Żaden człowiek nie jest „niebezpieczny” tylko dlatego, iż ma taki czy inny paszport. jeżeli utożsamimy słowo „migrant” z „niebezpieczeństwem”, to mówiąc o „usuwaniu zagrożeń” będziemy pozbywać się konkretnych ludzi.
W związku z napiętą sytuacją na granicy polsko-niemieckiej, która doprowadziła do częściowego przywrócenia kontroli granicznych po obu stronach, publikujemy komentarz mieszkańca pogranicza.
Świadomie czy nie, mimochodem pozwoliliśmy na semantyczne nałożenie się pojęć „migrant”, „cudzoziemiec” i „niebezpieczeństwo”. Czy to nieuwaga, czy porażka humanistyki, o chrześcijaństwie nie wspominając?
Mieszkam na granicy polsko-niemieckiej od czterech lat. Wprowadzone przez stronę niemiecką kontrole były dotkliwe – umówmy się – w stopniu minimalnym. Korki przed mostem granicznym trudno bowiem nazwać cierpieniem. Wielu z nas, mieszkańców pogranicza, niemieckie kontrole dotykają tylko o tyle, o ile, choć trudno w to uwierzyć, nie mamy „wystarczająco” białej skóry. Niestety to na tym rasistowskim kryterium opierała się znakomita większość czynności, prowadzonych nie tylko na samych przejściach granicznych, a też na dworcach i przystankach komunikacji publicznej.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram
I tak regularnie byłem świadkiem, jak mieszkający dwie ulice dalej czarnoskóry chłopak był kontrolowany na dworcu kolejowym dwa, trzy razy w tygodniu, mimo iż ma niemiecki paszport, mówi i myśli po niemiecku, nigdy nie mieszkał w innym kraju. Tymczasem mnie, białego bądź co bądź cudzoziemca, nie kontrolował nikt. Tak, jakby biała skóra świadczyła o jakiejś wrodzonej uczciwości.
Teraz natomiast do tego spektaklu dołączyła strona polska, niestety najpierw w postaci zorganizowanych grupek obywateli, „pilnujących” polskich granic i broniących ich… no właśnie, przed czym? Nie chcę już powtarzać retorycznych pytań o to, jakie zagrożenie stwarza dla bez mała czterdziestomilionowego kraju grupka wystraszonych Afgańczyków czy mieszkańców Sahelu. Nie będę też przywoływał prawd oczywistych – jak te, iż dodatkowe kontrole utrudnią życie przede wszystkim dojeżdżającym codziennie do pracy w Niemczech polskim mieszkańcom Słubic czy Zgorzelca, a także polskim fryzjerom, handlarzom i restauratorom, żyjącym niemal wyłącznie z obsługi klientów zza Odry i Nysy Łużyckiej.
Chcę tylko zwrócić uwagę na niebezpieczny proces, jaki dokonuje się, a w zasadzie już dokonał się, na polu semantyki języka. I to na naszych oczach i za powszechnym przyzwoleniem tak inteligencji, jak i nas, chrześcijan. Proces ten doprowadził do semantycznego zrównania pojęć „migrant” czy „cudzoziemiec” i pojęcia „niebezpieczeństwa” czy „zagrożenia”. Wystarczy posłuchać polskich polityków i to wcale nie tylko z tzw. obozu prawicowego – w tej chwili rządzący ministrowie przejmują postulaty ludzi pokroju Roberta Bąkiewicza, powołując się na „bezpieczeństwo”, którego trzeba bronić przed „imigrantami”.
I o ile w przypadku granicy z Białorusią wśród biednych, głodnych, chorych i oszukanych ludzi znajdują się czasem podstawieni prowokatorzy, o tyle łączenie np. afgańskiej rodziny, odstawionej przez niemiecką policję graniczną na polską stronę Odry, z pojęciem „zagrożenia” czy „niebezpieczeństwa” jest nie tylko intelektualnie nieuczciwe. Jest po prostu nieludzkie. Możemy mówić o nieuczciwości, łamaniu przepisów itp., ale żaden człowiek nie jest „zagrożeniem” dla drugiego tylko za sprawą statusu prawnego, będącego często wypadkową przepisów, na które sam nie wpływu.
Żaden człowiek nie jest „niebezpieczny” tylko dlatego, iż ma taki czy inny paszport, albo dlatego, iż nie ma go wcale. Człowiek jest „zagrożeniem” i „niebezpieczeństwem” tylko poprzez czyny, których się dopuszcza. o ile bowiem pozwolimy na takie zrównanie semantyczne, o którym mowa, to będziemy mówić o „usuwaniu zagrożeń”, a usuwać będziemy ludzi. Mówić o likwidowaniu „niebezpieczeństwa”, a pozbywać się konkretnych osób ludzkich. Stąd już naprawdę niedaleko do np. „ostatecznego rozwiązania kwestii zagrożenia na granicach”.
Dlatego też tak wielka odpowiedzialność spoczywa teraz na humanistach, dziennikarzach, ludziach słowa, oraz na przywódcach religijnych. Brońmy granic – granic naszego języka. Nie kiedyś, tylko teraz, natychmiast. Zanim będzie za późno i zanim ktoś napisze o „biednych Polakach, patrzących na granice”.
Przeczytaj również: Oswoić widmo. Migracje i fundamentalne pytania o przyszłość Europy