Suzi Quatro: czuję się przede wszystkim sobą. Boginie muzyki (5)

6 godzin temu
Zdjęcie: Suzi Quatro podczas koncertu, Fürth 2023


Nigdy nie była dzieckiem kwiatem – ubrana w skórzany strój, z prostą fryzurą, odcinała się od tamtej epoki, ale i jakoś niebanalnie się w nią wpisywała.

Piąty odcinek cyklu „Boginie muzyki”. Poprzednie przeczytacie tutaj.

Najpierw usłyszałam „Kashmir” zespołu Led Zeppelin. Utwór ten sprawił, iż mój świat nieodwracalne się zmienił. Jak mówi Rumi, kiedy dusza słyszy muzykę, drży w rezonansie rozpoznania czasów i miejsc nieznanym zwykłym zmysłom. Wokalista śpiewał: „pozwól mi zabrać cię tam ze sobą”, a ja zaczęłam słyszeć coś, czego wcześniej nie słyszałam. Co już zostało ze mną na zawsze.

Słyszałam subtelną aurę skomplikowanych utworów Pink Floydów. Albo wcieloną intensywność Janis Joplin. I usłyszałam też coś, co zostało mi przedstawione jako „tylko Suzi”, a co zawierało w sobie czystą energię, élan vital w niewielkich, pozbawionych efektów ubocznych, dawkach. Tak jak mówiono nam w szkole, by regularnie jeść jabłka, bo to „czyste zdrowie”, tak polecam słuchanie Suzi Quatro – z tego samego powodu, tyle iż dla duszy.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu

Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.

Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram

Zacznijmy od „Can the Can”, jak ja swego czasu to zrobiłam. Prosty rytm, tekst daleki od wyrafinowanej psychodelii tamtej epoki, na pierwszy rzut ucha pozbawiony sensu (na drugi też). W trakcie szkolnych zabaw dźwięki tego utworu podrywały do tańca, do skakania, do podrygiwania wszystkich – także nasze nauczycielki. Te uśmiechały się troszkę nieśmiało i kiwały lekko w takt piosenki, jakby przez sale powiał wiatr, taki z mazurskich jezior, wiatr, który porusza krzewy i trzciny.

Potem „48 Crash”, „Daytona Demon” i adekwatnie wszystkie wczesne kawałki. Późniejsze również mają swój urok, ale inny, bardziej na pikniki albo na grilla. Suzi ciągle gra, a my, publiczność stara i nowa – w różnych okolicznościach przyrody – przez cały czas jej słuchamy. Jednak tamte pierwsze utwory pozostają świeże i krzepkie jak owoce z własnego ogródka.

Suzi była nie tylko orzeźwiająca, ale również ośmielająca, przynajmniej dla odmieńców takich jak ja. W ogóle epoka hippisów okazała się dla mnie łaskawa. Długie włosy, rozszerzane spodnie, kwiaty i pacyfki – wszystko rezonuje ze mną wszędzie, gdziekolwiek jestem. W czasach punków do postrzępionej marynary nosiłam brokatowy szaliczek, w epoce gotów stroiłam się w czarne kwiatki, teraz jestem ziom w kwiecistej bluzie.

Suzi nigdy nie była dzieckiem kwiatem – ubrana w bardzo prosty skórzany strój bez epatowania dekoltem, z prostą fryzurą, odcinała się od tamtej epoki, ale i jakoś niebanalnie się w nią wpisywała, podobnie jak w każdą inną. „Jestem podróżnikiem zarówno w czasie, jak w przestrzeni” – śpiewał Robert Plant z kwiatami we włosach – możliwe, iż śpiewał także o niej, w skórzanym kombinezonie. I może o mnie też.

Pół-Włoszka, pół-Węgierka, czyli w sam raz. Wychowana w mieszanej rodzinie imigranckiej w Stanach Zjednoczonych, z troszkę staroświeckimi, ale jednak niebanalnymi zasadami – na przykład ojciec nie życzył sobie, by córki wyzywająco się ubierały, ale za to cieszył się, gdy były pyskate. Zaczęła grać muzykę już w podstawówce. Gdy założyła z siostrami zespół, tata pozwolił jej używać swojego Fendera. Czuła zawsze, iż jest na drodze do wielkiego rocka, ale niekoniecznie do stylu życia, który dla wielu był doń przypisany, czy choćby stanowił szczególną przynętę (seks, narkotyki i rock 'n’ roll).

Rock to rock. Rezonans. Suzi – niewielka i skoczna, śpiewa i gra na basie; szanowali ją motocykliści, choćby gangi motocyklowe czuły respekt. Philip Norman powiedział: „ze wszystkich wokalistek rockowych wydaje się najbardziej wyemancypowana”. Ona sama podkreślała jednak: „nie zwracam uwagi na rodzaj [płeć]. Nigdy nie zwracałam”.

Podobały mi się takie dziewczyny jak Suzi. Podobali mi się tacy chłopcy jak Robert. Cytując jeszcze innego klasyka, „dzieci rewolucji nie oszukasz”.

Suzi przez cały czas jest tylko Suzi: „Zapinam kombinezon i czuję się jak ja”. Nosi też postrzępione jeansy, z lekka dresiarskie bluzy, gra porządnego rocka, a jeden z jej nowszych kawałków, „The Devil in Me”, sprawia, iż absolutnie muszę podskakiwać. Komu by się chciało oszukiwać, jak można poskakać.

Owszem, wiele osób mi mówiło wtedy, mówi mi dzisiaj, iż jestem do niej podobna. A jednak i jestem, i nie jestem. Myślę, iż zgodziłaby się z tym.

Idź do oryginalnego materiału