Nasz Ryś. O żałobie łodzian

2 godzin temu
Zdjęcie: Kard. Grzegorz Ryś


Łódź pokochała kard. Grzegorza Rysia, bo wreszcie ktoś potraktował ją poważnie. Tym bardziej bolesne dla łodzian było czytanie, iż Kraków na Rysia zasługuje bardziej.

Jakiś czas temu pomyślałem sobie, iż najpewniej kiedyś taki tekst powstanie. Nie myślałem, iż teraz, iż już. Nie wiedziałem, iż perspektywa momentu, w którym usiądę przy klawiaturze, z parzącą w usta kawą, nadejdzie tak szybko. Podchodzę zresztą do jego pisania po raz kolejny, bo w takich momentach trudno jest upleść w słowa natłok myśli i emocji.

Przez osiem ostatnich lat byłem diecezjaninem kardynała Grzegorza Rysia. Znałem go zresztą wcześniej zarówno z publikacji historycznych, jak i nauczania. W ciągu tych kilku lat zetknąłem się z nim kilkanaście razy, a w ostatnich tygodniach z jego rąk otrzymałem trudną misję zasiadania w Niezależnej Komisji Historycznej, która ma zbadać przypadki wykorzystania seksualnego w archidiecezji łódzkiej.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu

Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.

Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram

Przede wszystkim żyłem w prowadzonym przez niego Kościele, widząc na własne oczy to, co bywa materiałem publicystycznych omówień i opisów. Obserwowałem, jak ten niepozorny krakus wrastał w ziemię łódzką i stawał się jej częścią. Chciałbym tym tekstem opowiedzieć nieco o mojej… naszej żałobie, jaką wielu z diecezjan odczuwa po nominacji kardynała na urząd metropolity krakowskiego.

Piszę: „naszej”, bo tłumy na ostatniej Mszy dziękczynnej sprawowanej przez kardynała w łódzkiej katedrze, przytoczone przez Więź.pl słowa podziękowania skierowanego przez świeckich na jej zakończenie, jak i tysiące komentarzy internetowych czy rozmów z mieszkańcami Łodzi i regionu, uprawniają do stosowania liczby mnogiej. Piszę o żałobie, bo – jak wyznał mi jeden z księży, wychodząc z sobotniej uroczystości – czuł się trochę jak na pogrzebie za życia.

Decyzja

Wszystko zaczęło się pewnej środy. Poranek całkiem zwyczajny, liczony schematem zachowań odmierzonych co do minuty. Odprowadziłem dziecko do przedszkola, wsiadłem do auta i pojechałem do pracy. Tuż po zaparkowaniu odruchowo przejrzałem wiadomości w mediach społecznościowych.

Na tablicy Facebooka pojawił się wielki napis PILNE i wizerunek abp. Marka Jędraszewskiego. Po kliknięciu linka – informacja o tym, iż w południe ogłoszony będzie nowy metropolita krakowski. Rozesłałem tę sensację kilku osobom. Po godzinie dostałem wiadomość, iż w łódzkiej kurii na Anioł Pański zwołani są „wszyscy święci”.

Dla osoby znającej zwyczaje kościelne była to informacja jasna – nowym ordynariuszem krakowskim zostanie ktoś z Łodzi. Siłą rzeczy pierwsze podejrzenie padło na kardynała Rysia. Kolejne godziny mijały pod znakiem szukania argumentów, dlaczego tak się nie stanie. Przecież wielokrotnie mówił, iż „nigdzie się nie wybiera”, iż „kardynał nie jest związany z miejscem”.

Tymczasem spełnić miała się najczarniejsza obawa łódzkich diecezjan – iż kiedyś Rysia nam zabiorą. To „zabiorą” jest zresztą dość wymowne. Nie przeniosą, nie powierzą nową misję, ale właśnie zabiorą.

Przez to „zabiorą” przemawiała nie tylko swoista familiarność, ale też kompleks miasta niegodnego, na uboczu, o pozornej krótkiej tradycji Kościoła. Strach podsycały bezustanne komentarze oczekujące, iż kiedyś łódzki ordynariusz wróci do Krakowa, iż tam jest miejsce kardynała.

Pytanie, czy arcybiskup – w związku z godnością otrzymaną od papieża Franciszka – zostanie w Łodzi, wracało za każdym razem. On sam do znudzenia musiał na nie odpowiadać w przypadku niemal każdego spotkania. Mnie pytano o to na pabianickiej pielgrzymce, kiedy opowiadałem o tym, czym jest i na czym polega kardynalat. Dla wielu było to wręcz oczywiste – jeżeli kardynał, to musi być w Krakowie.

Przez różne kąśliwości przemawiała gorzka refleksja, iż Łódź jest diecezją przechodnią, przedsionkiem ekstraklasy, Kościołem mniej ważnym, niezasługującym na trwałość i ciągłość, zmuszanym do doświadczeń paschalnych i „radosnego oczekiwania”

Sebastian Adamkiewicz

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

Niepokój związany był nie tylko z ewentualnym objęciem katedry wawelskiej. Pojawił się także, gdy opustoszała metropolia warszawska. Dreptano w oczekiwaniu, czy czasem Leon XIV nie zabierze kardynała do Rzymu, by ten stanął na czele Dykasterii ds. Biskupów, której wcześniej przewodził przecież obecny sukcesor św. Piotra. Oddechem ulgi kwitowano każdą z tych chwil, kiedy okazywało się, iż jeszcze nie teraz, jeszcze nie tym razem.

Aż do wspomnianej środy.

Biskupstwo przechodnie

Wśród komentarzy, jakie się wówczas pojawiły, zaraz obok entuzjastycznych opinii patrzących na te przenosiny z perspektywy „interesu polskiego Kościoła”, czy ponoć trudnej sytuacji w archidiecezji krakowskiej, znalazły się również te współczujące, ubolewające nad „krótką ławką”.

Pisano też wprost, iż decyzja papieża – podobnie jak wcześniejsza nominacja abp. Adriana Galbasa na metropolię warszawską, kilkanaście miesięcy po ingresie na katedrę katowicką – jest zerwaniem z teologią widzącą związek biskupa z diecezją jako relację zaślubin. Cóż to za związek, jeżeli można go zerwać jedną decyzją? Pisali o tym Tomasz Terlikowski, o. Grzegorz Kramer SJ czy ks. Andrzej Draguła.

Jeszcze tej samej feralnej środy w Łodzi zaczął krążyć dowcip, iż trzeba pomyśleć o nowym zagospodarowaniu katedralnych krypt, bo chyba – oprócz obecnego arcybiskupa seniora – nikt tam pochowany nie będzie. Dowcipkowano także, iż stan wiedzy o Łodzi wśród krakowskich biskupów nigdy nie był tak duży jak w tej chwili – wszak i nowy metropolita, jak i senior przewodzili kiedyś łódzkiemu Kościołowi.

Przez te kąśliwości przemawiała gorzka refleksja, iż Łódź jest diecezją przechodnią, przedsionkiem ekstraklasy, Kościołem mniej ważnym, niezasługującym na trwałość i ciągłość, zmuszanym do doświadczeń paschalnych i „radosnego oczekiwania”, w której obecność arcybiskupa seniora podyktowana jest li tylko jego długowiecznością. Na Mszy dziękczynnej kardynał Ryś ogłosił zresztą, iż postanowił pozostawić po sobie w katedrze tablicę upamiętniającą abp. Ziółka, nieco przesadnie mówiąc, iż posługa seniora to ¾ historii diecezji. Przy takiej fluktuacji na stanowisku arcybiskupa w istocie Władysław Ziółek (biskup diecezjalny łódzki w latach 1986–2012) może pozostać osobliwością.

Jakkolwiek podzielałem wówczas zarówno gorycz, jak i złość wybijającą ze wspomnianych krytycznych tekstów, to zacząłem się jednocześnie zastanawiać, czy z taką samą troską podchodzono by do teologii zaślubin biskupa z diecezją, gdyby nie dotyczyło to hierarchy, który cieszy się sympatią. Nie przypominam sobie, żeby takie opinie wygłaszane były, gdy na stolicę krakowską wysyłany z Łodzi był abp Jędraszewski.

Nie pamiętam także, czy podobnie kręcono głową, gdy swoją metropolię białostocką opuszczał abp Wojda, nie mówiąc już o wszystkich „awansach” z biskupów ordynariuszy na metropolitów. W przypadku zarówno abp. Galbasa, jak i kard. Rysia chodziło zatem o coś więcej – o autentyczną sympatię wiernych.

(Nie)lubiany

Oczywiście nie jest tak, iż Ryś był w Łodzi bezwzględnie uwielbiany. Zdarzali się księża, którzy nie wymieniali go w modlitwie eucharystycznej, czy nie czytali jego listów (zwłaszcza lipcowego, w którym stanął w obronie migrantów i zapowiedział powstanie Komisji Historycznej). Krytycznie oceniały go środowiska tradycji, zwłaszcza w kontekście liturgicznych kontrowersji na Arenie Młodych, czy – ich zdaniem – zbyt bliskich kontaktów ze wspólnotami ewangelickimi i ewangelikalnymi. Wątpliwości zgłaszano do dialogu z judaizmem.

Bestseller Nowość Promocja!
  • Marek Kita

Zostać w Kościele / Zostać Kościołem

36,00 45,00
Do koszyka
Książka – 36,00 45,00 E-book – 32,40 40,50

Zwłaszcza w ostatnich latach, wraz z narastaniem konfliktu w Strefie Gazy, z dezaprobatą patrzono na bliskie relacje kardynała Rysia z byłym rabinem Łodzi Dawidem Szychowskim, którego wpisy w mediach społecznościowych dotyczące działań Izraela nie tylko tłumaczyły ich radykalizm, ale wręcz nadawały im wymiar moralny.

Z zawodem patrzono na bierność abp. Rysia wobec kwestii opłat cmentarnych w Brzezinach czy kopalni piasku niedaleko Porszewic, przeciwko której protestowali okoliczni mieszkańcy. Niektórzy zarzucali, iż Rysia więcej nie ma w diecezji niż jest, iż jest zbyt powściągliwy w zmianach personalnych, iż bywa zbyt miękki, bezustannie wierząc w dobrą wolę ludzi i ich zdolność do wewnętrznego nawrócenia.

Dobrym przykładem jest łódzki proces synodalności. Choć kardynał Ryś wielokrotnie mówił o nim entuzjastycznie, to nie jest przecież tak, iż duch Synodu dotknął każdą z parafii archidiecezji. W wielu z nich miał on w istocie wzorcowy wymiar, ale były i takie, gdzie albo był czysto prowizoryczny, skupiony wokół staranie dobranych przez proboszczów ludzi, albo w ogóle się nie odbył.

Katalog zarzutów mógłby być z pewnością dłuższy. To jednak nie one decydowały o obliczu łódzkiego okresu kardynała Rysia i nie one wpływają na jego ocenę. Nie z nimi arcybiskup się kojarzył i nie na nich budował swoją pozycję w diecezji. Co zatem stworzyło wizerunek abp. Rysia jako ojca diecezji i osoby, z którą trudno się rozstać?

Słowo

Niewątpliwą cechą, która przyciąga do kardynała, jest niezwykła umiejętność głoszenia Słowa. Wynika ona nie tylko ze zdolności analitycznych czy erudycji, ale przede wszystkim z doskonałego budowania dramaturgii. Homilie Grzegorza Rysia są konstrukcją teatralną, ukrytą za pozornie oszczędną formą.

Arcybiskup wie, jak przykuć uwagę, kiedy podnieść głos, a kiedy użyć ciszy. Kazanie zamienia w opowieść, w narrację dotykającą historii i osobistych doświadczeń. Homilie stają się podróżami w świat słów i ich znaczeń, studiami odbywanymi na żywo.

Nie chodzi zresztą tylko o kazania, ale także konferencje, gościnne wykłady, wywiady czy… oprowadzania. Jedną z moich ulubionych „rysiowych serii” pozostają materiały z trzeciego stopnia Oazy, jaka w 2024 roku odbyła się w Rzymie. Kardynał opowiadał tam o tamtejszych świątyniach, skrupulatnie wyjaśniając ich historię, architekturę i symbolikę.

Kaznodziejska popularność kardynała Rysia była możliwa dzięki aktywności medialnej kanału Archidiecezji Łódzkiej oraz youtubowego kanału Maskacjusz TV, które skrupulatnie rejestrowały każde wystąpienie biskupa. Dzięki nim tysiące ludzi, nie tylko wiernych diecezji łódzkiej, miało bieżący dostęp do tego, co arcybiskup mówi.

Jego nauczanie było doświadczeniem bliskim i powszechnym, było na wyciągnięcie ręki. Szczególnie dało się to zauważyć w okresie pandemii, kiedy emitowano codzienne Msze z biskupiej kaplicy – tej samej, w której stoi zastawione książkami i słownikami biurko kardynała oraz gdzie powstaje wiele jego kazań.

Ta fascynacja Słowem była zaraźliwa. Nie było chyba homilii, nie było ani jednego dnia, którego kardynał nie rozpocząłby od refleksji: „Dziś Kościół daje nam naprawdę piękne Słowo…”. Dla Rysia było ono zawsze trafne i cudowne, a pod koniec jego opowieści niemal każdy był już o tym głęboko przekonany.

Ten głód Słowa będzie najprostszy do załatania. Arcybiskup przecież nie umilknie, krakowskie media z pewnością równie aktywnie będą udostępniały jego wypowiedzi. W tym sensie łódzcy wierni stracą niewiele, może oprócz poczucia, iż będą mogli to Słowo usłyszeć osobiście, ot choćby w liście pisanym – jak pewnego roku – bez okazji.

Dom

To nie żart. W lipcu 2019 roku tak zaczynający się list odczytany został w kościołach Archidiecezji Łódzkiej: „Postanowiłem do Was napisać list tak naprawdę bez jakiejś wyjątkowej okazji. Ot tak po prostu, trochę jak w rodzinie…”. Przykład tej korespondencji odsłania drugi wymiar pobytu Rysia w Łodzi – bliskość i familiarność.

Wydaje się, iż każde działanie kardynał zaczyna od budowania wspólnot i niszczenia indywidualizmu. Skraca dystans i stawia na budowę trwałej relacji

Sebastian Adamkiewicz

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

Pałac Biskupi przestał być pałacem, a stał się po prostu domem przy Skorupki 1, domem, w którym trwał bezustanny ruch ocieplający dość chłodne i – mówiąc między nami – przerażające swoją wielkością i marmurowością przestrzenie. „Do domu” na posiłek zapraszał arcybiskup księży już na rekolekcjach poprzedzających ingres do łódzkiej Katedry, a później tych zaproszeń było coraz więcej.

Zapraszał na spotkania i debaty w 2018 roku organizowane z okazji setnej rocznicy odzyskania niepodległości przez Polskę, na rekolekcje, na Msze w prywatnej kaplicy, na zwykłe spotkania. Każde większe przedsięwzięcie rozpoczynane było roboczą kolacją, po porannej Mszy były wspólne śniadania. Przede wszystkim jednak – czas wypełniony spotkaniami.

Kilkakrotnie – ze względu na obowiązki zawodowe – umawiałem spotkanie z kardynałem w sprawach dotyczących pamięci i historii. Za każdym razem pisałem na tyle wcześnie, iż zaznaczałem, iż nie ma potrzeby pilności, zapewniałem, iż mogę poczekać. Nie wiem, czy kiedykolwiek musiałem czekać dłużej niż dwa tygodnie. Najczęściej – choć nie miałem przecież żadnych szczególnych wpływów w Kurii – ten okres był znacznie krótszy. Dostępność i otwartość była niewątpliwie cechą, która budowała to, co w nauczaniu kardynała Rysia powraca jak mantra zaraz po pięknie Słowa – wspólnotę.

Wydaje się, iż każde działanie kardynał zaczyna od budowania wspólnot i niszczenia indywidualizmu. Skraca dystans i stawia na budowę trwałej relacji. Działanie ma być przeżyciem wspólnotowym, co szczególnie silnie widać w procesie synodalnym.

Szerokim echem odbiła się m.in. kolęda, jaką łódzki arcybiskup odbył pewnego roku. Udał się na nią po interwencji córki starszego pana, którego dom ksiądz pominął w czasie corocznej wizyty duszpasterskiej, stwierdzając, iż nie został odpowiednio zaproszony (zapisy odbywały się przez stronę internetową). Diagnoza biskupa była prosta: w parafii brakowało wspólnoty budowanej dzięki synodalnemu podziałowi obowiązków i zaangażowaniu ludzi.

Oczywiście nie każdy pewnie miał szansę zjeść z kardynałem obiad czy śniadanie. Natomiast pełna dostępność ujawniała się w trakcie pielgrzymek na Jasną Górę. W pierwszym roku sprawowania swojej posługi arcybiskup przeszedł fragment drogi chyba z każdą pieszą pielgrzymką, która udawała się z diecezji w kierunku Częstochowy.

Gwoli wyjaśnienia, nie ma jednej łódzkiej pielgrzymki, a miasta w archidiecezji (choć na ogół wszystkie wędrują na 26 sierpnia) mają poczucie silnej odrębności własnych pielgrzymek i tradycji z nimi związanych. Biskup chciał spędzić z każdą choć odrobinę czasu, okupując to zresztą własnym zdrowiem. Dla moich rodzinnych Pabianic, które wychodziły dzień przed Łodzią, zawsze rano odprawiał Mszę, podkreślając jej rodzinną i wspólnotową wagę.

Tożsamość

Za tym budowaniem wspólnoty stało coś więcej niż tylko pomysł na zrywanie barier czy schodzenie z piedestału. Już w inauguracyjnej homilii abp Ryś podkreślał, iż widzi Kościół jako grupę ludzi zaangażowanych, w której każdy ma swoje miejsce, służąc otrzymanym talentem.

Nowość Nowość
  • Ks. Andrzej Draguła

Ekstaza miłosiernego Samarytanina

44,00 55,00
Do koszyka
Książka – 44,00 55,00

Być może idąc za doświadczeniem historyka, wiedział, iż takiego kościelnego demosu nie da się zbudować bez aktywności jego członków; iż wspólnota nie istnieje, jeżeli jej uczestnicy nie mają wpływu na jej kształt i nie czują się potrzebni, na końcu zaś nie mają poczucia, iż wykonują dobrą i sensowną robotę. To chyba najmniej znany i omawiany aspekt funkcjonowania biskupa Rysia w Łodzi. On po prostu polubił to miasto i nie zamierzał tego ukrywać.

Emanował tym, kontrując komentarze, iż Łódź to trudna diecezja. Podkreślał wartość dzieł takich jak Zupa na Pietrynie czy Stowarzyszenie Dom Wschodni. Tworzył lub patronował kolejnym inicjatywom. W Łodzi powstała Ekumeniczna Szkoła Biblijna, Szkoła Liturgii, Seminarium 35+. Wprowadzono diakonat stały. Łódź stała się ogólnopolską awangardą kościelną, choć de facto nie zrobiono tu niczego, co nie istniałoby w rzeczywistości katolickiej na świecie.

Wszystkiemu zaś towarzyszyło głębokie sięgnięcie do lokalnej tradycji i historii. Sprzyjało temu stulecie diecezji i 600-lecie Łodzi. Kardynał zaczął odkrywać takie postacie jak pierwszy biskup Łodzi Wincenty Tymieniecki czy Stanisława Leszczyńska – położna z Auschwitz, której proces beatyfikacyjny w ostatnich latach gwałtownie przyspieszył.

Arcybiskup chętnie gościł w łódzkich instytucjach kultury, celebrował rocznice historyczne. W marcu tego roku wziął udział w pogrzebie szczątek ofiar represji rosyjskich z 1908 roku, wykopanych w trakcie prac archeologicznych na skrzyżowaniu ul. Gdańskiej i Legionów, na terenie dawnego ogrodu więzienia przy ul. Gdańskiej. Wpisał się tym samym w celebrę Roku Rewolucji 1905. Z każdym rokiem coraz lepiej rozumiał historię lokalną i widział w niej wartość.

No właśnie – wartość. To słowo jest kluczem do tajemnicy popularności w Łodzi kardynała Rysia. Dowartościował swoją obecnością i pracą miasto oraz region cierpiący na kompleks peryferyjności. Nie dlatego, iż sam coś inicjował, ale iż dostrzegł tych, którzy inicjatywy podejmowali, zanim pojawił się w Łodzi. Zadziałał tu niesamowity efekt synergii – zastana pomysłowość i aktywność łodzian budowała biskupa, a biskup wspierał te wszystkie dzieła swoim autorytetem, obecnością i słowem. Dzięki temu stały się widzialne.

W ostatnich słowach dziękczynnej Mszy powiedział: „Nie wierzcie, gdy ktoś mówi, iż jesteście trudnym Kościołem. Jesteście pięknym Kościołem”. Świadomie lub nieświadomie zdefiniował to, za co go Łódź pokochała – iż wreszcie ktoś potraktował ją poważnie. Tym bardziej bolesne dla łodzian było czytanie, iż Kraków na Rysia zasługuje bardziej.

Odejście kardynała Rysia najtrudniejsze będzie dla jego następcy. Zetknąć się będzie musiał z wysoko postawioną poprzeczką i rozbudzonymi ambicjami. Przyjdzie do Łodzi, w której tętni poczucie, iż nie jest już peryferyjna, ale jest centrum. Przeniesienie kardynała na stolicę w Krakowie odebrano silnie tożsamościowo, czego dowodem był wymowny fragment przemówienia wygłoszonego przez świeckich na wielokrotnie wspominanej Mszy dziękczynnej:

„Czujemy wdzięczność, ale też bezsilny gniew. Nie do Ciebie, Księże Kardynale, bo wiemy, iż Twoja droga jest posłuszeństwem, a nie wynikiem ambicji, ale do tych, którzy wciąż traktują nas jak peryferyjne zaplecze w kościelnej geografii i tylko tak komentują fakt Twojego przejścia do Krakowa. Jakby Łódź była miejscem przejściowym, kościelnymi «peryferiami». A przecież właśnie stąd, z tych «peryferii», widać więcej i Ty to wiesz! To tu wiele parafii otworzyło się na przeprowadzenie tak zwanych «synodów» parafialnych, to tu zaistniała olbrzymia różnorodność form rozmów i debat nad koniecznymi zmianami w sposobie funkcjonowania Kościoła, to tu było możliwe odważne wypróbowywanie nowych metod pracy duszpasterskiej”.

Z tak przebudzoną łódzką duszą trudno będzie dyskutować. Można będzie ją co najwyżej złamać, ryzykując poważny grzech zaniedbania.

*

Wiem, iż część czytelników, mając świadomość, iż słowa te pisze członek Niezależnej Komisji Historycznej, w duszy zada pytanie: co dalej z tą Komisją? Odczytuję to zresztą jako dowód zaufania do kardynała i niepokój, co będzie, gdy go zabraknie.

Wszystkim pytającym chcę jasno odpowiedzieć: Komisja działa i działać będzie. w tej chwili budujemy zaplecze merytoryczne i formalno-prawne, niezbędne dla podjęcia jej adekwatnej aktywności.

Idź do oryginalnego materiału