Świętego… spotkałem, LVIII

filipini.eu 2 dni temu

„Środowisko”, w którym Bóg jest na pierwszym miejscu

Konrad Małys OSB

O moim wstąpieniu do benedyktynów zadecydowała rozmowa z kierownikiem duchowym. Była dość krótka, nie wiem, czy trwała dwadzieścia minut. Pojechałem na nią bez wstępnych projektów czy sugestii z mej strony dotyczących tej czy innej formy życia konsekrowanego. Miałem w sobie jedynie decyzję, by takie życie podjąć, ugruntowaną w toku uprzednich doświadczeń.

Moim przewodnikiem duchowym był wówczas ksiądz Marian Sawiński, nie żyjący już dziś kapłan archidiecezji wrocławskiej (w dawnych granicach), wówczas proboszcz w Kopańcu, maleńkiej wioseczce w Sudetach. Posiadał szczególny dar prowadzenia dusz: pod jego kierunkiem ukształtowało się wiele powołań kapłańskich i zakonnych.

I cóż – kiedy ksiądz Marian, znający mnie już od pewnego czasu, zasugerował mi, bym zastanowił się nad benedyktynami, zrozumiałem z pełną wewnętrzną jasnością, iż trafił w sedno. To był dar łaski Bożej. Nigdy już później w życiu nie opuściła mnie pewność obranej drogi, bez względu na to, co mogło mnie na niej spotkać. Dar takiego rozeznania nie czyni, oczywiście, człowieka doskonałym – nie odpowiada na pytanie „jak” być benedyktynem, ale „czy” nim być, czy nie – rozstrzyga jednoznacznie.

W benedyktyńskim stylu życia wybiera się nie tyle „zakon” jako taki, ale konkretne miejsce i konkretną wspólnotę, z którą mnich wiąże się na całe życie. Benedyktyni adekwatnie nie są zresztą zakonem w ścisłym sensie (te zaczęły powstawać w Kościele dopiero od XII w.) – nie mają organizacji centralnej, ale federacyjną: każdy klasztor, o ile spełnia warunki przewidziane w tzw. konstytucjach kongregacyjnych, jest autonomiczną jednostką, nad którą nie ma już żadnej zwierzchniej władzy poza Stolicą Świętą. Wybrałem opactwo w Tyńcu, ponieważ w owym czasie jedynie takie znałem, a poza tym nie lubię „przebierać” we wspólnotach. Nie obchodzi mnie, gdzie jest „lepiej”, a gdzie „gorzej”, któż może to zresztą w pełni ocenić prócz samego Boga? Św. Benedykt wskazuje nawet, by to właśnie innych uważać za wyżej stojących od siebie. Myślę, iż wskazówka ta odnosi się również do relacji między wspólnotami, nie tylko do relacji indywidualnych wewnątrz każdej z nich. Ważne natomiast, by w benedyktyńskim mnichu ugruntowało się poczucie przynależności do jednego z klasztorów – i z nim wiąże się ślubami na całe życie.

W zakonach tzw. „apostolskich” po odbyciu określonej formacji wychodzi się do świata i ludzi, by głosić Chrystusa i do Niego prowadzić. Mnich benedyktyński natomiast ma nie tyle głosić ewangelię słowem, ile nią żyć w określonym miejscu, tworząc wraz ze współbraćmi swoiste „środowisko”, w którym Bóg jest na pierwszym miejscu. Środowisko to jest zarazem otwarte dla gości: każdy może przyjść i z niego zaczerpnąć przez pewien rodzaj osobistego uczestnictwa w życiu danej wspólnoty – czy to przez udział w liturgii, czy przez jakąś formę pracy albo przez ćwiczenia duchowe wymagane przez Regułę z praktyką lectio divina na czele. Jest w tym czas również na rozmowę duchową czy sakrament pojednania. Z naszych doświadczeń wynika, iż tego rodzaju forma „apostolska” skierowana raczej do wewnątrz niż na zewnątrz, jest również dziś bardzo potrzebna. Gości bywa bowiem w naszych klasztorach bardzo wielu, tak wielu, iż niektóre pytania, z jakimi ludzie ze świata najczęściej przybywają do klasztorów benedyktyńskich, poukładaliśmy w swoiste bloki tematyczne i pod ich kątem zaczęliśmy prowadzić rekolekcje czy dni skupienia również o charakterze podawczo-odbiorczym. Tak obok warsztatów wprowadzających w praktykę lectio divina czy w medytację opartą na Modlitwie Jezusowej, zrodziły się warsztaty kształtowania relacji międzyludzkich, w tym również rodzinnych, małżeńskich, a nawet… biznesowych, gdyż benedyktyńska szkoła obejmuje również duchowość pracy.

Może to właśnie jest ten rys duchowości benedyktyńskiej, który najbardziej dziś przyciąga ludzi: wtajemniczenie w życie duchowe, a więc innymi słowy „szkoła miłości” – to nie jakiś tylko wydzielony czas na rekolekcje czy ćwiczenia duchowe odbywane pod kierunkiem kogoś doświadczonego. Dla św. Benedykta „szkołą miłości” jest całe życie człowieka, a więc i w tzw. „szarej codzienności” obecny jest Chrystus – ze swym słowem nauczania i mocą udzielanej łaski. Życie człowieka w klasztorze benedyktyńskim jest w całości zanurzone w Jego misterium, wprawdzie w szczególny sposób uobecnianym w liturgii, ale też wyraźnie ogarniającym wszystkie dziedziny życia. Uśmiechaliśmy się kiedyś z braćmi widząc redaktora bardzo szanownej telewizji uganiającego się z kamerą za… kurą spacerującą po gospodarstwie. Nie byle jaka to widać była kura, bo kura „monastyczna”. Poczciwy ptak nie zdawał sobie sprawy, iż stał się znakiem obecności Chrystusa w całej przestrzeni codziennego życia.

Inny rys duchowości benedyktyńskiej bardzo dziś – jak to wyraźnie można zaobserwować – potrzebny, to dowartościowanie mniejszego wysiłku, systematycznie jednak podejmowanego na długim dystansie, niż wkładanie ogromnej energii w „sprint” nastawiony na gwałtownie osiągalny efekt. Człowiekowi współczesnemu często się wydaje, iż jak trochę zwolni, to jedynym efektem będzie pozostanie w tyle. Nie osiągnie niczego sensownego. A potem się okazuje, iż to, co go gnębi najbardziej, to właśnie kryzys poczucia sensu i bezowocności tego, co robi i iż już go to niemal wykańcza. Reguła św. Benedykta kształtuje poczucie sensu w oparcie o mądrze wybrany kierunek wysiłku człowieka, w oparciu o drogę, którą idzie, a nie w odniesieniu do samych osiągnięć, zwłaszcza łatwo dostrzegalnych.

Wreszcie – braterska wspólnota. Relacje, w których obecny jest wymiar nadprzyrodzony, nie tylko czysto „ludzki”. Współczesny człowiek żyje w relacjach niezwykle intensywnych, zwielokrotnionych przez medialne narzędzia, ale płytkich, nietrwałych, często efemerycznych. Zna co najwyżej intensywne zmysłowe i emocjonalne „fuzje” z drugimi, ale nie zna komunii dusz, nie umie jej odnajdywać, pokonywać przeszkód na drodze do jedności, a często przy całej współczesnej paplaninie o „miłości” w ogóle już w nią nie wierzy. Efektem intensywności relacji, które aplikuje mu moda przełamywania „konwencjonalnych barier” jest tylko coraz bardziej dojmująca i nieprzezwyciężalna samotność.

Nie jesteśmy z braćmi jakimiś wielkimi prorokami czy kaznodziejami naszych czasów (choć zdarzają się i zewnętrzne posługi słowa), ale mimo naszych słabości i różnic, jakie w nas są, jest jednak między nami i coś z tego prawdziwego, niewymuszanego już przepisami braterstwa. Inaczej nic innego nie miałoby sensu – od liturgii w najszlachetniejszej formie po lekturę i codzienny trud zwyczajnych obowiązków.

Konrad Małys OSB

Urodził się w 1962 roku we Wrocławiu; absolwent filologii polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego; do benedyktynów wstąpił w 1988 r.; pierwsza profesja w 1990 roku; święcenia kapłańskie w 1998; w tej chwili archiwista, rekolekcjonista i spowiednik.

opactwotynieckie.pl
portal o modlitwie Jezusowej
projekt FILOKALIA
Idź do oryginalnego materiału