Nie umiemy żyć dłużej, umiemy tylko dłużej umierać. O mądrości i odwadze

1 dzień temu
Zdjęcie: Przejście


Świat neoliberalny odrzuca i młodych, i starszych. Rodzi się pytanie, dla kogo w takim razie jest ten świat?

Statystyka mówi: ponad 8 miliardów. Znajomi mówią: wszędzie tłumy. Plaże jak mrowiska, góry pełne turystów, miasta przeludnione. Przyjaciele z zielonych – jeszcze chwilowo – przedmieść marzą o tym, żeby nie budowano nowych pudełek pod ich oknami, tam, gdzie teraz zaczyna się las. Żeby pojechać gdzieś, gdzie nie jest jak na bazarze.

Tymczasem media mówią: niedługo wymrzemy. Populacje zmniejszają się i jest to dramat. Panika demograficzna łączy lewicę i prawicę.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo
i politykę.

Cenisz naszą publicystykę?
Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.

Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:

25 zł 50 zł 100 zł 200 zł 500 zł 1000 zł

To poważny dysonans. Pod każdym dużym dysonansem kryje się coś więcej, głębiej. Nie będę zabierać głosu po żadnej ze stron w tej dyskusji. Zapraszam jednak do spojrzenia w głąb.

Wykluczać nie wolno. Chyba iż starych

Kiedy wczytać się głębiej w demograficzne wypowiedzi pełne paniki, okazuje się, iż zła jest głównie struktura wiekowa. Społeczeństwa się starzeją. jeżeli szukać dalej, dowiadujemy się często, iż rodzi to zagrożenie dla ekonomii, bo „starzy” biorą pieniądze i nie pracują. Powoduje też problemy polityczne, bo głosują na „złe” partie, czyli takie, które obiecują, iż będą im płacić emerytury i zapewnią publiczną opiekę zdrowotną. A płacić na nich muszą ci, którzy pracują i nie chorują, czyli „młodzi”.

Może więc nie chodzi aż tak bardzo o liczbę ludności – niedawno media były pełne paniki o przeludnieniu – tylko o neoliberalny kapitalizm. Homo neoliberalis nie może nigdy, w żadnym wypadku, płacić na kogoś innego. choćby jeżeli ten ktoś wcześniej zapłacił za siebie (tak jak emeryci, którzy całe życie wpłacali zaliczki) i może choćby częściowo na niego też (fundusze emerytalne bywają „pracujące”, czyli inwestują i zarabiają).

Ale to przez cały czas tylko powierzchnia. Kopiemy więc dalej, gdzie zaczynają pojawiać się głębsze problemy – obietnice systemu, który wszystkim ludziom, także tym starym, opowiadał, czego to nie dostaną, jeżeli będą intensywnie pracować. Mieli dostać uznanie, pieniądze, szacunek, wolny czas. I pracowali – a teraz co? Są niepotrzebni, wypychani na emerytury – także wcześniejsze – z miejsc pracy, w których zajmowali etaty i stanowiska. Nie dostają choćby symbolicznych złotych zegarków, jak było to praktykowane w ubiegłym stuleciu wobec pracowników odchodzących na emeryturę.

Obserwowali to, gdy sami wyruszali w życie zawodowe, pełni planów i aspiracji. Media neoliberalne nazywają ich „dziadersami”, „boomerami”, (choć urodzili się w innej strefie geograficznej i znaczeniowej niż amerykański baby boom) i obarczają winą za stan świata i brak perspektyw dla młodych. Pisze się o nich rzeczy, których nie dałoby się powiedzieć o żadnej innej grupie społecznej bez oskarżenia o „hejt”, „mowę nienawiści” i różne niedopuszczalne fobie.

Na posterach, stronach internetowych czy autoprezentacjach organizacji i instytucji sami młodzi ludzie o mocnych, białych zębach. Starzy tak jakby psują markę kapitalistycznego społeczeństwa. Całkiem otwarcie są w dyskursie publicznym wyłączani z obiegów społecznych – powinni ustąpić miejsca młodym, nie powinni pracować dalej w swoim fachu, zwłaszcza, jeżeli jest atrakcyjny, wymaga wiedzy i doświadczenia, ale nie wysiłku fizycznego, jak na przykład uczony, informatyk, architekt. Za to mogą pracować jako ochroniarze, kierowcy i opiekunki, czyli w zawodach wymagających krzepy i takich, których inni nie chcą wykonywać.

Żyjemy dłużej. Czy na pewno?

Do tego wszystkiego ciągle słychać, iż mamy mierzalny postęp, bo żyjemy coraz dłużej. Tak naprawdę jednak chyba nie umiemy żyć dłużej – umiemy tylko dłużej umierać. Jak pisze Richard Rohr w książce „Spadać w górę”, starzenie się otwiera potencjalnie nową drogę. Wreszcie możemy stawać się w pełni sobą, konsolidować swoje doświadczenia, doceniać życie – jest wspaniałe, prawda? Możemy nauczyć się nie bać osądów i oceniania, nie pędzić za tym, co powierzchownie atrakcyjne, tylko skupić się na tym, co jest naszą unikalną, jednokrotną ścieżką przez świat.

Starość bez mądrości to tylko materia, starzenie się organizmu. Nie jest to dobre życie, nie ma w nim światła. A przecież Jezus mówi: „kto się napił starego wina, nie chce potem młodego. Mówi bowiem: Stare jest lepsze”

Monika Kostera

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

Możemy kochać więcej, widzieć wyraźniej oczami duszy, choćby jeżeli oczy fizyczne nie widzą już równie ostro, co kiedyś. Możemy przygarnąć świat z łagodnością, bo wreszcie stać nas na łagodność. W naszej duszy może zamieszkać razem lew i baranek, mogą się zmieścić przeciwieństwa, możemy rozmawiać z osobami, mającymi odmienne zdanie. Strach zaczyna dotyczyć nie tego, „co sobie o nas pomyślą”, tylko rzeczy o wiele większych – takich jak samotność.

Wiemy już, iż samotność to nie to samo, co bycie samej, wiemy, iż to znaczy znalezienie się poza kontekstem – niebycie. Widzimy, iż z takiej samotności skonstruowana jest cała gładka powierzchnia, po jakiej ślizga się świat. My, starzy, możemy jednak dać nura w głąb, poszybować wzwyż. Możemy stąd widzieć, iż wszystko składa się w połowie z materii, ale w połowie ze światła. Medycyna jest naprawdę coraz bardziej kompetentna w trosce o materię, o ciało. Możemy pozwolić jej dbać o siebie. Sami z kolei możemy poważnie zacząć dbać o światło.

Dlaczego warto dzielić się z innymi?

Dzielenie się jest ważne, bo nie każdy samodzielnie umie odnaleźć łagodność, która jest jednym z objawów troski o wewnętrzne światło. Jest to zwłaszcza trudne, kiedy jest się młodszym, wplątanym w wiry wydarzeń, oczekiwań, aspiracji, hormonów, zobowiązań. Jak na wzburzonym morzu trzeba starać się przede wszystkim trzymać kurs, a nie rozglądać po horyzoncie czy podziwiać grozę burzowych chmur. Tak wiele osób wie, co chce osiągnąć, często też wiedzą, co dzieje się wokół. Jednak nie wiedzą, po co robią, to, co robią, bo często czują, iż odpowiedzią nie jest „żeby ich pokonać”, „żeby mieć więcej punktów”, „żeby mieć więcej pieniędzy”.

To tylko impulsy, nie odpowiedzi. Mody są często piękne i ciekawe, ale trzeba mieć dystans, żeby widzieć, iż są tylko modami – przychodzą i odchodzą – i dopiero z tą świadomością można się nimi naprawdę cieszyć i inspirować. Albo darować je sobie i odrzucić, przeczekać. Nie są prawdami absolutnymi ani prawem wykutym w kamieniu, czym często zdają się być, gdy walczy się ze sztormami życia w oku cyklonu.

Jakiś czas temu zdolny młodszy uczony, jeden z tych, którzy uważani są za ludzi sukcesu, zwierzył mi się: „Chciałbym, by ktoś zrobił coś, żebym znów wiedział, po co robić naukę”. Neoliberalizm nie jest dobrym kontekstem do zadawania takich pytań. Ani do udzielania odpowiedzi. Tymczasem te pytania są niezbędne do budowania takich rzeczy, jak fundamenty dobra wspólnego. To one sprawiają, iż można nim odpowiednio zarządzać.

Pisała o tym laureatka nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii, Elinor Ostrom, argumentując, iż zwyczaje, relacji i tradycje umożliwiają odpowiednie zarządzanie dobrem wspólnym. Wartości i sens – to jest właśnie ta potrzebna tradycja. Nie „tradycja” w sensie, w jakim używają tego pojęcia politycy neoliberalnej prawicy, czyli skostniałe schematy, których nie wolno poddawać refleksji. Etymologia podpowiada, iż chodzi o relacje, o komunikację – tradere mówi o przechodzeniu, przekazywaniu i to samo źródło znaczeniowe pojawia się także w angielskim trade, czyli wymianie handlowej.

Mądrość starszyzny

Jakiś czas temu prowadziłam badania etnograficzne w spółdzielniach w Polsce i w Wielkiej Brytanii. W Polsce w tych organizacjach aktywne były głównie bardzo młode osoby, dzielnie pokonujące liczne przeciwieństwa. Osoby te musiały wszystkiego uczyć się same, od nowa. Żaliły się, iż szkoły i uczelnie nie przygotowują ich w wystarczającym stopniu do współpracy i współdziałania, tylko do przedsiębiorczej konkurencji. Brytyjskie spółdzielnie borykały się z co najmniej równie poważnymi problemami i też nie bardzo pomagał im system edukacji. Jednak różniła je od polskich jedna ważna cecha – w brytyjskich spółdzielniach działały osoby w różnym wieku.

W ubiegłym stuleciu – przed neoliberalizmem – spółdzielnie funkcjonowały na innych zasadach i w całkowicie innym kontekście, więc wiedza starszych spółdzielczyń nie była aktualna. Ale we współdziałaniu i wymianie z młodymi szybciej uczyły się rozwiązywać pojawiające się problemy. Przy tym starsi byli bardziej cierpliwi i mniej ambitni, co szczególnie pomagało w budowaniu relacji opartych na współpracy. Niejedno widzieli, przeżyli wiele niepowodzeń, rozumieli, iż ludzie muszą mieć przestrzeń do uczenia się.

W tradycyjnych społecznościach istnieje instytucja starszyzny – doświadczonych osób, które są mądre, co nie jest tożsame z odebraniem rozległej edukacji. Tim Pachirat w książce „Among Wolves” opisuje takie społeczności i ich podejście do mądrości – osoba mądra to taka, która wiele wycierpiała. Umie reagować mniej niespokojnie na porażki własne i innych. Potrafi się skupić na długoterminowych działaniach. Rozumie lepiej znaczenie kontekstu i wie, iż póki jest życie, jest także alternatywa, a każdy, kto próbuje mówić coś innego, jest tyranem i dąży do konsolidacji władzy.

Nowość Promocja!
  • Tośka Szewczyk

Nie umarłam. Od krzywdy do wolności

31,20 39,00
Do koszyka
Książka – 31,20 39,00 E-book – 28,08 35,10

Starość bez mądrości to tylko materia, starzenie się organizmu. Nie jest to dobre życie, nie ma w nim światła. A przecież Jezus zwraca uwagę: „Kto się napił starego wina, nie chce potem młodego. Mówi bowiem: Stare jest lepsze” (Łk 5,36–39).

To nie znaczy, iż neoliberalizm delektuje się młodym winem. Nie umie także tego. Nie umie młodości.

Skrępowana młodość

Owszem, bardzo chętnie posługuje się retoryką pokoleń i generacji. Media propagują konflikt między wciąż zwiększającą się liczbą coraz szybciej zmieniających się „generacji”. Wciąż czytamy i słyszymy slogany takie jak: „cała nadzieja w młodych”, „szansa dla młodych”, „młodzież jest wyczulona na problemy współczesności”. Z drugiej strony te same media, a często także te same osoby, epatują niską oceną młodych jako zbyt leniwych, nadwrażliwych czy nieudaczników życiowych. „Zetki” przecież nie chcą pracować po 16 godzin dziennie, nie umieją współpracować, są skupione na sobie.

I rzeczywiście są skupione na czymś, ale nie powiedziałabym, iż na sobie. W ramach badań, o których wspomniałam wcześniej, miałam bliski kontakt z pewną spółdzielczą teatro-kawiarnią położonej w dużym brytyjskim mieście. Kawiarnia miała wyjątkowo szczęśliwą (jak mi się wydawało) lokalizację – położona była nad rzeką wśród domów akademickich. Kiedy barman powiedział mi, iż musieli zrezygnować z wieczornych występów na tarasie z powodu skarg sąsiadów na hałas, byłam przekonana, iż chodzi o jakichś starych, zgrzybiałych dziadów, pomstujących na młodzieńczą euforia życia. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, iż protestowali… okoliczni studenci.

Gdy lepiej poznałam kontekst, zrozumiałam, iż ci młodzi ludzie znajdują się pod ogromną presją bez wytchnienia. Ich studia są niezwykle kosztowną „inwestycją”, a do tego muszą jakoś zarobić na utrzymanie. Znajdują się pod ciągłym nadzorem różnych systemów kontroli – od oficjalnych po nieformalne, towarzyskie. Nie mogą popełnić błędu, nie mogą się dekoncentrować, pozwolić sobie na beztroskę. Te młode osoby żyją w ciągłym stresie, w strachu przed niepowodzeniem. Do tego nie ma kto im powiedzieć „po co to wszystko”. One nie są przewrażliwione, tylko żyjąc w nieustannym napięciu tak właśnie się reaguje na pojawiające się zakłócenia.

W neoliberalnym świecie nie można się pomylić, nie można błądzić, jedno nierozważne słowo może zrujnować karierę, jak to miało miejsce w przypadku pewnej gwiazdy, która w wieku lat szesnastu wypowiedziała coś bardzo niemądrego. To słowo, utrwalone na filmie w mediach społecznościowych, spowodowało lawinę potępienia, a potem koniec sławy. Wpis na Facebooku powoduje zwolnienie lub poważne kłopoty w pracy. W atmosferze bezustannej konkurencji i braku bezpieczeństwa zatrudnienia wszystko może mieć poważne konsekwencje – i często ma, bo znajdą się zawsze osoby, które umieją na tym skorzystać, prawdopodobnie tylko krótkookresowo.

To, jakiego języka się używa, jest ważniejsze niż to, o czym się mówi. Konwencje językowe traktowane są jako kanon bezwzględnie obowiązujący. Naruszenie go oznacza zaetykietowanie na amen. Kanony zmieniają się coraz szybciej, 5 lat to już kompletna wymiana słowników. Język zawsze był istotny dla młodych, którzy przy jego pomocy poetycko się buntowali. Jednak to, co obserwujemy teraz, nie jest buntem młodzieży. Młodzież w neoliberalizmie nie ma przestrzeni na błądzenie, eksperymentowanie, na pomyłki, a co dopiero – na bunt. Neoliberalizm z młodzieży zrobił starych malutkich – bez wieku, bez kontekstu.

Dobrze by było, gdyby istniały w świecie miejsca na różne formy życia i świadomości, a nie tylko na marki. To jeden z wielkich problemów, który ma swoje rozwiązanie nieoczekiwanie blisko – wystarczy znów stać się człowiekiem

Monika Kostera

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

Jak zwykle liczy się brand, czyli marka, więc „młodymi” często nazywa się 30–40 latków. Tyle tylko, iż oni nie są młodzi – są całkiem dorośli. Młodość to jeszcze nie dorosłość, ale czas odwagi, poszukiwania, a więc też błądzenia, czasami bardzo radykalnego. Wspomnę tylko o Arthurze Rimbaud, który jest szczęściem dla Czytelników, ale jego młodość była adekwatnie pasmem dramatycznych błędów i eksperymentów, czy o Patti Smith, która jako młoda dziewczyna nie zrobiła bodajże jednej rzeczy zgodnie z oczekiwaniami dorosłych. William Blake pisał o doświadczeniu i niewinności jako o kluczowych stanach ludzkiego ducha, kształtujących ludzką kondycję.

Młodość jest niewinnością w tym sensie, iż jej poszukiwania, błądzenia, intensywność i odkrywanie kosztują nieprawdopodobnie wielką odwagę, wymagają stawiania całej siebie na szali losu. To nie jest niewinność osobista, bo często robi się wtedy różne rzeczy dalekie od ideału dziewczęcia z barankiem i motylkiem. Jest to niewinność systemowa – młodość w ten sposób kwestionuje założenia systemu. Młodzież jest odważna, bo poszukuje sprawiedliwości i domaga się jej, ale nie upiera przy swoich sądach. Nie każe innym płacić za ryzyko, które podejmuje. W neoliberalnym świecie nie ma na to miejsca, podobnie jak nie ma miejsca na Blake’owskie doświadczenie, polegające na mądrości.

Być człowiekiem, czyli mieć nogi do matki Ziemi

Neoliberalny świat, jak zauważają badacze zarządzania Carl Cederström i André Spicer, przypomina miałkie, mdłe, otępiałe samozadowolenie. Odczuwanie czegokolwiek jest niebezpieczne, zagraża wellness. Takie „wellness” matki pustyni nazywały apatią i jest to grzech śmiertelny.

Patrząc na korzenie tego grzechu, widzimy iż jest on strukturalny, wbudowany w system. Dorothy Day pisała prawie sto lat temu w „On Pilgrimage”: „Musimy obalić […]ten zgniły, dekadencki, cuchnący system kapitalizmu przemysłowego, który rodzi tyle cierpienia”. Takie cierpienie nie uczy mądrości ani nie daje przestrzeni na odwagę – to cierpienie zamkniętego w klatce dzikiego zwierzęcia, to cierpienie stóp miażdżonych zbyt ciasnym bandażowaniem, to cierpienie nieszczęsnych gości Prokrusta.

Człowiek jest istotą, która się rozwija, uczy. Dobrze by było, gdyby była na to przestrzeń, gdyby nasz świat stwarzał możliwość dzielenia się dobrami i problemami; gdyby istniały w nim miejsca na różne formy życia i świadomości, a nie tylko na marki. To jeden z wielkich problemów, który ma swoje rozwiązanie nieoczekiwanie blisko i w nieoczekiwanie dobry sposób – wystarczy znów stać się człowiekiem. W gruncie rzeczy nigdy nie byliśmy czymś innym – nasze człowieczeństwo jest tym, co nas tak nieznośnie teraz boli.

Świat neoliberalny odrzuca i młodych, i starszych. Rodzi się pytanie, dla kogo w takim razie tak naprawdę jest taki świat? Może jest to świat niezadowolony ze wszystkich, każda osoba ludzka jest „nie dość”? Może ten świat jest odpowiedni wyłącznie dla materii nieożywionej – robotów i automatycznej „inteligencji”? Tylko po co komu taki świat?

A może oderwał się od życia tak bardzo, iż nie ma już większego związku między nim, a tym, czym ludzie naprawdę żyją, co jest dla nich ważne. Garstka ambitnych próbuje sprostać coraz to bardziej wyśrubowanym normom Prokrusta. Pozostali nigdy nie będą nagradzani i sławni, ale za to mają nogi aż do samej matki Ziemi.

Idź do oryginalnego materiału