Dzisiaj, 28 listopada w Warszawie odbyły się uroczystości pogrzebowe koadiutora Witolda Kosteckiego SDB. Mszy Świętej przewodniczył ks. bp Romuald Kamiński.
Homilia wygłoszona w czasie Mszy Świętej.
Ekscelencjo, Księże Biskupie Romualdzie, Czcigodni Bracia w kapłaństwie i powołaniu zakonnym, Droga Rodzino Brata Witolda, Drodzy Przyjaciele, Drodzy Siostry i Bracia w Chrystusie!
„Nikt z nas nie żyje dla siebie”… Tę prawdę o naszym życiu przypomniał nam dzisiaj św. Paweł Apostoł w pierwszym czytaniu. Zostaliśmy powołani przez Boga do tego, aby kochać drugiego człowieka, aby dzielić się z innymi samym sobą. Nie ma innej drogi do szczęścia. Nie pieniądze, nie dobra materialne, nie pozycja społeczna czy władza, ale miłość – tylko ona sprawia, iż nasze życie ma sens. Wszystko inne jest tylko środkiem do czynienia dobra, do dzielenia się miłością.
Ty, drogi Witku, tę prawdę odkrywałeś pracując wśród ludzi. Najpierw w Głoskowie, dostarczając ludziom listy wraz z dobrym słowem, później prowadząc sklep, do którego ludzie przychodzili, by to dobre słowo usłyszeć. Być dla ludzi, to było twoje powołanie. Tak było do połowy lat dziewięćdziesiątych. Wtedy, już jako ponad czterdziestoletni mężczyzna usłyszałeś słowa: „Jeśli chcesz być szczęśliwy, idź sprzedaj wszystko co posiadasz, a potem przyjdź i chodź za Mną”.
Napisałeś prośbę o przyjęcie do nowicjatu – salezjańskiego nowicjatu, bo widziałeś jak pod czujnym okiem głoskowskiej Maryi Wspomożycielki salezjanie wykonują swoja pracę dla dobra ludzi, zawłaszcza młodych ludzi, tych potrzebujących najwięcej serca i uwagi. Wzrastałeś przez rok nowicjacki pod płaszczem Matki Bożej Czerwińskiej, którą miłowałeś jak własną mamę. W 1998 roku złożyłeś pierwsze śluby: ubóstwa, czystości i posłuszeństwa jako salezjanin-koadiutor, który odtąd miał być bratem dla innych. Sześć lat później, w swoim podaniu o dopuszczenie do ślubów wieczystych napisałeś, iż jesteś zdecydowany „na zawsze iść obraną drogą powołania salezjańskiego jako koadiutor”, bo na tej drodze możesz się uświęcać i służyć poprzez pracę na rzecz młodzieży i pracować na drodze ewangelizacji wszystkich ludzi w duchu św. Jana Bosko. 27 czerwca 2004 roku w Żyrardowie powiedziałeś Bogu TAK – na zawsze.
Być koadiutorem – bratem zakonnym nie jest łatwo. Księdza można rozpoznać po koloratce, czy sutannie. Twoim salezjańskim strojem była gotowość do służenia innym. Język łaciński podpowiada nam, iż koadiutor, to ten kto pomaga, kto wspiera: qui adiuvat, auxiliator.
Od serca Matki Bożej Czerwińskiej posłuszeństwo zakonne w roku 2000 przyprowadziło cię do Serca Jezusowego, tu na warszawską Pragę. I tu złożyłeś swoje serce przez ponad dwadzieścia lat prowadząc Księgarnię św. Jana Bosko i służąc salezjańskiej wspólnocie. W szczególny sposób umiłowałeś zakonną kaplicę, dbając o jej wystrój. By nigdy nie brakowało kwiatów i czystego obrusa na ołtarzu, by naczynia liturgiczne lśniły, bo przecież w nich za chwile będzie obecny Chrystus. Nie uznawałeś bylejakości. W księgarni troszczyłeś się nie tylko o książki, ale również o szaty i sprzęty liturgiczne, które trafiały do okolicznych kościołów i kaplic. Z ogromną troska podchodziłeś do swoich współpracowników. Wspierałeś też sąsiadujące z księgarnią w podziemiach bazyliki oratorium, do którego schodziła się uboga młodzież z warszawskiej Pragi. Byłeś gotów pomagać i pomagałeś, bo miano KOADIUTOR zobowiązuje.
Pod koniec sierpnia Pan włożył na twoje barki szczególny krzyż – krzyż cierpienia. Jeszcze bardziej zacząłeś naśladować Chrystusa, stając się Jego koadiutorem – pomocnikiem w dźwiganiu krzyża. Kiedy pod koniec października odwiedziłem cię z ks. Robertem Bednarskim, zobaczyliśmy jak było to wielkie cierpienie. Ale w twoich oczach wciąż było to samo pragnienie, które mogłem obserwować przez czternaście lat, kiedy byliśmy w jednej wspólnocie – tej warszawskiej na Pradze: chciałeś spełnić wolę Boga. choćby w cierpieniu potrafiłeś współczuć. Pamiętam, jak z kącika twoich oczu poleciała łza, gdy powiedziałem ci o śmierci mojego taty – znaliście się przecież dobrze. Jak byłeś wzruszony, kiedy razem się pomodliliśmy i kiedy mogłem udzielić ci rozgrzeszenia. Nie mogłeś już mówić, ale znak krzyża, który z trudem uczyniłeś powiedział wszystko. Będzie nam ciebie brakowało, ale przecież tam w niebie też potrzeba koadiutorów.
Dzisiaj jesteś już bogatszy od nas wszystkich, którzy ze względu na wiarę i dla ciebie jesteśmy w tej bazylice. Modlimy się za ciebie i wierzymy, iż tam u progu wieczności słyszysz słowa: byłem głodny, a dałeś Mi jeść; byłem spragniony, a dałeś Mi pić; byłem przybyszem, a przyjąłeś Mnie; byłem nagi, a przyodziałeś Mnie; byłem chory, a odwiedziłeś Mnie… Wierzymy, iż Matka Boża, którą tak umiłowałeś, wzięła cię za rękę i wprowadziła do ogrodów życia wiecznego.
Jak ważna jest miłość…
Kiedy staniemy przed trybunałem Boga, On nie zapyta nas ile mieliśmy pieniędzy i jakie stanowisko w życiu zajmowaliśmy. Zapyta nas o miłość i będzie nas sądził z miłości. Z tego, czy widzieliśmy w życiu tylko siebie, czy też dostrzegaliśmy potrzeby drugiego człowieka i potrafiliśmy z nim dzielić się dobrem.
Uczestniczymy dzisiaj w uroczystości pogrzebowej śp. Brata Witolda. Jedni z nas związani z Nim więzią miłości i przyjaźni, inni wyrazem zakonnego braterstwa i wdzięczności za dobro, którego od Niego doświadczyli. Modlić się za zmarłych, to nasz chrześcijański obowiązek. Ta modlitwa jest dzisiaj bardzo Bratu Witoldowi potrzebna, bo nikt z nas przed Bogiem nie jest bez winy. Ale ta modlitwa potrzebna jest również nam. Bo uczy nas czegoś bardzo ważnego. Uczy nas odpowiedzialnego i dojrzałego przeżywania każdej chwili ziemskiego wędrowania, tak byśmy kiedyś stając przed Stwórcą mogli przedstawić Mu owoc miłości naszego życia: dobro uczynione tym, z którymi razem przez ziemskie życie szliśmy…
Naszą modlitwę, choć okrytą dziś żałobnym fioletem, wypełnia nadzieja i wdzięczność. Wdzięczność za dar życia śp. Brata Witolda i nadzieja życia wiecznego. Nadzieja, która być może pozostało wielu z nas jak mały płomyk światła w mroku.
Spójrz na Paschał stojący dziś przy trumnie. To nie ozdoba i światło pamięci, to znak Chrystusa Zmartwychwstałego, który nadzieję wlewa w nasze serca. Śmierć, choć nas rozdziela, nie jest końcem życia. Jest jedynie bramą do wieczności, przez którą każdy z nas będzie musiał wcześniej czy później przejść. Czy jesteś na to gotowy?
Brat Witold jest już dzisiaj bogatszy od nas, bogatszy o wiedzę wieczności… I towarzyszy teraz naszej modlitwie, radując się z wielu kochających serc, pośrednio będących też owocem jego życia. I będzie nas oczekiwał po tamtej stronie ziemskiego horyzontu, przez cały czas gotowy służyć i pomagać jak przystało na salezjanina-koadiutora.
Po Mszy świętej, od progu tej bazyliki, odprowadzimy ciało naszego brata na cmentarz bródnowski. Jego ciało, które było narzędziem do czynienia dobra spocznie między współbraćmi w salezjańskiej kwaterze. A my – wierząc w obcowanie świętych, ciała zmartwychwstanie i życie wieczne możemy z chrześcijańska wiarą i nadzieją wypowiedzieć dzisiaj słowa pożegnania: WITKU, PAMIĘTAJ O NAS! DO ZOBACZENIA W NIEBIE! Amen.
Źródło: Facebook – Inspektoria Warszawska – ks. Dariusz Husak SDB.