W pierwszą niedzielę Wielkiego Postu słyszeliśmy na Mszy
Świętej Ewangelię o kuszeniu Pana Jezusa. Szatan ofiarowywał naszemu
Panu władzę nad całym światem i wszelkie dostatki, o ile On złoży mu
pokłon. W marcu przypada rocznica „pandemii koronawirusa” – o tyle
smutna, iż władze Kościoła złożyły pokłon władzy świeckiej.
Sprzeniewierzyły się świętemu i niepodważalnemu obowiązkowi szafowania
sakramentów ludowi Bożemu. W zamian nie otrzymały nic.
Sercem Kościoła jest Najświętsza Ofiara Mszy. Pierwszym i
najważniejszym obowiązkiem kapłana jest składanie tej ofiary i
szafowanie sakramentów dla zbawienia wiernych. o ile patrzymy na to z
perspektywy nas, wiernych, których oficjalne struktury Kościoła
pozbawiły sakramentów, to musimy podkreślić z całym naciskiem: dostęp do
sakramentów nie jest naszym przywilejem, ale prawem.
Oczywiście, w relacji z Bogiem mówimy, iż nie jesteśmy godni, by
przyjmować Jego samego i otrzymywać Jego przebaczenie. Ale to jest inny
porządek. Natomiast w porządku naszej relacji z Kościołem biskupi i
kapłani nie mają prawa odmówić nam dostępu do sakramentów. Stanowi tak
nawet nowy Kodeks prawa kanonicznego: „Święci szafarze nie mogą odmówić
sakramentów tym, którzy adekwatnie o nie proszą, są odpowiednio
przygotowani i prawo nie wzbrania im ich przyjmowania” (kanon 843, gdzie
„prawo nie wzbrania” odnosi się do prawa kanonicznego, czyli np.
przypadku, gdy ktoś jest pod ekskomuniką, nie zaś do prawa świeckiego).
Zbawienie dusz jest najwyższym prawem Kościoła i żadne inne prawo –
kościelne czy państwowe – nie może ograniczyć realizacji tego jednego,
najważniejszego. Sakramenty są do zbawienia niezbędne, co jest
stwierdzone w obowiązującym Katechizmie Kościoła Katolickiego i co
uroczyście orzekł Sobór Trydencki: „Jeśli ktoś twierdzi, iż sakramenty
Nowego Przymierza nie są konieczne do zbawienia, ale iż są zbyteczne i
że bez nich lub bez ich pragnienia przez samą wiarę ludzie otrzymują od
Boga łaskę usprawiedliwienia, chociaż nie wszystkie są konieczne każdemu
człowiekowi – niech będzie wyklęty”.
Przykłady z nauczania Kościoła można by mnożyć, podobnie jak
historyczne przypadki, w których hierarchowie stawali na wysokości
zadania i nie klękali przed tyranią władców świeckich. Możemy postawić
sobie przed oczy św. Ambrożego, który własnym ciałem zagradza cesarzowi
wejście do świątyni lub przywołać niezliczone momenty podczas
prawdziwych (a nie socjotechnicznych) zaraz i pandemii, gdy drzwi
kościołów stały otworem. Ale po co? Czyż to nie jest oczywiste?
Problem polega na tym, iż gwałt ze strony władzy przychodzi nagle
i nic sobie nie robi z oczywistości naszych praw. A kiedy po drugiej
stronie (w tym wypadku kościelnej) zabraknie męstwa i mamy do czynienia
ze zdradą, to wszelkie „tak być powinno” rozpływa się na naszych oczach,
jak rzecz niebyła…
Gdy wspominam upiorny czas tzw. pandemii, to na palcach jednej
ręki mogę policzyć przypadki duchownych, którzy nie podporządkowali się
bezprawnej ingerencji władzy świeckiej w ich święte obowiązki.
Przychodzi mi do głowy ks. James Altman, proboszcz parafii La Crosse w
amerykańskim stanie Wisconsin. Za odmowę zamknięcia przed wiernymi wrót
kościoła został ukarany przez swojego biskupa i usunięty z urzędu.
Biskup zaś dopiął „swego” i pozbawił wiernych dostępu do źródła Bożej
łaski. Ks. Altman nie ugiął się i powiedział: Na nieszczęście dla skorumpowanej hierarchii nie dam się uciszyć żadnym arbitralnym dekretem. Ale wyleciał i słuch o nim zaginął.
Oprócz tego było jeszcze parę mniej spektakularnych przypadków,
no i bp Athanasius Schneider, który w małej kazachskiej diecezji również
szafował sakramenty. Odznaczył się także abp Salvatore Cordileone,
metropolita San Francisco, który sprzeciwiał się ostrym kalifornijskim
restrykcjom i organizował procesje i wielkie Msze na świeżym powietrzu,
żeby nie pozbawiać wiernych dostępu do sakramentów.
To zaledwie kilka przypadków, a przypomnijmy, iż biskupów
katolickich mamy na świecie ponad 5 tysięcy, w tym 243 kardynałów.
Pokazuje to, jak znikome – śladowe wręcz – morale panuje wśród
oficjalnej hierarchii kościelnej. Tu nie chodzi przecież o jakieś
niuanse teologiczne czy liturgiczne. Nie chodzi spory, czy stara czy
nowa Msza jest „lepsza”. Ale chodzi o absolutne minimum, będące
jednocześnie nieprzekraczalną granicą: o sam dostęp do źródeł zbawienia.
Powiedzmy to jasno. Biskupi odcięli wiernych od koniecznych
źródeł zbawienia, jakimi są sakramenty. Sprzeniewierzyli się swemu
powołaniu, swej przysiędze. Zdradzili swą trzodę, wydali ją na pastwę
grzechów nieznajdujących odpuszczenia w konfesjonale. Skazali na
dezorientację ogólnoświatowym reżimem bez pocieszenia w postaci Komunii
Świętej. Zdradzili swą trzodę, którą mieli prowadzić do Boga i której
mieli obowiązek bronić przed gwałtem władzy świeckiej. Nie stanęli na
wysokości zadania, wręcz przeciwnie – z dziwną ochotą, łącznie z
papieżem, przyklasnęli kłamstwu covidowemu i przyłożyli rękę do
represjonowania wiernych i obywateli. Skompromitowali się i osobiście
narazili na straszliwą odpowiedzialność za swoje zaniechania i występki,
za co odbiorą karę w stosownym czasie.
Ale czy wystarczy nam świadomość Bożej sprawiedliwości? Dlaczego
tak łatwo zapominamy o gehennie, jaką zgotował nam ten dziwny i
niegodziwy sojusz władz świeckiej i kościelnej? To wszystko działo się
jeszcze trzy lata temu, a nikt nigdzie nie mówi o rozliczeniu winnych.
Zachowujemy się jak osoby dotknięte traumą, które nie mają odwagi
skonfrontować się z tym, co je spotkało. Ci sami biskupi i księża,
którzy trzaskali nam przed nosem drzwiami kościołów, przez cały czas pełnią
urzędy. Czy wyrażają skruchę? Czy usłyszeliśmy „przepraszam”? Czy
usłyszeliśmy postanowienie poprawy: „Odtąd godnie podejdziemy do swoich
obowiązków i nigdy więcej nie ugniemy się przed rządem
niesprawiedliwym”?
Wspominając tę osobliwą rocznicę – wprowadzenia pod koniec marca
2020 roku obostrzeń covidowych – zdobądźmy się na odrobinę odwagi, by
jednak rozgrzebać tamte rany. Nie pozwólmy, by tak straszliwa
ogólnoświatowa falsyfikacja, która doprowadziła do pogwałcenia naszych
praw i do bezprecedensowej klęski struktur kościelnych, zniknęła w
niepamięci. Tak, to wspomnienie jest absurdalne i trudne. Chcemy
zapomnieć. Ale nie możemy. Bo o ile zapomnimy, to ludzie odpowiedzialni
za to zło tym łatwiej je powtórzą. Pod taką czy inną postacią.
Pod sam koniec tzw. pandemii, gdy prawdopodobnie było już
wiadomo, iż dalszych restrykcji nie będzie, ówczesny szef episkopatu,
abp Stanisław Gądecki, próbował przykryć tę hańbę listkiem figowym,
apelując do rządu i utyskując na niesprawiedliwość obostrzeń. Ale była
to przysłowiowa musztarda po obiedzie, natomiast dziś cała sprawa wpadła
jak kamień w wodę. Ciekaw jestem, jak zachowaliby się biskupi, gdyby
wyeksponować przed ich oczyma transparenty „COVID – PAMIĘTAMY”. Gdyby
tak wybić ich ze słodkiego komfortu zapomnienia. Pokazać, iż Polacy nie
zawsze będą potulnie śpiewali: „Nic się nie stało”…