna słuchać się urzędników. Jak jej każą płynąć prosto, to ma nie meandrować, czytaj – nie brykać – ale poddać się karnie temu korytu, które wybierze jej planista. W praktyce rzeka najczęściej ma przypominać kanał, nie wylewać, żeby nie moczyć pól pod uprawy – dziś nierzadko kukurydzy – i łąk do skoszenia pod dopłaty. Dla bobrów nie ma w planie miejsca, drzewom i innej roślinności, nie przyciętej i nie wycinanej też należy podziękować. Człowiek zawsze wymyśli tysiąc i jeden sposobów na to, by utopić miliony złotych w kosztownych inwestycjach – zamiast skorzystać z pomocy bobrów, o których było głośno w 2024 roku.
Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo
i politykę.
Cenisz naszą publicystykę?
Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.
Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:
Budowane tak ochoczo zbiorniki retencyjne nigdy nie będą magazynować wody skuteczniej niż stawy bobrowe, tworzone przez te gryzonie – całkowicie za darmo – w górnych odcinkach rzek. Jednak problem nie dotyczy wyłącznie bobrów. Dajmy na to praktykę odmulania, które polega na wyciągania z rzeki tego, co jest na jej dnie i stanowi istotny – czy wręcz najcenniejszy pod względem przyrodniczym – element rzecznego ekosystemu. Straty te nie powstrzymują ludzi przed wysłaniem ciężkiego sprzętu przeciwko „bezużytecznemu” mułowi.
Dochodziło już do przypadków, gdzie w rezultacie takich prac wyrzucano z wody wciąż żywe minogi i szereg innych organizmów wodnych. Koparka robiła swoje, jej właściciel realizował zlecenie otrzymane z urzędu. Ktoś na tym zarobił – a traciła przyroda. Piszę o tym nie bez powodu, bo „taki już mamy klimat” w naszym kraju, iż państwo nie daje spokoju małym, średnim i trochę większym rzekom.
Urzędnicy skrupulatnie wykorzystują fakt, iż my, jako społeczeństwo żyjemy odwróceni plecami do rzeki. Może Kowalskich i Nowaków obchodzi jeszcze miejska plaża w mieście, ale już na pewno nie to, co dzieje się ze strugą – zarośniętą jakimiś krzakami i drzewami – która płynie za ich płotem. Chyba, iż pojawi się inwestor, który sprzeda osiedle z widokiem na rzekę. Albo struga się zbuntuje i mimo iż została skierowana do przygotowanego przez ludzi koryta, wyleje i narozrabia, upominając się o swoją dolinę. Wtedy zaczynają się narzekania, wnioski o dalsze ujarzmianie rzeki.
To nic, iż latem wody w takiej rzece często nie ma, a i w inne pory roku, poza chwilami nawalnych opadów, jest jej jak na lekarstwo. Nie ma dziś też takich obfitych opadów śniegu i pokrywy śnieżnej, która zalegałaby nad rzeką, zasilając jej wody na początku wiosny. Tymczasem wystarczy jedno wykroczenie, choćby niewielkie podtopienie i człowiek zaraz pomstuje na rzekę, nie zadając sobie pytania, dlaczego nie sprawdził, czy przypadkiem nie wybudował domu na terenie zalewowym. A przecież od paru dekad dobrze wiemy – szczególnie po wielkich powodziach – iż lepiej nie wchodzić tam, gdzie jeszcze niedawno królowała rzeka i o tym, iż choćby najpotężniejszy wał nie obroni nas przed ekstremalnym zjawiskiem. Pisałem już o tym w moim felietonie poświęconym „Polsce dwóch wód”.
Dziś ujarzmimy rzekę?
Grupą, która dostrzega absurd wielu prac utrzymaniowych, są dziś nieliczni przyrodnicy i nieco liczniejsza od nich grupa amatorów wędkarstwa. Wśród wędkarzy, przynajmniej wśród ich części, istnieje świadomość tego, jak ważna jest troska o zacienione drzewami brzegi rzek, meandry, powalone drzewa, zakola i skarpy podcinane przez nurt rzeki, czy szerzej: o proces renaturyzacji.
Jeden z moich wędkujących znajomych opowiada mi regularnie, jak próbuje reagować na to, co dzieje się z rzekami. A to jest świadkiem zrzutu nieokreślonej substancji do wody, a to próbuje sam działać i proponuje, iż z własnej inicjatywy obsadzi brzeg roślinnością – niestety, zarządzająca rzeką instytucja nie widzi takiej potrzeby. Jest wciąż osamotniony w swojej postawie, a przez to coraz bardziej sfrustrowany, chociaż, jak mi powtarza, będzie w obronie cieków występował do upadłego. Jednak sprawa naszych rzek i tego, co planują z nimi robić ich zarządcy, nie zwalnia reszty społeczeństwa z troski o ich los. Bo rzeki są naszą wspólną sprawą. I choć brzmi to jak truizm, to czasem trzeba o nim przypominać: woda to życie.
Rzeka to nie kanał, ściek czy rów. To wolny organizm, który powinien mieć przestrzeń, na której rozleje swoje wody i wytyczy sam swoje koryto
Paweł Średziński
Tymczasem Wody Polskie rozpoczęły konsultacje w sprawie polskich rzek i to w całej Polsce. Ich celem, jak czytamy w oficjalnym komunikacie, jest przygotowanie planów utrzymania wód. Co to oznacza w praktyce? Zacytuję wspomniany komunikat, bo jego fragment bez wątpienia na to zasługuje:
„Prace utrzymaniowe są realizowane w obrębie dna i brzegów śródlądowych wód powierzchniowych i polegają na:
- wykaszaniu roślin,
- usuwaniu roślin pływających i korzeniących się w dnie,
- usuwaniu drzew i krzewów,
- usuwaniu przeszkód naturalnych oraz wynikających z działalności człowieka,
- zasypywaniu wyrw oraz ich zabudowie biologicznej,
- udrażnianiu wód,
- remoncie lub konserwacji ubezpieczeń urządzeń wodnych lub budowli regulacyjnych,
- rozbiórce lub modyfikacji tam bobrowych oraz zasypywaniu nor zwierząt w brzegach”.
Znając już odpowiedź na pytanie, czym są te prace utrzymaniowe według Wód Polskich, dochodzimy do sedna problemu. Bo konsultacje nie dotyczą wyłącznie odcinków położonych w terenie zabudowanym. Prace utrzymaniowe mogą dotyczyć wszystkich odcinków rzek, również tych położonych w leśnej głuszy. Prace, które zostały wymienione w komunikacie, zdaniem osób zajmujących się ochroną rzek i mokradeł, mogą oznaczać dewastację rzecznych ekosystemów.
Bo czym są owe wycinki drzew i krzewów, czym usuwanie rośliny pływających? A czym jest rozbiórka tam bobrowych? Czy nie niszczeniem szalenie ważnych dla ochrony zasobów wody, bioróżnorodności i klimatu, stawów bobrowych, które podwyższają poziom wód gruntowych, schładzają swoją okolicę i stają się ostoją wielu różnych gatunków? A usuwanie przeszkód naturalnych? Przecież drzewa, które wpadają do rzeki, również mogą spowalniać spływ wody, uwalniać procesy naturalne w rzecznej dolinie, stać się schronieniem dla ryb. To jednak nie jest aż tak kluczowe. Liczy się plan, który należy przygotować, a konsultacje trwają.
Bardzo dobrze podsumował proces konsultacji dr Andrzej Czech, badacz bobrów, który nawiązał w swoim wpisie w mediach społecznościowych do pożarów trawiących Kalifornię: „Jak widać w Los Angeles, cała forsa świata nie pomoże, jak nie ma wody. A każda kropla wody zatrzymana tam, gdzie spada z nieba, jest cenna. To więcej życia, to więcej zieleni, to więcej chłodu. To więcej stabilności i przewidywalności. To mniej suszy, pożarów i tragedii”.
- Jerzy Sosnowski
Niezerowa liczba smoków
Czech nie kryje swojego krytycznego podejścia wobec tego, co dzieje się z polskimi rzekami. Przypomina, iż rzeka to nie kanał, ściek czy rów. To wolny organizm, który powinien mieć przestrzeń, na której rozleje swoje wody i wytyczy sam swoje koryto. Poza odcinkami już zabudowanymi rzeki powinny być renaturyzowane, a nie okaleczane pracami utrzymaniowymi.
Uwolnić rzekę
W całym kraju realizowane są konsultacje społeczne. Można w nich wziąć udział, do czego zachęca organizacja Wolne Rzeki w zdecydowanych słowach: „To ważna sprawa, konsultacje w których można i należy zabrać głos. Głos w kwestii tego, czy polskie rzeki mają wciąż być przekopywanymi rynnami, pozbawianymi roślinności, drzew na brzegach, tam bobrowych i wszelkich innych naturalnych elementów – czy może jednak pełnymi wody i życia rzekami”.
Wolne Rzeki przygotowały specjalny poradnik, który każdy i każda z nas może wykorzystać. Warto zainteresować się rzeką, która płynie obok nas, albo do której czujemy się przywiązani. Jak wyjaśnia Piotr Bednarek z Wolnych Rzek, prace utrzymaniowe planowane przez Wody Polskie budzą uzasadniony niepokój. By potwierdzić swoje słowa, przyjrzał się jednej z rzek o nazwie Borownica, która dzięki działalności bobrów – i temu, iż zostawiono ją w spokoju – zdziczała.
Niestety okazało się, iż bobrowe tamy przeszkadzają choćby w miejscu, gdzie nikomu nie wyrządzają żadnych szkód i nie ma żadnego logicznego wyjaśnienia dla ich likwidacji. To, co bobry zrobiły całkowicie za darmo i znacznie skuteczniej niż państwowi planiści od rzek, teraz zostało przeznaczone do likwidacji. Borownica ma zostać ujarzmiona i po obrazkach z drona, którymi podzielił się w swoim nagraniu Piotr Bednarek, może zostać jedynie wspomnienie. Bo jeżeli plany zostaną zrealizowane, po nowo powstałej ostoi przyrody nie zostanie choćby ślad.
Oczywiście wciąż jeszcze możemy coś zmienić przez uczestnictwo w konsultacjach, do czego bardzo wszystkich zachęcam. Sam to zrobię w sprawie moich rzek w rodzinnej Mezopotamii, krainie między Biebrzą i Narwią, której poświęciłem książkę. Bo jeżeli polskie państwo nie zmieni swojego podejścia do rzek, to znów zostanie nam cytowanie „Konopielki”. W niej Edward Redliński dosadnie opisał niszczenie rzecznych dolin, którego sam był świadkiem: „Rzeki prawdziwie nie było! Dno sterczało karpami i kłodami szczerniałymi na węgiel, trawy, bluszcze leżeli zwałami, wyschli na siano. Gdzieniegdzie na błocie gnili ryby, kaczki czaplali się w grzęzi, wybierali padło jak z koryta”.
Trudno mi sobie wyobrazić świat bez rzek. Niech płyną. Niech się wiją i odzyskują swoje doliny. Możemy im w tym pomóc właśnie teraz.
Przeczytaj również: Polska dwóch różnych wód