Korespondencja pisarek z 1946 roku jest na przemian euforyczna i smutna, przepełniona żalem, zwątpieniem i niepokojem. Mimo iż wydaje się zbiorem deklaracji miłosnych, w istocie to dialog dwóch samotnych kobiet ocalałych z wojennej hekatomby.
Edycja „Maria Dąbrowska, Anna Kowalska. Listy 1940-1949” jest projektem badawczym realizowanym w Instytucie Badań Literackich PAN w ramach Narodowego Programu Rozwoju Humanistyki przez zespół kierowany przez dr hab. Ewę Głębicką, prof. IBL; wydanie będzie miało wersję tradycyjną i cyfrową. Obejmuje połowę korespondencji pisarek, prowadzonej w latach 1940-1965, liczącej łącznie około 2350 listów. Jako pierwszy ukazał się tom zawierający listy z lat 1940-1945, opracowane przez dr Sylwię Chwedorczuk.
Poniżej publikujemy fragment wstępu Ewy Głębickiej do tomów drugiego i trzeciego (rok 1946, cz. 1-2), który jest na końcowym etapie przygotowania do druku. Zakończenie sześciotomowej edycji zaplanowano na rok 2027.
W 1946 roku pisarki stanęły przed koniecznością zmierzenia się z nową sytuacją w ich relacji: od listopada 1945 roku Kowalska mieszkała wraz z mężem we Wrocławiu, w służbowej willi przy ulicy Lindego, przyznanej profesorowi przez uczelnię. Nadto – zaszła w ciążę, o czym Dąbrowska dowiedziała się z jej listu z 19 grudnia. Reakcja autorki „Nocy i dni” na tę wiadomość zapowiadała ton i charakter listów z wielu następnych miesięcy:
Wiem, iż dziś jeszcze będę żałować, iż wysyłam te słowa. Wiem, iż jutro przyjdzie znów napływ wielkodusznego „zrozumienia”. I tak z góry na dół i znów do góry na diablej huśtawce, na którą posadziła mnie nasza wspaniała, odważna, bohaterska, lojalna Andzia (M. Dąbrowska, 26 grudnia 1945).
Pisząc o „diablej huśtawce”, Dąbrowska nieświadomie nazwała rzeczywistość, w której przyjdzie jej i jej otoczeniu żyć przez najbliższe nie tylko miesiące, ale lata. Określenie to gwałtownie zaczęło odnosić się także do spraw daleko wykraczających poza związek pisarek – opisywało całe życie, które z konieczności prowadziły, wszystkie wydarzenia, które miały miejsce w nadchodzącym czasie. Pisząc o „diablej huśtawce” Dąbrowska nie wiedziała jeszcze, jakie będą jej perspektywy jako pisarki, nie przewidywała wielu zagrożeń i nacisków, płynących ze strony władzy (bądź doświadczała ich po raz pierwszy), nie doceniała uciążliwości absurdów życia w nowej, tuż powojennej rzeczywistości społecznej i politycznej. W roku 1946, kiedy wszystko dopiero się odradzało lub na nowo wykuwało, zaczynał się proces, który na wiele lat ukształtował życie Dąbrowskiej i Kowalskiej, ich bliskich i przyjaciół, tak jak całego społeczeństwa polskiego. Był rokiem dramatycznych przełomów i zaskoczeń na każdym poziomie obserwacji.
Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo
i politykę.
Cenisz naszą publicystykę?
Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.
Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:
Korespondencję pisarek z 1946 roku zdominował temat ciąży Kowalskiej; w odczuciu Dąbrowskiej przyszłe macierzyństwo kochanki było aktem niewybaczalnej zdrady, zaprzeczeniem norm miłosnej relacji. Kowalska stała się złą bohaterką tego związku; pisała w liście z 31 października: „Ja jestem ta zła tanecznica”. To ona, zdaniem Dąbrowskiej, nie tylko opuściła przyjaciółkę, by podążyć za mężem do Wrocławia, ale też sprzeniewierzyła się zakładanej w intymnej relacji obietnicy wierności. Poszła „ku innemu, nowemu, własnemu życiu” (M. Dąbrowska, 11‒12 marca 1946).
Zderzyły się tu dwa odmienne sposoby postrzegania życia w relacjach z bliskimi. Maria widziała miłość jako fundament i zarazem warunek życia i szczęścia osobistego ‒ „ostoję, dającą siłę do znoszenia przeciwności innego rodzaju” (M. Dąbrowska, 19 marca 1946). Obie pozwalały sobie na słowa deprecjonujące wartość związków z mężczyznami obecnymi w ich życiu: Dąbrowska wyrażała się o Stempowskim z gwałtowną niechęcią (ale nigdy nie podważała wartości małżeństwa z Marianem), Annie zdarzało się pisać o Jerzym Kowalskim z wyraźną kpiną, ale nie kwestionowała małżeństwa z nim ani uczuć, jakimi go darzyła.
Intensywność korespondencji i zakłócenia fabuły
Intensywność wymiany listów między pisarkami zadziwia, a ich lektura wskazuje, iż owa częstotliwość stwarzała dla piszących (a także obecnych czytelników) trudności w uchwyceniu emocjonalnej fabuły całości korespondencji. „[List] który piszę dziś jest już ósmym – a nie mam jeszcze odpowiedzi choćby na pierwszy” (M. Dąbrowska, 26 czerwca 1946). W sytuacji tym sposobem prowadzonej listownej rozmowy stale dochodziło do nieporozumień, Kowalska nie w porę odpowiadała na stawiane pytania (albo nie odpowiadała wcale), te zaś po kilku dniach stawały się nieaktualne. Sprawy gmatwały się, wątki przeplatały.
Część listów, albo obszerne ich fragmenty noszą cechy listu familijnego, szczegółowo opisującego problemy domowe i kłopoty rodzinne; ich treść mogła być (i zwykle była) przekazana także innym osobom. W ten sposób wydarzenia w obu rodzinach stawały się wiadome wszystkim ich członkom, a sprawy najbliższych przyjaciół i znajomych były relacjonowane do Wrocławia i Warszawy; mikrokosmosy dwóch domów łączyły się. Bez wątpienia jednak listy pisarek z 1946 roku skupiają się na sprawie intymnego związku, a ich ogólny sens jest kłopotliwy do jednoznacznego opisania, co zresztą odczuwały także obie pisarki. „To jest tak trudny i zawikłany proces uczuciowy, taka trudna miłość, iż nasze listy ledwo a ledwo go dotykają słowami” – pisała Kowalska w liście z 12 kwietnia.
Przez pierwsze miesiące 1946 roku listy Dąbrowskiej skupiały się wyłącznie na „niewierności” Anny. Z tego wstrząsu zaczęła powoli wychodzić na początku marca, gdy odwiedziła Kowalską we Wrocławiu; wizyta ta nieco uśmierzyła jej cierpienia i zmieniła ton wynurzeń.
Teraz stopniowo zaczyna mnie znowu wszystko interesować. Myślę, iż bez bytności we Wrocławiu to by nie nastąpiło. To był po prostu może odruch instynktu samozachowawczego, ten wyjazd do Ciebie (M. Dąbrowska, 10 marca 1946).
Dopiero jednak wiele miesięcy później listy stały się spokojniejsze i bogatsze w różnorodne wątki; lektura gazet, wiadomości z radia BBC odrywały myśli Dąbrowskiej od osobistych kłopotów. W jej listach zaczęły pojawiać się komentarze do przeczytanych i usłyszanych aktualności, dotyczące polityki amerykańskiej, sowieckiej i wewnętrznych spraw Polski. Miała coraz więcej zobowiązań literackich, próbowała skupiać się na obiecanych, a zaległych pracach.
Jak czytać listy
Zachowało się 391 listów z 1946 roku, które korespondentki napisały do siebie i w większości wysłały. Wiele listów Dąbrowskiej miało po kilka brudnopisów, wysyłała je natychmiast po napisaniu, zachowując wcześniejsze wersje: „…listy moje stanowią tomiska. Strach, ile czasu i tak «brakującego» papieru na nie zużywam – sto razy przecież więcej niż wysyłam” – pisała 28 kwietnia. Innym razem, po powrocie z Wrocławia informowała: „List, który załączam, jest chyba czwartą redakcją”.
Kowalska sporządzała luźne zapiski, z reguły niedatowane lub datowane skrótowo, i wysyłała je dwa razy w tygodniu, zwykle we wtorki i piątki. Często nie sposób ustalić kolejności ich napisania, ponieważ wiele z nich pozbawionych jest informacji, wskazujących konkretne wydarzenia z życia rodziny w domu przy ul. Lindego, które mogłyby pomóc w ich chronologicznym uporządkowaniu. Pisarka była przekonana o braku wartości swoich zapisków:
Robię porządek. Wszędzie jakieś pozaczynane kartki do Ciebie pisane w środku nocy, przed zaśnięciem, przed świtem. Nic już nieznaczące słowa – strzępy słów. Robię materiał podpałkowy (A. Kowalska, 21‒22 września 1946).
Listy Dąbrowskiej były liczniejsze i znacznie bardziej obszerne, ale przede wszystkim charakteryzowały się większą intensywnością treści, swego rodzaju podwyższoną temperaturą. Gwałtowne, przepełnione sprzecznymi uczuciami, nierzadko okrutne – przytłaczają listy Kowalskiej, zawsze krótkie, z reguły spokojne i ostrożne, często marzycielskie. Nasuwa się pytanie, jak nie ulec pokusie poddania się słowom piszących i osiągnąć krytyczny dystans wobec czytanych tak sprzecznych ze sobą deklaracji i opisywanych emocji, słowem – jak nie pominąć rozlicznych i powikłanych kontekstów i strategii życiowych, jak nie podążyć biernie za autokreacją piszących, służącej grze, którą prowadziły.
Można postawić pytanie, czy była to głęboka miłość, czy jedynie skomplikowany i zawiły, trudny do zdefiniowania system uzależnień. Widać jednak pewną wartość, która uniemożliwiała im wspólne życie; tą wartością był „dom”, którego nie były w stanie stworzyć razem
Ewa Głębicka
Przed 1946 rokiem spędziły same tylko dwa miesiące, kiedy po powrocie do Warszawy w marcu i kwietniu 1945 roku przygotowywały mieszkanie Dąbrowskiej przy ulicy Polnej do użytkowania. Następne miesiące i lata to czas nie tak znów częstych wspólnych chwil, kradzionych codziennemu życiu wśród swoich rodzin, wypełniony kompulsywnie pisanymi listami – aż do przeprowadzki Kowalskiej do Warszawy.
Obie kobiety uzależniły się od pisania i otrzymywania listów, dopominały się o kolejne: „Oto drugi dzień bez Twego listu, czuję się jak narkoman bez dawki” ‒ pisała Kowalska 5 kwietnia. Korespondencyjna rozmowa, zapoczątkowana kilka lat wcześniej, przez cały czas była niezbędnym elementem codziennego życia, wyznaczała jego rytm i wartość. Ubolewały nad zawodnością tej formy kontaktu, list bowiem był „jedynie listem”, oddawał wprawdzie emocje piszącej, jednak czytany przez adresatkę był już tylko martwym śladem minionego czasu ‒ „w listach kostnieje chwila, kt[órej] już w rzeczywistości nie ma” – notowała Kowalska 31 sierpnia.
Listy nie zastępowały osobistego kontaktu, z konieczności były substytutem spotkania, łagodziły samotność: „Żyję od listu do listu, każdy skrawek, nie listu, ale koperty, czuję jak kawałek twojego i mojego ciała (A. Kowalska, 21 stycznia 1946); „Listy Twoje są jedyną rzeczą, która jest jak rosa w pustyni, przez którą brnę” (M. Dąbrowska, 24‒25 stycznia 1946). I nie o miłość fizyczną chodziło Dąbrowskiej, a o potrzebę „bycia razem”, o poczucie bezpieczeństwa i ukojenia, gdy pisała o „błogości, spokoju, niebiańskiej pewności”, których doświadczała, gdy były razem (M. Dąbrowska, 17 września 1946).
„Burzliwa pogoda”
Być może jest prawdziwe stwierdzenie Kowalskiej, iż u podstaw jej fascynacji osobą Dąbrowskiej był „hipnotyczny pociąg”, który zauważyła u siebie w czasie pobytu autorki „Nocy i dni” we Lwowie zimą 1942 roku; tak w każdym razie tłumaczyła tę sprawę w liście z 15 stycznia. Jednak gdy zmieniła się jej sytuacja i spotkała się z mężem, z którym mogła kontynuować dawne życie, jej stosunek do przyjaciółki zmienił się. Wprawdzie odczuwała potrzebę stałego kontaktu listowego oraz spotkań we dwie, ale mąż, własny dom i dziecko, które miało się narodzić, osłabiły urok romansu. Jego początek widziała w napięciach psychicznych związanych z wojną, powstaniem i zagrożeniami lat okupacji: „jakieś ogólne zachwianie równowagi i pomieszania wszystkich wartości” (A. Kowalska, 10 maja 1946). Także Dąbrowska uważała, iż okoliczności wojenne przyczyniły się do jej bliskości z Kowalską; pisała: „Jedyny to był chyba okres czasu wojny, kiedy nie bałam się, nie martwiłam, nie przeżywałam nic złego” (M. Dąbrowska, 10 marca 1946).
- Małgorzata Łukasiewicz
My, czytelnicy
Uczucie Dąbrowskiej miało wymiar totalny, zaborczy i wykluczający. Można być pod wrażeniem istnienia tak silnych emocji, trudno jednak nie zauważyć ich niszczącej siły i faktu, iż wiodły na manowce. Dowiedziawszy się o ciąży przyjaciółki, Dąbrowska zdała sobie jasno sprawę, iż jej związek z Kowalską nie będzie oparty na wierności. Mimo iż nie godziła się na taki model współżycia, nie zdobyła się na zerwanie, które zakończyłoby ten upokarzający dla niej układ: „zbrzydzisz mnie sobie, iż tak żebrzę łaski Twojej miłości, łaski okruchów z pańskiego stołu” (M. Dąbrowska, 21 stycznia 1946).
Wmawiała sobie i Annie, iż to „duma, miłość własna i ambicja” każą jej cierpieć – jak pisała w liście z 24 marca, ale też zdawała sobie sprawę, iż „bardziej elegancko byłoby uznać się w milczeniu za pokonaną” (M. Dąbrowska, 26 stycznia 1946). Jednocześnie miała wyraźnie świadomość, iż jej gwałtowne reakcje na nową sytuację są „kliniczną już niemal chorobą umysłu, podległego obsesji tej całej sprawy w stopniu przekraczającym już granice normalności odczuwania” (M. Dąbrowska, 19 marca 1946).
Widoczna jest zasadnicza różnica sądów w sprawie oceny ich związku i siebie nawzajem. „Jak piszesz radośnie, to mnie się zdaje, iż uszczęśliwia Cię właśnie to, co mnie unieszczęśliwiło i ponoszę jak spłoszony koń” – zwierzała się Dąbrowska w liście z 4 kwietnia. Niemniej, choć różniące się w emocjach i ‒ jeżeli można tak powiedzieć – mówiące o nich innym językiem, przez cały czas były dla siebie najbliższymi powiernicami – co w swoim liście podkreślała Kowalska:
Maryjko, czy nie sądzisz, iż to co najbardziej lubimy to jest – rozmawiać. Jest to może najbardziej udana forma naszego związku. Kto wie, jest to może sercem i treścią naszej miłości. […] Bardzo trafnie porównujesz stany uczuć do burzliwej pogody – tak jest – taki jest nasz klimat. Nieśmiało zauważyłabym, iż jest to przyrodzony klimat ludzi czujących (A. Kowalska, 27 kwietnia 1946).
Dąbrowska histeryzowała, przewidując, iż może umrzeć z powodu braku chęci do życia (list z 28 października); dwa tygodnie wcześniej twierdziła, iż „kochankowie po ujawnieniu zdrady powinni się natychmiast rozejść, inaczej stosunki ich będą coraz to bardziej nieeleganckie” (list z 9 października). Zmienną pogodę listów trudno jednoznacznie interpretować, a choćby nadać jej jakiś emocjonalny porządek; Kowalska próbowała perswadować, iż powinny
mieć dużo cierpliwości i wyrozumieć sobie nawzajem naszą okropność. Bo niektóre listy Twoje były straszne, odebrały mi jakoś uczucie godności – bez której zbyt ciężko, zbyt niebezpiecznie istnieć (A. Kowalska, 27‒29 października 1946).
W relacji pisarek z tego okresu dominowały wahania nastrojów, smutek następował po euforii, słowa sugerujące dystans i „kostium milczenia” po gorących zapewnieniach o miłości, wyrazy tęsknoty przeplatały się z wyrzutami, by ostatecznie poddać się zniechęceniu:
Największy wysiłek, na jaki mnie stać, włożyłam tej wiosny – aby być tylko z Tobą, tylko o tobie myśleć. Byłam pewna, iż osiągam jakieś nadludzkie zbliżenie, ale skończyło się klęską. Teraz często czuję się przy Tobie speszona, niezręczna (A. Kowalska, 18 grudnia 1946).
Stosunek Kowalskiej do Dąbrowskiej po ujawnieniu informacji o ciąży jest trudny do jednoznacznego zdefiniowania. Nie bez znaczenia było tu poczucie niezależności i niechęć do ulegania czyimkolwiek wymaganiom. Jej listy na początku 1946 roku są zadziwiająco odmienne w tonie od listów przyjaciółki. Gdy Dąbrowska była u kresu wytrzymałości psychicznej, jej dramatyczne i rozpaczliwe wyznania zachwycały Kowalską siłą emocji i wyrazu. Były dla niej dowodem nie tyle cierpienia, co prawdziwego uczucia, które odbierała jako należny sobie dar, jak oczywistość, a rozpacz Dąbrowskiej stanowiła podniecający element relacji. Nie komentowała stanu psychicznego przyjaciółki, dostrzegając go, jednocześnie lekceważyła i umniejszała, odpowiadając radosną tyradą o wzajemnej miłości, wykluczającej zazdrość, pretensje i urazy:
Moja cudna, umiłowana. Żywa, prawdziwa. Twój list ostatni i tamten napisany w gniewie i rozpaczy, oba kocham. Szukamy różnych słów, krzyczymy i szepczemy, brutalnie lub nieśmiało. O ubóstwiana, kochamy się. Czy ty możesz pojąć to szczęście? Chcemy siebie, tęsknimy, pragniemy, pożądamy, należymy do siebie i między siebie kładziemy świat i życie. Ono nas łączy, nie dzieli (A. Kowalska, 3 stycznia 1946).
Kowalska uważała, iż łącząca je miłość jest wprawdzie „nierozumna, nieszczęśliwa”, ale najważniejsze, by mogły „być jak najczęściej jak najwięcej razem” – jak pisała 9 kwietnia i deklarowała: „Kocham ciebie pokornie, dumnie, radośnie, rozpaczliwie. Nie możemy zmarnować takiej wyjątkowej szansy, jaką nam życie dało” (A. Kowalska, 12 kwietnia 1946). Jednocześnie perswadowała, iż ma własne odmienne życie, „widzenie i czucie” i, jak można przypuszczać ‒ oczekiwała zaakceptowania przez przyjaciółkę prawa do nich. Ale już w kilka dni później, być może udręczona nieustającymi wyrzutami Dąbrowskiej i jej trudnymi do przyjęcia propozycjami wspólnego życia, a może szukając osobnej drogi, pisała w odmiennym tonie, zaprzeczając wcześniejszym deklaracjom:
Nie chcę, już nie mogę Cię kochać. Nagle zrozumiałam, iż cała moja istota sprzeciwia się tej miłości, której obca jest radość, tej przyjaźni pozbawionej zapału. Co najwyżej, gdy przyjeżdżam do Ciebie, jest to rodzaj echa, urok przeszłości, którą przywracasz do życia. Na nic już nie czekasz, niczego nie mogę Ci dać. Nauczyłam się skrywać, pod osłoną drwiącego tonu, to co prawdziwe, żywe, świeże; wycofałam się, by przedzierzgnąć się w smutną postać (A. Kowalska, 23 kwietnia 1946).
Sporo miejsca w listach zajmują rozważania o homoseksualnym charakterze związku, jednak różna była ocena tej kwestii. Dąbrowska demonizowała sytuację, dostrzegając głównie utrwalony tradycją zakaz moralny. Uznała, iż wkroczyła w „krąg zakazany”, „kredą opisany”, temu przypisując swoje „maniactwa i obsesje” ‒ jak pisała 15 kwietnia. Analizowała sytuację osób w tego rodzaju relacjach i doszła do wniosku, iż „miłość homo może być tylko nieszczęśliwą miłością” (M. Dąbrowska, 5 kwietnia 1946). Widziała konieczność rezygnacji z obecnych związków z mężczyznami i bardziej intymną sytuację, wywiedzioną z pytania, kto w parze, którą stworzyły z Kowalską jest osobą opiekuńczą (czyli – odgrywającą męską rolę): „W istocie rzeczy każda z nas wścieka się, iż druga nie jest mężczyzną – tym właśnie, co »może wziąć na ręce i zanieść daleko«, kiedy źle” (M. Dąbrowska, 5 kwietnia 1946).
Przychodzi na myśl fabularny koncept powieści Virginii Woolf, „Orlando”(1928), opartej na dziejach rodziny przyjaciółki i kochanki pisarki, Vity Sackville-West. Powieść opisuje dzieje poety, który, zmieniwszy płeć, żył przez wieki, spotykając na swej drodze najważniejsze postacie literatury angielskiej. Kowalska czytała powieść w październiku, ale nie skomentowała tej lektury w liście. Widziała za to siebie w związku z Dąbrowską jako jedną z licznych osób homoseksualnych, które na przestrzeni dziejów zapisały się trwale w kulturze światowej.
Liczba pisanych przez autorkę „Nocy i dni” listów, wysyłanych niemal codziennie, pozwala prześledzić bolesną lekcję pokory, jaką przeszła. Po liście spokojnym i wybaczającym następowały epistoły przepełnione goryczą i pretensjami, opisujące „kliniczne ataki rozpaczy, połączonej z bolesną furią” (M. Dąbrowska, 24 maja 1946). Nie umiejąc uporać się ze złymi emocjami, Dąbrowska uzasadniała ton swoich złorzeczących listów namiętnym, zniewalającym uczuciem, sankcjonującym gwałtowność reakcji: „Musisz pamiętać zawsze, iż nie te pogodzone ze wszystkim i dobre listy moje, które Cię cieszą, są listami miłości, tylko te wściekłe, zbuntowane” (M. Dąbrowska, 9 października 1946).
Uczucie Dąbrowskiej miało wymiar totalny, zaborczy i wykluczający. Można być pod wrażeniem istnienia tak silnych emocji, trudno jednak nie zauważyć ich niszczącej siły i faktu, iż wiodły na manowce
Ewa Głębicka
Poczucie, iż nie panuje nad swoim życiem, iż stała się ofiarą swojej „potwornej słabości” wywoływało ból, frustrację i oczekiwanie rekompensaty uczuciowej ze strony Kowalskiej, której nie otrzymywała w spodziewanym stopniu. Pozostawała w stałym rozdwojeniu uczuć. Huśtawka nastrojów przekładała się na sprzeczne komunikaty, zawarte w kolejnych listach. Wyrzuty i pretensje przeplatały się z wyrazami adoracji i miłości, z pokorą i zachwytem: „Ja nie mam Ci nic do wybaczenia. Jesteś pięknym człowiekiem i jest łaską losu, iż możesz mieć przyjaźń dla podobnej jak ja, nieszczęsna – nędznicy” ‒ pisała 4 listopada. Maria wmawiała sobie i przyjaciółce, iż musi ingerować w życie Anny, uważając się za remedium na jej troski. Apodyktyczność przekonania o swojej „niezbędności” w życiu Kowalskiej być może drażniła adresatkę, jednak czasem ulegała presji słów i decyzji Marii.
Zdaje się, iż Dąbrowska każde czytane słowo traktowała bardzo serio, czasami nie rozpoznawała zawartej w listach ironii lub żartu. Było tak w przypadku listu Kowalskiej, w którym ta napisała, iż wygląda jak człowiek, który chce wyskoczyć oknem, ale jak tu rzucać się z okna, kiedy się mieszka na parterze… Dąbrowska zareagowała nerwowo: „O słodka, urocza Anno, cokolwiek Cię dręczy – nie myśl na miłosierdzie Boże o samobójstwie. Miej przecie trochę litości dla tych, których byś tym zabiła” ‒ napisała w liście z 3‒4 listopada.
Niedostrzeżenie dowcipu w cytowanej frazie listu Kowalskiej miało głębszą przyczynę; słowo „samobójstwo” pojawia się listach Dąbrowskiej od sierpnia do września 1946 roku trzykrotnie, pisała o „urządzaniu sobie z reszty życia szeregu małych samobójstw” (list z 5 września), zaś w liście z 1 listopada oznajmiła wprost: „Nigdy chyba jeszcze nie byłam tak przepełniona chęcią samobójstwa i tak prześladowana przez jego obrazy”.
Warto przypomnieć, iż po śmierci męża w 1925 roku była bliska odebrania sobie życia; przed tym desperackim krokiem uchroniła ją wówczas bliskość Stempowskiego. W obu tych sytuacjach życiowych chodziło o rozpacz po stracie ukochanej osoby; zawód miłosny jest przecież stratą.
Opowieść o miłości, która wyłania się z korespondencji w pierwszym roku po wyprowadzce Kowalskiej do Wrocławia, obwarowana jest pretensjami, wzajemną nieufnością i brakiem zrozumienia. Zabrakło w niej bezwarunkowości i zgody na realia życia. Można postawić pytanie, czy była to głęboka miłość, czy jedynie skomplikowany i zawiły, trudny do zdefiniowania system uzależnień: od fizycznej postaci związku, poprzez magię wypełniających samotność, ekscytujących listów, po zależności praktyczno-finansowe? Była jednak pewna wartość, która uniemożliwiała im wspólne życie; tą wartością był „dom”, którego nie były w stanie stworzyć razem, a który był im niezbędny.
Korespondencja pisarek z 1946 roku jest na przemian euforyczna i smutna, przepełniona żalem, zwątpieniem i niepokojem. Mimo iż wydaje się zbiorem deklaracji miłosnych, w istocie jest pisanym dialogiem dwóch samotnych kobiet ocalałych z wojennej hekatomby ‒ „obie jednako zagubione i niezdolne nic mądrego wymyślić śród piekielnie trudnych okoliczności życia” (M. Dąbrowska, 2 grudnia 1946). By przetrwać, czepiały się nielicznych chwil radości, uciekając w intymną, trudną, a choćby rujnującą relację, w której funkcjonowały jak „na diablej huśtawce” – miotając się między miłosnym szczęściem a zniechęceniem, rozpaczą i poczuciem osobistej klęski.
Na ich problemy osobiste nakładało się poczucie niepokoju, spowodowanego niestabilną sytuacją polityczną na świecie i utrwalaniem się radzieckiego modelu w Polsce. „Zabobonny strach przed układaniem najskromniejszych planów na najbliższy czas” (A. Kowalska, 10 marca 1946) odbierał energię i paraliżował wszelkie działania. Obie żyły w poczuciu tymczasowości wszystkiego, co je otaczało, martwiły się o losy Polski. Przytłaczający ciężar tych niepokojów towarzyszyć im miał także w latach następnych.