Widywałam Martę z sercem zranionym naszymi historiami, z oczami pełnymi łez bezsilności. Znalazła się na dnie piekła z własnej woli.
Smutno, choć to przecież normalne – tak myślę i czuję, kiedy czytam oświadczenie Marty Titaniec, w którym informuje ona, iż nie będzie kandydować do Zarządu Fundacji Świętego Józefa na kolejną kadencję. I choć być może powinien to być zwykły komentarz do tego oświadczenia, nie umiem napisać go w zwykły sposób. To raczej świadectwo drogi, której na pewnych odcinkach miałam zaszczyt towarzyszyć.
Oznacza to również, iż piszę te słowa nie jako „przedstawicielka skrzywdzonych”, jak określił mnie niedawno rzecznik episkopatu (mimo iż sama wielokrotnie odcinałam się od tego określenia), ale jako Tośka. Tylko i aż Tośka.
Ewangelia nie pozwala iść obojętnie
Statut. Jedynie tyle Marta Titaniec dostała do ręki, kiedy pod koniec 2019 roku Konferencja Episkopatu Polski zadecydowała o powołaniu Fundacji Świętego Józefa. W jaki sposób pokierować jej działaniami? W jaki sposób teoretyczne cele wcielić w życie w praktyczny sposób?
Myślę, iż Fundacja w nieodpowiednich rękach bardzo gwałtownie mogła stać się „wydmuszką” – udawanym tworem, fasadą, niespełniającą swojej funkcji lub robiącą to jedynie w zakresie niezbędnego minimum. Te ręce były jednak odpowiednie.
Z opowiadań „weteranów” znam historie o Marcie Titaniec i współpracownikach, objeżdżających wszystkie diecezje w Polsce, rozmawiających ze skrzywdzonymi, z biskupami, z delegatami, z duszpasterzami – poznającymi ten świat, wraz z jego nadziejami i wątpliwościami… Docierają do mnie co rusz strzępy wspomnień osób uczestniczących w rozmowach w pierwszych miesiącach istnienia Fundacji – w rozmowach pełnych pomysłów do realizacji od zaraz, i takich, które musiały poczekać lata, bo niewielu było wówczas na nie gotowych. Kilkukrotnie byłam świadkiem szeptanych z niedowierzaniem zdań: „to się dzieje!”, kiedy okazywało się, iż rzeczy, na które jeszcze sześć lat temu wielu reagowało pobłażliwym uśmiechem (np. obecność kobiet w systemie pomocy czy spotkania osób skrzywdzonych), stają się faktem.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram
Właśnie w trakcie realizacji jednego z tych szalonych pomysłów miałam zaszczyt ją spotkać. To przecież z inicjatywy Fundacji wylądowałam pewnego mglistego październikowego dnia dwa lata temu w Licheniu na spotkaniu wyższych przełożonych zakonów męskich w Polsce. To z inicjatywy Fundacji dzieliłam się tam swoim świadectwem i wspólnie z przełożonymi zakonnymi szukałam odpowiedzi na trudne i ważne pytania. To nie kto inny jak Marta Titaniec uwierzyła wówczas mojemu mailowemu „zaufaj mi”, choć wcześniej nie widziała mnie na oczy, i postawiła przed grupą kilkudziesięciu mężczyzn w habitach, odpowiadając za to przedsięwzięcie własną głową.
Zaangażowanie w stworzenie instytucji rzeczywiście (a nie pozornie) pomagającej osobom skrzywdzonym przemocą seksualną w Kościele miało swoją cenę. O cenie tej mówiłam już wtedy, kiedy po zakończeniu kadencji z biura delegata KEP ds. ochrony dzieci i młodzieży odchodził w zeszłym roku jego ówczesny kierownik, ks. Piotr Studnicki. To wtedy zaczęło kotłować mi się w sercu sformułowanie, które wraca dziś z dużą siłą: „na dnie piekła z własnej woli”.
Tak właśnie myślę o osobach rzeczywiście zaangażowanych w pomoc skrzywdzonym. To ludzie pełni takiej miłości i szaleństwa, iż gotowi są oni wejść z własnej woli do naszych piekieł. Gotowi są płacić cenę, której przecież płacić by nie musieli, gdyby zajęli się w życiu czymkolwiek innym. „Ewangelia – odpowiedział mi kiedyś jeden z nich. – Ewangelia nie pozwala mi iść dalej obojętnie”.
Widywałam więc i Martę na dnie piekła. Z sercem zranionym naszymi historiami, z oczami pełnymi łez bezsilności. Widywałam Martę po kilku nieprzespanych nocach, z zszarganymi nerwami, traktowaną „z buta” i niesprawiedliwie dlatego, iż z determinacją opowiadała się po stronie cierpiącego człowieka. Zastanawiałam się czasem, czy nie zwariowała. Ale nie. To wybór, a nie szaleństwo. Wybór, żeby pozwolić zranić się naszym cierpieniem.
Zgoda na bycie „pomiędzy”
Rola, którą pełniła Marta Titaniec jako prezeska Fundacji Świętego Józefa, była z wszech miar niewygodna. Choć z pewnością jest wiele kluczy myślenia o tej roli, mi przychodzi dziś na myśl wyraz „pomiędzy”.
Tam właśnie często bywała Marta. W momentach największych napięć między częścią osób skrzywdzonych a Konferencją Episkopatu Polski była „pomiędzy”. Reprezentowała przecież Fundację powołaną do życia przez biskupów – sercem i działaniem była też jednak jednocześnie przy tych, którym Fundacja miała służyć.
Kiedy jest się pomiędzy, istnieje ryzyko, iż oberwie się z każdej strony. Również to widziałam: osoby skrzywdzone, pełne własnego bólu, które skreślały ją dlatego, iż „jest z KEP-u” i „za bardzo kojarzy się z Kościołem instytucjonalnym”; biskupów, którzy omijali ją przy przywitaniu, bo za bardzo „pachniała” osobami skrzywdzonymi, a to niewątpliwie „psuło atmosferę”.
Wolność córki Boga. Z Tośką Szewczyk rozmawia Zbigniew Nosowski
Marta bywała też „pomiędzy” tym, co chciała, a tym, co mogła. Słyszałam kilkukrotnie – oczywiście z zachowaniem prywatności osób zgłaszających się po wsparcie – jak złościła się, iż nie może komuś pomóc, ponieważ nie wchodzi to w zakres działań przewidzianych przez Fundatora (Konferencję Episkopatu Polski). I te ciosy, wynikające przecież z najprawdziwszego bólu i żalu, przyjmowała i nosiła jako siniaki – pamiątki po sytuacjach bez wyjścia.
Zastanawiałam się, w tym „pomiędzy”, ile osób dostrzegło w niej nie tylko prezeskę, ale i człowieka. Mam nadzieję, iż jak najwięcej.
Co by było, gdyby…?
Oświadczenie Marty Titaniec zawiera kilka zdań, które zatrzymują. Trudno ich nie zauważyć. „Decyzja o niekandydowaniu jest moją osobistą decyzją. Nie ukrywam jednak, iż na jej podjęcie wpłynęło także to, iż nie zawsze spotkałam się ze zrozumieniem działań Fundacji. Podczas niedawnego pierwszego spotkania Zarządu z Fundatorem, stało się dla mnie widoczne, iż Fundacja, choć ustanowiona z woli biskupów, bywa przez niektórych z nich traktowana jak instytucja obca, zewnętrzna. […] nie udało się rozbroić napięcia między moim zaangażowaniem, oceną celów i sposobu ich realizacji przez Fundację, a spojrzeniem części biskupów i części przełożonych zakonów męskich i żeńskich”.
Chciałabym móc wykrzyczeć, co kryje się pod tymi zdaniami. Z szacunku do Marty, która jednak zdecydowała się powiedzieć o tym w taki sposób, poprzestanę tylko na krótkim ich skomentowaniu.
Po pierwsze, zupełnie niezrozumiałe jest dla mnie, iż przy wszystkich, widocznych przecież dla zwykłych śmiertelników, napięciach między działaniami Fundacji a opinią części biskupów i przełożonych zakonnych, Fundator po raz PIERWSZY postanowił spotkać się z Zarządem po sześciu latach istnienia Fundacji. Trudno mi zrozumieć, dlaczego nie było potrzeby i możliwości, żeby z nieporozumieniami mierzyć się na bieżąco, współpracując na rzecz pomocy najsłabszym i oczyszczenia Kościoła.
Zastanawiam się, „co by było, gdyby…”. Czy gdyby znalazło się miejsce na szczerą, bezpośrednią rozmowę, Fundacja, powołana przecież przez samych biskupów, miałaby szansę przestać być traktowana przynajmniej przez część Kościoła hierarchicznego jak ciało obce? I czy teraz – już po tym PIERWSZYM spotkaniu – ma ona szansę w końcu stać się w postrzeganiu KEP (a nie tylko części biskupów) dzieckiem chcianym i potrzebnym Kościołowi?
Kiedy czytam zdania Marty Titaniec o rozbieżnej ocenie celów i sposobu ich realizacji, przychodzą mi na myśl sytuacje, których byłam świadkiem w kilku diecezjach w Polsce. Często spotykałam się z zarzutami księży (a choćby kilku biskupów), iż „muszą płacić za sprawców”. Padały też pełne złości zdania o tym, iż wpłata na Fundację miała być jednorazowa, a okazała się cykliczna.
W takich sytuacjach zastanawiałam się, dlaczego choćby ja wiem o rzeczach, o których moi rozmówcy zdawali się nie mieć pojęcia – i czyim zaniedbaniem była ta niewiedza. Wielokrotnie, wraz z kilkoma innymi osobami skrzywdzonymi, dzieliliśmy się z księżmi historiami o osobach, którym Fundacja pomogła stanąć na nogi. Ci ze skrzywdzonych, którzy skorzystali z jej pomocy, opowiadali mi często o tym, iż poprzez działania Fundacji doświadczyli, jak nad raną, którą zadał im sprawca, zatrzymuje się z czułością wspólnota Kościoła. I choć wspólnota ta nie zawiniła w tym konkretnym cierpieniu, bierze ona na siebie pomoc osobie, która go doświadcza.
Ze stanowiska odchodzi Przyjaciółka wielu skrzywdzonych, która zyskała ich zaufanie swoją tytaniczną pracą i szczerym sercem
Tośka Szewczyk
To przecież zupełnie inny obraz niż „płacenie za sprawców”. Zastanawiam się więc, skąd wziął się ten drugi obraz i czyim zadaniem było adekwatne przedstawienie celów Fundacji księżom, z którymi rozmawiałam. Zastanawiam się też, dlaczego choćby ja, zwykła Tośka, wiem o tym, iż zapis o CYKLICZNYCH wpłatach na Fundację zawarty jest w uchwale Rady Biskupów Diecezjalnych z października 2019 roku – a jednocześnie spotykałam się zupełnie nierzadko z przekonaniem o tym, iż wpłata ta od samego początku miała być jednorazowa.
Na mój zwykły, przyziemny, rozum, ci, którzy postanowili o treści uchwały, powinni tę treść znać oraz przekazywać ją od samego początku w sposób rzetelny księżom i świeckim w swoich diecezjach. W podobny sposób już od samego 2019 roku mogłoby być rozbrajane przekonanie o „płaceniu za sprawców”. Miejscem na wyjaśnianie tego rodzaju wątpliwości jest dla mnie, Tośki, zdrowa relacja między biskupem i prezbiterami danej diecezji.
Choćby Fundacja Świętego Józefa stanęła w tym względzie na głowie, jej pole działania w zakresie zmiany przekonań pozostaje w sferze wyłącznie informacyjnej i nie zastąpi szczerej i zdrowej rozmowy duchowieństwa danej diecezji. jeżeli więc ktokolwiek oczekiwał od Fundacji, iż rozbroi ona samodzielnie tykające bomby w postaci takich przekonań, postawił on Fundacji cel, którego nie była ona w stanie spełnić.
Mam ogromny szacunek do Marty Titaniec za sposób, w jaki niuansuje mówienie o przyczynach swojej decyzji. Pokazuje ona zarówno jasne, jak i ciemne strony współpracy z KEP. Mówi o tym, co trudne, jednocześnie doceniając pracę i zaangażowanie konkretnych biskupów i przełożonych zakonnych.
Zastanawiam się, czy Fundator wie, ile dziś traci. Nie skreślam, rzecz jasna, z góry kolejnego Zarządu Fundacji. Z pewnością jednak wiem, iż ze stanowiska odchodzi Przyjaciółka wielu skrzywdzonych, która zyskała ich zaufanie swoją tytaniczną pracą i szczerym sercem.
Czy w ciągu tych sześciu lat wszystko jej się udało? Czy pracowała bezbłędnie? Na pewno nie. Wiem jednak, iż w Fundację zaangażowała wszystko, co miała w sobie najlepszego. W nadchodzących tygodniach Radzie Fundacji życzę więc światła Ducha Świętego i daru męstwa w wyborze do Zarządu takich osób, które z odwagą kontynuować będą pracę na rzecz celów, do których Fundacja została powołana.
Znamy się po imieniu
Tym, co jeszcze przykuwa wzrok w oświadczeniu Marty Titaniec, jest fakt, iż zaczyna ona od podziękowania osobom skrzywdzonym. Wszystko inne jest wobec tego podziękowania kwestią wtórną.
Nie jest to wyłącznie kwestia konstrukcji tekstu. W moim doświadczeniu spotkań z Martą na pierwszy plan wybijały się zawsze jej relacje z osobami skrzywdzonymi. Pamiętała dobrze każdą z poznanych historii, znała wielu z nas po imieniu i z wieloma z nas rozmawiała przez telefon do późnej nocy. Dbała o to, żeby wszelkie projekty Fundacji konsultowane były ze znajomymi jej osobami skrzywdzonymi. To było „nic o nas bez nas” w praktyce, którego sama doświadczałam od niej w sposób zupełnie naturalny, niemalże bezwiedny. Czasem mam wrażenie, iż włączanie osób skrzywdzonych w sprawy ich (nas) dotyczące, było i jest dla niej tak naturalne jak oddech.

- Tośka Szewczyk
Nie umarłam. Od krzywdy do wolności
Nie zdziwi więc pewnie nikogo fakt, iż i w tym komentarzu jest miejsce na głos tych, których Marta znała po imieniu. Zdaję sobie sprawę, iż jest to głos tylko kilku osób – tych kilku, do których zdążyłam dotrzeć w krótkim czasie po wydaniu komentowanego przeze mnie oświadczenia. Znając trochę Martę, myślę jednak, iż to właśnie ten głos będzie dla niej w tym komentarzu najważniejszy.
Martę poznałem w nietypowych okolicznościach. A może lepiej powiedzieć, iż odwrotnie? Bo kiedy dowiedziałem się, iż jest kandydatką na szefową Zarządu Fundacji Świętego Józefa KEP, napisałem do niej na Messengerze. Jako Robert Fidura. Nie miała pojęcia, iż pisze do niej Wiktor Porycki, z którym najprawdopodobniej będzie pracowała w Fundacji. Pamiętam pierwsze spotkanie, rozmowy, wspólny wysiłek, a dzisiaj przyszedł czas podziękowania. Nie będę się rozpisywał. Marto, dziękuję Ci za serce i zdrowie, które poświęciłaś nieumarłym. Robert
Dziękuję Marcie za odwagę dotykania i twórczego opatrywania ran Kościoła, za rzetelność, uczciwość oraz za zaangażowanie w tworzenie realnego i skutecznego systemu prewencyjnego; za każdą nieprzespaną noc, za każdy odebrany telefon, za serce, w którym zmieściła nasze historie, i w którym te historie są bezpieczne; za to, iż stojąc w obronie osób skrzywdzonych, walczyła o prawdę, sprawiedliwość i miłosierdzie. Za to, iż w swojej postawie okazała się bliźnim. Julia
Droga Marto, dziękuję Ci za Twoje „jestem blisko” wobec osób, z którymi dane Tobie było się spotkać czy korespondować w Twojej pracy w FŚJ. Znojny trud zorganizowania od podstaw tej pionierskiej, nieco można by rzec doświadczalnej komórki Kościoła polskiego wobec krzywd popełnionych względem zostawionych pochłonął znacznie więcej czasu niż „typowy etat”. Byłem tego świadkiem, odnosząc wrażenie, iż spalając się (ale nie wypalając – bo to różnica) wydłużasz dobę, „będąc blisko” w dzień i w nocy. Wielkie serce dla Ciebie. Piotr
Pierwsze, co się pojawiło na wieść o Marty odejściu, to smutek (tak trochę egoistycznie), bo jest wielkim oparciem, herosem, który dźwiga ten przeogromny trud walczenia o nas, i mam wrażenie, iż nikt inny tego nie dźwignie tak jak Marta… A z drugiej strony radość, iż może choć trochę odetchnie od tego wszystkiego i zadba o siebie! Mam ogromną wdzięczność za Martę, za jej serce, pomoc, towarzyszenie, za wszystkie rozmowy, te krótkie i te kilkugodzinne… Marta, dziękuję za wszystko! Jesteś mi taka bliska. Ania
Jestem niezwykle wdzięczny Marcie Titaniec za ogrom pracy, którą wykonała w FSJ. Jako liderka tego projektu łączyła ona w sobie wiele cech, które pozwoliły na tak prężną i skuteczną działalność fundacji. Empatia, dobroć, świetna organizacja, ale jednocześnie nieustępliwość i walka o prawdę i sprawiedliwość oraz łączenie wielu światów dla dobra Skrzywdzonych i Kościoła były jej codziennością. Znajomość z Martą Titaniec jest dla mnie wielkim zaszczytem i honorem. Jakub
Marto, od podstaw zbudowałaś przestrzeń, która dla wielu stała się miejscem, w którym kiełkuje nadzieja, poczucie bezpieczeństwa i zdrowienie. W Fundacji otrzymałam bardzo konkretną pomoc, ale to Twoja troska, gesty i słowa wsparcia, uważne towarzyszenie i stała gotowość do spotkania z Człowiekiem pomogły mi przetrwać jedne z trudniejszych doświadczeń mojego życia. Nie znajduję słów, którymi mogłabym wyrazić, jak bardzo ważna i uzdrawiająca była dla mnie Twoja obecność. Dziękuję. Magda F.

Kochana Marto – sam początek, tego, co chcę napisać, przypomina mi o tym, iż w kontakcie ze mną, jako skrzywdzoną w Kościele, od początku byłaś „kochaną osobą”, a nie „panią prezes”. Dziękuję przede wszystkim za to, iż gdy zgłosiłam się do Fundacji, byłam przez Ciebie traktowana osobiście, dzięki czemu czułam, iż moja historia i sytuacja są dla kogoś ważne. Dziękuję też za to, iż umożliwiłaś stworzenie bezpiecznej przestrzeni, w której mogliśmy, jako osoby skrzywdzone, spotkać się na rekolekcjach. I iż byłaś tam obecna, choć mogłaś siedzieć za biurkiem w wygodnym fotelu. Zdecydowałaś się za to na bycie wśród bolesnych historii. Dziękuję za słowa, za którymi szły czyny. Za walkę i siłę, której ja nieraz nie miałam. Za bycie światłem-lekarzem, który opatruje rany w naszym Kościele. Magda
Marto, dziękuję Ci za Twoją siłę, przejrzystość i upór, za heroiczną walkę o prawdę, za odwagę w mówieniu tego, co przemilczane, oraz za to, iż chciałaś więcej, niż to możliwe i to osiągałaś. Dziękuję za budowanie bezpiecznych przestrzeni, których tak bardzo potrzebujemy w Kościele. Dziękuję, iż wchodziłaś w ciemność, przynosząc do niej Światło, i iż towarzysząc w nie-umieraniu, nieustannie dawałaś Nadzieję. A najbardziej dziękuję dzisiaj Bogu za Ciebie. Niech On otula Miłością Twoje serce, które, przyjmując nasze rany, samo dawało się ranić. Ola
I jeszcze ja, Tośka.
Droga Marto,
Jak dobrze, iż Bóg Cię wymyślił. Dziś ogrom smutku miesza się we mnie z ogromem wdzięczności. Ty przecież z mojej perspektywy byłaś w świecie pomocy osobom skrzywdzonym „od zawsze”. To Ty przywitałaś mnie w nim z otwartymi ramionami, ufając, iż to, co chcę w nim zrobić, nie skończy się jedną wielką katastrofą.
Dziękuję Ci, iż szłaś wytrwale, choć tak często musiałaś chodzić po omacku. Dziękuję, iż wymarzyłaś kiedyś rzeczy, które dziś w systemie pomocy są rzeczywistością, a choćby standardem.
Dziękuję, iż na tej drodze pozwalałaś mi być Ci przydatną. Że mogłam spotykać Cię i w Twojej sile, i w Twojej kruchości; i w trybie walecznej Lwicy, i na dnie piekieł – Bóg jeden wie, czy te piekła były Twoje, czy moje, czy nasze wspólne.
Życzę Ci, żeby to, o co z taką determinacją walczyłaś, trwało. A ty odpocznij. A później ruszaj dalej budować dobry świat. Świetnie Ci to wychodzi. Tośka