Chrystusie mój, przepraszam

2 godzin temu
Zdjęcie: Chrystus na pustyni


Moja intencja była czysta: ukazać skrzywdzonym Chrystusa Skrzywdzonego. Jednak czy nie dokonało się to kosztem samego Chrystusa, którego dokrzywdziłem swoją opowieścią?

Tekst, który napisałem kilka dni temu – o doświadczeniu przez Jezusa przemocy seksualnej – ma jeszcze drugą stronę medalu. Niewidoczną na pierwszy rzut oka. Myślę, iż można ją dostrzec jedynie z perspektywy kolan. Być może ktoś z Was uzna, iż są to jakieś przesadzone wyrzuty sumienia. Nie, to nie wyrzuty, ale kwestia bycia cały czas w relacji… z drugim człowiekiem, a przede wszystkim z moim Chrystusem.

Najpierw zwrócił mi na to uwagę przyjaciel duszy, choć w pierwszym momencie nie było mojego zrozumienia dla jego intuicji. Dopiero później, właśnie z perspektywy kolan, podczas nocnej modlitwy, delikatna nić łaski przetarła mi oczy i pozwoliła spojrzeć na sprawę od duchowej podszewki, dokonując jednocześnie we mnie bolesnego rozdarcia. Rozdarcia, którego dziś zaleczyć nie potrafię.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo
i politykę.

Cenisz naszą publicystykę?
Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.

Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:

25 zł 50 zł 100 zł 200 zł 500 zł 1000 zł

Z jednej strony są bowiem osoby skrzywdzone i z myślą o nich pisałem tamten tekst. A pisałem go nie po co innego, jak tylko po to, aby mogły przeglądnąć się w Jezusie Skrzywdzonym. Aby w Chrystusie, który doświadczył tego, co one, mogły doświadczyć również pełnej bliskości w doświadczeniu granicznym, które nie oszczędziło również i Jego. Intencja była czysta: ukazać skrzywdzonym Chrystusa Skrzywdzonego.

Jednak czy nie dokonało się to również kosztem samego Skrzywdzonego Chrystusa, którego dokrzywdziłem swoją opowieścią? A co jeśli, dokrzywdziłem Tego, który zniknął mi na chwilę z pola widzenia moich refleksji?

O ile dramat Stacji X pulsuje w mniejszym lub większym stopniu w świadomości wierzących, to już domysły, które przywołałem (choć prawdopodobne i uprawomocnione w kontekście kulturowym tamtych czasów), mogły w części umysłów i serc ludzi (również samych skrzywdzonych) wywołać niepotrzebny niesmak, a choćby zgorszenie, ze względu na drzemiący w tej narracji klikbajtowy charakter opowieści, którą snułem.

Chrystus Skrzywdzony, tak jak każda inna osoba skrzywdzona, posiada również swoją historię i tajemnicę, które powinny być uszanowane, otulone i zaopiekowane

o. Mateusz Filipowski

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

Wobec tego, iż Chrystus nie jest mi obojętny, sam sobie muszę teraz zadać pytania. A co, jeżeli Pan Jezus rzeczywiście doświadczył więziennego dramatu i w swej ludzkiej intymności oraz wstydliwości ukrył ją, do czego zresztą miał prawo? Ja zaś nie uszanowałem tego i publicznie opowiedziałem nieswoją historię! Co, jeżeli ten bolesny kawałek życia zostawił tylko dla siebie, w tajemnicy, a ja Mu ją zwyczajnie wydarłem? A co, jeżeli pozbawiłem Go możliwości opowiadania swojej własnej, intymnej historii, na własnych warunkach?

Przecież i On ma prawo mówić o swoim życiu, ja zaś, bez obejrzenia się na Niego, opisałem opowieść o nieswoim cierpieniu. W Ewangeliach powiedział tyle, ile zechciał i ile było konieczne. Zakrył również przed nami to, co było tylko dla Niego i dla tych, którzy niewątpliwie byli bliżej niż ja. Tak zrobił chociażby z ukrytymi latami w Nazarecie. Całą resztę ma moc opowiedzieć duszom przez łaskę w cichości modlitwy lub w spotkaniu twarzą w twarz po przejściu przez rzeczywistość śmierci. A opowiadanie Jego własnej historii przysługuje Jemu samemu.

Oczywiście, uczyniłem to w dobrej wierze. Jednak tak jak publicznie nie opowiadam cudzych historii, tak tutaj odważyłem się opowiedzieć historię nieswoją. Chrystus Skrzywdzony, zresztą tak jak każda inna osoba skrzywdzona, posiada również swoją historię i tajemnicę, które powinny być uszanowane, otulone i zaopiekowane.

Nowość Promocja!
  • Tośka Szewczyk

Nie umarłam. Od krzywdy do wolności

31,20 39,00
Do koszyka
Książka – 31,20 39,00 E-book – 28,08 35,10

A co, jeżeli na samym Chrystusie dokonałem wiktymizacji, dokrzywdziłem Go, używając Jego i Jego krzywdy do opowiedzenia historii, do której nie miałem prawa? Co, jeżeli właśnie się stał podobnym w doświadczeniu dokrzywdzenia wszystkim dokrzywdzanym osobom, i to za moją sprawą?

Pozostaje pytanie ostatnie: czy wobec tego wycofuję się z tego, co napisałem? I tu dochodzę do tego bolesnego rozdarcia. Z jednej strony nie mogę, gdyż doskonale wiem, co napisałem i z jakiego miejsca to uczyniłem. Znam również czystość swoich intencji i świadomość, czym jest ten tekst od literackiej strony. Mam również przed oczami wszystkie osoby skrzywdzone, które do mnie pisały. Niejednokrotnie były wzruszone i wdzięczne za przywrócenie im bliskości Jezusa.

Z drugiej zaś strony chciałbym się wycofać, ponieważ przed oczami stanął mi Chrystus Skrzywdzony i dokrzywdzony przeze mnie. A przecież Chrystus Skrzywdzony jest tak samo skrzywdzony jak wszyscy inni skrzywdzeni.

Bolesne rozdarcie, którego doświadczam, jest również opowieścią o tym, iż nie wszystko da się wyjaśnić na poziomie słów i intelektu oraz nie wszystko jest tak oczywiste, jak chciałoby się, żeby było.

Na koniec: nie tłumaczcie mnie ani Chrystusa, to sprawa między mną a Nim. I nie jest to tekst przeciwko temu, co napisałem wcześniej, ani tym bardziej przeciwko osobom skrzywdzonym, zwłaszcza tym, które dzięki poprzednim refleksjom doznały przebłysku bliskości z Jezusem Skrzywdzonym.

Tekst ten jest o duchowej stronie, która również ma znaczenie. Jest o mnie i o tym, iż na chwilę zniknął mi osobowy Jezus z naszej osobistej relacji. Jest także o tym, jak delikatnym i uważnym trzeba być w każdym calu, aby czasem trzciny nadłamanej nie złamać do końca i nie dokrzywdzić drugiego człowieka (również Chrystusa).

Widzenie z perspektywy kolan jest zgoła inne niż z poziomu intelektu. Kto może pojąć, niech pojmuje.

Chrystusie mój, przepraszam.

Idź do oryginalnego materiału