Zamieszkać w konflikcie

8 godzin temu
Zdjęcie: Karol Grabias


Coraz częściej traktujemy siebie nawzajem jak niedojrzałe do posiadania światopoglądu dzieci, które muszą zostać uwolnione przez oświeconych wybawców.

Przywykliśmy w codziennym życiu do światopoglądowego konfliktu, nauczyliśmy się całego słownika pojęć, które nas z nim oswajają – polaryzacja, wojna kulturowa, bańka informacyjna, zderzenie cywilizacji. Skoro to naturalny stan rzeczy, nie pozostaje nic innego niż opowiedzieć się po jednej ze stron, by przypadkiem nie zostać po „niewłaściwej”.

Od zawsze miałem problem z patrzeniem na świat na podobieństwo bloków tektonicznych – osobnych kontynentów, które skazane są na rozchodzenie się w przeciwstawnych kierunkach. Uwierało mnie też to, iż w pewnym wieku za coś naturalnego uznajemy przyjęcie obywatelstwa jednego z bloków i – czasami pomału, czasami jednym haustem – wchłonięcia pakietu szczegółowych poglądów z nim powiązanych. Jesteś progresywnym liberałem? A więc wiem, jakie seriale lubisz, jakiego jedzenia nie jesz i w jakiego Boga nie wierzysz.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu

Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.

Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram

Wszystko jest przecież tak proste. Dopiero co, po pierwszej turze wyborów prezydenckich, internet wypełnił się po sufit analizami przyczyn, dla jakich ktokolwiek mógł głosować na kandydata XYZ – z pewnością w wyniku „prania mózgu”, zamknięcia w „bańce medialnej”, nieuświadomionego „złudzenia” i braków w edukacji na dany temat. Ogarnęła nas istna obsesja dekonstrukcji – demaskowania poglądów naszych oponentów jako przykładu fałszywej świadomości. Głosowałeś na tego kandydata? A więc prześwietliłem cię na wylot, znam najdrobniejszy splot twojej duszy.

Kilka dni temu natrafiłem na tekst, w którym poczytna psycholożka zaprzęgła w podobną praktykę aparat neurokognitywistyki – tłumacząc, oczywiście w skrajnie redukcjonistyczny sposób, jak nasz mózg łaknie iluzji, bezpieczeństwa, potwierdzenia, powtarzających się komunikatów. Wszystkie ukryte mechanizmy naszej neurologicznej konstrukcji pracują, byśmy nie poznali prawdy. Nie można wszak dojść do poglądu – zaznacz odpowiednio: konserwatywnego/libertariańskiego/progresywnego/narodowego – inaczej niż wskutek nieuświadomionych procesów, które działają za kulisami naszego dyskursywnego myślenia.

Jeśli tak faktycznie jest – nasz oponent wierzy w coś tylko dlatego, iż sufluje mu to społeczno-biologiczny narrator poniżej progu jego świadomości – nie pozostaje nam nic innego niż potraktować go jak dziecko, które dalej wierzy w bajki o św. Mikołaju. My, oświeceni, jak rycerz na białym koniu, pędzimy oznajmić mu, iż czas zacząć „myśleć samodzielnie” i „wyzwolić się z narracji”, którą ktoś lub coś musiało mu „narzucić”.

Powiedzmy to wprost: coraz ciężej oddychać w świecie, w którym wszyscy nawzajem traktujemy się jak niedojrzałe do posiadania światopoglądu dzieci. Dzieci te muszą zostać uwolnione od iluzorycznej wizji świata przez oświeconych wybawców. Elitaryzm i paternalizm takiego podejścia, jak przekonywał w swoim komentarzu Bartosz Bartosik, jest raczej przyczyną błędnego koła polaryzacji, a nie receptą na spadający z nieba konsensus.

Zdaniem Ricoeura, aby Boga „odzyskać”, należy najpierw utracić złudzenia na Jego temat, które odsłania nowoczesna tradycja hermeneutyki podejrzeń

Karol Grabias

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

Przy czym pozostaję w tym wypadku radykalnym symetrystą: postawa pedagogiczna i wyzwolicielska wobec oponentów jest wyraźna i tam samo irytująca u przedstawicieli wszystkich opcji ideowego spektrum: nie tylko „liberalno-lewicowych” elit, ale również wśród antyliberalnych „wywracaczy stolika”. Od jednych i drugich usłyszycie komentarz: „trzeba być ślepym i głuchym, żeby jeszcze wierzyć w Ukrainę, globalne elity i szczepionki/ zdrowy rozsądek, państwo narodowe i mądrość ludu”.

Tak się złożyło, iż pierwszy dzień po wyborach prezydenckich przypadł na 20. rocznicę śmierci Paula Ricoeura – jednego z najciekawszych filozofów XX wieku, który niemal całe życie mierzył się z problematyką „konfliktu interpretacji” – opozycyjnych metod rozumienia symboli, tekstów, religii. Ricoeur, idąc za jednym z twórców filozofii hermeneutycznej, Martinem Heideggerem, zuniwersalizował problematykę interpretacji, a więc uznał jej moc poza wąskim kręgiem rozważań z zakresu kultury.

Jego zdaniem nasze metody odczytywania sensów zawartych w świecie symbolicznym są nieuchronnie związane z tym, jak czytamy świat w ogóle – innych ludzi, siebie samych czy Boga. Postawa interpretująca, metodyczna strategia dekodowania sensu zawartego w otaczających nas zjawiskach, jest czymś, co daleko wykracza poza specjalistyczne dociekania egzegetów Biblii czy teoretyków sztuki. Rozumienie okazuje się w jakimś fundamentalnym sensie fenomenem głęboko ludzkim, przynależnym osobie – a więc sposobowi bycia, który karmi się sensem.

Ricoeur, którego dojrzała twórczość przypada na lata 60. XX wieku, doskonale zdawał sobie sprawę, iż narodziny nowoczesności oznaczały rozbicie jednolitej wizji świata. Jej korzenie sięgają rzecz jasna głęboko – schizma, reformacja, popularyzacja druku, duch oświeceniowej krytyki, narodziny XIX-wiecznych ideologii – wszystkie te procesy rozczłonkowały wspólne imaginarium, wprowadzając w jego miejsce kalejdoskop perspektyw. To z jednej strony otworzyło drogę do emancypacji, a z drugiej pozostawiło jednostkę rozdwojoną, zmuszoną do życia w napięciu między konkurencyjnymi narracjami o tym, czym jest dobro, prawda i sens.

O co nas pyta Paul Ricoeur? Rozmawiają ks. Maciej Bała i Karol Grabias

W swoim znakomitych dziełach „Le Conflit des interprétations” (fr. „Konflikt interpretacji”, w języku polskim przetłumaczony w znacznej części w tomie „Egzystencja i hermeneutyka”) oraz „O interpretacji” Ricoeur naświetla eksplozję tego napięcia, jakie przypadło na drugą połowę XX wieku. Jego zdaniem panuje dziś fundamentalna niezgoda co do tego, czy wielkie symbole znane ludzkości za pośrednictwem religii, poezji i snów, traktować jako bramy do tajemnych głębin ludzkiej egzystencji, czy raczej jako iluzje, które zniewalają nasze racjonalne siły.

Ricoeur poszedł „na ukos” – czy też może raczej wybrał długi objazd (fr. détour), nie godząc się na to, iż droga rzetelnej interpretacji prowadzi najkrótszą trasą. Przykładem tego był choćby jego stosunek do wiary religijnej. Sam, jako wierzący protestant, zaczytywał się w dziełach Nietzschego, Marksa i Freuda – interpretacji jednego z nich poświęcił wspomniany tu już, sążnisty tom – upierając się, iż ludzkie poszukiwanie Boga nie może lekceważyć krytyki religii. Wręcz przeciwnie – droga wierzącego prowadzi przez sam jej środek. By Boga „odzyskać”, należy najpierw utracić złudzenia na Jego temat, które odsłania nowoczesna tradycja hermeneutyki podejrzeń: psychoanaliza, krytyka ideologii, genealogia idei.

Autor „Konfliktu interpretacji” pozostał do końca życia wierny swojej metodzie obejść i powrotów, podążania drogą krytyki i odzyskiwania sensów, dekonstrukcji i rekonstrukcji. Sam boleśnie doświadczył skutków jednostronnej krytyki, gdy w marcu 1968 r. jego studenci – traktowani zawsze z interpretacyjną otwartością i zasadą hermeneutycznego goszczenia różnych perspektyw – uznali go za funkcjonariusza opresyjnej, burżuazyjnej instytucji, jaką miał być uniwersytet.

Jego ostatnie wielkie dzieło – „O sobie samym jako innym” – jest odyseją nowoczesnej jaźni, ale odwrotną od tej, jaką zaproponował Hegel w „Fenomenologii ducha”. Nie prowadzi ona do jednolitej, absolutnej wiedzy, ale do pokornego uznania nieusuwalnego rozdwojenia – faktu, iż nikt nie jest pozbawionym pęknięć monolitem. Ricoeur pokazuje, iż „ja” nie może w pełni uchwycić siebie bez odniesienia do „innego” – zarówno do drugiego człowieka, jak i do samego siebie, ale ujętego z perspektywy dystansu, narracji, interpretacji. To rozszczepienie – między tym, kim jesteśmy, a tym, jak siebie opowiadamy; między doświadczeniem a jego rozumieniem – nie jest przeszkodą, ale fundamentem ludzkiego istnienia.

Dojrzałość w ujęciu Ricoeura nie polega na zatarciu tego pęknięcia, ale na nauczeniu się życia w jego obrębie. Na poruszaniu się między sprzecznymi głosami, interpretacjami, perspektywami – nie po to, by wybrać jedną z nich raz na zawsze, ale by wciąż na nowo podejmować próbę sensotwórczego pojednania i wzbogacenia. To właśnie dlatego jego myślenie pozostaje do końca drogą nie ku pewności, ale ku odpowiedzialnej niepewności, która czyni nas bardziej ludzkimi.

Tego niespokojnego ruchu, jak na lekarstwo, nam dzisiaj potrzeba.

Przeczytaj również: Niepowtarzalny Paul Ricoeur. Wspomnienie Richarda Kearneya

Idź do oryginalnego materiału