Historia lubiąskiego klasztoru sięga XII w., kiedy to na tym terenie pojawili się najpierw benedyktyni, a następnie cystersi. Z biegiem lat rosła potęga klasztoru, choć nie omijały go także katastrofy. Kompleks został m.in. spalony w trakcie wojen husyckich, a także ograbiony podczas wojny trzydziestoletniej. W XVII w. odzyskał blask i dzięki kompleksowemu remontowi stał się prawdziwą perłą baroku. W XIX w. — gdy Śląskiem rządzili już nie austriaccy Habsburgowie, ale Prusacy — zakon cystersów został skasowany, a klasztor zamieniony w szpital.
Podczas II wojny światowej swoją pierwotną funkcję utracił też klasztorny kościół, a w kompleksie zaczął działać obóz dla jeńców i więźniów III Rzeszy. W 1943 r. działalność rozpoczęła tam filia firmy Telefunken, która prowadziła tajne prace nad urządzeniami radiolokacyjnymi. Naukowcy opracowali tam chociażby prototyp tranzystora. W 1945 r. Lubiąż zajęła Armia Czerwona, która splądrowała klasztor i zajęła go na kolejne trzy lata. Później część pomieszczeń została przeznaczona na magazyny „Domu Książki” i Muzeum Narodowego we Wrocławiu. Budynek popadał jednak w ruinę.
Klasztor w Lubiążu, XVIII w.
Rozkaz Kiszczaka i Jaruzelskiego
Władze PRL Lubiążem zaczęły na poważnie interesować się na początku lat 80. przy okazji poszukiwań wrocławskich rezerw złota III Rzeszy i innych skarbów, jakie mogły zostać ukryte przez hitlerowców na terenie Dolnego Śląska. Sprawa szczególnie nabrała kształtów, gdy w 1981 r. szefem Ministerstwa Spraw Wewnętrznych został gen. Czesław Kiszczak. Wówczas władze PRL zdecydowały się przeprowadzić szeroko zakrojoną akcję poszukiwawczą. Sporządzone zostały odpowiednie rozkazy, wojskowi rozpoczęli weryfikację informacji, zaczęto też przygotowywać listę miejsc, w których należy prowadzić działania.
Kiszczak, jako dowódca Wojskowych Służb Wewnętrznych, podpisał wówczas m.in. specjalny dokument o poszukiwaniu mienia poniemieckiego, sygnowany wraz z gen. Wojciechem Barańskim z Głównego Zarządu Szkolenia Bojowego. Porozumienie w tej sprawie zaakceptował na piśmie sam gen. Wojciech Jaruzelski, I sekretarz PZPR.
Wojciech Jaruzelski i Czesław Kiszczak, 1982 r.
Tajemnica niemieckich lochów
Jak czytamy w książce „Wojenne sekrety Lubiąża”, po rozpoczęciu działań w regionie partyjni towarzysze gwałtownie zwrócili uwagę na majora SB Stanisława Siorka. Człowiek ten już od lat 70. na poważnie zajmował się badaniem wojennych tajemnic Dolnego Śląska, szczególnie zaś doniesień o tunelach, jakie miały znajdować się pod Lubiążem.
Siorek wierzył bowiem, iż w kompleksie klasztornym działał nie tylko zakład firmy Telefunken, ale też ulokowana w podziemnych halach fabryka zbrojeniowa, do której wejścia zostały przez Niemców zasypane i zamaskowane. Siorek już w latach 70. przygotował raport na podstawie „informacji pochodzących od obywateli RFN”, w którym pisał, iż klasztor był połączony podziemnymi lochami z kościołem parafialnym św. Walentego oraz z podziemną fabryką zlokalizowaną pod Wzgórzem Trzech Krzyży przy tzw. Lasku Świętej Jadwigi.
„Przed wkroczeniem wojsk radzieckich całe zasoby miejscowej ludności (bardzo bogatej) i klasztorne zostały ukryte w lochach, zaś do podziemnej fabryki dowożono bliżej nieznane materiały pod konwojem i nocą” — pisał Siorek.
Lubiąż po 1945 r. Zniszczona Sala Książęca w dawnym opactwie Cystersów.
„Widziałem krew spływającą do Odry”
Pamiętając o tym raporcie, grupa operacyjna MSW i MON postanowiła zaangażować w całą sprawę wspomnianego majora SB, a także włączyć Lubiąż w obszar swoich poszukiwań. Te punkt kulminacyjny osiągnęły w listopadzie 1982 r. Brał w nich wówczas udział m.in. radiesteta Karol Tomala, który stwierdził, iż istotnie, pod ziemią znajduje się tunel prowadzący spod klasztoru do wzgórza z trzema krzyżami, a choćby hale produkcyjne. Wskazał też ich dokładny układ i rozmiary.
Władze nakazały więc przeprowadzenie pomiarów geofizycznych, na miejsce został ściągnięty ciężki sprzęt i saperzy, a wszystko koordynowały wojsko, kontrwywiad i Służba Bezpieczeństwa. Ostatecznie jednak nie udało się odnaleźć żadnych ukrytych komnat czy zamurowanych wejść. Stanisław Siorek twierdził później w swoich zapiskach, iż poszukiwacze odkryli natomiast masę zwłok ludzkich, ułożonych warstwami wzdłuż murów kościoła klasztornego. Relacja tej nikt nie potwierdził.
Być może byli to ludzie, o których anonimowy świadek pisał w liście do „Słowa Polskiego” w 1994 r. Przekazał on wtedy, iż w 1945 r. przebywał jako elektryk w Lubiążu, gdzie w klasztorze czerwonoarmiści przetrzymywali kilkadziesiąt tysięcy jeńców. „Wiadomo było wówczas mieszkańcom, iż jeńcy ci byli rozstrzeliwani. Ja osobiście widziałem nie raz krew spływającą do Odry. W owym czasie byłem kilkanaście razy na terenie klasztoru. Kilkakrotnie byłem też w podziemiach, gdzie jeszcze nie były zasypane wejścia. Przypuszczam, iż dokładniejsze zbadanie tych miejsc pomogłoby odsłonić ponure kulisy owych zbrodni w tunelach klasztoru” — pisał.
Skarb sprzedany przez komunistów
Na pewno jednak w trakcie poszukiwań w 1982 r. grupa operacyjna dokonała innego sensacyjnego odkrycia. Poszukiwacze wykopali bowiem na podwórku klasztoru metalowe naczynie ze złotymi i srebrnymi monetami, ukrytymi tam prawdopodobnie jeszcze przez cystersów. O odnalezieniu tego skarbu — monet łącznie było ponad 1300 — został niedługo powiadomiony gen. Jaruzelski. Jak się okazuje, m.in. za jego przyzwoleniem numizmaty miały zostać później, w kilku transzach, sprzedane na krajowym i zagranicznym rynku przez agentów wywiadu.
Władze zyskały wówczas impuls do tego, by nie zaprzestawać poszukiwań. Spieniężenie kolejnych ewentualnie odnalezionych skarbów mogłoby podratować przecież chwiejącą się gospodarkę PRL-u.
Wiadomo np., iż za sprzedane monety z Lubiąża władze planowały np. sfinansowanie zakupu aparatury medycznej do jednego ze szpitali. Do tego jednak nigdy nie doszło, a kulisy odnalezienia i sprzedania monet badała choćby prokuratura na początku lat 90. Sprawa została jednak umorzona z powodu przedawnienia. Część kolekcji, której komunistom nie udało się sprzedać, trafiła do polskich zbiorów muzealnych.
Klasztor w Lubiążu
Windą do tajnej fabryki
Badania archiwalne, które prowadziły w latach 1982-1985 Służba Bezpieczeństwa i Główna Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich, zaowocowały zebraniem wielu relacji świadków dotyczących istnienia podziemnej fabryki, choć ich wiarygodność może być ograniczona. Wspomnienia mieszkańców przez wiele lat gromadził m.in. wspomniany Stanisław Siorek.
„Od nieżyjącego już dzisiaj Teofila Bonierskiego wiem, iż Niemcy mieli jakąś podziemną, tajemną część fabryki, do której zjeżdżali windą. Ludzi przyprowadzali do bramy, zawiązywali im oczy, prowadzili do winy. Oczy rozwiązywali dopiero na miejscu, po zjechaniu w dół i dojściu do celu. Teofilowi Bonierskiemu opowiadała to siostra zakonna, która w czasie wojny była zatrudniona w fabryce” — brzmi jedna z relacji.
Siorek w swoich notatkach zapisał też m.in.: „Niejaki Łowiński (…) był pierwszym Polakiem w Lubiążu i on w 1947 r. przyjmował od Rosjan cały zespół poklasztorny. Od nich to dowiedział, iż w części dzisiejszego magazynu »Domu Książki« można wejść przez obsypany fundament do potężnych podziemi, które nie zostały zbadane przez Rosjan, gdyż obsunięcie się gruntu nastąpiło tuż przed przekazaniem obiektu władzom polskim”.
Z notatek oficera SB można dowiedzieć się ponadto, iż w latach 70. z dozorcą zespołu poklasztornego w Lubiążu kontaktował się obywatel RFN, który do 1942 r. mieszkał w pomieszczeniach przyklasztornych, skąd został przesiedlony ze względu na umieszczenie tam niemieckiej fabryki. „Mówił on, iż fabryka funkcjonowała w podziemiach klasztoru i pod wzgórzem z trzema krzyżami. Fabryka pod wzgórzem miała podziemne połączenie z podziemiami klasztornymi” — wynika z relacji.
Podobne rewelacje przekazywał w 1975 r. przybyły do Lubiąża dziennikarz Fritz Wollny, który twierdził, iż „w pobliżu trzech krzyży było podziemne wejście do tej fabryki. Pod koniec wojny w fabryce tej ukryto nie tylko urządzenia do produkcji tajnej broni, ale też bardzo cenne przedmioty mające istotne znaczenie dla odbudowy Niemiec„.
Klasztor w Lubiążu, 1973 r.
12 kroków do tajemnicy
Zakonnicę wspominał w rozmowie z Siorkiem także inny z mieszkańców miasteczka. Według niego była to pielęgniarka, która pracowała na terenie klasztoru przed wojną i w jej trakcie (pielęgniarki opiekowały się pracownikami fabryki). W trakcie powojennych pobytów w Lubiążu miała opowiadać, iż „na terenie klasztoru było tajne pomieszczenie, do którego wchodziło się głównym wejściem, w bramie skręcało się w prawo, po schodach, i szło się 12 kroków”. Liczbę tę zakonnica miała zapamiętać, gdyż prowadzono ją tam z zawiązanymi oczami, wobec czego zawsze liczyła kroki. Po przejściu tego dystansu trafiało się na posterunek wartowniczy, za którym znajdować miały się winda i schody.
W wielu innych zeznaniach świadków zgromadzonych przez Siorka również pojawiała się kwestia wejścia do tajemniczych podziemi, ulokowanego albo w pobliżu głównej bramy, albo w rejonie wzgórza z trzema krzyżami. W klasztorze miało znajdować się główne wejście do kompleksu, z którego liczne tunele prowadziły do serca fabryki pod wzgórzem. Tam, przy jednym z krzyży miał znajdować się kolejny właz wejściowy. Otwarta klapa była rzekomo widoczna z przejeżdżających niedaleko pociągów linii Lubiąż-Wołów.
Poszukiwania z 1982 r. nie dały rezultatów, ale władze nie chciały się poddać. Akcja została ponownie zintensyfikowana w 1985 r., gdy do Lubiąża skierowane zostały żołnierze z Nadwiślańskich Jednostek Wojskowych MSW pod dowództwem mjr. Bogusława Modrzejewskiego. Zadaniem wojska było wykonanie prac ziemnych przy użyciu koparek, w oparciu o przeprowadzone wcześniej badania geofizyków i radiestetów oraz zdjęcia lotnicze. Niestety, żołnierze znaleźli wówczas jedynie fragmenty dokumentacji firmy Telefunken i pojedyncze podzespoły do maszyn. Użycie wiertni w rejonie Lasku św. Jadwigi miało natomiast wykazać istnienie jakiegoś podziemnego obiektu „o kształcie dwugarbnym”.
Lubiąż, 1973 r. Malarz i konserwator Tadeusz Romanowski (z lewej) przeprowadza prace konserwatorskie w klasztorze.
Odwrót Kiszczaka
Drugie, niezbyt udane podejście do poszukiwań, coraz bardziej zniechęcało władze centralne w Warszawie. Wreszcie Kiszczak wyznaczył 3 grudnia 1986 r. dniem przeprowadzenia ostatecznej akcji poszukiwawczej w Lubiążu. Co zaskakujące, mimo intensywnych przygotowań, akcja została w ostatniej chwili odwołana. Do koordynatorów prac, w tym majora Stanisława Siorka, rozkaz w tej sprawie trafił trzy dni po rozpoczęciu badań. Samego oficera SB odsunięto od sprawy i zmuszono do przejścia na emeryturę, a wszystkie materiały operacyjne zabezpieczyła Służba Bezpieczeństwa z Wrocławia.
W samej SB było wówczas wielu przeciwników przeprowadzania kolejnych akcji poszukiwawczych przez majora Siorka. W powodzenie akcji nie wierzył gen. Władysław Pożoga, szef wywiadu i kontrwywiadu, najbliższy współpracownik Kiszczaka. Także Tadeusz Kaletyn, ówczesny dyrektor Wojewódzkiego Ośrodka Archeologiczno-Konserwatorskiego, uznawał, iż major SB nadinterpretuje wiele faktów i przedstawia łatwe do obalenia dowody na istnienie podziemnej fabryki. Szef wrocławskiej SB wręcz oskarżał Siorka o chorobę psychiczną.
W kolejnych latach Siorek starał się podtrzymać zainteresowanie władz dalszymi poszukiwaniami w Lubiążu. Przygotowywał różnego rodzaju opracowania, gromadził dane, zeznania, szkice i mapy. Do Czesława Kiszczaka pisywał aż do końca lat 80., ale władze negatywnie odnosiły się do jego apeli o wznowienie poszukiwań. Wobec tego SB-ek starał się zainteresować sprawą media, tworzył liczne artykuły i udzielał wywiadów. Po 1989 r., już w wolnej Polsce, wysyłał listy do premiera Tadeusza Mazowieckiego i prezydenta Lecha Wałęsy. Jeden z nich skierował choćby do prezydenta Rosji Borysa Jelcyna. Na próżno.
Stanisław Siorek i pasjonaci z Polskiego Towarzystwa Eksploracyjnego prowadzili w latach 80. i 90. swoje prywatne poszukiwania, zbierano kolejne relacje i strzępki informacji. Radiesteta Karol Tomala, szukając anomalii pod ziemią, miał Siorkowi powiedzieć: „widzę tu czterdzieści tysięcy ludzi, wskazują jeden na drugiego, wyciągają ręce, bronią się, ratują przed śmiercią”.
Kościół klasztorny w Lubiążu, 1973 r.
Studnia ze schodami
W sprawie tajemnic Lubiąża pojawiały się co raz to nowe relacje. W 1988 r. dawny organista Tadeusz Pogorzelski złożył zeznania przed Główną Komisją Badania Zbrodni Hitlerowskich we Wrocławiu. Lubiąska Niemka Maria Kliszke miała opowiedzieć mu o podziemnej fabryce i o tym, iż Niemcy przed końcem wojny zatopili zakład wraz z pracującymi tam jeńcami.
„Mówiła mi, iż widziała transporty z jeńcami przyjeżdżające do Lubiąża, nigdy jednak nie widziała, by jeńców wywożono z Lubiąża. (…) Nadmieniam, iż zachowywała się trochę dziwnie… Mówiła do mnie, iż gdyby była pewna, iż ja potrafię zachować tajemnicę, to by jeszcze coś ważnego powiedziała… Niemka ta mówiła mi również, iż hitlerowcy mieli zagazować na terenie zespołu klasztornego tuż przed wyzwoleniem około 300 pacjentów narodowości niemieckiej. Mieli to być utytułowani (hrabiowie) i bardzo bogaci obywatele niemieccy” — opowiadał Pogorzelski.
Ponadto w rozmowie z majorem Siorkiem organista podzielił się informacją, iż na terenie cmentarza obok innego lubiąskiego kościoła, pw. św. Walentego, była kiedyś 100-metrowa studnia ze spiralnymi schodami, która także miała prowadzić do podziemnej fabryki. Z czasem została jednak zasypana przez polskich osadników i po latach nie pozostał jednak po niej żaden ślad.
Wielkie drzwi na końcu tunelu
Pogorzelski, chcąc zweryfikować informacje pozyskane od Niemki, wszedł przed laty do studzienki kanalizacyjnej, na dnie której miał natrafić na tunel wysoki na ok. 1,6 metra. Tym tunelem dotarł na trzeci poziom klasztornych piwnic. Niedługo potem udał się tam po raz drugi, tym razem z kolegą: „Wzięli pochodnie. Trafili na tunel pod klasztorem, który kończył się wielkimi dębowymi drzwiami, okutymi stalowymi sztabami. Tych drzwi choćby nie ruszali. Pan Tadeusz miał w pamięci ostrzeżenia Marii Kliszko, iż Niemcy wszystko zaminowali” — brzmiała relacja zawarta w jednej z publikacji poświęconych Lubiążowi.
Z kolei w 1991 r. pojawiła się w „Gazecie Robotniczej” relacja Stanisława Nideckiego, który był jednym z pracowników odbudowujących most na Odrze w Lubiążu, wysadzony przez Niemców pod koniec wojny. Niemiecki dróżnik rzekomo wskazał mu wejścia pod ziemię idące w kierunku kompleksu klasztornego, a jedno znajdować miało się choćby w fundamentach jego domu. Nidecki z kolegami „poszli ze świeczkami i gwałtownie wrócili, mówiąc, iż natknęli się na dużą halę zastawioną skrzyniami, ale wydaje im się, iż wszystko było zaminowane, więc ze strachu wrócili”.
„Pan Nidecki twierdzi, iż gdzieś w lesie było jeszcze jedno wejście, o którym wiedzieli tylko stacjonujący w klasztorze Rosjanie. Pod koniec zimy 1946 r. Odra wylała, a mostu jeszcze nie było. Mimo to Rosjanie potrafili przejść z jednej strony na drugą” — można było przeczytać.
Badania i poszukiwania prowadzone przez Stanisława Siorka i innych eksploratorów nie przyniosły jednak żadnych rezultatów. Major SB, którego życiowym celem było odnalezienie podziemnej fabryki w Lubiążu, zmarł 6 marca 1998 r.
Źródła:
- Jacek M. Kowalski, Robert J. Kudelski, Zbigniew Rekuć, „Wojenne sekrety Lubiąża”, wyd. Technol, 2010
- Tomasz Bonek, Marta Ringart-Orłowska, „Lubiąż. Mroczne tajemnice opactwa”, wyd. Replika, 2015
- Joanna Lamparska, „Skarb ukryty przez Niemców w klasztorze. Nie, nie chodzi o złoto”, focus.pl