Błogosławiony Bernardyn z Fossy.
Znakomity i zasłużony we Włoszech ród Amici wydał w pierwszej połowie XV stulecia z łona swego latorośl, która stała się prawdziwą jego chlubą i nową gwiazdą na franciszkańskiem niebie. Latoroślą ową, to Bernardyn, syn przezacnych i bardzo cnotliwych rodziców. Urodził się w miasteczku Fossa niedaleko Akwileji. Pierwsze swe lata młodociane spędził w kole rodzinnem pod troskliwą opieką obojga rodziców. Gdy podrósł, wysłanym został do szkół w Akwileji a później na wyższe studya prawnicze do Perużyi. Świetne talenta, a zwłaszcza wielka bystrość umysłowa odznaczała go chlubnie wśród rówieśników. Posiadał też ogólną miłość wszystkich co go znali, z powodu niezwykłej uprzejmości i zalet towarzyskich. Ponad te wszystkie jednak dary przyrodzone, wyszczególniało go serdeczne rozmiłowanie się w cnocie i dobrych uczynkach.
Nie miał jeszcze nasz święty młodzian (7 listopada). jasno określonego postanowienia co do swe dalszej karyery w życiu, aż dopiero przybycie świętego Jakóba z Marchyi do Perużyi, zdecydowało o jego przyszłości. Żarliwe, pełne siły i ognia kazania błogosławionego męża, jakie głosił w tem mieście, spowodowały naszego młodzieńca, iż przejrzał całą znikomość ziemskich zabiegów i w następstwie postanowił się oddać na wyłączną służbę Bogu. Wstąpił przeto w r. 1445. do zakonu Braci Mniejszych św. Franciszka i miał to szczęście, iż z rąk samego św. Jakóba z Marchii otrzymał habit. W klasztorze dano mu imię Bernardyn, na pamiątkę zmarłego przed rokiem owego wielkiego sługi Bożego: Bernardyna Seneńskiego, którego grób tak głośnemi jaśniał cudami, iż sława tychże napełniała Włochy całe.
Na takim kształcąc się wzorze, krokami olbrzyma szedł nasz Bernardyn ku doskonałości. Wszelkie ćwiczenia pokory, umartwianie zmysłów, poskramianie ciała i cudnie piękna praktyka wszelkiej cnoty, stały się codziennym jego chlebem i najmilszem zajęciem. Obok tego z zapałem oddawał się umiejętnościom świętym, rozumiejąc to dobrze, iż nauka w ręku kapłana jest mieczem obosiecznym. niedługo mianowany kaznodzieją i apostolskim misyonarzem, rzucił się z całą gorączością swej męskiej duszy na połów ludzi w siec Chrystusową. Przebiegł całe Włochy, Dalmacyę, i Kroacyę. Gdziekolwiek się zjawił, tłumy otaczały jego kazalnicę, i co za tem idzie: obfite żniwo zbierał dla Pana.
Starsi ojcowie Zakonu, widząc tak nadzwyczajne skutki jego prac i zabiegów, wybrali go przełożonym prowincyi św. Jakóba. Niechętnie objął nasz błogosławiony to wybitne i odpowiedzialne przed Bogiem i ludźmi stanowisko, ale pomny na święte posłuszeństwo przyjął wybór i wszystkie swe siły skierował ku temu, by podwładni mu zakonnicy jaśnieli cnotą i dobrym przykładem. Po paru latach prowincya zakonna jego ręką sterowana była pierwszą wśród wszystkich i najbardziej wzorową. To skłoniło starszych, iż Bernardyna powołali na bardzo ważne stanowisko prokuratora generalnego przy Stolicy Apostolskiej, a wreszcie wybrano go Wikaryuszem generalnym, czyli pierwszym Zwierzchnikiem zakonu
Mimo tych ważnych zajęć zawodowych nie ustał nasz Bernardyn ani na chwilę w pracy nad zbawieniem dusz ludzkich. Jak dawniej tak i teraz głosił z całym zapałem słowo Boże i aż do wyczerpania sił pracował w konfesyonale. Pan Bóg dziwnie błogosławił mu w tych świętych zajęciach, obdarzył go choćby darem proroctwa i czynienia cudów. Razu pewnego niememu od urodzenia przywrócił mowę, to znów liczne choroby i kalectwa uzdrawiał li tylko znakiem krzyża świętego. Nader często pocieszał go Pan niebieskiemi widzeniami i zachwytami wśród których zdawało mu się, iż się w nim chyba od nadmiernych radości ten ziemski żywot rozprzęże.
Wszystkie te dary Boże, równie jak i wysoka świątobliwość żywota jednały mu serca ludzkie. Zarówno osoby wysokich stanowisk jak i lud roboczy przepadali za nim, chciwie wywiadywano się gdzie będzie głosił słowo Boże, gdzie i kiedy zasiędzie do konfesyonału. Aż do Rzymu, do samej Stolicy Piotrowej dobiegła wieść o jego doskonałych cnotach, to też dwukrotnie Ojciec święty proponował mu przyjęcie biskupstwa w Akwileji, ale za każdym. razem sługa Boży od tej wysokiej godności w kościele gorąco się wypraszał i wymówił. Pragnął do końca dni swoich pozostać skromnym i ubożuchnym synem Serafickiego Patryarchy.
Po długim i bardzo pracowitym żywocie, zbliżył się wreszcie koniec dni jego. W 83 roku życia swego zaniemógł i od razu zrozumiał, iż go już Pan wzywa do siebie. Przygotował się na tę ostatnią walkę z szatanem i wśród utęsknień miłości zawarł swe śmiertelne powieki w dniu 29 listopada 1503 roku. Po jego śmierci danem było świętemu Wincentemu z Akwileji, iż widział duszę jego wśród niezmiernej chwały i niezmierzonego orszaku anielskiego wznoszącą się ku niebu. Lud pobożny otoczył grób jego czcią wielką i wzywał często jego przyczyny i orędownictwa przed Bogiem. Po kilku wiekach cześć ta nie tylko nie ustała, ale raczej się wzmogła, co zniewoliło Leona XII iż w r. 1828 po przeprowadzonym procesie kanonicznym, ogłosił go błogosławionym . Z czego Panu niechaj brzmi chwała. Amen.
Uwagi nad żywotem.
1. Wśród wielu innych cnót, jakie jaśnieją w naszym błogosławionym, wyszczególnię tu jedną a mianowicie wielką troskę o zbawienie dusz ludzkich i współczucie nad nieszczęściem grzeszników. Nad nędzą moralną ludzi tak biadał i bolał, iż ku temu zwrócił wszystkie swe siły, wytężył zdolności, i nie żałował pracy, byle tylko grzesznych zwrócić ze złej drogi i uchronić ich od wiecznej zguby. Dusz ludzkich, przedewszystkiem pragnął, pożądał, i nad niemi bolał. Takiem współczuciem i głęboką boleścią przejęta była niegdyś także św. Teresa, gdy w pewnem objawieniu z przerażeniem ujrzała, jak o dusze ludzkie podobne do gęstych padających płatków śniegu gnanych wichurą gwałtowną, leciały na dno piekieł. Od tej chwili wszystkie swe modlitwy, prace i zasługi ofiarowywała w intencyi nawrócenia grzeszników. — Czyż te przykłady nie powinny nas cośmy ucznie i wyznawcy Chrystusowi, pobudzić do szczerego żalu, iż tyle dusz Krwią Zbawicielową odkupionych, marnie ginie i na wieczną zgubę leci? Pomyślcie tylko drodzy moi, jak wielu z onych stu tysięcy ludzi, którzy co dzień umierają, przepada dla nieba? Zaledwie niektórych miłosierdzie Boże chroni od gorzkiej doli w wieczności. Toż pamiętając na to, módlcie się drodzy moi, wiele i gorąco, zwłaszcza za tymi, którzy już bliscy są śmierci, by im Bóg dobry dał łaskę szczerego nawrócenia się, żalu i skruchy doskonałej.
2. To twoje współczucie, jeźli głów nie na względzie mieć musi dobro dusz bliźnich, to jednak obejmować winno i doczesne potrzeby twych braci; współczucie bowiem jest owocem chrześcijańskiej miłości, której promienie padają zarówno na doczesne jak i wieczyste dusz ludzkich potrzeby. Pamiętaj przeto, abyś miał litość nad chorymi, i umiał smutnych pocieszać, uciśnionych ratować, biednych wspomagać maluczkich bronić, i każdą łzę ludzką ocierać. Z gorącem słowem współczucia i pociechy bież pod niskie strzechy biedaków, dla których ciepłe słowo nieraz choćby potrzebniejszem jest od czynnej pomocy To będzie znakiem, żeś wybranem dziecięciem Bożem, jeżeli wszystko i wszystkich ogarniesz miłością. Powiada pismo Boże, iż człowiek „sprawiedliwy zna choćby dusze bydła swego, a tylko wnętrzności niezbornych są okrutne". (Przyp. 12 10). Badaj przeto własne twe serce, czy umie odczuć ludzką niedolę, czy broń Boże nie jest zimnem, lub na wszystko obojętnem!
8. jeżeli jednak zachęcamy was i wzywamy do spełniania praktyk chrześcijańskiego współczucia, to jednak zwracamy uwagę waszą, byście się strzegli takiego współczucia, które o fałszywe zasady jest oparte. Są np. rodzice nie chcący strofować i karać swych synów, boby to im nie miłe było. Są inni, co choć mogą i wypada im przestrzedz błądzących i na dobrą drogę zwrócić, nie czynią tego pod pozorem, iż nie wypada mieszać się w cudze sprawy. Są nieraz bliscy krewni, co mając w domu ciężko chorego, ani mu słówkiem nie wspomną by dość wcześnie pojednał się z Bogiem i pomyślał o duszy własnej, bo to znowu mogłoby chorego przerazić i słabość jego powiększyć. Wmawiają w siebie, iż to czynią ze współczucia a w istocie postępowanie takie jest adekwatnie brakiem prawdziwej miłości. Kto tak czyni, ten tylko ciało bliźniego miłuje, ale duszę jego gubi i zatraca, — a co więcej daje do poznania, iż w bliźnim swym ceni tylko jego niższą naturę, ten pierwiastek zwierzęcy wspólny wszystkim stworzeniom, a nie dba o jego pierwiastek wyższy... duchowy, który z nas czyni syny Boże i dziedzice nieba. — Rzuć okiem w głębię własnej duszy, czyś także nie grzeszył rakiem miękkiem i nieroztropnem współczuciem, czyś dla względów marnych, nie poświęcał wyższych. A o ile tak było, odmień swe postępki i pokornie proś Boga, byś umiał po chrześcijańsku współczuć i ratować dusze i ciała swych bliźnich.
O. Czesław Br. Mn.
Dzwonek III Zakonu S. O. N. Franciszka Serafickiego. R.14, nr 11 (listopad 1898), str. 322-329