Było ich 22. Wielu z nich miało zaledwie kilkanaście lat. Zostali zamordowani w Ugandzie w latach 1886–1887. Wielu z nich zginęło, także dlatego, iż jako chrześcijańscy neofici nie chcieli zgodzić się na niemoralne propozycje czynione im przez króla. Do uznania ich za świętych przyczyniły się uzdrowienia z… dżumy. Męczennicy z Ugandy wydają się zatem doskonałymi orędownikami w przypadku dwóch wielkich współczesnych plag – nadużyć seksualnych i seksualnej deprawacji oraz epidemii bakteryjnych lub wirusowych takich jak COVID-19.
„Choroba nie objawiała się u nas tak jak na Wschodzie, gdzie zwykłym znamieniem niechybnej śmierci był upływ krwi z nosa. Zaczynała się ona równie u mężczyzn, jak u kobiet od tego, iż w pachwinach i pod pachą pojawiały się nabrzmienia, przyjmujące kształt jabłka albo jajka i zwane przez lud szyszkami. niedługo te śmiertelne opuchliny pojawiały się i na innych częściach ciała; od tej chwili zmieniał się charakter choroby: na rękach, biodrach i indziej występowały czarne albo sine plamy; u jednych były one wielkie i rzadkie, u drugich skupione i drobne. Na chorobę tę nie miała środka sztuka medyczna; bezsilni byli też wszyscy lekarze”1 – pisał Giovanni Boccaccio. „Śmierci towarzyszyły niezwykłe objawy – kurcze, drgawki, zapadanie w letarg, maligna; występowały przy tym złowróżbne sińce i guzy, a śmierć przychodziła szybko, gwałtownie, czasem zupełnie nagle, nie poprzedzona żadnymi objawami choroby”2 – wtórował mu kilka wieków później Alessandro Manzoni.
To były opisy jednej z najstraszniejszych chorób epidemicznych, jaką zna ludzkość – dżumy. Czy tak właśnie wyglądały zmiany, jakie 21 listopada 1941 roku pojawiły się na ciele – skarżącej się na problemy z płucami i inne dziwne grypopodobne niedomagania – siostry Filotei ze Zgromadzenia Córek Maryi (sióstr Munnabikira) z klasztoru Bannabikira w Ugandzie? Być może podobnie. Nie wiedząc pewnie jeszcze zbyt dobrze, co jej dolega, odesłano zakonnicę do jej brata Andrzeja Ziryawulamu z parafii Kisubi. Mężczyzna zabrał ją następnie do doktora Ahmeda, który był muzułmaninem. Doktor zdiagnozował… dżumę (w języku kisuahili zwaną kawumpuli). Siostra – skierowana na kwarantannę do klasztoru w Rubadze (archidiecezja Kampala) – walczyła przez dwa dni, ale nie udało się jej uratować, a analiza bakteriologiczna potwierdziła, iż była to dżuma – i to ponoć dżuma dymienicza.
Pochówkiem siostry Filotei zajęły się siostry Richilda Buck i Maria Alojza Aloisia Criblét ze Zgromadzenia Sióstr Misjonarek NMP Królowej Afryki (siostry białe). Niedługo później zaczęły mieć takie same objawy co zmarła. Diagnoza przeprowadzona w Kampali potwierdziła najgorsze obawy: zaraziły się.
Dwaj lekarze, muzułmanin doktor Ahmed i anglikanin doktor Reynolds, skierowali je na kwarantannę. Choć uważano wówczas, iż na tę chorobę nie ma lekarstwa, podobno starali się je wyleczyć sulfonamidami. Tak jak się jednak spodziewano – leki nie skutkowały. Wydawało się, iż prawie na pewno zakonnice podzielą los siostry Filotei.
W tak krytycznej sytuacji w katedrze NMP w Rubadze zainicjowano nowennę ku czci błogosławionych męczenników ugandyjskich w intencji uzdrowienia zakonnic, a na ciałach umierających umieszczono ich relikwie. Modlili się biskup, proboszcz z Rubagi, zakonnice i wierni i… stało się. Trzy dni później, ku ogromnemu zaskoczeniu lekarzy, obie chore zostały nagle i całkowicie uzdrowione.
Uzdrowienie dwóch sióstr białych zaproponowano jako cud do kanonizacji. Jak zawsze w takich przypadkach pod lupę wzięli je lekarze watykańscy, którzy przesłuchali medyków opiekujących się siostrami i przejrzeli zgromadzoną dokumentację. Długo debatowali, czy do wyleczenia mógł przyczynić się zastosowany wówczas lek, i doszli do wniosku, iż po pierwsze: lek był sam w sobie nieskuteczny, a po drugie: choćby gdyby zadziałał, nie mógłby przynieść tak natychmiastowych rezultatów.
Ugandyjskie prześladowania
Pierwszymi chrześcijanami, którzy pojawili się w Ugandzie, byli misjonarze anglikańscy. Dwa lata później – w 1879 roku – do tego afrykańskiego kraju dotarli pierwsi katolicy – ojcowie biali. Przyjęto ich z należytymi honorami, ale król Mutesa, nie chcąc rezygnować z wielożeństwa, wolał pozostać przy tradycyjnych, miejscowych wierzeniach. Niedługo po osiedleniu się w Ugandzie chrześcijańscy misjonarze zostali zmuszeni do opuszczenia kraju. Pozostawili jednak garstkę gorliwych neofitów. Po śmierci króla Mutesy w 1884 roku tron objął jego – przychylny do tej pory chrześcijanom – syn Mwanga. Wyglądało na to, iż dla wyznawców Chrystusa nastaną lepsze czasy, jednak chimeryczny władca w krótkim czasie stał się – tak jak jego poprzednicy – wielkim okrutnikiem. Wzorował się na swym ojcu, który – aby utrwalić swoją władzę – kazał zakopać żywcem swoich 60 (sic!) braci. Kilka miesięcy po wstąpieniu na tron Mwanga zainicjował zakrojone na szeroką skalę prześladowania chrześcijan, porównywalne z tymi, jakich dopuszczali się władcy starożytnego Rzymu. Zamordowano 40 anglikanów, a po nich – w dniach 22 maja 1886 do 27 stycznia 1887 roku – 22 neofitów katolickich.
Ścinani, ćwiartowani, paleni żywcem
Dlaczego musieli zginąć? Na pewno z nienawiści do wiary i z obawy króla przed rosnącymi wpływami białych, którzy mogli pozbawić go władzy. Choć część z nich także – tak jak 14-letni Kizito – dlatego, iż oparli się zalotom Mwangi, iż śmieli przeciwstawić się jego niemoralnym, sprzecznym z katolicką etyką, seksualnym propozycjom. Kiedy zgromadzeni na dworze Mwangi paziowie – wyznawcy katolicyzmu – zaczęli odrzucać jego niemoralne propozycje, wpadł we wściekłość.
Pierwszą jego ofiarą spośród katolików był jednak marszałek dworu Józef Mukasa Balikuddembé – człowiek mający pod swą władzą 500 paziów. Na swoje nieszczęście Mukasa wstawił się także za anglikanami, których król polecił wymordować, a co więcej, zaciekle krytykował jego obyczaje – łupiestwo, wielożeństwo i rozpustę. Został ścięty 15 listopada 1885 roku. „Powiedz królowi, iż umieram niewinny. Przebaczam mu z całego serca. Niech jednak żałuje za grzechy i niech się poprawi, gdyż spotkamy się przed trybunałem boskim” – powiedział tuż przed śmiercią do wykonującego wyrok kata. Został zasztyletowany, a jego ciało spalono na stosie.
Kolejnymi ofiarami króla byli: 16-letni Dionizy Ssebbugwawo i rówieśnik króla, ok. 30-letni Andrzej Kaggwa. Za nauczanie katechizmu pierwszy z nich został przebity włócznią, a drugiemu odcięto rękę, a następnie go ścięto. Działo się to 26 maja 1886 roku.
W międzyczasie król nakazał zgromadzić i uwięzić pozostałych chrześcijan. Karol Lwanga zajmował wśród nich miejsce szczególne. Miał 25 lat i był przełożonym i wychowawcą kilkusetosobowej grupy paziów. Pouczał ich, umacniał w wierze, a przede wszystkim bronił przed niemoralnymi amorami króla. W więzieniu ochrzcił proszącego go o to małego 14-letniego Kizito.
Przed skazaniem chrześcijan na śmierć Mwanga kazał przyprowadzić wszystkich przed swoje oblicze i nakazał tym, którzy się modlą, odejść pod palisadę. Wśród tych, którzy odeszli, znajdowali się: Karol Lwanga, 14-letni Kizito i 16 innych paziów. „Więc wy wszyscy przyznajecie się do tego, iż jesteście chrześcijanami?” – zapytał król. „Tak” – odrzekli zgodnie i potwierdzili, iż mają zamiar wytrwać w wierze aż do śmierci. „Zatem idźcie na ucztę do waszego Ojca Niebieskiego! Zabić ich!” – rozkazał władca. Postanowiono jednocześnie, iż wyrok zostanie wykonany w miejscowości Namugongo leżącej 60 kilometrów od stolicy Ugandy. Pognano ich tam.
Podczas odpoczynku oraz noclegu śmierć ponieśli: znużony drogą i wycieńczony na skutek utraty krwi z przetartych powrozem ran na nogach Atanazy Bazzekuketta, niebędący w stanie wyruszyć w dalszą drogą 24-letni Gonzaga Gonza i niewidzący sensu dalszej wędrówki – najstarszy pośród męczenników – liczący ok. 50 lat Maciej Kalemba Mulumba. Pierwszego zakłuto włóczniami, poćwiartowano i porzucono na pastwę dzikich zwierząt, drugiemu ścięto głowę, trzeciemu odcięto ręce i nogi, a po to, by dłużej się męczył, podwiązano żyły i tętnice (Mulumba żył jeszcze przez wiele godzin).
Po dwóch dniach pochód męczenników dotarł do Namugongo. Skazańców rozlokowano w oddzielnych chatach.
3 czerwca 1886 roku, w dzień Wniebowstąpienia Pańskiego, przystąpiono do wykonania wyroku na tych, którzy jeszcze żyli. Chrześcijan zaprowadzono na przygotowany uprzednio stos, zdarto z nich odzież i zarzucono im na ramiona ubiory wykonane z kory drzewnej. Szczególnie okrutnie potraktowano Karola Lwangę. Palono go na wolnym ogniu, poczynając od stóp. „Wołajże teraz do swego Boga – drwił kat. – Niech cię ratuje!”. „Nie wiesz, co mówisz – odpowiedział męczennik – nie czuję bólu. Ale strzeż się, aby Bóg, którego obrażasz, nie wtrącił cię kiedyś w ogień nigdy niegasnący”. „Katonda! (Mój Boże!) – powiedział zanim skonał.
Męczennikom podano przed śmiercią nieco wina bananowego. Obwiązano potem każdego z nich pękami suchej trzciny i ułożono na stosie. Wśród skazanych na śmierć paziów był też syn wykonującego wyrok kata. Odrzucił jednak prośbę ojca, by wyrzekł się wiary. Jedyne, co ojciec dla niego zrobił, to to, iż zamiast spalić go żywcem, spalono go dopiero po śmierci, wcześniej roztrzaskując mu głowę maczugą. Oprócz Lwangi spłonęli: 17-letni Mbaga Tuzindé, ok. 30-letni Bruno Sérunkuma, ok. 30-letni Jakub Buzabaliawo, najmłodszy ok. 14-letni Kizito, 18-letni Ambroży Kibuka, 17-letni Mugagga, 17-letni Gyavira, 17-letni Achilles Kiwanuka, ok. 25-letni Adolf Mukasa Ludigo, ok. 25-letni Makasa Kiriwawanwu, 20-letni Anatol Kiriggwajjo, ok. 35-letni Łukasz Banabakintu. Oprawcy zamordowali również 38-letniego Poncjana Ngondwé (przebito go włócznią) i 35-letniego Noègo Mawaggali. Jako ostatni śmierć za wiarę poniósł ok. 33-letni Jan Maria Muzeyi. Został zamordowany 27 stycznia 1887 roku.
Stanął na nogi
Za cud wymodlony za przyczyną ugandyjskich męczenników uznaje się także inny przypadek (ale nie został on przytoczony jako cud kanonizacyjny w oficjalnych dokumentach watykańskich). Chodzi o nadzwyczajne uzdrowienie, jakiego doznał Sudańczyk Salongo Revocato Kalema. Chłopiec urodził się w 1959 roku z potwornie zdeformowanymi, pokrzywionymi nogami, które uniemożliwiały mu chodzenie. Kiedy miał roczek, był już sierotą. Początkowo zajęła się nim babcia, a potem trafił do klasztoru Sióstr Dobrego Samarytanina z Bwandy w Bigada. W tym właśnie czasie – w 1961 roku – modlono się o cud potrzebny do kanonizacji Ugandyjskich Męczenników. Proszono o to również przed ich relikwiami podczas nowenny odprawianej w Bigada. Siostry i dzieci z ich placówki modliły się o zdrowie dla umieszczonego przy ołtarzu Kalemy. I wymodliły. Jak w wygłaszanych publicznie świadectwach opowiadał Kalema – cud wydarzył się szóstego dnia nowenny. Tego dnia dziewczyna, która była odpowiedzialna za noszenie chłopca z kościoła do domu, nie zastała go w miejscu, gdzie go zostawiła. Zrobiła raban. Zguba znalazła się między ławkami. Chłopiec… stał i trzymając się ławek, stawiał pierwsze kroki. Stał się lokalną sensacją. Jego stopy – jak się okazało – wyprostowały się na tyle, iż mogły już podtrzymywać całe ciało. Mógł chodzić! Później – w szpitalu – naprostowano mu nogi jeszcze bardziej i od tej pory mógł już chodzić bez problemów i prosto stać. I tak już zostało.
Tekst pochodzi z albumu „Cuda Wielkich Świętych”, Henryk Bejda.
Publikacja dzięki uprzejmości Wydawnictwa Fronda
1 Giovanni Boccaccio, Dekameron, tom I, tłum. Edward Boyé, wyd. PIW, Warszawa 1986, s. 34.
2 Alessandro Manzoni, Narzeczeni, przeł. Barbara Sieroszewska, wyd. PIW, Warszawa 1958, s. 528.