Piotr Gutowski: Podziwiam prof. Stefana Swieżawskiego, ale nie zgadzam się z jego koncepcją Boga

4 godzin temu
Zdjęcie: stefan swieżawski


Wśród własności, które św. Tomasz przypisuje Bogu, jest niezdolność do doznawania czegokolwiek, co oznacza, iż Bóg nie tylko nie może cierpieć, ale nie może też współczuć.

Bartosz Wesół: Panie Profesorze, w ubiegłym roku minęło 20 lat od śmierci prof. Stefana Swieżawskiego. Zorganizował Pan z tej okazji konferencję naukową „Stefan Swieżawski na nowo odczytany” w Bibliotece Uniwersyteckiej w Warszawie. Jej podtytuł brzmiał: „O ciągle aktualnej wizji humanistyki, religii, relacji międzyludzkich oraz Rzeczypospolitej”. Co aktualnego może przekazać nam filozof zagłębiony w badania nad myślą wieku XV?

Piotr Gutowski: Pamiętam spotkanie ze Stefanem Swieżawskim w wypełnionej po brzegi starej auli KUL, które moderowałem. Mówił wtedy m.in., iż nasze czasy są pod wieloma względami podobne do tego, co działo się w wieku XV.

Pod jakim względem mamy dziś sytuację podobną do wieku XV?

Nasze czasy, podobnie jak wiek XV, są tyglem nowych idei, czasem bardzo wartościowych, a czasem szalonych. Wiele z nich staje w gwałtownej opozycji do tego co stare, dawne i rzekomo zmurszałe. Dzisiaj, 20 lat po śmierci Stefana Swieżawskiego, widzimy już wyraźniej, iż te nasze burzliwe czasy prawdopodobnie wieńczą starą epokę i zapowiadają jakąś nową. Wygląda więc na to, iż żyjemy w okresie przejściowym, który prawdopodobnie nawiąże do jakichś idei z dawniejszej przeszłości, ale wytworzy też nowy rodzaj kultury.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo
i politykę.

Cenisz naszą publicystykę?
Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.

Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:

25 zł 50 zł 100 zł 200 zł 500 zł 1000 zł

Tak też zwykle spoglądano na wiek XV – jako na czas kontestowania kultury średniowiecznej, zapowiadający już czasy nowożytne i wiek świateł, który ostatecznie rozprawi się z mrokami średniowiecza. W swoim monumentalnym 8-tomowym dziele zatytułowanym „Dzieje filozofii europejskiej XV wieku”Swieżawski koryguje stereotypowy obraz tego stulecia. Wskazuje także na średniowieczne korzenie humanizmu, a w innych pracach przedstawia bogactwo i meandry chrześcijańskiej kultury średniowiecznej, która miała swoje upadki, ale i okresy wspaniałego rozwoju.

Dlatego m.in. w tytule tego dzieła nie pojawia się słowo „renesans”, bo zdaniem autora nie można tego terminu rezerwować dla jednej tylko epoki – renesansów było wiele w różnych okresach. Swieżawski pokazuje, jak XV-wieczni propagatorzy nowych idei próbują oddzielić je od uścisku starych, często nie zauważając, iż one w pewnej mierze także z nich wyrastają.

Od strony psychologicznej ta ślepota na ciągłość kulturową jest zrozumiała, podobnie jak zrozumiały jest bunt nastolatka wobec rzekomo błędnych, przestarzałych i krępujących reguł, jakie narzucili mu rodzice. Zwykle w późniejszym wieku ten osąd jest jednak korygowany. Trafnie to podsumował nieoceniony Mark Twain, który stwierdził, iż w wieku 12 lat nie mógł znieść intelektualnych ograniczeń swojego ojca, a gdy miał lat 18, to trudno mu było wyjść z podziwu, jak wiele przez ten czas ojciec się nauczył.

Co, Pańskim zdaniem, miałby do zaoferowania Stefan Swieżawski reprezentantom współczesnej humanistyki?

Uniwersyteckie wydziały humanistyczne i społeczne były i są zarzewiem wielu, najczęściej progresywnych, ale też konserwatywnych idei. Myślę, iż prof. Swieżawski wskazywałby dziś przede wszystkim na konieczność przestrzegania metodologii i etyki pracy naukowej, a więc zachowania odpowiedniego dystansu do badanych zjawisk, nieuproszczonego ich opisu, krytycyzmu wobec pospiesznych prób ich wyjaśniania. Zaleciłby unikanie pustosłowia, dbałość o jasność wypowiedzi, odróżnianie deklaracji twórców o zrywaniu związków z mroczną przeszłością od ich ukrytych związków z nią.

Może powiedziałby też, iż warto koncentrować się na pozytywnych przykładach zmian, a nie na tropieniu lub promowaniu różnych wynaturzeń i dziwactw, jakie zawsze się pojawiają w takich epokach jak nasza. Namawiałby, aby uczony-humanista umiał docenić każdy przejaw autentycznego myślenia i autentycznej twórczości, choćby jeżeli ich rezultaty znajdują się na antypodach jego własnych poglądów.

Stefan Swieżawski był człowiekiem mocno zaangażowanym w życie Kościoła. Jako jedyny świecki audytor z państw ówczesnego bloku wschodniego brał udział w obradach II Soboru Watykańskiego, a w dniu zakończeniu soboru odbierał z rąk Pawła VI orędzie skierowane do intelektualistów. Jak to zaangażowanie wpływa na aktualność jego dziedzictwa?

Powiedziałbym, iż zaangażowanie Swieżawskiego w życie Kościoła było jedynie fragmentem zaangażowania w poszukiwanie prawdy, które jest szczególnym zadaniem każdego uczonego. Uczony powinien coś twierdzić, a więc formułować przekonania, które uważa za prawdziwe lub słuszne i bronić ich, czyli poszukiwać do nich odpowiednich uzasadnień. Nie może poprzestawać na relatywizowaniu wszystkiego i mówieniu, iż jedni sprawy widzą tak, a inni inaczej. Z tego nie wynika oczywiście, iż nie powinien korygować swoich wcześniejszych przekonań, gdy pojawią się w stosunku do nich uzasadnione wątpliwości.

Obecny kryzys Kościoła dotyczy także, a może choćby głównie, intelektualnego wymiaru katolicyzmu, a nie wyłącznie wymiaru moralnego, pastoralnego czy instytucjonalnego

Piotr Gutowski

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

Swieżawski znalazł tę najważniejszą prawdę w chrześcijaństwie – ono najbardziej przemówiło do jego duszy, do jego doświadczeń i przemyśleń i jemu był wierny od czasu, gdy w młodości przeżył coś w rodzaju intelektualnego nawrócenia. Uświadomił sobie, iż chrześcijaństwo ma adekwatne odpowiedzi na najważniejsze pytania człowieka i – jeżeli to, co ono głosi, nie jest jakąś bajką czy mitem – jemu właśnie należy poświęcić życie.

Był jednak bardzo krytyczny wobec sposobu, w jaki chrześcijaństwo jest interpretowane w ówczesnym Kościele. I te krytyki wypowiadał także z wielkim zaangażowaniem. choćby swojemu przyjacielowi Janowi Pawłowi II – którego bardzo cenił od czasu, gdy poznał go jeszcze jako młodego wikarego w Krakowie i gdy później recenzował jego habilitację – zdecydowanie zwracał uwagę na konieczność rehabilitacji Jana Husa niesłusznie oskarżonego o herezję i spalonego podczas soboru w Konstancji w 1415 r. Swieżawski twierdził, iż Husa trzeba traktować jako prekursora II Soboru Watykańskiego.

Można chyba powiedzieć, iż zaangażowanie było istotną cechą umysłowości Swieżawskiego. Aby się o tym przekonać, wystarczyło posłuchać kilku zdań wypowiadanych przez niego – zawsze z ogromną pasją. Dobrze to wybrzmiało na konferencji w wypowiedzi wnuczki prof. Swieżawskiego, znanej kostiumografki, pani Doroty Roqueplo. Podkreślała ona, iż jej dziadek zawsze miał zdecydowane zdanie w różnych sprawach, ale z tym łączyła się inna jego charakterystyczna cecha: jeżeli ktoś miał inny pogląd i on zauważał, iż jest w nim coś słusznego lub przynajmniej autentycznego, to potrafił to uszanować i docenić.

Myślę, iż współwystępowanie tych cech – zaangażowania w obronę tego, co uważał za prawdę i szacunku dla wszystkich autentycznie twórczego myślenia i działania, w połączeniu z szeroką wiedzą, kulturą metodologiczną, kulturą języka i życzliwością dla rozmówcy – było głównym powodem atrakcyjności Swieżawskiego dla jego uczniów i współpracowników. Taki zestaw cech powinien charakteryzować każdego uczonego, zwłaszcza humanistę. A w umiejętności zrównoważenia religijnego zaangażowania i działań na rzecz reformy Kościoła Swieżawski może być wzorem dla intelektualistów katolickich.

W trakcie konferencji prezentowano fragmenty filmu dokumentalnego Pawła Woldana o prof. Swieżawskim. Padło tam pytanie, co profesor powiedziałby ludziom żyjącym u progu XXI wieku w odniesieniu do Kościoła. Stwierdził, iż ma tu pełną jasność – wskazał na II Sobór Watykański jako na rzeczywiste dzieło Ducha Świętego, które wyznaczało program dla Kościoła na przyszłość. Czy ta jego rada pozostaje wciąż aktualna?

Już na długo przed soborem Stefan Swieżawski miał mocne przekonanie o konieczności odnowy Kościoła, w którego skostniałych formach gubił się autentyczny przekaz Ewangelii. Dla niego, przedstawiciela przedwojennego bogatego ziemiaństwa (a choćby arystokracji, dzięki małżeństwu z Marią Stadnicką), ów przekaz miał głównie charakter społeczny. Indywidualna wiara religijna i samodoskonalenie się w różnych wymiarach – intelektualnym, moralnym, cielesnym – miały być środkiem do służby społecznej, do budowania bardziej sprawiedliwych relacji między ludźmi i narodami.

Tymczasem w Kościele znajdowały też schronienie nurty nacjonalistyczne, antysemickie, ksenofobiczne. Z perspektywy takich ruchów odnowy moralno-religijnej jak „Odrodzenie”, w które mocno angażował się Swieżawski, Kościół wymagał reform. I takie reformy nastąpiły, ale dopiero w latach 60. XX wieku.

Promocja!
  • Stefan Swieżawski
  • Zbigniew Nosowski
  • Józef Majewski
  • Anna Karoń-Ostrowska

Zapatrzenie
OUTLET

10,00 20,00 Do koszyka

Swieżawski był rzeczywiście przekonany, iż sobór ten był dziełem Ducha Świętego i iż miał najważniejsze znaczenie nie tylko dla Kościoła, ale dla całego świata, bo stan Kościoła uważał za rzecz kluczową dla dziejów świata. Stąd bowiem wychodziły idee, które miały ogromny wpływ międzynarodowy. A sobór zaproponował wiele takich nowych idei, np. wolności religijnej, innego stosunku do Żydów, do świeckich.

Szybka i wybiórcza realizacja tych idei na Zachodzie nie przyniosła jednak oczekiwanych rezultatów. Procesy sekularyzacyjne postępowały, dlatego pojawiły się oskarżenia, iż soborowe reformy nie tyko nie zatrzymały kryzysu Kościoła, ale wręcz go pogłębiły. W Polsce natomiast, ze względu na bezpardonową walkę władz PRL z Kościołem, kard. Stefan Wyszyński wprowadzał te reformy z dużą ostrożnością, obawiając się, iż np. zwiększenie udziału świeckich w życiu parafii zwielokrotni możliwości inwigilacji struktur kościelnych przez UB. Swieżawski miał inne zdanie, nalegał na szybszą realizację reform – co wyraźnie ochłodziło jego relacje z prymasem Wyszyńskim.

Wiemy, co stało się dalej: zwarty Kościół polski, skupiony na organizacji wielkich uroczystości religijnych i wokół spraw narodowych, okazał się siłą, która znacząco przyczyniła się do obalenia komunizmu i odzyskania przez nasz kraj wolności. Jednak w pierwszym ćwierćwieczu XXI wieku, zwłaszcza po śmierci papieża Jana Pawła II, procesy sekularyzacyjne przybrały na sile, a w tej chwili ich tempo jest jednym z największych na świecie.

Trudno powiedzieć, czy stało się tak dlatego, iż reformy soborowe wprowadzano u nas późno i wybiórczo, czy też z powodu nieuchronnych procesów laicyzacji społeczeństw demokratycznych, zupełnie niezależnych od soboru. Z perspektywy dzisiejszej wiedzy o licznych przypadkach pedofilii wśród kleru, a zwłaszcza o jej ukrywaniu przez biskupów, o hipokryzji w sprawie homoseksualizmu – oficjalnie potępianego, a nieoficjalnie tolerowanego wśród „swoich” – czy o finansowych nadużyciach w Watykanie, trzeba powiedzieć, iż uczestnicy ostatniego soboru nie dysponowali rzetelną diagnozą stanu Kościoła.

Jest Pan kierownikiem Katedry Historii Filozofii Nowożytnej i Współczesnej założonej na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim przez prof. Swieżawskiego. Czy we własnej działalności naukowej również Pan za nim podąża?

Dokładnie rzecz ujmując, Stefan Swieżawski opiekował się początkowo całą historią filozofii na KUL, ale gdy pojawiła się potrzeba podzielenia tego obszernego pola badawczego i powstały dwie osobne katedry, wówczas objął kierownictwo Katedry Historii Filozofii Nowożytnej i Współczesnej, zostawiając Katedrę Historii Filozofii Starożytnej i Średniowiecznej swojemu uczniowi, ks. prof. Marianowi Kurdziałkowi.

Tomistyczna koncepcja doskonałości Boga nabudowana jest na wątpliwej aksjologii. Np. zmiana jest w tym ujęciu oznaką niedoskonałości, niezmienność jest doskonałością; nieczułość to doskonałość, a doznawanie czy doświadczanie czegoś to niedoskonałość

Piotr Gutowski

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

Ja nie kontynuuję badań w polu zainteresowań Stefana Swieżawskiego, którym była filozofia XV wieku i wczesnej nowożytności. Z biegiem czasu w Wydziale Filozofii pojawiła się – w związku z dydaktyką – potrzeba badań nad filozofią wieków późniejszych, zwłaszcza nad burzliwie się rozwijającą filozofią współczesną. I ja tym właśnie się zająłem. Bliskie są mi jednak postulaty metodologiczne Swieżawskiego, jakie formułował pod adresem historyków filozofii. Najważniejszy jest może ten, aby historyk filozofii sam był filozofem, bo inaczej nie będzie wiedział, czego ma szukać w badanych tekstach.

Nie do końca zgadzam się jednak z jego dość wąską koncepcją filozofii jako głównie metafizyki, dla której wzorcem jest koncepcja bytu św. Tomasza. Myślę, iż filozofię należy pojmować szerzej i choćby jeżeli w jej centrum umieścimy metafizykę, to ważne miejsce należy się epistemologii, różnym dyscyplinom aksjologicznym, zwłaszcza etyce i estetyce, ale też współczesnej filozofii języka, logice czy filozofii nauki. Bliski jest mi pogląd Swieżawskiego o autonomii filozofii względem nauk, ale uważam, iż ani filozof, ani historyk filozofii nie może z tego powodu ignorować obszaru interakcji nauk z filozofią.

Prof. Swieżawski wielokrotnie podkreślał, iż nie uważa się za tomistę, ale za ucznia św. Tomasza. Na czym polega ta różnica?

Żeby było ciekawiej, dodam, iż na mapie filozofii współczesnej inni, zwłaszcza historycy filozofii, umieszczają Swieżawskiego wśród tomistów.

W XX wieku tomizm był chyba najbardziej popularną filozofią wśród myślicieli katolickich, a popularność ta wiązała się m.in. z wyraźnymi zachętami papieży, zwłaszcza Leona XIII w encyklice „Aeterni Patris”z 1879 r., aby nawiązywać właśnie do myśli św. Tomasza. W pierwszej połowie XX wieku pojawiło się wiele odmian tomizmu, a jedną z nich był tzw. tomizm egzystencjalny, zapoczątkowany we Francji przez Étienne’a Gilsona oraz Jacquesa Maritaina i rozwijany także w Polsce, głównie na KUL-u, właśnie przez Stefana Swieżawskiego, Mieczysława A. Krąpca i Mieczysława Gogacza, który później zaszczepił go w Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie (obecnie UKSW).

Charakterystycznym rysem tej odmiany tomizmu było przekonanie, iż centralny punkt, a zarazem wielkie odkrycie metafizyki św. Tomasza stanowi – bardzo trafne – wyróżnienie dwóch aspektów każdego konkretnego bytu: jego istnienia i istoty. Istota to zbiór wszystkich treści (czy własności), które konstytuują np. konkretne zwierzę czy konkretną osobę i odróżniają ją od wszystkich innych zwierząt i roślin.

Ktoś może np. wyobrazić sobie lub przypomnieć bliską osobę i wtedy w mniejszym lub większym zakresie dana mu jest jej istota, zbiór konstytuujących ją treści: kolor oczu, wyraz twarzy, charakterystyczna mimika, barwa głosu itd. choćby jeżeli cechy konstytuujące tę osobę pojawiłyby się na hologramie omyłkowo uznanym za ową bliską osobę, to jednego będzie brakowało tej hologramowej postaci, a mianowicie realnego istnienia. W tej koncepcji istnienie nie jest jedną z treści, ale ich urealniaczem: ono sprawia, iż dany zbiór treści staje się czymś rzeczywistym, a nie jedynie czymś wyobrażonym, pamiętanym czy hologramem.

Nowość Nowość Promocja!
  • Jerzy Sosnowski

Niezerowa liczba smoków

39,20 49,00 Do koszyka

To rozróżnienie między istnieniem a istotą zostało – sądzę, iż poprawnie – zaaplikowane do chrześcijańskiej koncepcji stwarzania świata przez Boga, które w tym ujęciu jest właśnie urzeczywistnianiem pewnych treści, powoływaniem ich do istnienia. Zastosowano je jednak także do samego Boga w następujący sposób: ponieważ istnienie jest doskonalszym składnikiem bytu niż istota (treść), to Bóg, jako ex definitione byt doskonały, jest czystym istnieniem. Moim zdaniem ta konkluzja jest niepoprawna.

I wreszcie, zastosowano to rozróżnienie do opisu dziejów filozofii, w której zasadniczy podział przebiega między nurtami i koncepcjami esencjalistycznymi (od łac. essentia, czyli istota, treść), gdzie cała uwaga skupia się na analizach treści, a koncepcjami egzystencjalnymi (nie należy ich mylić z egzystencjalistycznymi), które swoje podstawowe zadanie widzą w zapewnieniu metafizycznego i poznawczego realizmu, czyli przekonania o realnym istnieniu świata, takiego jak przedstawia się nam w naszym poznaniu naturalnym, czyli potocznym. To zastosowanie opozycji istota-istnienie także budzi moje wątpliwości.

Na czym więc polegała specyfika filozofii prof. Swieżawskiego?

Uważał on siebie za ucznia św. Tomasza, a nie za tomistę. Mówiąc najkrócej, sądził, iż tomiści, zwłaszcza ci nowożytni, błędnie odczytywali filozofię św. Tomasza, głównie dlatego, iż nie uwzględniali jego najważniejszego odkrycia, czyli metafizyki istnienia.

Posługiwanie się przez Swieżawskiego opozycją „uczniowie św. Tomasza–tomiści” miało nie tylko wymiar teoretyczny, ale i praktyczny. Jako audytor II Soboru Watykańskiego starał się kształtować opinię ojców soborowych w sprawach, które uważał za ważne. Jedną z takich spraw był stosunek chrześcijaństwa do filozofii, a zwłaszcza do tomizmu, który uchodził za filozofię monarchicznie ustrukturowanego Kościoła – tego Kościoła, który znalazł się w kryzysie i właśnie poprzez sobór poszukiwał diagnozy swych wewnętrznych przyczyn oraz projektu koniecznych reform. Dość dominująca była opinia, iż jednym z winowajców słabnącej pozycji Kościoła jest właśnie owa nadworna filozofia zalecana katolikom przez papieży, jaką był tomizm, a remedium na to jest powrót do przekazu Ewangelii.

W tym klimacie, nieprzyjaznym dla filozoficznych przekonań Swieżawskiego, posłużył się on rozróżnieniem tomizmów, które w ich nowożytnej postaci uznał za zideologizowane i faktycznie szkodliwe dla Kościoła oraz deformujące autentyczną naukę św. Tomasza. I trzeba powiedzieć, iż jego interwencja okazała się skuteczna, co najlepiej widać w encyklice „Fides et ratio” z 1998 r., gdzie Jan Paweł II ponownie rekomenduje filozofom i teologom katolickim św. Tomasza jako myśliciela, do którego dorobku warto nawiązywać. Czytając tę encyklikę ma się wrażenie, iż wykorzystano w niej pewne idee zawarte w książce Swieżawskiego „Filozofia w dobie Soboru”, którą podarował papieżowi Pawłowi VI w trakcie uroczystości kończących sobór.

W swoim wystąpieniu podczas konferencji przedstawił Pan jednak krytykę klasycznego teizmu w teologii chrześcijańskiej. Czy Pańskie zarzuty wobec tomizmu dotykają także interpretacji myśli Tomasza dokonanej przez Swieżawskiego?

Nie mam papieżom za złe rekomendowania św. Tomasza jako wzoru dla filozofów chrześcijańskich. Był on postacią wybitną, świetnym filozofem i teologiem. I był także bardzo odważny, gdy za podstawę do własnej interpretacji chrześcijaństwa wziął filozofię Arystotelesa żyjącego w IV w. przed Chrystusem – inna rzecz, iż w tamtym czasie nie miał wielkiego wyboru. I właśnie pod tym względem dobrze jest go naśladować, tzn. poszukiwać dzisiaj nowych inspiracji dla wyrażenia istoty przesłania chrześcijańskiego, także w filozofiach, które nie są istotowo powiązane z religią.

Mam natomiast wątpliwości odnośnie tego, w jakim zakresie powinniśmy korzystać dziś ze starożytnych i średniowiecznych systemów filozoficznych, ze stosowanych tam pojęć i rozróżnień, w interpretacji chrześcijańskiej koncepcji Boga. Jedna z takich wątpliwości dotyczy tzw. teizmu klasycznego wyrażonego właśnie w metafizyce św. Tomasza, ale – w ogólnych zarysach – przyjmowanego przez wielu innych teologów, nie tylko chrześcijańskich, ale także żydowskich i islamskich.

Czym w takim razie jest teizm klasyczny?

Zgodnie z tą koncepcją Bóg jest samowystarczalną pełnią – świat nie był Bogu do niczego potrzebny, bo samowystarczalność i pełnia oznacza brak potrzeb. To, co dzieje się w świecie, nie może w Bogu nic zmienić, bo jakakolwiek zmiana przeczyłaby Jego odwiecznej pełnej doskonałości. W skład boskich atrybutów wchodzi też m.in. absolutna wszechmoc, wszechwiedza, doskonała dobroć, ontyczna prostota i transcendencja względem ludzkiego poznania. Św. Tomasz – w interpretacji Swieżawskiego i tomistów egzystencjalnych – dodaje jeszcze, iż Bóg jest czystym istnieniem.

Otóż moim zdaniem, zbiór tych wszystkich określeń jest niezgodny z biblijnym obrazem Boga, który wchodzi w realne, tzn. obustronne interakcje ze swoim stworzeniem. Teizm klasyczny pozwala jedynie na relację jednostronną, czyli taką, iż to Bóg oddziałuje na świat, ale nic, co dzieje się w świecie nie może oddziaływać na samowystarczalną pełnię. Jest też wewnętrznie niespójny, albo dokładniej: można go uczynić spójnym jedynie za cenę popadnięcia w trudną do zaakceptowania sofistykę, np. przez stwierdzenie, iż Bóg jest niezmiennym aktem, czyli jest aktywny, ale niezmienny.

Pańska krytyka szła jednak dużo dalej…

Bo najważniejsze jest co innego. Naszkicowana koncepcja doskonałości Boga nabudowana jest na wątpliwej aksjologii. Ta aksjologia przenika metafizykę większości starożytnych i średniowiecznych filozofów.

I tak np. zmiana jest w tym ujęciu oznaką niedoskonałości, niezmienność jest doskonałością; złożoność – w przeciwieństwie do prostoty – to niedoskonałość; nieczułość czy szerzej: niezdolność biernego doznawania czegoś (łac. impassibilitas, przekładana na polski zbyt wąsko jako niecierpiętliwość) to doskonałość, a doznawanie czy doświadczanie czegoś to niedoskonałość. Dlatego właśnie Bóg, będący ex definitione bytem doskonałym, musi być niezmienny, prosty, samowystarczalny, pozbawiony nie tylko możliwości cierpienia, ale doznawania czegokolwiek, a więc i współczucia.

I stąd później w teologii, która uchodzi za ortodoksyjną, pojawia się teza, iż Jezus jako Bóg nie cierpiał na krzyżu – cierpiał jedynie jako człowiek. W świetle tej koncepcji doskonałości powszechne dziś przekonanie chrześcijan, iż Bóg kocha i współczuje, można zinterpretować jedynie w ten sposób, iż ta boska miłość jest radykalnie inna niż nasza, skoro nie może w niej być składnika doznaniowego.

Z koncepcją Boga jako czystego istnienia pozostało dodatkowy problem. jeżeli istnienie rozumie się jako przeciwstawione istocie rozumianej jako treść, którą możemy wyrazić w pojęciach, to wówczas nie można przypisać Bogu jakichkolwiek treściowych atrybutów, włącznie z tym, iż jest osobą. Swieżawski czasem pisze o Bogu jako o czystym istnieniu „o osobowym charakterze”, ale moim zdaniem nie jest uprawniony do tego dopowiedzenia. Można sensownie powiedzieć – za św. Anzelmem – iż istota Boga (a więc treść konstytuująca jego naturę) OBEJMUJE istnienie, tzn. iż Bóg nie może nie istnieć, ale nie można sensownie powiedzieć, iż Bóg JEST czystym istnieniem.

Czasem jako biblijne potwierdzenie tezy, iż Bóg jest czystym istnieniem, przywołuje się odpowiedź Boga na pytanie zadane przez Mojżesza o jego imię: „Jestem, który jestem” (Wj 3,14). Ta odpowiedź jest jednak także zgodna z niekontrowersyjną tezą, iż istota Boga obejmuje istnienie, tzn. iż Bóg zawsze JEST.

Tego rodzaju trudności koncepcji św. Tomasza (i szerzej: teizmu klasycznego) sprawiają, iż nie jestem ani tomistą, ani teistą klasycznym. Jako filozof akceptuję określenie Boga jako bytu doskonałego, ale odrzucam dużą część dawnej aksjologii, odpowiedzialnej za przypisanie Bogu zestawu atrybutów, które – w mojej ocenie – wcale nie opisują faktycznych doskonałości i nijak nie przystają do chrześcijańskiego obrazu Boga. One utrwalają obraz Stwórcy jako majestatycznego, niewzruszonego monarchy na tronie, a nie Boga, który przychodzi na świat w ubogiej rodzinie, żeby doświadczyć wszystkiego, co najgorsze w ludzkim życiu.

Do tego monarchicznego obrazu znakomicie pasował obraz Jego ziemskiego namiestnika, czyli papieża, którego dawniej pokazywano ludowi jako niesionego w lektyce, bo niekonieczny ruch i styczność z brudną ziemią nie przystoi przecież ziemskiemu obrazowi „doskonałości” Bożej.

Interesujące jest to, iż Swieżawski zdecydowanie potępiał monarchiczne aspiracje papiestwa, i – w przeciwieństwie do większości tomistów – do reform soborowych odnosił się z wielkim entuzjazmem. Uważał bowiem, iż nie ma koniecznego związku między wynaturzeniami papiestwa a autentyczną metafizyką św. Tomasza.

Sądzę jednak, iż jakiś związek, choćby w postaci psychologicznie rozumianej sugestii, tutaj istnieje. Może rzeczywiście większość nowożytnych tomistów błędnie zrozumiała myśl swojego mistrza, jak twierdził Swieżawski, jednak w samej Tomaszowej metafizyce (i także w metafizyce Platona i Arystotelesa) jest coś, co ułatwiło takie błądzenie, a mianowicie owa aksjologia doskonałości.

Jaki jest zatem osobiście Pański stosunek do prof. Swieżawskiego?

Najkrócej mówiąc, jest to stosunek szacunku, podziwu i wdzięczności. Można zapytać, jak można szanować i podziwiać kogoś, z kim w wielu sprawach się nie zgadzamy. Otóż można, zwłaszcza za to, iż na taką niezgodę pozwala swoim uczniom.

Miałem okazję obserwować stosunek bezpośrednich uczniów Stefana Swieżawskiego do ich profesora. Był dla nich prawdziwym mistrzem, czyli nie takim, którego celem jest wykształcenie intelektualnych klonów, nieodstępujących na krok od jego poglądów, ale wolnych, twórczych uczonych, idących swoją drogą, wiernych bezwzględnemu dążeniu do prawdy przy zastosowaniu przekazanej im metodologii i etyki pracy naukowej.

Choć znałem prof. Swieżawskiego osobiście, nie mogę uważać się za jego ucznia. Jestem uczniem jego ucznia, prof. Jana Czerkawskiego, który przejął po nim kierowanie katedrą. Jako jej kolejny kierownik mogę co najwyżej powiedzieć, iż jestem „wnukiem” profesora Swieżawskiego po linii administracyjnej. Chciałbym móc powiedzieć o sobie, iż jestem także jego wnukiem intelektualnym, ale nie mnie to oceniać.

Bliska jest mi tolerancja Stefana Swieżawskiego dla filozoficznych wyborów jego uczniów i nacisk, jaki kładł na metodologiczne i etyczne wymogi pracy naukowej. Niedoścignionym wzorem jest jego pracowitość, zdolności organizacyjne, upór w realizacji planów naukowych, życzliwość w traktowaniu ludzi. Ale największy szacunek budzi połączenie tego wszystkiego z pasją, z jaką bronił tego, co uważał za prawdziwe i słuszne. Tylko w otoczeniu takich mistrzów uczniowie mogą wykuwać własne, często odmienne, poglądy. Wzorcowe było też jego małżeństwo.

Na obecny kryzys Kościoła reaguję podobnie jak Swieżawski reagował na skostnienie Kościoła w jego czasach: potrzebna jest odnowa. Uważam jednak, iż koniecznej reformie struktur kościelnych, sposobu nauczania wiary i przekazywania wiary musi także towarzyszyć odważniejsza reforma treści wielu wierzeń religijnych, bo obecny kryzys dotyczy także, a może choćby głównie, intelektualnego, a nie wyłącznie moralnego, pastoralnego czy instytucjonalnego wymiaru katolicyzmu. Pisałem o tym dla „Więzi” w 2021 r. w tekście „Inkluzywizm, błogosławiona niejasność i chwalebna otwartość”.

Podzielam też myśl Swieżawskiego, iż – z powodu zagrożenia fideizmem – teologii i samej religii potrzebny jest związek z racjonalną filozofią, ale niekoniecznie z metafizyczną koncepcją Boga św. Tomasza, którą tak mocno związano z doktryną katolicką. To jest jednak temat na osobną rozmowę.

Piotr Gutowski – ur. 1961, filozof, prof. dr hab. Pracownik Wydziału Filozofii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, wieloletni kierownik Katedry Historii Filozofii Nowożytnej i Współczesnej. W latach 2012–2020 był przewodniczącym Komitetu Nauk Filozoficznych Polskiej Akademii Nauk (obecnie: członek Komitetu). Zajmuje się m.in. historią współczesnej filozofii amerykańskiej i brytyjskiej, zwłaszcza filozofii procesu, pragmatyzmu i neopragmatyzmu, a także filozofii analitycznej. Interesuje się również zagadnieniami z zakresu historii metafizyki, antropologii filozoficznej i filozofii religii. Autor m.in. książek (dostępnych darmowo w internecie w wersji elektronicznej) „Filozofia procesu i jej metafilozofia. Studium metafizyki Ch. Hartshorne’a” (1995); „Między monizmem a pluralizmem. Studium genezy i podstaw filozofii Johna Deweya” (2002); „Nauka, filozofia i życie. U podstaw myśli Williama Jamesa” (2011); antologii przygotowanej z T. Szubką „Filozofia brytyjska u schyłku XX wieku” (1998); antologii przygotowanej z M. Iwanickim „Teizm, ateizm i religia. Najnowsze spory w filozofii analitycznej” (2019); książki dostępnej jedynie w wersji drukowanej „Stare i nowe. Esej o roli jednostkowych podmiotów, zmiany i wątpienia w religii” (2016).

Przeczytaj także: Stefan Swieżawski, Gdyby soboru nie było, sprawy mogłyby się potoczyć o wiele bardziej tragicznie

Idź do oryginalnego materiału