Jego energia z walki o wolność dla Polski została przekierowana na tę o wolność osób z niepełnosprawnościami. Oni nie mogli się o siebie zmagać, więc robił to za nich.
Fragment książki „Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Sumienie polskiego Kościoła”, Wydawnictwo WAM 2025. Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji Więź.pl
Był rok 1983. To było absolutnie przypadkowe spotkanie. Zainicjowało proces, który zmienił absolutnie wszystko i ukształtował ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego, jakiego znamy. Młody ksiądz i starszy mężczyzna razem przewozili – zdezelowanym maluchem tego ostatniego – powielacz dla opozycji.
Wspólna droga sprawiła, iż zaczęli rozmawiać, mężczyzna zapytał księdza o jego ormiańskie nazwisko i nagle okazało się, iż kiedyś w przeszłości losy ich rodzin się splotły. Arcybiskup Isakowicz przyjaźnił się z pradziadkiem właściciela auta, jego dziadkom dawał ślub, a potem ochrzcił matkę mężczyzny. „Ze względu na związki jego rodziny ze wspomnianym arcybiskupem ormiańskim, Izaakiem Mikołajem Isakowiczem, nazywał mnie swoim «duchowym krewniakiem». Pomimo sporej różnicy wieku połączyła nas szczera przyjaźń. „Od tego momentu wspierał mnie w zakładaniu wspólnot Wiary i Światło, Duszpasterstwa Osób Niepełnosprawnych przy parafii św. Mikołaja w Krakowie (w 1985 roku) oraz domu wakacyjnego dla osób upośledzonych umysłowo w Rabce (willa Chorążówka)”[1] – wspominał ksiądz swoją znajomość ze Stanisławem Pruszyńskim.
To właśnie w czasie kolejnych rozmów, spotkań, pielgrzymek i wspólnie realizowanych zadań powstał pomysł, by zbudować dom dla osób z niepełnosprawnością intelektualną. „Powiedziałem, iż marzy mi się, żeby znaleźć dom dla moich niepełnosprawnych przyjaciół, a pan Pruszyński na to: «No to musimy razem ten dom założyć»”[2] – opowiadał Isakowicz-Zaleski.
Skąd wziął się ten pomysł? Ksiądz Tadeusz w rozmowie ze mną wspominał, iż źródłem tej idei były godziny rozmów z rodzicami osób z niepełnosprawnością: „Ich głównym problemem było – i pozostaje również w tej chwili – to, co stanie się z ich dziećmi po ich śmierci”[3]. […]
Inżyniera, który budował instalacje dla Politechniki Krakowskiej, i księdza łączyły nie tylko ormiańskie fascynacje i rodzinne koligacje, ale także charakter. Jeden i drugi, jeżeli uznali, iż trzeba, potrafili złamać zasady, które inni uznawali za nienaruszalne. I obaj płacili za to niekiedy sporą cenę. Każdy z nich potrafił być też niezwykle cierpliwy, by nie powiedzieć uparty. To, iż poszukiwania trwały rok, w ogóle ich nie zniechęciło.
Sytuacja zmieniła się w październiku 1986 roku, gdy Pruszyński poinformował, iż niedaleko od Krakowa, w Radwanowicach, jest dwór, który właścicielka chce przekazać na szczytne cele. Stanisław z żoną, Anną, i ks. Tadeuszem zapakowali się kilka dni później do rozklekotanego malucha i ruszyli w drogę. Asfalt kończył się wówczas jeszcze przed wspomnianą miejscowością. „Zaparkowaliśmy więc na dole i wąską drogą, którą jeździły drabiniaste wozy, weszliśmy na wzgórze” – opowiadał Isakowicz-Zaleski.
Jego energia, siła i zaangażowanie z walki o wolność dla Polski została przekierowana na tę o wolność osób z niepełnosprawnością. Oni nie mogli się o siebie zmagać, więc robił to za nich
Tomasz P. Terlikowski
„Patrzymy – staw, nad stawem pasą się krowy i pilnuje ich starsza kobieta pozawijana w chustki. Pytamy, gdzie jest pani Tetelowska, właścicielka dworu. A ona na to: «To ja jestem». Ja sobie naiwnie wyobrażałem, iż to będzie jakaś taka hrabina, która nas przyjmie w alonie… Pan Pruszyński nas przedstawił i zaczął opowiadać, z czym przyjechaliśmy. Trochę to była surrealistyczna rozmowa”[4].
Zofia Tetelowska zapamiętała to wydarzenie równie surrealistycznie: „Było słoneczne, październikowe popołudnie. Pod dwór zajechał mały fiat, z którego wyszli jacyś państwo. Po paru słowach proszą, abym podarowała to wszystko na rzecz utworzenia domu dla sierot. […] Ujęli mnie chyba swoją bezpośredniością. I postanowiłam przekazać majątek na ośrodek dla osób upośledzonych umysłowo”[5].
To, co tak prosto opisywała po wielu latach Zofia Tetelowska, wcale nie było takie proste. Ksiądz Tadeusz bynajmniej nie był zachwycony tym miejscem ani sytuacją. „Dwór był w strasznym stanie: bez łazienki, z rozwaloną klatką schodową, z dziurami w ścianach. Ogród zaniedbany, staw zarośnięty”[6] – taki widok zapisał się w jego pamięci.
„Słuchaj, Staszek, to jest absurd” – powiedział swojemu przyjacielowi w drodze powrotnej. Tyle iż Pruszyński nie podzielał tej opinii. On, wychowany w podobnym dworze, natychmiast poczuł potencjał tego miejsca i sentyment do niego. „[On] pochodził ze szlacheckiej rodziny” – wspominał po latach ks. Isakowicz-Zaleski[7]. […]
Komunistom i kobietom wstęp wzbroniony
Ksiądz Tadeusz, choć sprawy w Radwanowicach nabierały już rozpędu, wciąż mieszkał na Woli Justowskiej i tam 2 maja 1988 roku pojawił się u niego łącznik od ks. Jancarza, który prosił go o szybki kontakt. Ruszył więc błyskawicznie do Mistrzejowic, a gdy tam dotarł, usłyszał od Bacy[8], iż ktoś musi odprawić msze święte 3 i 4 maja – w uroczystość Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski i w święto hutnika (czyli wspomnienie św. Floriana).
- Ks. Jan Kaczkowski
- Katarzyna Jabłońska
Szału nie ma, jest rak
Jancarz, tak miał opowiadać ks. Tadeuszowi, nie może tam wejść. „Był zresztą bardzo charakterystyczną postacią, wysoki, z brodą, był do rozpoznania przez każdego ze strażników”[9] – opowiadał ks. Isakowicz-Zaleski. Odwiózł więc psa do domu mamy, a sam, ze sfałszowaną przez Bacę legitymacją, ruszył do huty. Na jej teren udało mu się wejść dopiero rano 3 maja.
„Zaprowadzono mnie do hali walcowni zgniatacza, gdzie miałem już przygotowaną kanciapę. Na drzwiach tej prowizorycznej kaplicy był napis solidarycą: «Duszpasterz Solidarności. Komunistom i kobietom wstęp wzbroniony»”[10] – wspominał ksiądz.
I tak to się zaczęło. Już o dwunastej odprawił pierwszą mszę świętą. Jak sam wspominał, atmosfera była niesamowita: „Widziałem ludzi bardzo gorąco się modlących i przeżywających to, co się działo na ołtarzu. Modlitwa wiernych była spontaniczna: ludzie podchodzili do mikrofonu i tak, jak umieli, prosili Boga o pomoc w różnych sprawach. Znak pokoju trwał bardzo długo: uczestnicy podawali sobie ręce, ściskali się, widać było, iż chcieli dodać sobie wzajemnie otuchy. A podczas rozdawania Eucharystii zaczęło brakować mi komunikantów, musiałem łamać je na dwie, a potem choćby na cztery części”[11] – opowiadał.
Po pierwszej liturgii przyszedł czas na drugą, dla drugiej zmiany, i na nabożeństwo majowe, a potem okazało się, iż nie ma jak opuścić huty. Wszystkie wyjścia były obstawione, a bezpieka wiedziała już, iż na terenie zakładu jest kapłan. Następnego dnia więc ks. Tadeusz odprawił kolejne msze święte[12], uczestniczył w następnych spotkaniach i rozmawiał z ludźmi, a także, na prośbę negocjatorów ze strony solidarnościowej, próbował łagodzić nastroje; także podczas ostatniego odprawionego przez siebie nabożeństwa o godzinie dziewiętnastej.
[…] o godzinie pierwszej w nocy z 4 na 5 maja zobaczyli, iż przy bramach zbierają się oddziały ZOMO. „Godzinę później rozpoczął się szturm. Siły milicyjne poprzedziło wejście brygady antyterrorystycznej, zaś dopiero za uzbrojonymi w 75-centymetrowe pałki szturmowe funkcjonariuszami ZOMO (w liczbie kilku tysięcy) podążali funkcjonariusze SB, których zadaniem było aresztowanie członków Komitetu Strajkowego”[13] – relacjonuje Malik.
Nie jest wykluczone, o czym pięknie przed laty pisał Bonowicz, iż dzięki zaangażowaniu ks. Tadeusza udało się uratować niejedno życie
Tomasz P. Terlikowski
Oddziały milicyjne były wówczas niezwykle brutalne, choć robotnicy nie stawiali oporu. Ksiądz Isakowicz-Zaleski, obudzony przez hałas, boso, w sztruksowych spodniach i flanelowej koszuli schował się na szczycie suwnicy. „Widziałem stamtąd, jak zomowcy tłukli ludzi, rzucali petardy ogłuszające, gaz”[14] – wspominał. Ostatecznie, gdy ZOMO-wcy zaczęli się już wspinać na suwnicę, ksiądz zszedł. Milicja pozwoliła mu jeszcze pójść po buty do kanciapy, a tam zobaczył porozrzucane komunikanty, pognieciony ornat, rozbity stół i tylko butów nie było.
Zatrzymanego duchownego, tak jak innych, zawieziono do komendy na ul. Mogilską. Tam poddano go rewizji, przetrzymano kilkadziesiąt minut, a wreszcie odwieziono pod budynek kurii. „Pamiętam, stałem boso pod tą kurią, kanclerz Fidelus, obudzony rano, z wrażenia zapomniał kluczy, pokwitował odbiór mojej skromnej osoby, a ja wtedy boso na piechotę poszedłem do domu mojej mamy”[15] – wspominał duchowny.
Jeśli ktoś myślał, iż na ten dzień to będzie koniec wydarzeń z udziałem Isakowicza-Zaleskiego, to musiał go kompletnie nie znać. Po szybkiej kąpieli ruszył do Mistrzejowic, gdzie poinformował ks. Jancarza o pacyfikacji, a potem zaczął odbierać telefony od dziennikarzy, którym opowiadał ze szczegółami o tym, co widział. Tego samego dnia, w czasie mszy świętej za Ojczyznę, wygłosił kazanie, w którym opowiadał o tym, co działo się w Hucie im. Lenina. […]
Patyk i uratowane życie
Niełatwo jest wrócić do wiejskiego życia, do pielęgnowania krów, do opróżniania szamba czy do budowy, po takich wydarzeniach. Niełatwo jest stać się „księdzem robotnikiem”, gdy jest się księdzem bohaterem, którego wszyscy noszą na rękach, ale ks. Tadeusz to właśnie musiał zrobić. Jego najbliższy współpracownik, Stanisław Pruszyński, był już wtedy ciężko chory, ale to on nieustannie dopingował go, żeby wytrzymał, żeby podjął kolejny wysiłek. […]
Ale, choć Isakowicz-Zaleski był w ten dom [w Radwanowicach] zaangażowany całym sobą, jak we wszystko, co robił, to wciąż miał wątpliwości, czy zostanie, wciąż chciał uciekać. Sytuacja zmieniła się, gdy w 1989 roku, niemal w tym samym czasie, gdy Polska odzyskiwała niepodległość, pojawili się pierwsi podopieczni. „Kiedy dotarło do mnie, iż oni stąd już nie mają dokąd pójść, moja opcja się zmieniła. Zrozumiałem, iż powinienem dzielić z nimi ten los”[16] – mówił. […]
„Pierwszą podopieczną, którą formalnie przyjęliśmy do schroniska, była Helenka” – wspominał ks. Isakowicz-Zaleski. „Helenkę zgodziliśmy się przyjąć tymczasowo, ale ona od razu tak się zadomowiła, iż została z nami na dobre […]. Na początku odegrała niezwykle istotną rolę jako nasze «biuro promocji» w Radwanowicach. Chodziła sama do sklepu, stała w kolejkach z kobietami ze wsi, nawiązywała mnóstwo znajomości i dzięki temu ludzie się przekonali, iż ci niepełnosprawni to nie są żadne dziwolągi”[17].
Kolejne tygodnie i miesiące to dołączanie kolejnych podopiecznych. Do końca 1989 roku zamieszkało ich tam sześcioro i to był absolutny przełom w życiu księdza. Od tego momentu miał nie tylko dom, wciąż remontowany, rozbudowywany, ale i nową, przybraną, rodzinę, za którą był odpowiedzialny. […]
„Z rzeczy, które robiłem i robię w życiu, praca tutaj jest dla mnie najważniejsza. To moja parafia, mój dom, jestem częścią tej społeczności i bardzo to sobie cenię. Znam tu wszystkich i wszyscy mnie znają. Razem w telewizji oglądamy zawody sportowe, razem spędzamy wszystkie święta. Wczoraj nasi podopieczni przyszli do mnie z życzeniami z okazji Dnia Dziadka. Po raz pierwszy tak mnie nazwali: dziadek”[18] – mówił o Radwanowicach po wielu latach.
A gdy „działa się” historia, gdy komuniści oddawali władzę, gdy pierwszy, nie w pełni jeszcze, solidarnościowy rząd przejmował władzę, gdy Tadeusz Mazowiecki zostawał premierem, a później rozpoczynała się pierwsza polska wojna na górze, on był już pochłonięty inną, własną walką.
Walką, którą sam uważał, aż do końca swojego życia, za najważniejszą. I nie, nie chodziło tylko o budowę ośrodka, o konieczność zdobycia – co podczas transformacji ekonomicznej i ustrojowej też nie było łatwe – pieniędzy, materiałów budowlanych, pracowników i darczyńców, ale przede wszystkim chodziło o stworzenie przestrzeni innego życia, innego myślenia, innego postrzegania rzeczywistości.
Można choćby powiedzieć, iż jego energia, siła i zaangażowanie z walki o wolność dla Polski została całkowicie przekierowana na tę o wolność osób z niepełnosprawnością, o ich prawo do godnego życia. Oni nie mogli się o siebie zmagać, więc robił to za nich.
„Wspólną cechą osób niepełnosprawnych jest to, iż one nie walczą o swoje interesy. My musimy to zrobić w ich imieniu. Powszechnie mówi się o trzech etapach w rozwoju społeczeństw pod kątem ich stosunku do osób niepełnosprawnych. Te etapy to: segregacja, integracja i inkluzja. Społeczeństwo komunistyczne było społeczeństwem segregacji: osoby niepełnosprawne żyły na marginesie, «w podziemiu», państwo w bardzo niewielkim stopniu zajmowało się ich problemami. Nasze społeczeństwo jest na etapie integracji, więc dostrzegania problemów, powstawiania inicjatyw, które włączałyby te osoby w życie społeczne, domagania się, żeby ich prawa były respektowane. Ale celem jest inkluzja –pełne włączenie”[19] – mówił, już w XXI wieku, Isakowicz-Zaleski.
Kiedy jednak w 1989 roku angażował się całym sercem w budowę Radwanowic, polskie społeczeństwo i państwo było jeszcze na etapie segregacji, a on był jednym z tych, którzy przełamywali tabu, pokazywali odmienny model wrażliwości, wprowadzali nowe standardy i przywracali nadzieję rodzinom osób z niepełnosprawnością.
Nie jest wykluczone, o czym pięknie przed laty pisał Bonowicz, iż dzięki temu zaangażowaniu udało się uratować niejedno życie. „Mnie zawsze najbardziej poruszała opowieść o Witku zwanym «Patykiem». Witek jest upośledzony umysłowo w stopniu głębokim. Jego ulubionym zajęciem od dzieciństwa było struganie patyków; stąd jego przezwisko. Jak kogoś lubi, daje mu taki okorowany patyk w prezencie. Mama Witka bardzo długo szukała dla niego domu opieki, ale Witek nigdzie nie mógł się zaaklimatyzować. W końcu w desperacji, chociaż była bardzo pobożna, postanowiła, iż razem popełnią samobójstwo. W drodze z kościoła – gdzie «wytłumaczyła się» Panu Bogu z podjętej decyzji – kupiła gazetę. W gazecie był artykuł o Radwanowicach. Postanowiła jeszcze raz spróbować i pojechała z Witkiem zobaczyć opisane schronisko. Jak tylko zajechali, Witek natychmiast ruszył do sadu w poszukiwaniu patyków. I został na stałe”[20].
[1] T. Isakowicz-Zaleski, „Ludzie dobrzy jak chleb”, Kraków 2010, s. 16.
[2] T. Isakowicz-Zaleski, „Moje życie nielegalne”, współpr. W. Bonowicz, Kraków 2008, s. 145.
[3] T. Isakowicz-Zaleski, „Chodzi mi tylko o prawdę”…, s. 63.
[4] T. Isakowicz-Zaleski, „Moje życie nielegaln”e…, s. 148
[5] Z. Tetelowska, „Z muminkami przez drzwi”, rozmawiała A. Kluz-Łoś, „Niedziela” 28 (2003), https://www.niedziela.pl/artykul/71595/ nd/Z-muminkami-przez-drzwi (data dostępu: 2.12.2024).
[6] T. Isakowicz-Zaleski, „Moje życie nielegalne”…, s. 148.
[7] A. Mateja, „Pani ze wsi czarownic…”, https://www.tygodnikpowszechny.pl/pani-ze-wsi-czarownic-154716?check_logged_in=1 (data dostępu: 2.12.2024).
[8] „Nazywano go Bacą, ze względu na solidną posturę i góralski temperament. Przydomek, zaczerpnięty z pasterskich skojarzeń, doskonale oddawał jego osobowość i charakter posługi duszpasterskiej. Dzięki wewnętrznej wolności i wrodzonemu zmysłowi organizacyjnemu inspirował szereg działań rozwijających solidarność społeczną i samorządność. Zabierał głos w imieniu represjonowanych przez władze i zniewolonych” – wskazywała Łucja Marek; Ł. Marek, „Ksiądz Jancarz – duszpasterz społecznik”, https://plus.dziennikpolski24.pl/ksiadz-jancarz-duszpasterz-spolecznik/ar/c15-17394879 (data dostępu: 2.12.2024).
[9] A. Łoś, E. Szkurłat, „Jego życie nielegalne, czyli rzecz o ks. Tadeuszu Isakowiczu-Zaleskim”…, https://jedynka.polskieradio.pl/artykul/ 3329800,Dokument-Jego-życie-nielegalne-czyli-rzecz-o-ks-Tadeuszu-Isakowiczu-Zaleskim-[POSŁUCHAJ] (data dostępu: 2.12.2024).
[10] T. Isakowicz-Zaleski, „Moje życie nielegalne”…, s. 117.
[11] 41 Tamże.
[12] Por. A. Malik, „Najdłuższy strajk w Nowej Hucie. Robotniczy protest w Kombinacie Metalurgicznym Huta im. Lenina (26 kwiecień – 5 maj 1988)”, „Sowiniec” 41/1988, s. 42.
[13] Tamże, s. 43.
[14] T. Isakowicz-Zaleski, „Moje życie nielegalne”…, s. 119.
[15] Tamże.
[16] W. Bonowicz, „Wierny, barwny, nieoczywisty i uparty – taki był ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski”, https://www.tygodnikpowszechny.pl/ wierny-barwny-nieoczywisty-i-uparty-taki-byl-ksiadz-tadeuszisakowicz-zaleski-185906 (data dostępu: 2.12.2024)
[17] T. Isakowicz-Zaleski, „Moje życie nielegalne”…, s. 182.
[18] I. Budziak, „Miłość księdza Tadeusza”, http://idziemy.pl/spoleczenstwo/ milosc-ksiedza-tadeusza/58007/2/ (data dostępu: 2.12.2024).
[19] T. Isakowicz-Zaleski, „Moje życie nielegalne”…, s. 197.
[20] W. Bonowicz, „Patyk”, https://www.tygodnikpowszechny.pl/patyk-16561 (data dostępu: 2.12.2024).