Wąchock nie tylko cysterski

5 dni temu

Od bardzo wielu lat marzyłem, aby zobaczyć między Starachowicami a Skarżyskiem-Kamienną słynny klasztor cystersów. Stoję wreszcie w centrum Wąchocka w jesiennym dniu przed bramą kompleksu budowlanego „kościół+klasztor“. Nade mną stalowe niebo, pode mną mokre kocie łby. Moje marzenia: poznam jeden z europejskich adresów zakonu, przybyłego przed wiekami z Francji, zachowujący wszędzie tradycyjnie charakterystyczny styl budowlany, rozpoznawalny również w innych krajach.

Ale moje skanalizowane myśli „chcę zwiedzić tę cichą świątynię“ muszą się skonfrontować z wachlarzem skojarzeń odległych od zakonu cystersów. Powtarza się turystyczny refren: chce się zwiedzić obiekt „A”, a dowiaduje się człowiek mnóstwo przy okazji o sąsiedzie „B”.
Bowiem zaraz przy wejściu, na trawie dostrzegam mały świeżo wbudowany biały kamień. Nie ma nic wspólnego z cystersami. Takie ociosane kamienie stoją na europejskich rozdrożach. Na nich namalowana muszla św. Jakuba – aha, jestem na europejskim pątniczym szlaku tego modnego teraz pielgrzymowania. Nie wiedziałem. Cel? Hiszpańskie miasto Santiago de Compostela! Tu na kamieniu wypisana odległość do celu = 3962 km. To sporo z Wąchocka!
Niżej podpisany „zaliczył“ ostatnie 200 km tej „peregrinación jacobea“ latem 2015 na galicyjskiej ziemi. Tylko 200 km? Zawsze lepiej niż nic…

Przede mną zespół budowlany, rozpoczęty w XII wieku nad rzeką Kamienną! Tak stara jest architektonicznie wiara w Wąchocku. Ta wiara przybyła ze średniowiecznej Francji. Sam herb zakonu ukazuje przecież złote lilie na błękitnym polu – rodem z królewskich dziejów Francji.
Fasada kościoła z piaskowca rzuca się kolorystycznie „brązowo-beżowo“ w oczy. Niekonwencjonalny zestaw barw. Układ dwu kolorów. Ułożone w poziome pasma, linie „tortowe“. Oczywiście kojarzy się to z katedrą chociażby w toskańskiej Sienie. Poziome pasy. W Wąchocku architektem był Włoch!
Na fasadzie kościoła skromna tablica informuje, iż w 1999 roku położono cały nowy dach dzięki pomocy Fundacji Współpracy Niemcy-Polska. Spoglądam w górę. Dobra robota. Dach mocno się trzyma – jak system demokratyczny w ustabilizowanych politycznie krajach…

Ϋ Ϋ Ϋ

Już chcę wejść do kościoła, kiedy z lewej strony dostrzegam długi murek o wysokości 2,5 m, lekko zakrzywiony na wzdłużnej osi. Na nim tablice pamiątkowe wmurowane w dwu sekwencjach. Podchodzę. Jedna przedstawia na tablicach 5 komendantów głównych Armii Krajowej, walczących przeciw hitlerowskim Niemcom. Drugi ciąg koncentruje się na wyklętych żołnierzach. Tu odnajduję błyszczącą metalem tablicę, poświęconą majorowi Janowi Piwnikowi – „Ponury“ (1912-1944). Życiorys bardziej niż fascynujący: bieda dzieciństwa, artylerzysta, policjant granatowy z zawodu, przywódca oddziału AK, w 1939 internowany z jego oddziałem na Węgrzech. Ucieka do Francji, potem do Anglii (tam kurs dla cichociemnych), przerzut spadochronem do okupowanej Polski, brak strachu (!), aresztowany przez Gestapo, ucieka z więzienia do Warszawy. Poślubia jesienią 1943 miłość swego (nader krótkiego) życia: Emilię Izdebską-Malessa. Jej biografia to następny dramat polskiego patriotyzmu. Gehenna Ak-owców w PRL. UB węszyło bez przerwy. Jan i Emilia – duet skazany na tragedię, niestety. Los utkał im taki czarny scenariusz.

„Ponuremu” zostało parę miesięcy życia… Szefostwo AK przerzuca go do Nowogródka, dziś na terenie Białorusi. Tam na nowej ziemi organizuje udane akcje przeciw niemieckim faszystom. Podły strzał w plecy 16 czerwca 1944 pozbawia go życia, gdy ratuje kolegę.
Dlaczego piszę tyle o Nim, bohaterze, gdy stoję przed kościołem w Wąchocku? W 1988 roku dokonuje się ekshumacji i sprowadza prochy Ponurego z dzisiejszej Białorusi do Wąchocka, gdzie tak skutecznie walczył jako partyzant. Jego krypta jest tutaj! Kończę czytać tekst tablicy z 16 czerwca 1990. „Ponury“ to klasyczny przykład wspaniałej moralnie patriotycznej postawy, charakterystycznej dla pokolenia międzywojennego (1918-1939). Liczyła się tylko Ojczyzna i jej obrona do przysłowiowej ostatniej kropli krwi. Ta refleksja o polskim patriotyzmie oraz jego woltach jest integralnym składnikiem nie tylko mojej wizyty „u cystersów” w Wąchocku.

Ϋ Ϋ Ϋ

Ciągle stoję w ciszy przed kościołem. Jeszcze do niego nie wszedłem. Pragnę ogarnąć multum wrażeń, związanych z tym dramatycznym miejscem. Tyle skojarzeń! Ordo cisterciensis! Ten zakon słynął z pracowitości oraz przedsiębiorczości: wszędzie mnisi w biało-czarnych szatach (dziś przydaje się przepisowy kaptur – lekki deszcz!) rozwijali rolnictwo i przemysł (nowe postępowe metody uprawy pól plus wydobycie rud metali, hutnictwo, kuźnie). Bractwo było bardzo międzynarodowe. Ale dopiero w XV wieku wybrano w Wąchocku na opata pierwszego Polaka (Mikołaj Raduński).

Wreszcie wchodzę do kościoła. Spokój, cisza, półmrok, jestem sam. Zaskakuje wystrojem barokowym. W trakcie stuleci dokonano tu wiele zmian dekoracyjnych – normalne w dziejach chrześcijaństwa. Idę w kierunku ołtarza, nad którym nowoczesny witraż dosyła wokół mnie wiele światła do ciemnawego wnętrza. Dzięki przesączonemu słońcu oraz lampce w telefonie mogę odczytać niewielką tablicę granitową, sformułowaną po angielsku: „Richard SAUNDERS, obywatel USA, zmarły 2008 w New Bedford w stanie Massachusetts, obdarował świątynię w Wąchocku bardzo hojnie“. Jest wmurowana do ściany przy kolumnie.

Niemal naprzeciw, po drugiej stronie głównej nawy, na ścianie oglądam zaskakujący, kolorowy i wyrazisty fresk: jacyś siepacze, rozbójnicy biją i mordują braciszków z Wąchocka. Brutalność bez granic. Muskuły agresji w ruchu. Zawziętość, agresywność, dzikość. Gdzie ofiary mają szukać pomocy? Słychać ich niemy krzyk. To chyba epizod z dziejów klasztoru?
Nie wiedziałbym o co tu chodzi, gdyby nie napis po łacinie pod freskiem:
„17.04.1656 – ten klasztor został spalony przez Kozaków i Węgrów. Przez nich również czcigodny mnich Jan Promieński był na różne sposoby torturowany. A bratu-klerykowi Maciejowi Żochowskiemu obcięli głowę. Obydwaj nie chcieli im zdradzić, gdzie schowano skarby tego kościoła i klasztoru“.

Jest to dla mnie curiosum. To widoczny przykład przeczący, iż Polacy i Węgrzy to zawsze „bratanki do bitew i do szklanki“. Tak dotąd myślałem. Tak mnie indoktrynowano! Tu w Wąchocku okazuje się, iż nie „zawsze“. Tu wmieszał się negatywnie ze swymi wybujałymi ambicjami politycznych rządów książę siedmiogrodzki Jerzy Rakoczy II. (po węgiersku Rákóczi II. György), mąż Zofii Batory. Pragnął taktycznie skorzystać z potopu szwedzkiego, który zalał wcześniej Rzeczpospolitą. Poszedł za ciosem historii. Ta leżała na łopatkach. Częstochowo, gdzie jesteś? Tylko cud może uratować Polskę… Rakoczy umiera młodo, parę lat później. Znawcy przedmiotu twierdzą: Rakoczy to jedyny epizod konfliktu między Węgrami i Polską. Samotny zgrzyt… Pasuje tu węgierskie przysłowie: „nincsen rózsa tövis nélkül“, a zatem po polsku: „nie ma róży bez kolców”.

Klasztor, ciągle w tym dziś niepozornym miejscu, blisko brzegów Kamiennej, był często niszczony przez Tatarów, Szwedów, Węgrów. No, ale cała Polska była z powodu swego płaskiego terenu teatrem wielu dramatów militarnych… Po rozbiorze 1795 roku Wąchock stał się częścią Austrii! Trudno sobie to dziś wyobrazić. Płaskie tereny są łatwym łupem dla wrogów.
Wreszcie mogę się skupić w tym sakralnym źródle religijności o cysterskiej pieczęci. Zwiedzam kościół tam i z powrotem, zaglądam do bocznych kaplic, mijam zakurzone konfesjonały, odwracam się, by nacieszyć oczy architekturą organów, przechodzę przez próg do krużganku. Ten akurat nie imponuje przemyślną architekturą, ale był natchnieniem, głębią, poszukiwaniem i znajdowaniem sensu życia – przez wieki, przez żywoty braciszków, zmarłych tu po pracowitym bytowaniu na tym łez padole. Zatem ważniejsza jest treść (medytacje) niż forma (dekoracje).
Ϋ Ϋ Ϋ
W krużganku dotykam zimnych kamiennych solidnych fundamentów, pochodzących z pierwszego okresu (XII wiek) – to wielkie bloki, do dziś dźwigające mury, dające tyle religijnych uniesień przez multum pokoleń. Dotykać ociosów z XII w. to doprawdy turystyczna satysfakcja… Cisi świadkowie burzliwych chwil. Teraz do mnie dopiero dociera fakt, iż przybyłem tu do imperium cystersów. Inne aspekty historii (Tatarzy, Węgrzy, AK, Cichociemni, PRL) odciągały mnie od podstaw religijnych tej świątyni. Kroczę po kamieniach krużganka i dochodzę do zamkniętych drzwi. Są stare i dochodzi z drugiej ich strony nęcący zapach obiadu. Zupa? Ale z czego? Akurat otwierają się drzwi. Przez sporą szparę widzę wnętrze bardziej niż średniowieczne! Wychodzi z gotyckiej sali młody mnich z talerzem zupy. Nie, nie dla mnie! Zupa jest dla chorego braciszka. Talerz oddala się. Wchodzę do sali. To słynny refektarz z prastarym pierwotnym sklepieniem krzyżowym. Poezja kamienia.
Wchodzę przez kamienny próg. Mam szczęście, iż to oglądam. Czuję się trochę nieproszonym gościem. Nie mam innego wyjścia (a raczej wejścia). Oglądam najstarsze fragmenty architektury w Wąchocku. Po kamiennej posadzce krążą bracia, sprzątając po obiedzie. Spokojny rytuał ich metafizycznej codzienności. Po schodkach wracam do drzwi, żegnany wzrokiem zdziwionych a choćby zbulwersowanych braci (czego tu adekwatnie szuka ten starszy turysta?), nowoczesne witraże, podium z mikrofonem. Tradycja zachowana. Uciekła mi chwila: wszyscy bracia jedzą a jeden głosi wiarę. Spóźniłem się. Kiedyś musiał lector bardzo głośno czytać. Nie było mikrofonów.

Teraz pomaga technika przy szerzeniu religii znad pulpitu. Przy demonstracjach politycznych zresztą też pomagają megafony. Celem jest nawrócenie przynajmniej części zgromadzonych osób na inną stronę. Ja, opuszczając klasztor, wiem, iż zobaczyłem jedynie część zabytków i atrakcji. Nie widziałem fraterni a także karceru oraz późnoromańskich dekoracji malarskich!
Lecz nie tylko braciszkowie cystersi wiedzą, iż wszystkiego nie można mieć, zwiedzić czy przeżyć. Turyści przełykają wszędzie i często tę gorzką pigułkę-prawdę poznawania świata. Pars pro toto – część musi wystarczyć za całość. Żegnam wzrokiem czcigodne zabudowania cysterskie, smutny murek z tablicami pamiątkowymi AK, patriotyczną pamięć po „Ponurym“ i jego żonie. Przy wyjściu, wchodzę na trawę. Gładzę pożegnalnie muszlę św. Jakuba, planując pod koniecznie już teraz rozpiętym parasolem inne turystyczne cele w przyszłości.

Idź do oryginalnego materiału