Czy tylko obietnica samorealizacji jest w stanie wywołać poruszenie serca postchrześcijan?
Strona internetowa jednej z inicjatyw ewangelizacyjnych wita odwiedzających takimi słowami: „Naucz się z nami żyć na 100%. Wszystko, czego potrzebujesz, by mieć spełnione i szczęśliwe życie, jest już w Tobie. Naszą misją jest pomóc Ci odkryć to, kim jesteś naprawdę. Z nami rozwiniesz swoje skrzydła!”.
Jak zwykle na takiej stronie, widzimy też kilka zakładek. Pośród nich jest zakładka „Mówcy”, gdzie przedstawieni są ludzie współtworzący to środowisko jako aktywni głosiciele Słowa. Są tam chrześcijanie różnych wyznań, świeccy (kobiety i mężczyźni), małżeństwa, są też duchowni. Widzimy zatem wspólnotę stworzoną ponad dawnymi podziałami, w najlepszym tego słowa znaczeniu ekumeniczną, zjednoczoną w dziele ewangelizacji.
Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo
i politykę.
Cenisz naszą publicystykę?
Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.
Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:
Między innymi ze względu na tę listę, z szacunku do ludzi uczestniczących w tej inicjatywie, piszę swoją krytykę. Piszę, albowiem przytoczony wyżej tekst wygląda jak reklama agencji skupiającej mówców motywacyjnych, którzy zachwalają swoje usługi. Takie podobieństwo samo w sobie nie jest dyskwalifikujące, ale wywołuje pewien niepokój i prowokuje do rozważenia kilku kwestii.
Jak głosić Słowo w postchrześcijańskim świecie?
By może redaktorzy tej strony internetowej uznali, iż skoro jej adresatami są niewierzący, to trzeba zacząć od tekstu skrojonego na ich miarę? Przyjmijmy taką hipotezę roboczą i przeanalizujmy wybrane przez nich rozwiązanie.
Podstawowa struktura głoszenia Słowa zawiera w sobie wezwanie i obietnicę. Tak wyglądało powołanie Abrahama. Obietnica zachęca do pójścia za wezwaniem. W głoszeniu Ewangelii obietnica jest zawsze obietnicą zbawienia w Jezusie Chrystusie. Natomiast wezwanie wzywa do wyjścia: wyjścia w nieznane jak Abraham, a w głoszeniu chrześcijańskim – pójścia za Chrystusem.
Ale gdy głosimy Ewangelię w środowiskach zupełnie zlaicyzowanych, czyli ludziom, którzy nie rozumieją słowa „zbawienie”, być może trzeba tę obietnicę ująć w innych słowach – takich, które będą zrozumiałe. Ta zrozumiałość musi dziać się w sercu słuchaczy, musi być obietnicą, która do nich przemówi właśnie jako obietnica, a nie jako wykład, choćby najciekawszy.
W głoszeniu Ewangelii od pierwszego zdania trzeba mówić o miłości, otwarciu, wyjściu poza siebie. Logikę daru z siebie trzeba traktować jako podstawową, a nie jako dopisaną do wcześniej ukonstytuowanej logiki samorealizacji
ks. Jan Słomka
Można w tym miejscu rozwinąć hipotezę roboczą: być może redaktorzy komentowanej tutaj strony internetowej mają takie właśnie doświadczenia, iż klasyczne, wprost wypowiedziane słowa o zbawieniu w Jezusie są niezrozumiałe albo choćby odstraszające? prawdopodobnie nie raz widzieli, iż w środowisku zupełnie niereligijnym słowa o Bogu nie poruszają serc, a słowo o Jezusie, który nas zbawił, wywołuje odruchy urazowe.
Być może takie przeświadczenie, albo choćby doświadczenia, skłoniły ich do umieszczania jako zachęty słów pozbawionych jakichkolwiek odniesień religijnych i bez żadnego wezwania do wyjścia poza świat, w którym żyją adresaci ich przesłania. Spróbowali znaleźć słowa zrozumiałe dla współczesnych postchrześcijan i zachęcające ich do wejścia głębiej.
Waga pierwszych słów
Ale przecież pierwsze słowa witające odwiedzających witrynę są ważne. To one zachęcają lub zniechęcają do dłuższego przeglądania. Zatem – gdy chodzi o stronę inicjatywy ewangelizacyjnej – ich dobór winien być owocem głębokiego rozeznania opartego na wierze i wiedzy.
W ramach takiego rozeznawania trzeba postawić kilka pytań. Czy dobrym rozwiązaniem jest rozpoczynanie od obietnic, które nie różnią się niczym od obietnic, jakie zdominowały postchrześcijańskie społeczeństwa? Czy trzeba zaczynać od formuł do złudzenia przypominających reklamy komercyjne? Czy to jest konieczne, aby być zrozumiałym? Czy trzeba i czy wolno sięgać na przykład do arsenału reklam mówców motywacyjnych?
Te pytania kulminują się w jednym: Czy tylko obietnica sformułowana całkowicie wewnątrz postchrześcijańskiego paradygmatu jest w stanie wywołać takie poruszenie serca postchrześcijan, które otworzy ich spojrzenie na drogę poza immanencję egocentryzmu?
- Marek Kita
Zostać w Kościele / Zostać Kościołem
Książka z autografem
Moja odpowiedź na te pytania jest istotnie odmienna od decyzji redaktorów komentowanej tu strony internetowej. Spróbuję takie stanowisko uzasadnić.
Tożsamość w relacji, nie zamknięciu
Tożsamość chrześcijańska jest tożsamością religijną, to znaczy jest relacyjna, jest otwarciem na transcendencję. Właśnie dlatego stawiam mocną tezę, iż głoszenie Ewangelii nie może zaczynać się od perspektywy immanentnej, od zapowiedzi, która proponuje to, co jest, tylko jeszcze lepiej. Inaczej mówiąc to samo: zapowiedź głoszenia Ewangelii powinna być od pierwszych słów wyraźnie odróżnialna od reklamy komercyjnej. Nie chodzi tutaj o różnicę w warstwie zewnętrznej, o inne „opakowanie”.
Proponuję rozważyć inne podejście: Gdy szukamy pierwszych słów wezwania i obietnicy zrozumiałej dla postchrześcijan i boimy się sięgania do słownictwa ściśle religijnego, wskażmy na miłość, która wyprowadza poza skupienie na sobie, która człowieka przerasta. Takie wezwanie i obietnica, choćby o ile są odrzucane, to pozostają zrozumiałe, poruszają do głębi. Niezależnie od poziomu zamknięcia na orędzie religijne, na spojrzenie w górę, ponad człowieka, wezwanie do miłości bliźniego pozostaje czytelne.
Oczywiście to wezwanie bywa wykoślawiane we współczesnej kulturze. Biblijne przykazanie „Miłuj bliźniego swego”, choćby o ile wzywa „miłuj bliźniego swego jak siebie samego”, to i tak – w swym pierwotnym, biblijnym znaczeniu nie podporządkowuje bliźniego moim pragnieniom i potrzebom, rozbija horyzont egocentryzmu. Tym różni się od podobnie brzmiących współczesnych zachęt. Albowiem wydaje mi się, a choćby mam mocne przekonanie, iż główne przesłanie współczesnej zachodniej mentalności jest skrajnie egocentryczne.
Wezwania do bycia sobą, do autentyczności, do samorozwoju, do wykorzystania w stu procentach swojego potencjału brzmią jak pochwała egocentryzmu. Zawarta w nich logika podporządkowuje bliźniego moim potrzebom. Troska o bliźniego, a choćby otwarcie na jego potrzeby nie jest negowane jako takie, ale zostaje podporządkowane podstawowej logice egocentrycznej. Wewnątrz takiej logiki można bez większego trudu oswoić przykazanie miłości bliźniego. Wystarczy zupełnie oderwać je od pierwszego przykazania i nadać stosowne znaczenie słowu „miłuj”, a to przykazanie przestanie uwierać.
Dlatego trzeba przypomnieć, iż przykazanie „miłuj bliźniego jak siebie samego” jest drugie. A więc kluczem hermeneutycznym otwierającym jego rozumienie jest pierwsze przykazanie – miłości Boga. Ta reguła rozbija każdy egocentryzm, poddaje krytyce także coś, co można by nazwać egoizmem we dwoje oraz każdą formę egoizmu grupowego.
- Ks. Andrzej Draguła
Kościół na rynku
W perspektywie głoszenia Ewangelii ludziom zupełnie zamkniętym na to, co przekracza człowieka, czyli na to, co religijne, oznacza to, iż od samego początku, od pierwszego zdania głoszonego orędzia, trzeba przyjmować logikę miłości, otwarcia, wyjścia poza siebie. Logikę daru z siebie trzeba traktować jako podstawową, a nie jako dopisaną do wcześniej ukonstytuowanej logiki samorealizacji.
Egoizm z Bogiem?
Od wielu lat prowadzę na Wydziale Teologicznym wykłady z teologii duchowości. W ich trakcie zachęcam studentów do komentowania przekazywanych im treści. Kilka lat temu usłyszałem taki komentarz: droga doskonałości chrześcijańskiej to przecież jest droga egoizmu z Bogiem. Uznałem tę wypowiedź za świadectwo mojej porażki. Wydawało mi się bowiem, iż dokładam starań, aby pokazywać, iż doskonałość chrześcijańska (łac. perfectio christianae vitae) jest radykalnie różna od jakiegokolwiek egoizmu. Ale, jak widać, nie uniknąłem wywołania takich skojarzeń u studentów.
Myślę, iż sprawa jest poważniejsza niż tylko moja nieporadność jako wykładowcy. Otóż faktycznie historia duchowości chrześcijańskiej jest w dużej mierze komentarzem do wezwania Chrystusa: „doskonali bądźcie”. Oczywiście trzeba czytać całe wezwanie: „Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski” (Mt 5,48). Ale w świecie religijnym, wewnątrz christianitas, wystarczało przytaczać tylko pierwszą część tego wezwania. Druga, choćby nieprzywoływana, stanowiła oczywisty kontekst nadający znaczenie pierwszej części.
Ale teraz jest inaczej. Im bardziej niereligijny jest świat, w którym żyjemy, który też kształtuje nasze myślenie, tym mocniej trzeba przypominać o całości wezwania Chrystusowego. jeżeli tego nie przypominamy, wezwanie „doskonali bądźcie” może brzmieć jak wezwanie do samodoskonalenia w duchu współczesnego egocentryzmu, a więc może stać się parodią wezwania Chrystusowego. Tak samo trzeba pamiętać o nierozerwalności przykazania miłości Boga i miłości bliźniego. Inaczej miłość bliźniego stanie się zaspokojeniem własnej emocjonalnej albo choćby duchowej potrzeby.
Świat postchrześcijański bowiem nie neguje istnienia potrzeb duchowych i chęci ich zaspokajania. Potrafi je również zmonetyzować. Ale w tej perspektywie ani uznanie istnienia takich potrzeb, ani ich zaspokajanie nie wychodzą poza egocentryczną immanencję.
Nie oszukujmy!
Zatem we wszystkich ogłoszeniach i zachętach umieszczanych na stronach internetowych inicjatyw ewangelizacyjnych trzeba dbać o to, aby od pierwszego zdania, w tytułach i tekstach wiodących, obecny był akcent odróżniający te strony od reklam agencji mówców motywacyjnych; aby było widoczne przełamanie logiki egocentrycznej, otwarcie na transcendencję.
Od samego początku obietnica musi być umiejscowiona poza immanencją solipsystycznej samorealizacji, a wezwanie musi być wezwaniem do wyjścia poza tę immanencję.
Tylko tak zapowiadamy to, co faktyczne głosimy, czyli nie zaczynamy od oszukiwania. Zapowiadamy wejście na drogę, która wyprowadzi poza egocentryzm. choćby o ile pierwsze słowa naszej zapowiedzi nic nie mówią o Jezusie, zbawieniu, a wskazują raczej drogę w nieznane, jest to droga, która może doprowadzić do spotkania Jezusa, do przyjęcia Jego miłości, do życia w Duchu.
Przeczytaj również: Dlaczego mam być katolikiem, skoro inne religie też prowadzą do Boga?