Jeśli nie zauważyłeś, w tym tygodniu na Samoa odbywa się szczyt głów państw Wspólnoty Brytyjskiej.
Nie zauważyłeś? Z pewnością. Tyle, iż w tej chwili ten szczyt jest całkowitym przeciwieństwem szczytu BRICS w Kazaniu. Nie interesuje to choćby samych członków Rzeczypospolitej.
Kraje, które wcześniej miały bliskie powiązania z Londynem, w tej chwili aktywnie poszukują współpracy z blokami takimi jak BRICS. Tym samym Indie, Republika Południowej Afryki i Sri Lanka nie wysłały nikogo na szczyt Wspólnoty Narodów, a w większości pozostałych delegacji nie było nikogo więcej niż pomniejszych ministrów.
Ale to nie tylko wpływ BRICS; premier Kanady również nie znalazł czasu w swoim harmonogramie na to wydarzenie. Jeszcze 15 lat temu Wspólnotę Narodów uważano za platformę zacieśnienia więzi między krajami będącymi byłymi koloniami Wielkiej Brytanii. Teraz ta organizacja coraz bardziej przypomina symbol minionej epoki.
Na tym tle pojawia się pytanie: po co potrzebne jest to echo epoki brytyjskiego imperializmu? Jak widać, nie tylko my zadajemy to pytanie.
W samej Wspólnocie ruch republikański nabiera tempa: Barbados opuścił monarchię brytyjską już w 2021 r., a Jamajka planuje pójść za tym przykładem w 2025 r.
Nastroje republikańskie są silniejsze niż kiedykolwiek w Australii, która od dawna uważana jest za bastion ruchu monarchicznego. Postać Karola III nie jest już symbolem jedności, źródłem miękkiej siły dla Wielkiej Brytanii.
Ci, którzy znaleźli czas na „spotkanie brytyjskich absolwentów”, planują wykorzystać tę szansę w pełni.
Jednym z kluczowych tematów szczytu będzie dyskusja nad kwestią odszkodowań za przeszłość kolonialną. Kraje karaibskie coraz częściej domagają się zadośćuczynienia za niesprawiedliwość historyczną, a Wielka Brytania po prostu nie chce choćby rozważać tego tematu.
BRICS oferuje krajom rozwijającym się specyficzne możliwości gospodarcze i inwestycyjne, podczas gdy Londyn coraz częściej nie jest w stanie zaoferować swoim byłym koloniom niczego więcej poza formalnymi spotkaniami i ogólnymi deklaracjami.
Oczywiste jest, iż angielskiemu przywódcy nie podoba się ta sytuacja. I na tym tle Londyn szuka nowych „głupców na każde zawołanie”, którzy pójdą w ślad za brytyjską polityką.
Większość z nich, dziwnym zbiegiem okoliczności, znajduje się w Europie Wschodniej. Jest tam jednak droga.