Wybory (nie)tykalne

10 godzin temu
Zdjęcie: Gmach Sądu Najwyższego


Ziarno niepewności zostało zasiane. jeżeli rozkwitnie ono w trakcie kolejnych elekcji, obalony zostanie ostatni fundament kruchej państwowości – pewność, iż proces wyborczy jest uczciwy

Tegorocznym wyborom prezydenckim od początku towarzyszyła obawa przez fałszerstwami – wrócił np. mit zmywalnych długopisów i konieczności brania własnego. Przed kampanią ważniejsza była jednakże kwestia Izby Kontroli Nadzwyczajnej i stwierdzenia ważności wyborów. Uchwalona przez parlament tzw. ustawa incydentalna (zakładająca, iż o ważności wyboru prezydenta w 2025 r. miałoby orzekać 15 sędziów najstarszych służbą na stanowisku sędziego Sądu Najwyższego) została zawetowana przez prezydenta Dudę. Wyraźnie doskwierać zaczął brak idei kompromisu, który wzmagał nieufność.

W trakcie wyborów obawy przed sfałszowaniem deklarowano całkiem otwarcie. Zwłaszcza w drugiej turze PiS rzucił oskarżenie o powielanie przez zwolenników Trzaskowskiego zaświadczeń o prawie do głosowania i wykorzystywanie ich w wielu komisjach.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu

Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.

Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram

Niektórzy członkowie komisji delegowani przez PiS używać zaczęli niesformalizowanej aplikacji, która rzekomo miała sprawdzać, czy zaświadczenie było już używane, czy nie. Pojawiały się plotki o autokarach wożących wyborców kandydata Koalicji od komisji do komisji.

Polska jak supernowa

Na portalu X 1 czerwca około godz. 19:00 – kiedy do dziennikarzy i sztabów spłynęły najpewniej pierwsze szacowane wyniki sondażowni – zaczęły się pojawiać coraz radykalniejsze wpisy zwolenników PiS kwestionujące proces wyborczy. Przestały się pojawiać na równi z ogłoszeniem wyniku late poll, które pokazywały zwycięstwo Nawrockiego.

Wówczas uruchomiła się część drugiej strony politycznego sporu. W internecie zaczęły się pojawiać analizy wskazujące, iż w niektórych komisjach doszło do zaskakujących różnic w wynikach z I i z II tury. Pierwszym przykładem była komisja przy ul. Stawowej w Krakowie, gdzie przyrost głosów na rzecz Karola Nawrockiego był nieprawdopodobnie wysoki.

Niedostrzegalny był też przepływ głosów do Rafała Trzaskowskiego ze strony głosujących wcześniej na Magdalenę Biejat, Adriana Zandberga czy Szymona Hołownię. Okazało się, iż w protokole pomylono kolejność i kandydatowi PiS przypisano głosy kandydatowi KO. Formułowano tym samym wątpliwość, czy takich przypadków nie ma więcej.

Ponieważ w kolejnych dniach zaczęły spływać informacje o podobnych przypadkach, teza o sfałszowaniu wyborów wyszła z niszy i rozrosła się do monstrualnych rozmiarów. Pomogły w tym analizy dr. Krzysztofa Kontka, który udowadniał, iż nie ma mowy o incydentalnych pomyłkach. Na podstawie własnych badań stwierdzał, iż komisji, w których do pomyłek doszło, były tysiące. Polityczne wsparcie tym tezom dał zaś Roman Giertych, który dodatkowo zorganizował akcję wysyłania do Sądu Najwyższego protestów wyborczych. W jego działania włączyło się wielu polityków Koalicji Obywatelskiej, w tym ministrów. Wątpliwości zaczął wyrażać też Donald Tusk.

Sęk w tym, iż im częściej dr Kontek występował w mediach, głosząc swoje wnioski z badań, tym więcej wątpliwości można było mieć na temat ich poprawności. Okazało się np. iż socjolog badał jedynie anomalie na niekorzyść Rafała Trzaskowskiego, ignorujące te dotyczące Nawrockiego.

W długim tekście publicystycznym z metodologią Kontka rozprawił się Piotr Pacewicz z OKO.press. Kilka dni po nim analizy kwestionujące legalność wyborów podważył zespół Fundacji Batorego, który w raporcie Dominika Batorskiego, Jarosława Flisa i Piotra Szulca jednoznacznie odrzucił możliwość fałszerstw wyborczych i ponadnormatywnej liczby anomalii wyborczych.

Jednocześnie tezę o fałszerstwie cudownie kompromitować zaczął Roman Giertych, który w szale tworzenia wielkich teorii spiskowych główną rolę w procederze fałszowania wyborów przypisał patostreamerom youtubowym – Jaszczurowi i Ludwiczkowi znanym szerzej jako Bracia Kamraci. Gdy teza o fałszerstwie zaczęła zawodzić, powrócono do kwestionowania Izby Kontroli Nadzwyczajnej i jej prawa do oceny procesu wyborczego, choć przecież po wecie prezydenta Dudy wiadomo było, iż to właśnie ten organ będzie dokonywał tej oceny, choćby gdyby wygrał Rafał Trzaskowski.

Próba zakwestionowania wyniku wyborów jest tylko kolejną smutną odsłoną konfliktu politycznego, który przekracza granice fundamentalnego kompromisu, utrzymującego państwo w ryzach. Dwie główne partie polityczne, wystawiając na próbę nasze zaufanie, coraz mocniej wprowadzają państwo polskie w stan supernowej – gwiazdy zapadającej się pod własnym ciężarem.

Próba zakwestionowania wyniku wyborów jest kolejną smutną odsłoną konfliktu politycznego, który przekracza granice fundamentalnego kompromisu, utrzymującego państwo w ryzach

Sebastian Adamkiewicz

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

Sens słowa suweren

W „Obronie Sokratesa” spisanej przez Platona, jest fragment, w którym ateński filozof wyjaśnia znaczenie bycia obywatelem. Wspólnota obywatelska – jego zdaniem – utrzymywała się na jednym elemencie – zgodzie na uczestnictwo. Tworzenie polis było aktem wolnego wyboru, decyzją jednostki, aby współtworzyć organizm prawny, ustrojowy i społeczny. Niektórzy dopatrują się w tym wyznaniu fundamentów tzw. umowy społecznej, która jest filozoficzną podstawą funkcjonowania nowoczesnych społeczeństw.

Do niedawna sama koncepcja kontraktu wydawała mi się nazbyt teoretyczna, osadzona w doświadczeniu stanowych wspólnot amerykańskich, które w istocie zawiązywały się niejednokrotnie, stosując formę umowy, wzorowanej na kontraktach handlowych.

Trudno o takiej samej umowie mówić w kontekście współczesnego państwa polskiego. O ile starsi czytelnicy mogli pewnie głosować jeszcze w referendum konstytucyjnym w 1997 roku – co uznać można za swoisty akt zawarcia umowy – to przecież nie brali w nim udział dzisiejsi 40-latkowie, a i pewnie wśród osób, które oddały wówczas swój głos, nie każdy głosował na „tak”.

Historia naszej państwowości nie ukształtowała się na podstawie klasycznej umowy, dealu zawartego przez grupę obywateli. Koncepcja ta pojawiła się później, wraz z emancypacją kolejnych grup społecznych i zyskiwaniem praw politycznych. Jednak choćby wówczas trudno mówić o jakimkolwiek kontrakcie podpisanym przez ogół społeczeństwa.

Nasza umowa ma raczej charakter sokratejski – zawieramy ją poprzez pragnienie uczestnictwa, zgodę na poddawanie się prawu, przestrzegania go, uznawanie władzy itp. Oczywiście można mieć filozoficzną wątpliwość – bo i sama filozofia jest aktem wątpienia – czy jest to efekt wolności, czy li tylko przypadku, który rzucił nas w taką, a nie inną czasoprzestrzeń i w gruncie rzeczy większego wyboru niż tworzenie tej, a nie innej wspólnoty nie mamy. Jednakże nie da się podważyć, iż są dwie drogi istnienia państwa jako takiego – albo wymuszenie poprzez terror i przemoc, albo wola ogółu obywateli, aby funkcjonować w takim lub innym modelu organizacji społecznej. Ta druga winna być niezbywalnym elementem demokratycznego społeczeństwa.

Prawo spisane na jakimikolwiek nośniku swoją siłę zawdzięcza bądź to umiejętności wymuszania jego przestrzegania, bądź społecznemu przyzwoleniu i akceptacji. Dotyczy to zresztą różnych dziedzin życia. Niezapisane w prawie standardy życia publicznego obowiązują, dopóki ogół obserwatorów dostrzega sens ich istnienia.

Pięknie obrazuje to pewien kąśliwy dowcip, opowiadany w II RP w Kongresówce – Dlaczego Wielkopolanie wygrali powstanie? Bo mogli. Zasadniczo zatem postępujemy tak, jak możemy, do granic społecznego lub państwowego przyzwolenia. Sokrates miał w tym wymiarze rację – podstawą umowy jest chęć uczestniczenia w niej i przestrzegania jej zasad.

W demokratycznym społeczeństwie wszystko bierze się z wyborów. Każda władza, choćby ta pozornie nieelekcyjna, swój początek ma w jakimś wyborze. Sprawujący rządy nie mają innego mandatu, aby rządzić niż ten, który nadany im został przez prostą kartkę wyborczą. Na tym polega sens słowa „suweren”. W systemie feudalnym był on tym, kto nie miał już nad sobą innego dysponenta władzy niż sam Bóg. Suweren sam był doczesnym źródłem wszelkiego panowania, on nadawał dobra i przywileje prawne, zwalniał z obowiązków lub je nakładał, sam odpowiadając jedynie przed istotą najwyższą.

Nowość Nowość Promocja!
  • Wiesław Dawidowski OSA
  • Damian Jankowski

Leon XIV. Papież na niespokojne czasy

28,00 35,00
Do koszyka
Książka – 28,00 35,00 E-book – 25,20 31,50

Akt wyborczy – choć nie odczuwamy tego na co dzień – czyni z nas takowego suwerena, bez którego nic nie mogłoby się wydarzyć. Przez prosty akt zaznaczenia krzyżyka na kartce suweren dysponuje władzą, której z przyczyn praktycznych nie może sprawować bezpośrednio. W istocie zaś za to, co oznaczymy na wyborczej karcie, odpowiadamy jedynie przed własnym sumieniem i historią. Dlatego akt wyborczy jest świętością, której podważenie jest lekkim podmuchem rujnującym misterną konstrukcję z kart.

Przykład karciany nie jest przypadkowy. Demokracja oparta jest na bardzo wątłych podstawach, cechuje ją niewielka elastyczność, łatwo ulega deformacjom i wypaczeniom. Wszystko przez to, iż jej kluczowym elementem jest zaufanie, czyli przekonanie lub wiara, iż możemy na kimś lub na czymś polegać.

Demokracja nie dzieje się sama z siebie, ale jest bezustannym aktem woli i ufności, iż każdemu zależy na niej tak samo mocno. Na takim właśnie zaufaniu – o czym w niedawnym felietonie dla Krytyki Politycznej pisał publicysta „Galopujący Major” – opiera się akt wyborczy. Wrzucając kartkę do urny ufamy, iż osoby, które będą te głosy zliczały, dokonają tego uczciwie, a błędy będą miały wyłącznie przypadkowy charakter.

Bez tego elementu zaufania elekcje nie mają sensu, bo w każdej chwili można je podważyć, zakwestionować, a tym samym postawić znak zapytania nad najbardziej namacalnym wymiarem praw suwerena do dysponowania władzą. Zaufanie wzmacniane jest zatem procedurami sprawdzającymi i kontrolującymi, którym w sposób oczywisty także należy ufać. Na demokracji ciąży zatem fatum ufności, którego źródło tkwi w innym ważnym pojęciu – kompromis.

System polityczny i prawny opiera się na wspólnym kompromisie – na tym, iż poddajemy się jego zasadom, choćby jeżeli co do szczegółów nie zawsze nam się one podobają. Łatwiej ufać z przekonaniem, iż każdy – lub przynajmniej zdecydowana większość – gra w grę, co do której zasad zdążyliśmy się już umówić. Im więcej empirycznych dowodów, iż tak właśnie jest, tym więcej zaufania.

Teoria a rzeczywistość

Jak zatem te teoretyczne rozważania przekładają się na obecną sytuację w Polsce? Wydaje się, iż przykładając kalkę ideału do tego, co realne, wyłania się obraz dość karykaturalny. Po pierwsze, trudno mówić o kompromisie w sytuacji istnienia silnej polaryzacji, w mniejszym stopniu dotyczy ona filozofii rządzenia, ale interpretacji regulaminu gry już z pewnością tak. Mówiąc wprost, od niemal dekady żyjemy w kraju, w którym uchwalona w 1997 roku Konstytucja niemal nie funkcjonuje, a jeżeli funkcjonuje to punktowo.

Demokracja nie dzieje się sama z siebie, ale jest bezustannym aktem woli i ufności, iż każdemu zależy na niej tak samo mocno. Na takim właśnie zaufaniu opiera się akt wyborczy

Sebastian Adamkiewicz

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

Rozbieżności interpretacyjne są ogromne, a za każdą z nich stoją usankcjonowane dużą liczbą głosów formacje polityczne. W demokracji to właśnie liczba szabel w ostatecznym rozrachunku przekłada się na siłę narracji i ich obecność w przestrzeni publicznej. Nie jest więc to konflikt racji czy prawdy. Ostatecznie nie one przecież decydują o ustroju, ale konkretne uchwalane przepisy prawne i wspomniana już chęć podlegania nim.

Po drugie, trudno dziś mówić o bezwzględnym zaufaniu społecznym do organów kontroli, a przede wszystkim wymiaru sądownictwa. Z jednej strony wynika to z polaryzacji i braku zaufania, iż strona przeciwna używa tego samego opisu gry, z drugiej rozwiązań prawnych, które tę nieufność pogłębiają. Nie dążą one w kierunku wymuszania zawierania kompromisów (chociażby wyboru sędziów Trybunału Konstytucyjnego większością kwalifikowaną), ale utrwalają kult dyktatury większości. Coraz mniej ufamy w pojęcie bezstronności i bezpartyjności, co coraz silniej dotyka sfer, które winny być tymi wartościami nacechowane, jak właśnie sądy czy trybunały.

W kontekście wyborów wątpliwości konstytucyjne budzi przecież Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, a to ona w ostatecznym rozrachunku stwierdza ważność wyborów. Jednocześnie wydaje się, iż środowiska prawnicze i sędziowskie coraz mniej kryją swoje sympatie polityczne oraz coraz silniej ulegają polaryzacji. Można więc mieć poczucie braku gwarancji, iż model sprzyjania jednej stronie zastąpi niepartyjność i obiektywizm, a Temida będzie miała zawiązane oczy.

Wyborcze awantury

Do tych dwóch fundamentalnych problemów doszedł w ostatnich dniach jeszcze trzeci – wątpliwości dotyczące prawidłowego przebiegu wyborów. Dotychczas w polskiej historii po 1989 roku tylko dwukrotnie tak jawnie podważono proces wyborczy. Pierwszy raz w 1995 roku po klęsce Lecha Wałęsy wyciągnięto Aleksandrowi Kwaśniewskiemu, iż skłamał, deklarując wyższe wykształcenie (którego w istocie nie zdobył). Zaowocowało to blisko 600 tys. protestów wyborczych, w których argumentowano, iż błędna informacja o wykształceniu mogła skłonić kogoś do elekcji kandydata postkomunistycznej lewicy.

Nie był to racja bezzasadna. Faktycznie w trakcie kampanii brak wykształcenia u prezydenta Wałęsy bywał podkreślany i kontrastowany z rzekomo pełnym ogłady i wiedzy Aleksandrem Kwaśniewskim. Co prawda Sąd Najwyższy uznał wtedy wynik wyborów, ale aż przy pięciu głosach odrębnych. Nie było jednak wówczas mowy o bezpośrednim fałszerstwie. Takie oskarżenie pojawiło się po wyborach samorządowych w 2014 roku. Podkreślano wówczas dużą liczbę głosów nieważnych (na poziomie Sejmików Wojewódzkich ponad 17% wszystkich głosów) oraz rzekomo zbyt wysoki wynik PSL.

Głównymi propagatorami tezy o sfałszowanych wyborach była wtedy polska radykalna prawica (w tym Grzegorz Braun) oraz środowiska skupione wokół Prawa i Sprawiedliwości. Wątpliwości pogłębiały awarie systemu informatycznego czy problemy z protokołami wyborczymi. Choć wówczas w wyborach samorządowych na szczeblu Sejmików faktycznie procent głosów nieważnych był spory (w 2010 roku w województwie łódzkim wynosił około 14%), a PSL zawsze zdobywał wyższy wynik niż w innych elekcjach, to mimo wszystko mit o fałszerstwie był silny.

Ostatecznie w 2015 roku na podstawie badań przeprowadzonych przez ekspertów Fundacji Batorego stwierdzono, iż zwyczajowo wysoki procent głosów nieważnych pogłębił tzw. efekt książeczki, czyli karty wyborczej, jaką wówczas stosowano w wyborach sejmikowych – miała ona formę książki, w której każdy komitet był na oddzielnej stronie. Na pierwszej stronie znajdował się PSL (czym tłumaczono wysoki wynik), a głosy nieważne pojawiać się miały przez błąd w postaci postawienia krzyżyka przy kandydatach na każdej ze stron.

Wybory 2014 roku były jednak Rubikonem, za którym wątpliwości co do uczciwości wyborów powracały. Choć otwarcie ich wyników nie podważano, to przy każdych kolejnych pojawiały się ostrzeżenia przez zmywalnymi długopisami czy stempelkami z krzyżykami. Powstał również sympatyzujący z PiS Ruch Kontroli Wyborów, który choćby w okresie rządów tego ugrupowania podsycał niepewność elektoratu co do uczciwości procesu wyborczego.

Oczywiście wraz z porażkami Koalicji Obywatelskiej nieśmiałe wątpliwości pojawiły się także w tym obozie. Już w 2019 roku w Internecie hulał filmik z Kazachstanu, w którym pokazywano metodę usuwania zaznaczenia na karcie do głosowania. Przed wyborami zachęcano zatem wyborców „obozu demokratycznego” do zabierania własnych długopisów. Strach przed sfałszowaniem elekcji doprowadził też do upadku pomysłu prezydenckich wyborów kopertowych w trakcie pandemii, choć w tym przypadku przeszkodą były również uzasadnione wątpliwości proceduralne.

Na pewnym etapie kwestionowanie uczciwości wyborów owocowało korzystnymi zmianami – modyfikowano kodeks wyborczy w kierunku większej transparentności (np. wprowadzono przezroczyste urny czy jednolite karty wyborcze), urealnieniem funkcji męża zaufania (reprezentanta komitetu wyborczego kontrolującego przebieg wyborów), czy choćby wzrostem frekwencji. Sęk w tym, iż zaufanie do procesu wyborczego wcale nie rosło.

Gangrena wątpliwości

Już sama długość niniejszego tego tekstu wskazuje, z jak skomplikowaną sytuacją mamy do czynienia obecnie. Oczywiście, próba podważenia wyniku wyborczego okazała się nieudana. Zastanówmy się jednak dlaczego?

Nowość Nowość Promocja!
  • Jerzy Sosnowski

Niezerowa liczba smoków

39,20 49,00 Do koszyka

Po pierwsze, dzięki mediom i to głównie tym, które można powiązać z nurtem liberalnym. Co prawda część z nich bezkrytycznie powielała tezy o fałszerstwach (tu niechlubną rolę odegrała TVP), ale jedną z pierwszych krytycznych analiz badań dr Kontka przedstawił przecież wspomniany Piotr Pacewicz z OKO.press.

Po drugie, dzięki politykom, głównie koalicjantom Koalicji Obywatelskiej, którzy nie ulegli szaleństwu podejrzliwości i ostatecznie nie dali politycznego paliwa. Być może w jakimś sensie opór dali też obywatele, co ma swoje odzwierciedlenie w gwałtownie spadających sondażach Koalicji Obywatelskiej. Pokazuje to, iż duopol nie ma już tak dużej mocy kreowania narracji, a z pewnością nie ma jej ugrupowanie Donalda Tuska. Udowadnia też, iż różnorodność w polityce może tonować nastroje, a ostatecznie, najbardziej otrzeźwiająco działają krytycy we własnym środowisku.

Trzeba jednak pamiętać, iż jednocześnie sondaże wskazują, iż ponad 41 proc. ankietowanych chce ponownego przeliczenia głosów, ale przy 56 proc. osób o odmiennym zdaniu. Oznacza to tyle, iż ziarno niepewności zostało zasiane. jeżeli rozkwitnie ono w kontekście kolejnych elekcji, obalony zostanie ostatni fundament kruchej państwowości – pewność, iż proces wyborczy jest uczciwy i daje mandat tym, których chce polskie społeczeństwo.

Jak pokazuje przykład tych wyborów, gangrenę wątpliwości rozsiać chcieli zarówno politycy PiS, jak i PO. Kto pełnił w tym procederze rolę aktywną, decydowały wyniki sondażów, a później ostateczny wynik wyborów. Co ciekawe, jak zauważył prof. Flis w wywiadzie dla Radia Wnet, nikt nie kwestionował wyniku parlamentarnych wyborów roku 2023. Dlaczego? Bo dwie główne formacje wygrały – PiS zdobywając największą liczbę głosów i KO zdobywając wraz z koalicjantami wynik umożliwiający stworzenie rządu. Wybory prezydenckie siłą rzeczy tak się skończyć nie mogły.

Dlaczego zatem politycy powracają do kwestionowania procesu wyborczego? Bo tak jest najprościej. Zwalnia to z odpowiedzialności osobistej za wynik, integruje najradykalniejszych wyborców, tworzy aurę pokrzywdzonych i pozostawia w bezustannym wzmożeniu. Przede wszystkim zaś zamienia obywateli w permanentnie walczących o demokrację, w której demokracja jest już jedynie króliczkiem, którego się goni tak, aby nigdy go nie złapać.

Jak zatem wyjść z tej sytuacji? Oczywiście część komentariatu wskazuje, iż najlepiej zadziałałoby kolejne przeliczenie głosów. Sęk w tym, iż takie – pozaproceduralne liczenie – zarządzone pod wpływem wątpliwych badań i hipotez – ustanowiłoby uzus, do którego niechybnie by wracano. A jeżeli możemy liczyć podwójnie to dlaczego nie potrójnie albo do skutku? Skoro i tak zaufanie zostało już podważone?

Co więc jest lepszym panaceum? Po pierwsze, dokonać takich reform systemu sądownictwa, aby przywrócić zaufanie w jego bezstronność. Przy czym musiałby one dokonać się w atmosferze kompromisu i porozumienia dwóch głównych sił. Inaczej skazani jesteśmy na dalsze jego gnicie. Po drugie, trzymać się skrupulatnie procedur wyborczych, które przez lata skutecznie zabezpieczały nas przed fałszerstwami. Wreszcie po trzecie, wielka odpowiedzialność spoczywa na kreatorach opinii – naukowcach, dziennikarzach, publicystach. Zanim coś napiszecie, wygłosicie tezę, zastanówcie się kilkakrotnie, czy macie wystarczającą ilość dowodów na jej udowodnienie.

Czy faktycznie postępujecie zgodnie z tekstem przysięgi doktorskiej, którą część z was składała, a która brzmi: „wytrwale pracując, będziesz uprawiał i rozwijał nauki społeczne nie dla brudnych zysków ani dla zdobycia czczej sławy, ale ażeby bardziej krzewić się mogła prawda i ażeby zabłysło jaśniej światło prawdy, od której zależy szczęście rodzaju ludzkiego”. jeżeli nie, to pamiętajcie, iż po prostu dokładacie kolejną cegiełkę, pod którą nasza supernowa zamieni się niedługo w nicość.

Idź do oryginalnego materiału