Dla Niemców w 1900 roku Auschwitz było czymś naprawdę nie do pomyślenia. Gdyby ktoś im oświadczył, iż ich kraj będzie usiłował unicestwić cały naród, na pewno wzbudziłoby to ich oburzenie.
Fragment książki „Kręgi przemocy”, tłum. Mariusz Gądek, Wydawnictwo Drzazgi, Śliwice 2025. Tytuł i śródtytuły pochodzą od Więź.pl
Do morderstwa doszło w niedzielę w nocy 11 marca 1900 roku w Konitz, spokojnym niewielkim miasteczku na wschodnich krańcach Cesarstwa Niemieckiego, leżącym w tej chwili na terenie Polski. Początkowo nikt nie zwrócił uwagi, iż coś jest nie w porządku. Dwa dni później znaleziono jednak pierwsze fragmenty ciała. Ktoś odciął je piłą lub nożem, zawinął w papier pakowy i pozostawił w różnych częściach miasta: tułów w jednym miejscu, prawe ramię w innym. Szczegóły zbrodni wywołały niepokój wśród mieszkańców Konitz, podobnie zresztą jak coraz głośniejsze antysemickie oskarżenia.
Przybierający na sile chór głosów oskarżał o morderstwo ludność żydowską.
Żydzi ubili chrześcijanina,
Tam gdzie Mojżeszowa świątynia.
Ciało zaszyli w worze
I zatopili w jeziorze,
Nie widząc w tym żadnej swej winy[1].

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram
Antysemityzm w działaniu
Oskarżenia, rzucane przez sąsiada przeciwko sąsiadowi, skupiały się na fantazyjnej opowieści miejscowego rzeźnika, która z kolei opierała się na dawnym przesądzie o mordzie rytualnym. Zgodnie z nim każdego roku z okazji Paschy Żydzi mieli mordować chrześcijańskie dzieci, a ich krwi używać do wypiekania macy. Chodziły słuchy, iż Żydzi są spragnieni chrześcijańskiej krwi, a mordy rytualne planują z dużym wyprzedzeniem.
Wiele lat później pisarz ekspresjonistyczny Ernst Toller wspominał, jak głośnym echem tamte wydarzenia odbiły się w jego rodzinnym miasteczku, oddalonym od Konitz o sto kilometrów. „Żydzi w Konitz zamordowali chrześcijańskiego chłopca”, wołali za nim koledzy ze szkoły, „a z jego krwi upiekli macę”[2].
Oskarżenia o mord rytualny gwałtownie doprowadziły do aktów przemocy, z początku sporadycznych, z czasem coraz ostrzejszych, ostatecznie zakończonych serią poważnych antysemickich rozruchów. Dla żydowskich mieszkańców Konitz ich spokojne, rodzinne miasteczko stało się nagle niebezpiecznym miejscem, „strefą wojny”, w której „strach w ogóle było wychodzić z domu”[3].
Niepokój ogarnął także miejscowe władze. W obawie, iż nie zdołają zapanować nad zamieszkami, wezwały armię, żeby przywróciła porządek i otoczyła ochroną Żydów, którzy w dziesięciotysięcznym miasteczku stanowili nieco ponad trzystuosobową grupę. Kiedy zjawiło się wojsko, zwykle posłuszni obywatele Prus Zachodnich obrzucili żołnierzy kamieniami, wyzywając ich od „obrońców Żydów”. „Gdyby nie wojsko”, wspominał jeden z żydowskich mieszkańców miasteczka, „wydarliby nas nocą z łóżek”[4].
Antysemicka przemoc w Konitz w 1900 roku, jak teraz wiemy, zapowiadała katastrofę na zupełnie inną skalę, kiedy to państwo nie tylko nie broniło ludności żydowskiej, ale prześladowało ją i doprowadziło niemal do jej całkowitej zagłady. Czterdzieści lat po tym, jak uczestnicy rozruchów w Konitz skandowali „śmierć Żydom!”, rząd nowoczesnego państwa, wspomagany przez grono chętnych do pomocy katów oraz zwykłych ludzi, podjął próbę wcielenia tej groźby w życie: najpierw podczas kierowanego przez władze ogólnokrajowego pogromu w noc kryształową (9 listopada 1938 roku), gdy rozbijano witryny żydowskich sklepów, podpalano synagogi, a samych Żydów bito i mordowano; następnie przy pomocy szwadronów śmierci zwanych Einsatzgruppen i specjalnych oddziałów policji, które podczas drugiej wojny światowej z niesłychanym okrucieństwem dokonywały czystek w żydowskich miasteczkach i wioskach we wschodniej Europie, a także przy użyciu metod przemysłowych, najpierw dość prymitywnych, ale z czasem coraz bardziej wyrafinowanych, które z obozów w Chełmnie, Bełżcu, Sobiborze, Treblince, na Majdanku i w Auschwitz uczyniły prawdziwe fabryki śmierci.
Ale dla Niemców w 1900 roku Auschwitz było czymś naprawdę nie do pomyślenia. Gdyby ktoś im oświadczył, iż w ciągu najbliższego półwiecza ich kraj rozpęta dwie wojny światowe i będzie usiłował unicestwić cały naród, którego przedstawiciele są ich sąsiadami, z trudem przyszłoby im w to uwierzyć, a na pewno wzbudziłoby to ich szczere oburzenie. Czasy, w których żyli – podobnie jak nasze – były pełne sprzeczności i w równym stopniu charakteryzowały się złowieszczymi zapowiedziami kataklizmu, co optymistycznym duchem postępu. Jak jednak przypomina Peter Gay, dla Żydów i Niemców przyszłość „szykowała wyłącznie gabinet samych okropności”[5]. […]
Lądowanie na nieznanym brzegu
Wielbiciele twórczości dramaturgicznej Henrika Ibsena mówili o „demonicznym charakterze swojej epoki”, a część myślicieli, wśród których najdobitniej wybrzmiewał głos Nietzschego, uważała, iż antysemityzm przenika do głębi istotę niemieckości.
Problem antysemityzmu, jego pochodzenia i uporczywego trwania nie dawał też spokoju Aby’emu Warburgowi, znakomitemu historykowi sztuki, potomkowi zamożnej żydowskiej rodziny bankierów z Hamburga. Autor „Narodzin Wenus”, zainspirowany sprawą mordu rytualnego w Konitz, uczynił z niej punkt wyjścia do rozważań na temat trudnego położenia Żydów w oświeconym społeczeństwie, którego tkankę od czasu do czasu przekłuwa ostrze atawistycznych lęków[6].
Pomimo wieloletnich studiów nad długą historią niemieckiego antysemityzmu nie byłem do końca przygotowany na to, w jakim stopniu uprzedzenia przenikały chrześcijańską społeczność Konitz, która oskarżyła Żydów o mord rytualny
Helmut Walser Smith
Warburgowskie ujęcie antysemityzmu nie straciło na aktualności. Powstaje bowiem pytanie, jak można wytłumaczyć uprzedzenia, nienawiść i przemoc obecne w nowoczesnych społeczeństwach, takich jak nasze, w przypadku ludzi podobnych do nas samych, którzy żyli nie w mrocznych wiekach, ale w czasach, kiedy równowaga opinii nie pozwalała już na jawne manifestowanie nienawiści.
Nie jest to jednak jedyny ani najpopularniejszy sposób potraktowania tego problemu. Daniel J. Goldhagen w głośnej książce „Gorliwi kaci Hitlera”opisuje Niemców żyjących w Trzeciej Rzeszy jako przynależących do „całkowicie odmiennej kultury”, a studiowanie ich losów porównuje do „lądowania na nieznanym brzegu”[7].
Antysemityzm Trzeciej Rzeszy był jego zdaniem mocno zakorzeniony w Drugiej Rzeszy i ówczesnym społeczeństwie przesiąkniętym „eliminacyjnym antysemityzmem”. Jak jednak trafnie zauważyli krytycy Goldhagena, we Francji podczas sprawy Dreyfusa i bezpośrednio po niej panował jeszcze większy antysemityzm, w Rosji raz po raz dochodziło do krwawych pogromów, tymczasem w Niemczech przełomu wieków polityczny antysemityzm pomału ustępował, a inne jego przejawy w coraz większym stopniu stanowiły wyraz społecznego snobizmu albo lokowały się na ideologicznych obrzeżach.
Dopiero pierwsza wojna światowa i okres Republiki Weimarskiej zmieniły ten stan rzeczy. W ostatecznym rozrachunku Hitler wziął się jednak z marginesu sceny politycznej, nie z jej centrum, a nadchodząca katastrofa czerpała swoją ideologiczną dynamikę z przekonań wyznawanych przez skrajne, radykalnie nacjonalistyczne środowiska.
Sprawa z Konitz to pojedyncze, przykładowe wydarzenie, zaledwie jeden z epizodów w dziejach antysemityzmu, więc jej analiza nie przyniesie odpowiedzi na to, jaki stosunek do Żydów mieli wszyscy mieszkający wtedy w Niemczech chrześcijanie, ani nie wyjaśni, czy Niemcy już wówczas dążyły do unicestwienia ludności żydowskiej. Ukazuje nam ona jednak coś, co zarówno Goldhagen, jak i jego krytycy pominęli w swoich rozważaniach, a co będę określał tutaj mianem „procesu”.
W wyniku owego procesu uśpiony antysemityzm wychodzi na światło dzienne, prywatna wrogość i sąsiedzkie spory przeistaczają się w krwawe sceny prześladowań. W jednym przypadku złe podszepty i pogłoski o czyjejś złośliwości trafiają w próżnię, w innym rozpętują bieg morderczych wypadków. Uprzednia obecność antysemityzmu, nacjonalizmu czy rasizmu ma niewątpliwie wpływ na ich rozwój, ale samego rezultatu nie można w pełni zrozumieć przy użyciu stałego wskaźnika postaw, antysemickich czy innych.
Przyglądając się natomiast procesowi, widzimy, jak w jednym punkcie zbiegają się rozmaite siły historyczne: jak lokalne animozje urastają do rangi potężnych symboli, co skutkuje jeszcze większymi antagonizmami; jak złośliwe opowieści i krążące po gospodach plotki przeistaczają się w publiczne spektakle przemocy i jak dopasowują się do istniejących wcześniej przekonań politycznych oraz religijnych.
Widzimy również, jak społeczne oskarżenia wpływają na zmiany w układzie władzy i jak wspomagają określone programy polityczne, a także jak uwikłani w nie ludzie zaczynają uznawać własne kłamstwa za obiektywną prawdę. Zamieszki w Konitz, najpoważniejszy incydent antysemicki w wilhelmińskich Niemczech, ukazują te mechanizmy w działaniu[8].
W małym niemieckim miasteczku
Skupiając się na wzorcach antysemityzmu na poziomie lokalnym, możemy odtworzyć, jak ujęła to kiedyś Shulamit Volkov, „szczególne warunki” pozwalające mu rozkwitać[9]. Z wyjątkiem badaczy analizujących antysemityzm w centrach wielkich miast historycy niechętnie prowadzili badania na małą skalę, w wysokiej rozdzielczości[10]. Najobszerniejsze i jak dotąd najlepsze studia nad niemieckim antysemityzmem skupiały się zwykle na poglądach czołowych antysemitów, na antysemityzmie poszczególnych środowisk lub instytucji bądź na antysemickiej polityce[11].
Prace te, choć niezwykle ważne, nie pokazują, jak to się stało, iż antysemityzm wniknął tak głęboko w tkankę życia codziennego. W wymiarze lokalnym widać to znacznie dokładniej niż w badaniach ogólnych[12]. Dzięki temu prawda historyczna jawi się nam, by posłużyć się słowami polsko-amerykańskiej pisarki Evy Hoffman, jako „bardziej wielowarstwowa, złożona i zróżnicowana”[13].

Urodziłem się w małym niemieckim miasteczku ponad sześćdziesiąt lat po wydarzeniach w Konitz, a dorastałem w małym miasteczku w Stanach Zjednoczonych – obydwa przypominały wielkością Konitz. Wydawało mi się, iż z grubsza rozumiem, jak to się dzieje, iż zwykłych mieszkańców takich miejscowości ogarnia gniew i kierowani pragnieniem zemsty zwracają się przeciwko własnym sąsiadom. Ale pomimo wieloletnich studiów nad długą historią niemieckiego antysemityzmu nie byłem do końca przygotowany na to, w jakim stopniu uprzedzenia przenikały chrześcijańską społeczność Konitz.
Wszystkie mnożące się plotki i pomówienia, które krążyły w miasteczku, mogłem prześledzić dzięki niezwykle bogatym materiałom archiwalnym z dochodzenia w sprawie morderstwa. Notatki prokuratorów, jak również raporty starosty powiatowego oraz akta rozpraw sądowych dotyczących osób oskarżonych o krzywoprzysięstwo stały się fragmentami starych zdjęć rentgenowskich, które ułożone razem dają pełniejszy obraz sytuacji, bardziej czytelny niż dla samych mieszkańców Konitz.
Dzięki tym materiałom możemy zrozumieć, jakie siły działały w małym niemieckim miasteczku podczas śledztwa w sprawie morderstwa oraz antysemickich zamieszek. Możemy zobaczyć, jak fabrykowano kolejne opowieści, kto je rozpowszechniał i z jakich powodów. Możemy również przeanalizować charakter przemocy, która sama w sobie stanowiła rodzaj rytuału.
Przyjrzymy się więc antysemityzmowi w działaniu. Czasami, jak wiadomo, antysemityzm pozostaje czymś abstrakcyjnym. W poprzednich epokach, choć zdarza się to też obecnie, ludzie mówili bezosobowo o jakichś „Żydach”. W Konitz jednak antysemityzm przybrał boleśnie konkretną postać, ponieważ chrześcijanie denuncjowali Żydów, których dobrze znali. Teraz mamy okazję, by usłyszeć ich głosy, podążyć za oskarżeniami i odtworzyć relacje pomiędzy poszczególnymi sąsiadami.
Pozwala nam to dostrzec pewne prawidłowości, a z nich wyłania się określony mechanizm: obserwujemy, jak chrześcijańska społeczność małego miasteczka redefiniuje siebie, niszczy łączące ją więzi i zamienia swoich sąsiadów we wrogów.
Przedstawione w „Kręgach przemocy” dokumenty pozwalają nam także przeanalizować na nowo sprawę morderstwa i zrozumieć, jak rozmaite uprzedzenia dotyczące Żydów, pochodzenia społecznego, seksualności oraz tak zwanego umysłu przestępcy wypaczyły przebieg śledztwa, zaślepiając policję oraz ludność miasteczka, jeżeli chodzi o tożsamość prawdziwego mordercy.
Potworny mord
[…] Było zimne wtorkowe popołudnie w drugim tygodniu marca; brzozy po obu stronach ulicy wiodącej w stronę Flatow (Złotowa)[14] stały jeszcze bezlistne po długiej zimie, trawa wciąż była zamarznięta i zbrązowiała, wytarta i bez życia[15] Johannes Winter i jego przyjaciel, piekarz Hermann Lange, podeszli nad brzeg jeziora, w miejsce, w którym lód zdążył już stopnieć. W sięgającej najwyżej do kolan lodowatej wodzie zauważyli starannie zaszyty worek. Lange wyłowił go przy użyciu kija, po czym obaj mężczyźni otworzyli worek i rozerwali owinięty papierem pakunek.

- Krystyna Budnicka
- ks. Grzegorz Michalczyk
- Rafał Kotomski
Ocalałam
„O Boże, to mój syn!”, wykrzyknął Johannes Winter[16]. Była to jednak tylko górna część tułowia: naga, blada jak płótno, odcięta tuż pod samymi żebrami. Gdy mężczyźni wyciągnęli fragment ciała na brzeg, ociekał on wodą zmieszaną z krwią[17].
Wieści o odkryciu rozniosły się błyskawicznie po ulicach i karczmach Konitz, sennego miasteczka w Prusach Zachodnich, w którym takie makabryczne wydarzenia znano wyłącznie z literatury i prasy. Spragnieni sensacji ludzie zebrali się nad brzegiem Mönchsee (Jeziora Zakonnego) i przyglądali się w osłupieniu Langemu i Winterowi, którzy szukali w szuwarach kolejnych części ciała.
Tłum nie musiał czekać długo. Niemal natychmiast mężczyźni natrafili na kolejny pakunek. Była to dolna część tułowia: pozbawiona wnętrzności, ale z okrawkiem jelit, pośladkami i wciąż trzymającym się reszty ciała penisem. Johannes Winter przekonywał, iż nie może być mowy o pomyłce. Jego zaginiony od niedzieli 11 marca syn był wysokim, krzepkim i zdrowym osiemnastolatkiem, który uprawiał pływanie, gimnastykę, taniec i jeździł na rowerze[18].
Policjanci, strażacy i grupa myśliwych z psami rozpoczęli poszukiwania, licząc na znalezienie jakichś wskazówek lub pozostałych fragmentów zwłok[19]. Zabrali się do przeczesywania lasu na obrzeżach miasta[20]. Chodzili po domach i rozpytywali mieszkańców, czy ktoś nie widział czegoś podejrzanego. Kolejną część ciała znaleziono jednak dopiero w czwartek 15 marca.
We wczesnoporannych godzinach, gdy na horyzoncie wciąż jeszcze majaczył blady księżyc w pełni, przy małej furtce znajdującej się obok głównej bramy wejściowej na cmentarz protestancki czternastoletni chłopiec natknął się na prawe ramię. Leżało na cienkiej warstwie śniegu, który spadł minionej nocy, a wiodły do niego ślady drobnych stóp[21]. Pięć dni później, a więc równo tydzień po pierwszym odkryciu Langego i Wintera, inna osoba znalazła lewe udo, znowu w miejscowym jeziorze[22].
„Cztery znalezione części ciała dokładnie do siebie pasowały i pochodziły od tej samej osoby”, stwierdził główny oskarżyciel Max Settegast[23]. Porównanie ostatniego posiłku zaginionego chłopca (zupa, wieprzowina, ziemniaki i ogórki kiszone) z resztkami jedzenia znalezionymi w przewodzie pokarmowym ponad wszelką wątpliwość dowiodło, iż Johannes Winter miał rację. Fragmenty ciała należały do jego syna[24].
O Ernście Winterze wiadomo niewiele. Urodził się w 1881 roku w Prechlau (Przechlewie), wiosce położonej około dwudziestu kilometrów na północny zachód od Konitz, wychowywał się w protestanckiej rodzinie i miał cztery siostry. O jego matce, której imię ani razu nie pojawia się w archiwach, wiemy tylko, jak wyglądała: wysoka, z wystającymi kośćmi policzkowymi i ciasno związanymi czarnymi włosami z przedziałkiem pośrodku głowy. Nieco więcej informacji zachowało się o Johannesie, jego ojcu, który pracował jako robotnik budowlany[25]. […]
Normalną koleją rzeczy w wilhelmińskich Niemczech Ernst Winter poszedłby w ślady ojca i nauczył się od niego fachu. Ale w wieku dwunastu lat podjął niecodzienną decyzję i rozpoczął naukę w gimnazjum w Konitz. Ciesząca się prestiżem szkoła otworzyła przed chłopcem drzwi do świata klasy średniej i dała mu sposobność zamieszkania w kwaterze w centrum miasta[26]. Od tej pory wszystko, co wiemy o Ernście Winterze, opiera się na zeznaniach jego kolegów szkolnych i nauczycieli.
Zajęcia w szkole wieczorowej w Konitz kończyły się tuż po zmroku i uczniowie wypadali wtedy gromadnie na ulice, tłukli okna kamieniami i wznosili popularny antysemicki okrzyk „hep-hep”, gdy tylko dostrzegli jakiegoś Żyda
Helmut Walser Smith
Ernst był towarzyski, przystojny, ale obdarzony raczej przeciętną inteligencją. Uwielbiał sport i był typem kobieciarza, lubił elegancko się ubierać i przechadzać po mieście, z Wilhelmsplatz (pl. Niepodległości) w dół Danzigerstrasse (Kościuszki), potem skręcał za róg w stronę rynku i zawracał.
Tam właśnie widziano go po raz ostatni: miał na sobie granatową marynarkę z aksamitnym kołnierzem i granatowym jedwabnym krawatem, na to nałożył płaszcz z jagnięcej skóry i niebieski szalik z jedwabiu. Na głowie miał czarny kapelusz pilśniowy ze złotymi guzikami na rondzie, a do tego srebrny zegarek kieszonkowy.
Policja nie była w stanie stwierdzić, kiedy Ernst Winter po raz ostatni mógł sprawdzić na nim godzinę. Śledczy z początku uważali, iż zginął między późnym popołudniem a wczesnym wieczorem. Dowody i zgromadzone informacje prowadziły jednak do sprzecznych wniosków. […] Liczono, iż sekcja zwłok rzuci na tę sprawę więcej światła. Chociaż wciąż brakowało głowy Wintera, lewej ręki, prawej nogi i lewej goleni, dwóch miejscowych lekarzy przystąpiło do zbadania dostępnych fragmentów ciała. Lekarz sądowy doktor Müller i lekarz ogólny doktor Bleske, którzy byli tak naprawdę amatorami w dziedzinie medycyny sądowej, orzekli, iż „ze względu na niemal całkowity brak krwi […] należy przyjąć, iż śmierć nastąpiła w wyniku dużej jej utraty spowodowanej przez rozcięcie gardła”[27].
Wyniki późniejszej autopsji w dużej mierze potwierdziły ustalenia Müllera i Bleskego, ale w sprawozdaniu stwierdzono także pojawienie się w płucach wybroczyn, małych, czerwonych plamek, wobec czego nie wykluczono uduszenia[28]. Uwagę zwracał ponadto sam sposób rozczłonkowania ciała: kręgosłup został przecięty idealnie na wysokości pierwszego kręgu lędźwiowego, a cięcie wydawało się bardzo precyzyjne. choćby mięśnie łączące tułów z kończynami, głową i szyją oddzielono z dużą starannością. Co istotne, nie znaleziono żadnych śladów nasienia[29].
Nie natrafiono jednak na dalsze wskazówki i niedługo miejscowych śledczych ogarnęła konsternacja. Policja nie potrafiła ustalić ponad wszelką wątpliwość czasu zgonu ani samego przebiegu morderstwa. Nie miała żadnych podejrzanych ani motywu zbrodni.
Co więcej, wciąż nie odnaleziono pozostałych części ciała, a przypuszczalne miejsce zbrodni już na samym początku śledztwa zadeptał tłum zgromadzony nad brzegiem jeziora. „Okoliczności tego czynu wciąż spowija tajemnica”, żalił się jeden z prowadzących dochodzenie funkcjonariuszy[30].
Oskarżenia o mord rytualny
Minęły dwa długie tygodnie bez pojawienia się nowych tropów. Dni były krótkie i mroźne, a jezioro wciąż pokrywała cienka warstwa lodu. Gubiących się w domysłach mieszkańców ogarniał coraz większy niepokój, który podsycał atmosferę podejrzliwości. „Niemal cała ludność Konitz, jak również okolicznych terenów”, pisał starosta powiatowy baron Gottlieb von Zedlitz und Neukirch, „jest przekonana, iż Winter padł ofiarą żydowskiego mordu rytualnego”[31].
W liście do pruskiego ministra spraw wewnętrznych von Zedlitz wyliczył zasadnicze „fakty” prowadzące ludzi do takiego przekonania: znalezione części ciała zdawały się całkowicie pozbawione krwi; do morderstwa doszło na kilka tygodni przed Wielkanocą; wiarygodni świadkowie wyraźnie słyszeli krzyk dobiegający z okolic synagogi o wpół do ósmej wieczorem w dniu zaginięcia Wintera; inni zaś twierdzili, iż godzinę później mniej więcej z tego samego miejsca roznosił się paskudny swąd spalenizny[32].

- Krzysztof Bielawski
Zagłada cmentarzy żydowskich
Te pozorne „fakty” mocno podziałały na wyobraźnię okolicznych mieszkańców, co sprawiło, iż Konitz – ku rozgoryczeniu barona von Zedlitza – zaczęło „poddawać się rosnącej z każdym dniem fali wszelkiego rodzaju plotek, częściowo najzupełniej niedorzecznych”[33].
Miasto stało się niedługo sceną nocnych demonstracji, podczas których nastoletni chłopcy ze szkoły wieczorowej rzucali obelgi i groźby pod adresem Żydów, a niekiedy rozbijali drzwi i witryny ich sklepów. Zajęcia w szkole wieczorowej kończyły się tuż po zmroku i uczniowie wypadali wtedy gromadnie na ulice, tłukli okna kamieniami i wznosili popularny antysemicki okrzyk „hep-hep”, gdy tylko dostrzegli jakiegoś Żyda[34]. Pod koniec marca sytuacja stała się na tyle niepokojąca, iż Georg Deditius, burmistrz Konitz, wystosował ostrzeżenie do mieszkańców. „Nie ma zgody na to”, upominał, „by [w rezultacie morderstwa] masy ludzi były podburzane do nękania obywateli żydowskich oraz ich władz religijnych” [35].
Ludność Konitz nie była jednak odosobniona w swojej wrogości wobec Żydów. Prasa z zewnątrz zaczęła antagonizować społeczeństwo, zalewając je kolejnymi sensacyjnymi doniesieniami. 27 marca w antysemickiej gazecie „Die Staatsbürger-Zeitung” z siedzibą w Berlinie ukazał się pierwszy z serii artykułów sugerujących, iż morderstwo w Konitz było mordem rytualnym dokonanym przez miejscowych Żydów.
Gazeta przedstawiła również cały szereg niejasnych insynuacji i budzących podejrzenia okoliczności, a mianowicie iż fryzjer Döhring widział dwóch obcych mężczyzn na Danzigerstrasse; iż ogrodnik Maschke zaobserwował dwie ciemne postaci w pobliżu jeziora; iż żydowski kantor Heymann nagle i z niewyjaśnionych przyczyn wyjechał z miasta, a żydowski rzeźnik Adolph Lewy na dwa dni przed morderstwem naostrzył swoją piłę[36].
W miarę jak zbliżały się święta Wielkanocy, pogłoski i oskarżenia przybierały na sile. W Wielki Czwartek, 12 kwietnia, miejscowy fotograf Max Heyn zaczął sprzedawać zdjęcia zamordowanego. Coraz więcej osób przypominało sobie, iż widziało Ernsta Wintera, zwykle w towarzystwie Żydów[37]. Wrzawa w miasteczku nasiliła się, gdy 15 kwietnia, w Niedzielę Wielkanocną, dwójka dzieci natknęła się na głowę Wintera. Odcięta tuż przy łopatkach leżała ukryta w rowie na skraju pola, wzdłuż którego rosły olchy.[…]
Pełna emancypacja i dyskryminacja
Żydowscy mieszkańcy Konitz należeli do szanowanej społeczności niemiecko-żydowskiej, być może najlepiej zintegrowanej mniejszości żydowskiej w całej Europie. Wraz z powstaniem Cesarstwa Niemieckiego w 1871 roku Żydzi niemieccy uzyskali pełną emancypację i choć ich dyskryminacja wcale potem nie ustała, żyjąc w kraju, w którym obowiązywały rządy prawa – w „bezpiecznej przystani”[38], jak wyraził się ówczesny polityk żydowski Raphael Kosch – osiągali nierzadko spektakularne sukcesy. Dość wspomnieć o znanych naukowcach, artystach i uczonych żydowskiego pochodzenia, jak pionier chemioterapii Paul Ehrlich, młody fizyk Albert Einstein, który swoją rewolucyjną pracę na temat szczególnej teorii względności opublikował w 1905 roku, malarz impresjonistyczny Max Liebermann, poetka ekspresjonistyczna Else Lasker-Schüler czy filozof neokantowski Hermann Cohen.
Biorąc pod uwagę te sukcesy, nie dziwi, iż społeczność żydowska była przesiąknięta niemieckim patriotyzmem. To poczucie przynależności podkreślała również nazwa największej żydowskiej organizacji w kraju, Centralverein deutscher Staatsbürger jüdischen Glaubens (Centralne Stowarzyszenie Obywateli Niemieckich Wyznania Żydowskiego).
Centralverein przyćmiewało wówczas pod względem liczby członków założoną w 1897 roku Światową Organizację Syjonistyczną, podobnie jak Żydzi uważający się za część niemiecko-żydowskiej wspólnoty znacznie przeważali nad tymi, którzy uznawali tego rodzaju poczucie przynależności za ułudę. […]
W marcu 1901 roku, dokładnie po dwunastu miesiącach od śmierci Ernsta Wintera, lokalny komitet wystawił zmarłemu pomnik. „Tu spoczywa w Bogu Ernst Winter, zaszlachtowany [niem. geschlachtet] przez nikczemników”, brzmiało epitafium. Tuż poniżej krzyża umieszczono słowa: „Śmierć została przekuta w zwycięstwo”, a na cokole wyryto: „Nie miejcie wątpliwości, Bóg nie pozwala bluźnić przeciwko sobie”[39]
O ile w tych słowach kryły się jedynie zawoalowane aluzje, o tyle pocztówki, które rozprowadzano w całym Cesarstwie, a choćby poza jego granicami, były już bardziej dosadne. Jedna z nich przedstawiała członków rodziny o nazwisku Löwy (sic!) [rodzina Lewy była oskarżana o zbrodnie w Konitz – przyp. red.] jako lwy obgryzające kości Ernsta Wintera. Na innej znajdowało się zdjęcie Konitz oraz fotografia Wintera zrobiona przez Maxa Heyna, a także odbitka plakatu z informacją o nagrodzie oraz płaczący anioł.
Istniała choćby pocztówka ze sceną morderstwa w piwnicy Lewy’ego. Zapamiętajcie datę 11 marca 1900 roku”, wzywał podpis. „Tego dnia uczeń gimnazjum o nazwisku Winter został złożony w ofierze w Konitz pod nożem koszernego rzeźnika”[40]. Pocztówka nie tylko pokazywała sam akt morderstwa wraz z upuszczaniem krwi Wintera, ale również Moritza Lewy’ego, który wyraźnie rozpoznawalny w swoim charakterystycznym pince-nez [typ binokli utrzymujących się na nosie dzięki sprężynki – przyp. red.] stał pośrodku, trzymając nogę ofiary. Garbaty Wolf Israelski miał w rękach sznur, a jakiś mężczyzna szedł w stronę schodów, by sprawdzić, czy droga jest wolna. „Pilnujcie swojego rodzeństwa i osób stanu wolnego”, ostrzegał tekst na pocztówce, „chrońcie swoje dzieci”[41].
Pomimo tej prostackiej propagandy przekonanie o tym, iż to Żydzi zamordowali Ernsta Wintera, zaczęło słabnąć. W październiku 1903 roku cesarz Wilhelm II ułaskawił choćby Moritza Lewy’ego, który zdążył spędzić w więzieniu dwa długie lata.
Skróty
AZJ – „Allgemeine Zeitung des Judentums” BLHA – Brandenburgisches Landeshauptarchiv (Brandenburskie Główne Archiwum Krajowe)
CVdSjG – Centralverein deutscher Staatsbürger jüdischen Glaubens (Centralne Stowarzyszenie Obywateli Niemieckich Wyznania Żydowskiego)
DZ – „Danziger Zeitung”
GStAPK – Geheimes Staatsarchiv Preussischer Kulturbesitz (Tajne Archiwum Państwowe Fundacji Pruskiego Dziedzictwa Kulturowego)
IdR – „Im deutschen Reich”
JP – „Jüdische Presse”
LA – Landratsamt (starostwo powiatowe)
MVAA – „Mitteilungen aus dem Verein zur Abwehr des Antisemitismus”
SZ – „Die Staatsbürger-Zeitung”
[1] MVAA, 11, 11, 13.03.1901, s. 102.
[2] Takimi słowami zwrócił się do Tollera jego kolega Stanisław z Samotschin (Szamocina) w Prowincji Poznańskiej. Ernst Toller, „Eine Jugend in Deutschland”, Hamburg 1963, s. 17.
[3] 3 GStAPK, Rep. 77, Tit. 500, Nr. 50, Bd. 2, s. 30, adwokat Appelbaum do CVdSjG, 10.06.1900; IdR, 6, 5 (1900), s. 259; JP, 31, 24 (1900), s. 243.
[4] DZ, 42, 271, 13.06.1900.
[5] 5 P. Gay, „Freud, Jews, and Other Germans. Masters and Victims in Modernist Culture”, New York 1978, s. 9.
[6] 10 Ch. Schoell-Glass, „Aby Warburg und der Antisemitismus”, Frankfurt amMain 1998, s. 17–18, 91– 92, 94 –101.
[7] 11 D. J. Goldhagen, „Gorliwi kaci Hitlera. Zwyczajni Niemcy i Holokaust,” przeł. W. Horabik, Warszawa 1999, s. 20.
[8] Sprawa z Konitz, pomimo swojego znaczenia, do niedawna umykała analizom współczesnych historyków antysemityzmu. Ostatnio jednak wiele uwagi poświęcił jej Christoph Nonn („Zwischenfall in Konitz. Antisemitismus und Nationalismus im preussischen Osten um 1900”, „Historische Zeitschrift” 1998, Nr. 266/2, s. 387 – 418), którego metody i wnioski bardzo różnią się od moich. Dokładny opis wydarzeń w Konitz można znaleźć w: Bernhard Vogt, Die „«Atmosphare eines Narrenhauses.» Eine Ritualmordlegende um die Ermordung des Schulers Ernst Winter in Konitz”, [w:] „Zur Geschichte und Kultur der Juden in Ost- und Westpreussen”, hrsg. von Michael Brocke, Margret Heitmann, Harald Lordick, Hildesheim 2000, s. 545–578.
[9] S. Volkov, „The Social and Political Foundations of Late 19th Century AntiSemitism”, [w:] „Sozialgeschichte Heute”, hrsg. von H. U. Wehler, Göttingen 1974, s. 427.
[10] W przypadku historii niemieckiego antysemityzmu to dość zadziwiająca sytuacja, zwłaszcza biorąc pod uwagę, jak istotną rolę dla zrozumienia zjawisk o podobnym charakterze odgrywają badania społeczne. Nie ma na przykład pracy o społecznym antysemityzmie, która dorównywałaby książce P. Boyera i S. Nissenbauma „Salem Possessed. The Social Origins of Witchcraft” (Cambridge 1974). Lukę tę wypełniają eseje opublikowane w: „Exclusionary Violence. Anti-Semitic Riots in Modern Germany”, ed. W. Bergmann, Ch. Hoffmann, H. Walser Smith, A. Arbor 2002. Niezwykłe studium poświęcone innemu lokalnemu zjawisku, w którego przypadku działały podobne mechanizmy presji społecznej, można znaleźć w: D. Blackbourn, Przypisy końcowe / 279 pingen. Apparitions of the Virgin Mary in a Nineteenth-Century German Village”, New York 1994.
[11] Aby ocenić stan badań w tej dziedzinie, polecam wstęp do „Exclusionary Violence”, a także inne cytowane tu pozycje.
[12] Na temat metod badań mikrohistorycznych zob. G. Levi, „On Microhistory”, [w:] „New Perspectives on Historical Writing”, ed. P. Burke, University Park 1992, s. 93– 113; E. Muir, „Introduction. Observing Trifles”, [w:] „Microhistory and the Lost Peoples of Europe”, ed. E. Muir, Guido Ruggiero, Baltimore 1991, s. xxi; J. Revel, „Microanalysis and the Construction of the Social”, [w:] „Histories. French Constructions of the Past”, ed. J. Revel, L. Hunt, New York 1995, s. 491–502. W nieco innej tradycji, choć dotyczy podobnych zagadnień, utrzymana jest książka „Alltagsgeschichte. Zur Rekonstruktion historischer Erfahrungen und Lebensweisen”, hrsg. von A. Lüdtke, Frankfurt am Main 1989.
[13] 17 E. Hoffman, „Sztetl. Świat Żydów polskich”, przeł. M. Ronikier, Warszawa 2001, s. 23.
[14] W nawiasach przy pierwszym wystąpieniu podano współczesne nazwy miejscowości, ulic i obiektów w przestrzeni miejskiej.
[15] Informacje na temat temperatur, a także faz i pozycji księżyca oraz opadów śniegu na podstawie: „Der Prozess gegen Masloff und Genossen (Konitz, 25.10–10.11. 1900) nach stenographischer Aufnahme”, Berlin 1900, s. 127 – 130 (dalej publikacja oznaczona skrótem MP). Stan wegetacji roślin na podstawie fotografii z książki „Chojnice. Miasto i ludzie na starej fotografii” w opracowaniu B. Zagórskiej (Chojnice 1996).
[16] SZ, 36, 423, 10.09.1900.
[17] GStAPK, Rep. I/84a (2.5.1), Nr. 16774, s. 13, Settegast, 31.03.1900.
[18] Akta sądowe z procesu Israelskiego, których stenogramy przedrukowano w: MVAA, 10, 37, 12.09.1900, s. 290–92.
[19] MVAA, 10, 14, 4.04.1900, s. 105; „Der Konitzer Blutmord vor dem Berliner Gericht. Die Verhandlungen des Pressprozesses gegen „Die Staatsburgerzeitung” vor der II. Strafkammer des Konigl. LandgerichtsI”, Berlin 1902, s. 8 (dalej publikacja oznaczona skrótem KB).
[20] GStAPK, Rep. I/84a (2.5.1), Nr. 16774, Settegast, 26.06.1900.
[21] MVAA, 10, 14, 4.04.1900, s. 105; KB, s. 8.
[22] Bruno Borowka, „Aus Sage und Geschichte von Konitz”, Konitz 1919, s. 101–102.
[23] GStAPK, Rep. I/84a (2.5.1), Nr. 16774, s. 13, Settegast, 31.03.1900.
[24] GStAPK, Rep. 77, Tit. 500, Nr. 50, Bd. 2, s. 133, Konferenz zur Winterschen Mordsache, 24.05.1900.
[25] MVAA, 10, 37, 12.09.1900, s. 290–292.
[26] DZ, 42, 247, 20.05.1900.
[27] „Die Gutachten der Sachverstandigen uber den Konitzer Mord”, hrsg. von CVdSjG, Berlin 1903, s. 9.
[28] Tamże, s. 19–20.
[29] Tamże, s. 6–9.
[30] GStAPK, Rep. I/84a (2.5.1), Nr. 16774, s. 13, Settegast, 31.03.1900.
[31] GStAPK, Rep. 77, Tit. 500, Nr. 50, Bd. 1, s. 8, Konitz, 31.03.1900.
[32] Tamże.
[33] Tamże.
[34] Tamże.
[35] Tamże, s. 12; „Konitzer Tageblatt”, 29.03.1900 (ostrzeżenie wystosowane przez burmistrza nosi datę 27.03.1900).
[36] SZ, 36, 144, załącznik, 27.03.1900.
[37] MP, s. 180. Fotografia została wywołana pod koniec marca, a jej sprzedaż rozpoczęto 12 kwietnia.
[38] „German-Jewish History in Modern Times”, ed. M. A. Meyer, M. Brenner, New York 1996 –1998, vol. 3, s. 153.
[39] „Jeschrun” 3, 22, 29.05.1903, s. 282. Według wcześniejszych informacji, zanim jeszcze pomnik wzniesiono, inskrypcja miała brzmieć: „Niech mordercy mają się na baczności. Chrześcijanie będą strzec tego, co jest im najdroższe”. MVAA, 11, 16, 17.04.1901, s. 144.
[40] S. Rohrbacher, M. Schmidt, „Judenbilder”, dz. cyt., s. 352. Pocztówka ukazała się w marcu 1901 roku. Zob. MVAA, 11, 13, 1901, s. 113. Najwcześniejsze wzmianki na temat antysemickich pocztówek, jakie udało mi się znaleźć, dotyczą pocztówki z ogłoszeniem o nagrodzie w wysokości dwudziestu tysięcy marek. Zob. SZ, 293, 26.06.1900.
[41] S. Rohrbacher, M. Schmidt, „Judenbilde”r, dz. cyt., s. 352. Zob. też: „Abgestempelt. Judenfeindliche Postkarten”, hrsg. von H. Gold, G. Heuberger, Frankfurt am Main 1999, s. 162–164.
Przeczytaj też: Oni mordują nasze dzieci! Mit mordu rytualnego w powojennej Polsce