„Po śladach”, czyli zrywając więzy zapośredniczenia, zbliżając się do Źródła

4 godzin temu

Zofia Rosińska wie, iż od pytania, jak ludzie się modlą, ważniejsze jest pytanie o prawdę. Pytanie o to, dlaczego człowiek się modli.

Co jest ważniejsze we wszelkiej ludzkiej mowie, czegokolwiek by ona nie dotyczyła? Że w ogóle o czymś mówimy, co zdaje się na pierwszy plan wysuwać nasze „Ja”? Czy raczej odwrotnie: istotniejsze będzie to, iż mówiąc każdorazowo pragniemy dotrzeć z jakimś przekazem do konkretnego odbiorcy naszych słów? Takie pytania zacząłem sobie zadawać podczas czytania inspirującej książki autorstwa filozofki Zofii Rosińskiej „Po śladach. Doświadczenie modlitewne w ujęciu filozofii kultury”.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo
i politykę.

Cenisz naszą publicystykę?
Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.

Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:

25 zł 50 zł 100 zł 200 zł 500 zł 1000 zł

Czytając, wmyślając się w interesujące i głębokie rozpoznania, intuicje i analizy Autorki oscylujące wokół tego, czym jest modlitwa, raz za razem nie mogłem oddalić od siebie myśli, iż zasadnicze w ludzkiej mowie – a więc i w modlitwie – będzie jednak to, iż bezpośrednio zwracamy się do kogoś, kto gotów jest nas wysłuchać. Modlitwa okazuje się ze swej istoty „do kogoś”; mniejsze znaczenie ma to, czego w szczegółach dotyczy i jaki jest jej chronologiczny przebieg, a także to, jakie może przybierać formy. Jako gest zasadniczy świadczy ona natomiast o pragnieniu pojednania, spotkania, zbliżenia z tym, co Źródłowe.

Kwestia punktu wyjścia

Lecz Zofia Rosińska zaznacza w swojej książce, iż jej perspektywa badawcza to przede wszystkim podążanie po śladach. Śladach pozostawionych przez tych, którzy rzeczywiście się modlą (czyli bezpośrednio zwracają się do Kogoś). Jej myślenie ma zabarwienie hermeneutyczno-egzystencjalne: Autorka pozostaje z jednej strony osobiście zaangażowana w problematykę modlitwy, uznaje jej szczególną rolę w życiu człowieka, w całokształcie jego wytworów, w kulturze. Jednocześnie podkreśla, iż sama badając modlitwę, skazana jest na ograniczoność rezultatów o tyle, o ile nieprzekraczalny ślad będzie zawsze zapośredniczać nasze możliwości rozumienia.

Stąd napięcie, pewna wyjściowa trudność, polegająca na próbie pogodzenia „ognia z wodą”; być modlącym się, a zarazem kimś, kto do pewnego stopnia może z zewnątrz spoglądać na to, czym jest modlitwa. Czy tak się da? Czy to możliwe? Czy, wzorem Kierkegaarda, nie trzeba by raczej dokonać skoku w owo albo-albo? Albo modlitwa, albo mowa do Absolutu, albo odwrotnie, próba przyglądania się i opowiadania o tym, czego inni doświadczają we własnej modlitwie?

Ta druga opcja to jednak – w moim odczuciu – próba wejścia tam, gdzie wejść się nie da. Chyba, iż w taki sposób, aby wtrącić się między modlitewne Ja a Ty, między człowieka a Absolut, samemu stając się „nieproszonym” uczestnikiem rozmowy.

Może nadeszła pora, aby filozofowie zdecydowali się na to samo, co poeci? Może zamiast syntetyzować i nazywać to, czego bezpośrednio doświadczają inni, czas zacząć mówić na własną odpowiedzialność o tym, czemu samemu się doświadcza?

Wojciech Zalewski

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

Lecz takie wtrącenie jest już „niekulturalne”; zrywa więzy zapośredniczenia i dystansując konwencję hermeneutycznej filozofii kultury, wyrzuca nas na głęboką wodę bezpośredniego odniesienia. Bo oto sami stajemy się uczestnikami spotkania, podmiotem wśród podmiotów, „Ja” zderzającym się „Ty”.

Jeśli tak, to ujęcie modlitwy w ramy jakiejkolwiek „oglądalności”, teoretyczności, pozostaje w istocie niemożliwe do zrealizowania. I Rosińska, kiedy w aneksie do adekwatnej części książki rozmawia o doświadczeniu modlitewnym z konkretnymi osobami, daje tej świadomości świadectwo: wskazuje na prymat własnego zaangażowania przed teoretyczną ciekawością.

Na granicy zapośredniczenia

Zatem, jak myślę, nie tyle mamy kroczyć po śladach innych – tzw. mistrzów modlitwy, mistyków, świętych, autorytetów religijnych, innych, „szeregowych” modlących się – co nade wszystko powinniśmy, choćby z głębi własnej niemocy, podjąć próbę samodzielnego „uderzenia” w to, co bezwarunkowe. Inaczej mówiąc, zamiast interpretować – „mówić o”, porównując, zestawiając, kojarząc, podważając, definiując, zdecydować się na proste, wręcz naiwne „mówienie do”…

Może nadeszła pora, aby filozofowie zdecydowali się na to samo, co poeci, muzycy i wszyscy inni twórcy godni tego miana? Może zamiast syntetyzować i nazywać, czego bezpośrednio doświadczają inni, czas zacząć mówić na własną odpowiedzialność o tym, czemu samemu się doświadcza, albo przynajmniej chciałoby się doświadczyć? Co, chyba, wychodzi na jedno.

Źródło

Ale taka postawa nie spotka się oczywiście z powszechnym przyjęciem. A jeżeli nawet, to może prowadzić do przesadnego optymizmu oznaczającego jej uproszczenie i uśrednienie, co w efekcie najpewniej zaprowadzi do ponownego zwrotu w stronę „autorytatywnego zapośredniczenia”.

Nie powinno to jednak zniechęcać tego, kto – jak filozof – chce podążać do Źródła, nie przejmując się tym, co powiedzą czy nie powiedzą inni. Od pytania, jak ludzie się modlą, ważniejsze jest pytanie o prawdę. Pytanie o to, dlaczego człowiek się modli. Co to znaczy? O czym świadczy?

I Profesor Rosińska udziela takiej odpowiedzi. Jest nią nadzieja. Człowiek nosi ją w sobie; uśpioną, zgaszoną, bądź rozbudzoną i uświadomioną. Ale ona zawsze w nim jest, gotowa – by tak to niezgrabnie ująć – do użycia w każdej chwili.

Ona pozostaje tym, co źródłowe, ludzkie, przed-kulturowe, ponadreligijne, ponaświatopoglądowe, ale nie ponadfilozoficzne. Bo jest uniwersalna. O tyle rzecz jasna, o ile zgodzimy się, iż nikt tak naprawdę nie chce umierać, ale żyć. Żyć w pełni, nie tylko kiedyś, po przekroczeniu granicy śmierci, ale także tutaj, teraz, w tej oto chwili.

Tym jest nadzieja i dlatego człowiek myśli, otwierając się na Absolut, mówiąc do Niego, szukając słów dla wyrazu, nie zawsze je znajdując. Wtedy milczy. A milcząc, nie przestaje się zwracać, ale czeka, trwa, dojrzewa. I pragnie, chce, wierzy, chce wierzyć, chce kochać. I kocha rzeczywiście, kiedy tego „tylko” chce. Tęskni.

Bestseller Nowość Promocja!
  • Marek Kita

Zostać w Kościele / Zostać Kościołem

36,00 45,00
Do koszyka
Książka – 36,00 45,00 E-book – 32,40 40,50

I to już jest modlitwa. Bo ona jest – musi być – intymną bezpośredniością. Mówieniem „Ty” – „Ojcze nasz…”, w małej, cichej izdebce (por. Mt 6,6), poza wielkim zgromadzeniem, w odosobnieniu, w miejscu ubocznym. Bez tzw. wielkich gestów, w sercu, w ciszy, w tym, co niepozorne, bez nadmiaru słów i uzewnętrzniających, skomplikowanych uniesień. Modlitwa nie jest techniką, nie sądzę, aby dobrze było o niej mówić, iż można się jej uczyć czy w niej ćwiczyć. Jest odwrotnością techniki.

Jestem przekonany, iż „Po śladach…” to wezwanie do samodzielnego wyjścia ku przepastnemu horyzontowi Nieskończoności. Każde miejsce do niego prowadzi, z nim się wiąże, ku niemu odsyła. Jednak z ostatnich myśli, którą Autorka dzieli się z czytelnikiem, jest ta sięgająca do mistycznej poezji islamskiego sufizmu.

Jak wzruszająco pisze Rosińska, zdradzając własne zaangażowanie, własną bezpośredniość: „Wiara w miłosierdzie Boże – choćby z wątpliwościami – daje ludziom jednak nadzieję, jak to wyraża przytoczony niżej wierszyk «Nawet stąd»: ‘Zeszłej nocy w Tawernie / spotkałem pijanego ascetę / miał na szyi różaniec / w dłoni zaś kubek wina. Dlaczego zamieszkałeś w Tawernie / – spytałem. Odpowiedział – Jest ścieżka do Boga co choćby stąd wiedzie”[1]. Dla nadziei nic nie jest niemożliwe. Ten, kto się modli, o tym wie.

Rozstrzygnięcie

Tradycyjna hermeneutyczno-egzystencjalna perspektywa obrana przez Autorkę jest, jak już wspomniałem, napięciotwórcza. Bo generuje ona podwójną postawę ześrodkowaną na jednym podmiocie. Próbuje zintegrować w swoim obrębie zaangażowanego człowieka wiary z badawczo zorientowanym naukowcem. Praktyka z teoretykiem.

Jednocześnie hermeneuta ograniczający swoją rolę do funkcji interpretacyjno-rozumiejącej doskonale wie, iż nigdy nie ujrzy kresu, nie zbliży się do niego na tyle, aby móc samemu powiedzieć: „mam, widzę”. Będzie musiał zadowolić się tym jedynie, iż kroczy po śladach. Tylko iż tymi śladami podążali przed nim już inni. A przed nimi jeszcze inni. I następni, jeżeli łańcuch piętrzących się interpretacji nie zostanie przerwany, także będą podążać po nas.

Ślady się zacierają, nachodzą jedne na drugie. W pewnym momencie nie da się już odróżnić śladu pierwotnego od tego, który został na nim pozostawiony. Wskazówki stają się ciemne, nieprzejrzyste, wyblakłe, ich kontury nie dopuszczają już światła. Są jak ciemny las w „Białości” JonaFossego. I na tym, paradoksalnie, polega ich największa wartość. Czynią nas bezsilnymi, zagubionymi. Im bardziej będziemy się im przyglądać, im większą uwagę poświęcimy naszej bezsilności, tym – niewykluczone – z ich wnętrza zacznie się wyłaniać biały, świetlisty kontur. Wówczas ślad przestaje się liczyć, a my koncentrujemy się, jak bohater noweli norweskiego noblisty, na zbliżającej się, samej, tajemniczej białej istocie…

Może więc trzeba dokonać śmiałego „cięcia”, i w świadomie naiwnym, pierwotnie filozoficznym geście, poza „izmami” i rozróżnieniami, opuścić obiektywizujący bagaż, stając „twarzą w twarz” wobec tego, co Nieuwarunkowane? Jak to zrobić? Przecież nie tak, by zamknąć się w nieświadomości na wiedzę, kulturę, tradycję w myśl Tertuliańskiego credo, quia absurdum.

Przeciwnie: za Gabrielem Marcelem trzeba porzucić to, co on sam nazwał oderwaną od żywego konkretu, abstrakcyjną, jedynie intelektualną refleksją pierwszego stopnia na rzecz refleksji drugiej. O ile ta pierwsza dzieli i analizuje, mnożąc problemy, o tyle ta druga wprowadza wymiar nieprzekraczalnej, osobiście angażującej Tajemnicy. Ona wymusza na filozofie przyjęcie innej metodologii aniżeli taka czy inna perspektywa badawcza.

Nie o badanie, przyglądanie się bowiem chodzi, a o coś znacznie większego: o samą, moją modlitwę. O to, aby – o czym także wspomina Rosińska – mówienie, myślenie, pisanie było modlitwą, było zerwaniem pośrednictwa, dotknięciem samemu… I, w moim czytelniczym odbiorze, taka perspektywa dominuje w książce, „zasłonięta”, by tak się wyrazić, przez hermeneutyczno-kulturową skromność i powściągliwość.

Marcelowski wymiar nieprzekraczalnej Tajemnicy zapraszającej do bezpośredniego ujmowania, wybrzmiewa po wielokroć, co czyni z „Po śladach…” fascynujący, autentycznie filozoficzny, głęboki esej o uniwersalnym, ponadczasowym znaczeniu, nie zaś jedynie rzetelnie sporządzone akademickie opracowanie problemu modlitwy (czym niewątpliwie także, ale nie przede wszystkim jest).

[1] Z. Rosińska, „Po śladach. Doświadczenie modlitewne w ujęciu filozofii kultury”,Warszawa 2023, s. 170.

Idź do oryginalnego materiału