
Dla s. Jolanty Kosińskiej, misjonarki z Polski, Papua Nowa Gwinea to nie tylko miejsce pracy. Tam gdzie dżungla szepcze legendy przodków, a rzeka zna imię każdego dziecka – życie płynie inaczej. Nie szybciej, nie wolniej – po prostu inaczej. Głębiej. Bardziej wspólnie. Bardziej duchowo.
Miejsce, w którym duch naprawdę tańczy razem z człowiekiem – na pograniczu kultury, modlitwy i codzienności.
Tam, gdzie wszystko dzieje się razem
Nie ma samotnych chwil. Narodziny? Świętuje cała wioska. Ślub? To nie ceremonia – to wspólnota rodzin, tańce, dary, radość. Śmierć? To nie koniec, tylko „zmiana obecności”. W Papui każdy moment życia ma swoje miejsce w rytmie wspólnoty i duchów przodków.
Centrum wielu wydarzeń to „haus tambaran” – tradycyjny dom duchów. Brzmi groźnie? W rzeczywistości to serce wioski. Połączenie kaplicy, świetlicy, miejsca spotkań.
Tu się modli, rozmawia, tańczy. ”Dla nich wszystko ma swoje znaczenie, każda maska, każdy taniec, każde bicie bębna – opowiada misjonarka – przekazuje pamięć, historię, mądrość pokoleń”.
Rytuały, które zostają na skórze
Dorosłość nie przychodzi z metryką. Chłopców starszyzna zabiera do dżungli – uczą się polować, słuchać natury, być odpowiedzialnymi. Ich ciała znaczy się bliznami w kształcie łusek krokodyla – symbolem siły i dojrzałości. Dziewczęta uczą się życia od matek – gotowania, dbania o dom, tworzenia ozdób, pielęgnowania tradycji.
Choć siostry misjonarki nie mogą uczestniczyć w tych obrzędach, wiedzą, jaką mają wagę. To nie egzotyka – to korzenie. A bez korzeni nie ma wzrostu.
Codzienność utkana z relacji
Jeśli ktoś buduje dom – pomaga cała wioska. jeżeli ktoś choruje – modli się każdy. Bieda nie oznacza samotności. Tu mieć to dzielić się. A żyć – to być z innymi.
„Kiedy rodzi się dziecko, cała wspólnota czuje się odpowiedzialna. – mówi nam s. Jolanta – Matka, często samotna w znaczeniu, iż bez życiowego partnera, zwykle przez kilka dni przebywa osobno, a potem jest uroczyste wprowadzenie dziecka do życia wspólnoty. Ślub, jeżeli już to tradycyjny, dużo rzadziej kościelny, to nie tylko wybór dwojga ludzi – to zjednoczenie dwóch rodzin, czasem choćby plemion. Wymienia się dary – muszle, świnie, owoce.
„Starsi mają głos decydujący – ich mądrość jest szanowana. Dziadek, babcia, mama, wujek, ciocia – wszyscy żyją razem. W jednej chacie mieszka czasem 3–4 pokolenia”.
Nawet podziały między plemionami powoli topnieją – „Są plemiona, które nie współpracują z innymi – historia ich dzieli, czasem chodzi o spory rodzinne, ale też o walkę o ziemię. Na szczęście coraz więcej mówi się o pojednaniu i współpracy” – opowiada misjonarka.



Uczta z serca ziemi
Gotowanie to ceremonia jedności. W specjalnym dole – „mumu” – na rozgrzanych kamieniach piecze się wszystko. „Jedzenie jest bardzo proste, ale smaczne. Kaukau (słodki ziemniak), liście taro, kukurydza, ryż. Ryby z rzeki, mięso świń, kurczaki”.
Jedzenie zawsze się dzieli. Nie ma „moje – twoje”. Jest „nasze”. I choć nie zawsze łatwo, z tego rodzi się siła. „Często ktoś nie ma pieniędzy, ale i tak dzieli się obiadem. Tu bieda nie oznacza samotności”.
Ciało jako płótno duszy
W Papui ciało mówi. Głosami kolorów, piór, gliny. Malunki na twarzy, naszyjniki z muszli, pióra rajskich ptaków wplecione we włosy – to nie kostiumy. To opowieści. To przodkowie. To „ja jestem stąd”. Już dzieci uczą się, jak mówić ruchem, tańcem, spojrzeniem. To język duszy.
„Stroje są jak żywe obrazy! Farby z gliny, sadzy, roślin. Ciało to przestrzeń sztuki i duchowości – pokazuje przynależność do plemienia, status społeczny, gotowość do świętowania” – mówi siostra.
Festiwale kultury to eksplozja życia. Każde plemię pokazuje swoje tańce, pieśni, stroje. Dzieci przekazują przesłania pokoju. To nie folklor – to dowód, iż różnorodność nie musi dzielić. Może być źródłem wspólnoty. „W jednym miejscu spotykają się ludzie z różnych plemion, każdy prezentuje swój taniec, muzykę, rękodzieło. Jest mnóstwo kolorów, śpiewów, zapachów jedzenia”.
„Świętowanie to serce Papui. Wszystko wyraża się przez ruch, śpiew, rytm bębnów. Uroczysta Msza bez tańca? Nie do pomyślenia! – mówi siostra – Dzieci tańczą w szkole, młodzież na podwórku, kobiety przy gotowaniu. To sposób na wyrażenie wiary, miłości, radości, smutku”.
Z betelem w ustach i maczetą w dłoni
Siostra Jolanta opowiada anegdotkę ze swojego przyjazdu: „Pierwszego dnia, zobaczyłam grupkę mężczyzn siedzących pod drzewem. Uśmiechali się do mnie – a tu… czerwone zęby! Jakby pili farbę albo jedli surowe buraki! A zaraz potem – plu!, plu! – czerwone plamy na ziemi, jakby ktoś się skaleczył.
Ja wtedy jeszcze nie wiedziałam, iż to od betelu – takiego miejscowego orzecha, który się żuje z wapnem i liściem pieprzowym. To daje taki czerwony kolor, a ludzie robią to cały dzień, prawie jak my pijemy kawę. Smakuje to ponoć gorzko, ale działa pobudzająco – coś jak mocna herbata.
No i jeszcze jedno: wszyscy mężczyźni noszą przy sobie maczety. Tak po prostu – jakbyśmy my w Polsce chodzili z grabkami albo parasolką. Maczeta w ręce, na plecach, przypięta do paska – u mężczyzn, ale też u wielu dzieci i kobiet.
Dla nich to zupełnie normalne – używają jej do wszystkiego: do rąbania drewna, otwierania kokosa, przecierania ścieżki w dżungli, a choćby do gotowania. Ale przyznam, iż dla mnie – świeżo po przylocie – widok grupki uśmiechniętych ludzi z czerwonymi zębami i maczetami w rękach był jak scena z filmu! Z czasem się przyzwyczaiłam i teraz już wiem, iż to nie znak niebezpieczeństwa, tylko część ich codzienności. Ale wtedy… oj, serce mi zabiło mocniej!”


Msza z bębnami, modlitwa w tańcu
W Papui modlitwa nie jest cicha. Jest roztańczona. Rozśpiewana. Bębny to serce liturgii. Dzieci tańczą w szkołach, kobiety przy gotowaniu, mężczyźni podczas świąt. Bo duchowość to nie tylko słowo – to ciało, dźwięk, rytm.
„Kiedy Papuasi przyjęli chrześcijaństwo, wiele rzeczy się pięknie połączyło – modlitwa, taniec, śpiew. Jezus nie jest dla nich kimś dalekim – jest ich Bratem, Przyjacielem, Obecnością w przyrodzie” – mówi siostra.
Ponad 800 języków, jedno serce
Papua to jedno z najbardziej językowo zróżnicowanych miejsc świata. Ponad 800 lokalnych języków! Ale wszyscy potrafią się porozumieć – dzięki „tok pisin”- uproszczonemu językowi opartemu na angielskim. A dzieci? Zwykle mówią w trzech: lokalnym, tok pisin i angielskim. Język to tu nie mur – to most.
Bogactwo, które nie ma ceny
Chociaż młodzi korzystają z telefonów, Facebooka, to tradycje są przez cały czas żywe. Chętnie biorą udział w świętach, uczą się języka plemienia, tańców.
Bogactwo Papui nie leży w złocie, bankach czy technologii. Leży w spojrzeniu babci, która dzieli się bananem. W prostocie, która nie boi się ciszy. W szacunku do starszych. W życiu, które nie goni – ale jest.
„I co z tego dla nas?” – S. Jolanta mówi bez wahania: „Nauczyłam się uważności. Wdzięczności. Tego, iż nie trzeba wiele mieć, by wiele znaczyć. Że wspólnota i prostota są silniejsze niż konto w banku.”
W świecie, który mierzy wartość zegarkiem, kontem i efektywnością – Papua przypomina:
Najpierw bądź, potem rób.
Najpierw zobacz, potem oceń.
Najpierw wysłuchaj, potem mów.
„Co mnie wzrusza? Najbardziej – spojrzenie dziecka, które nic nie ma, ale daje Ci kwiat z dżungli. Starsza bezzębna kobieta, która dzieli się ostatnim bananem. I ta euforia ze wspólnej modlitwy, choćby jeżeli nie ma dachu nad głową. Ludzie są ubodzy, ale pełni szeroko rozumianej duchowości” – mówi siostra.
To nie bajka. To życie.
To duch, który tańczy razem z człowiekiem.
WESPRZYJ KURSY DLA KOBIET PROWADZONE PRZEZ SALEZJANKI W KOKOPO. ZAJRZYJ NA STRONĘ KAMPANII „ŚWIATŁO DLA PAPUI”










