Czy rządy są gotowe na redystrybucję władzy, czy tylko na redystrybucję pieniędzy? Bez pierwszej, druga pozostanie iluzją.
IV Międzynarodowa Konferencja ONZ na rzecz Finansowania Rozwoju (FFD4) – zorganizowana wspólnie przez ONZ i rząd Hiszpanii w dniach 29 czerwca-1 lipca 2025 r. – miała w założeniu być głosem tych, którzy od dekad pozostają niewidzialni na globalnych salonach władzy. Jej celem było znalezienie czterech bilionów dolarów rocznie na realizację Celów Zrównoważonego Rozwoju (Sustainable Development Goals) do 2030 r., ale w gruncie rzeczy chodziło o coś fundamentalnie ważniejszego: o sprawiedliwość dla miliardów ludzi żyjących w cieniu globalnych nierówności.
Uczestnicy przyjęli „Compromiso de Sevilla” (Porozumienie z Sewilli), a Hiszpania powołała do życia Sewilską Platformę Działań (Seville Action Platform) skupiającą ponad 130 inicjatyw. Na pierwszy rzut oka dokumenty konferencji wyglądają imponująco. Jednak gdy delegacje opuściły andaluzyjską stolicę, pozostały pytania o to, czy za pięknymi słowami pójdą rzeczywiste zmiany w życiu tych, którzy najbardziej na nie czekają.
Liczby, które bolą
Statystyki, które towarzyszyły obradom, nie były jedynie liczbami w arkuszach kalkulacyjnych. Co trzeci kraj na świecie wydaje w tej chwili więcej na spłatę wierzycieli niż na szpitale i szkoły. Oznacza to, iż dzieci w Zambii czy Ghanie nie mają dostępu do nauki, ponieważ ich rządy muszą spłacać długi zaciągnięte dekady temu przez dawnych przywódców (często na nader korzystnych dla zachodnich pożyczkodawców warunkach).
Jeszcze bardziej przytłaczająca jest inna liczba, prezentowana w raporcie organizacji Oxfam: od 2015 r. majątek najbogatszego jednego procenta ludzkości wzrósł o 33,9 biliona dolarów – kwotę, która wystarczyłaby na dwudziestokrotne wyeliminowanie skrajnego ubóstwa na całym świecie. Podczas gdy miliarderzy oglądają swoje fortuny rosnące w tempie niemal wykładniczym, codziennie ponad 700 milionów ludzi kładzie się spać głodnymi. To nie jest „niewidzialna ręka rynku” – to efekt systemu, w którym właściciele kapitału bogacą się kosztem innych.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram
Era hojnej pomocy zagranicznej dobiegła końca. Bogate kraje coraz chętniej inwestują w czołgi niż w szkoły, w systemy obrony powietrznej niż w oczyszczalnie wody. Globalne wydatki wojskowe w 2024 r. sięgnęły 2,7 biliona dolarów – wzrost o 9,4 proc. w porównaniu z rokiem poprzednim. Tymczasem pomoc rozwojowa kurczy się, a inwestycje zagraniczne omijają te miejsca, gdzie są najbardziej potrzebne.
Między iluzją pomocy a realną zmianą
Pierwszym ciosem dla sewilskich nadziei było zbojkotowanie konferencji przez Stany Zjednoczone. Waszyngton nie tylko odmówił podpisania deklaracji, ale wręcz publicznie ją skrytykował jako „niezgodną z priorytetami USA”. Administracja Trumpa, zamiast angażować się w dialog o globalnej sprawiedliwości, wybrała izolację.
Drugi słaby punkt konferencji w Sewilli leżał w samej naturze międzynarodowej dyplomacji – dobrowolności zobowiązań. „Compromiso de Sevilla” nie ma mocy prawnej, nie przewiduje sankcji ani terminów realizacji. W 2015 r. w Addis Abebie (III Międzynarodowa Konferencja ONZ na rzecz Finansowania Rozwoju) świat również podpisał podobne deklaracje, które gwałtownie trafiły do archiwów. Bez mechanizmów egzekucji choćby najwspanialsze obietnice pozostają pustymi słowami.
Trzeci problem to strukturalna nierówność, która przenika każdy poziom globalnego systemu finansowego. Krajowe banki rozwoju w państwach Globalnego Południa muszą pożyczać pieniądze drożej, ponieważ agencje ratingowe – kontrolowane przez bogatsze kraje – oceniają je jako bardziej ryzykowne. To prowadzi do błędnego koła: drogie pożyczki oznaczają droższe kredyty dla lokalnych przedsiębiorstw, co hamuje rozwój.
Mimo tej przygnębiającej diagnozy, konferencja nie była jedynie zbiorem porażek. Zaproponowano konkretne narzędzia, które – jeżeli zostaną wdrożone – mogą przywrócić nadzieję milionom ludzi. Globalne centrum wymiany długów pozwoli krajom zmieniać swoje zobowiązania na inwestycje w edukację, zdrowie i ochronę środowiska. A klauzule zawieszenia spłat umożliwią państwom dotkniętym klęskami żywiołowymi skupienie się na ratowaniu ludzi zamiast na spłacaniu długów.
Przekierowanie Specjalnych Praw Ciągnienia (Special Drawing Rights) Międzynarodowego Funduszu Walutowego – globalnych rezerw posiadanych głównie przez bogate kraje – do państw rozwijających się, które najbardziej potrzebują wsparcia finansowego, może umożliwić stworzenie funduszu wykupującego najbardziej toksyczne długi najuboższych państw. To nie są abstrakcyjne instrumenty finansowe, ale konkretne szanse na to, by w zambijskim szpitalu pojawiły się leki, a senegalskie dziecko mogło pójść do szkoły.
Nowe szanse, stare bariery
Wzmocnienie krajowych banków rozwoju przez wielostronne instytucje finansowe może uruchomić mnożnik jeden do dziesięciu: każdy dolar wsparcia powinien odblokować dziesiątek dolarów lokalnych inwestycji. To oznacza, iż zamiast czekać na łaskę zachodnich darczyńców, kraje Globalnego Południa mogłyby mobilizować własne oszczędności i budować przyszłość według własnych priorytetów.
Z kolei reformy systemu głosowania w Międzynarodowym Funduszu Walutowym i Banku Światowym mogą wreszcie dać realną władzę tym, którzy reprezentują większość ludzkości. Dla przykładu: Stany Zjednoczone dysponują 15,8 proc. głosów w Banku Światowym, podczas gdy Indonezja – czwarty pod względem ludności kraj świata – ma zaledwie 1,04 proc. To nie jest więc techniczna korekta, ale szansa na demokratyczną rewolucję, która może przywrócić godne miejsce narodom zbyt długo traktowanym jak petenci przed drzwiami zachodnich rządów.

W świecie krótkoterminowych cykli wyborczych długoterminowe rachunki globalne wciąż przegrywają z populistycznymi sloganami
Kacper Mojsa
Optymiści wskazują na pragmatyczny potencjał tych rozwiązań. Badania z Boston University dowodzą, iż adekwatnie zarządzane krajowe banki rozwoju mogą być bardziej efektywne niż międzynarodowa pomoc, ponieważ lepiej rozumieją lokalne potrzeby i nie są obciążone biurokratycznymi procedurami wielostronnych instytucji.
Sceptycy pytają jednak o coś fundamentalnego: czy elity polityczne w krajach Globalnego Południa są gotowe na przejrzystość i demokratyczną kontrolę, która musi towarzyszyć zwiększonym zasobom finansowym? Bez tej zmiany mentalności łatwo wyobrazić sobie scenariusz, w którym nowe fundusze zasilą konta prywatne skorumpowanych polityków zamiast publicznych szkół i szpitali.
Ponadto „Compromiso de Sevilla” wzywa do „ochrony praw marginalizowanych społeczności”, ale jednocześnie pozwala, by o kluczowych instrumentach finansowych decydowały zamknięte grupy technokratów. Głos organizacji kobiecych, młodzieżowych i rdzennych ludności jest w praktyce pomijany.
Bez realnej demokratyzacji procesów decyzyjnych – obowiązkowego udziału przedstawicieli społeczeństwa obywatelskiego, przejrzystych mechanizmów rozliczania polityków – nierówność w dostępie do władzy pozostanie równie głęboka jak nierówność w dostępie do zasobów.
Joseph Stiglitz, amerykański laureat Narody Nobla z ekonomii z 2001 r., podsumował sewilski dylemat w ten sposób: „Naprawienie finansowania rozwoju leży również w interesie większości rozwiniętych gospodarek. W końcu ubóstwo i nierówności powodują napięcia społeczne, choroby i konflikty, których skutki wykraczają poza granice państwowe”. To logika moralnej wzajemności: jeżeli bogaci nie zapłacą rachunku dziś, jutro zapłacą podwójnie – falami uchodźców, destabilizacją regionów i katastrofami klimatycznymi.
Jeśli rządy Globalnego Południa zapewnią przejrzystość, wielostronne instytucje dostarczą kapitał, a inwestorzy prywatni przełamią swoje uprzedzenia, realny stanie się wspomniany mnożnik jeden do dziesięciu w mobilizacji środków na rozwój.

- Andrzej Stanisław Kowalczyk
Toledo i inne przygody w Kastylii
Jednak w świecie krótkoterminowych cykli wyborczych długoterminowe rachunki globalne wciąż przegrywają z populistycznymi sloganami. W Sewilli nie znaleziono recepty na przełamanie tej sprzeczności. Organizatorzy liczą, iż cykliczne przeglądy postępów do 2029 r. zmuszą rządy do wywiązywania się z obietnic. W tym miejscu pojawia się jedno fundamentalne pytanie: czy świat jest gotowy na redystrybucję władzy, czy tylko na redystrybucję pieniędzy? Bez pierwszej, druga pozostanie iluzją.
Deklaracje to za mało
Nierówność nie jest produktem ubocznym globalizacji, ale jej rdzeniem. Podnoszenie limitów kredytowych czy tworzenie nowych funduszy nie zmieni świata, jeżeli strukturalne przyczyny odpływu kapitału z państw biednych do bogatych – uchylanie się od podatków, uprzywilejowane prawa głosu, rating kredytowy jako narzędzie kontroli – pozostaną niezmienione.
Sewilla może stać się impulsem do nowej fali solidarności państw Globalnego Południa – współczesnym symbolem jedności i wspólnego głosu, podobnie jak konferencja w Bandungu w 1955 r., która po raz pierwszy tak wyraźnie zaznaczyła obecność państw afrykańskich i azjatyckich na światowej scenie oraz dała początek ich niezależnej współpracy i wspólnemu sprzeciwowi wobec dominacji najpotężniejszych państw. Zakończona właśnie konferencja może też dołączyć do długiej listy zapomnianych szczytów, których stenogramy pokrywa kurz w archiwach ONZ.
Aby wybrać pierwszy scenariusz, potrzebna jest konsekwencja nie tylko rządów, ale i społeczeństw obywatelskich. To obywatele muszą rozliczać swoich polityków z każdego dolara, który zamiast na zbrojenia mógłby pójść na edukację, z każdego budżetu wojskowego, który mógłby sfinansować szpitale.
Jeśli postulaty z Sewilli mają przetrwać, musi stać się coś radykalnie prostego: konkretne działania oraz pieniądze powinny podążyć za deklaracjami. Bez tego choćby najpiękniej brzmiące „Compromiso” pozostanie jedynie słowem w języku, którego nie rozumie dziecko umierające z głodu.