Wyznanie siostry. „Pierwszego dnia w klasztorze zdziwiłam się dwa razy”

news.5v.pl 1 miesiąc temu

Poniżej prezentujemy fragment książki za zgodą wydawnictwa.

Chodziłam do prywatnego gimnazjum: nieco ponad stu uczniów w całej szkole, kameralna atmosfera. Chciałam, żeby w liceum było podobnie. Rodzice byli zamożni, wiedziałam więc, iż spełnią każde moje marzenie. Wybrałam szkołę prowadzoną przez zakonnice. Rodzice byli zdziwieni tym pomysłem, śmiali się, iż nie jestem przyzwyczajona do porządku i dyscypliny. Ale we mnie był zapał, którego dziś nie potrafię wytłumaczyć.

Onet

Przecież nie miałam wcześniej kontaktu z siostrami. Do praktyk religijnych nikt mnie nie zmuszał. Mama i babcia regularnie chodziły do kościoła, tata prawie w ogóle. Ja jednak po bierzmowaniu doznałam wewnętrznej przemiany.

Z dwóch odwiedzonych szkół zdecydowałam się na tę, która zrobiła na mnie lepsze wrażenie. W zasadzie już kiedy weszłam do budynku, poczułam, iż to jest moje miejsce. Jakbym całe życie czekała, żeby trafić właśnie tam. Chociaż mieliśmy mieszkanie w mieście, wolałam pokój w internacie. To umożliwiło mi nawiązanie bliższego kontaktu z siostrami. Rodzice cieszyli się, iż będę pod dobrą opieką. Siostry troszczyły się o nas, zawsze były gotowe nam pomóc. Do wszystkich uczennic odnosiły się z szacunkiem.

Wbrew panującym stereotypom w szkole nie było zbędnego rygoru, panowała przyjazna atmosfera. Byłam oczarowana duchem tego miejsca. Do dziś z pełnym przekonaniem powtarzam, iż były to jedne z najpiękniejszych lat mojego życia.

Zanim z koleżanką trafiłyśmy do tej szkoły, nie byłyśmy szczególnie religijne. Klimat tam panujący sprawił, iż gwałtownie doświadczyłyśmy nawrócenia. Nikt od nas tego nie oczekiwał, ale angażowałyśmy się coraz mocniej. Nie miałyśmy obowiązku codziennego uczestniczenia w Eucharystii. Owszem, była modlitwa przed lekcjami, a w internacie jeszcze modlitwa wieczorna. W pierwsze piątki miesiąca przyjeżdżał charyzmatyczny ksiądz i każdy mógł wtedy odbyć dłuższą spowiedź. Z koleżanką zaczęłyśmy chodzić codziennie na mszę do klasztornej kaplicy.

Początkowo siostry dziwiły się naszej obecności. Nasi rodzice z kolei byli przerażeni, bo prawie codziennie wstawałyśmy o 5.30. Nam jednak naprawdę na tym zależało. Byłam pod wrażeniem tego, jak siostry przeżywają Eucharystię i jak świadomie w niej uczestniczą. Dzięki tym mszom nawiązałam relacje z siostrami, które nie uczyły w szkole: polubiły nas, zagadywały, przynosiły nam śpiewniki. Mówiły, iż to się nie zdarza, żeby uczennice tak chętnie do nich dołączały.

Jednocześnie nie czułam, aby wywierały na nas jakąkolwiek presję czy zachęcały do wstąpienia do klasztoru. Może swoje myślały, ale nigdy nie dały nam tego odczuć. Przeciwnie, czasem żartowały, iż nas zniechęcają. Nie dzieliły się z nami żadnymi tragicznymi historiami, choć przyznawały, iż nie zawsze jest kolorowo. Nie traktowałam tego zbyt poważnie: przecież wszędzie są problemy, a one z powodu wieku mogą być nieco przewrażliwione. Nie chcę banalizować, ale wydaje mi się, iż cudze przeżycia zawsze są dla nas nieco abstrakcyjne. Zresztą gdyby ktoś wtedy opowiedział mi o tym, co potem przeżyłam, nie uwierzyłabym.

Chciałam pójść do klasztoru, żyć właśnie tak. Od pierwszej wspólnej Eucharystii z siostrami to pragnienie się wzmagało. Jedna z sióstr została moją kierowniczką duchową. Była wykształcona, inteligentna, świadoma zakonnej rzeczywistości i wyraźnie wybijała się ponad przeciętność. Po czasie potwierdziła, iż widziała we mnie powołanie, ale nigdy mi o tym nie mówiła, tym bardziej do niczego mnie nie namawiała. Kiedy chciałam wstąpić do zgromadzenia zaraz po maturze, nalegała, abym najpierw skończyła studia.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

Zaczęłam więc studiować. Po pewnym czasie pojechałam porozmawiać z przełożoną prowincji, żeby wyrazić swoją gotowość do wstąpienia. Potraktowała mnie bardzo życzliwie, pytała o moje motywacje i obawy. Ona również namawiała mnie do ukończenia studiów – żebym nigdy później nie żałowała decyzji o ich przerwaniu.

Wtedy jeszcze rozumiałam powołanie jako wolę Bożą. Dziś nie znoszę tego sformułowania. Wolę myśleć, iż decyzja o pójściu do klasztoru jest wynikiem tego, jakie człowiek ma predyspozycje, czego pragnie, do czego zostaje uzdolniony przez Boga. Kiedyś usłyszałam od jednej z sióstr, iż w młodości była zakochana i chciała założyć rodzinę. Zastanawiałam się, dlaczego w takim razie znalazła się w zakonie. Gdybym chciała mieć męża i dzieci, nie wstępowałabym do klasztoru! Dla mnie klasztor to była droga, która mi najbardziej odpowiadała, miejsce, w którym mogłam być najlepszą wersją siebie, służąc Bogu, Kościołowi, ludziom i zgromadzeniu.

W zasadzie po tym, co mnie spotkało, nie lubię opowiadać o mojej duchowej drodze do klasztoru. Wydaje mi się, iż wszystko łatwo jest podważyć jako subiektywne doznania. Bezpieczniej jest poruszać się na gruncie psychologii i intelektu, mówić o tym, co czułam i co rozumiałam. Nie chcę się zastanawiać, czy coś było „wolą Bożą”, czy „niewolą Bożą”. W klasztorze nauczyłam się, iż jednego dnia jest taka „wola Boża”, a następnego przez to pojęcie rozumie się coś zupełnie innego. Wolę więc unikać tej kategorii. Zresztą, czy trzeba na siłę we wszystkim doszukiwać się woli Bożej? Mnie to życie po prostu pociągało. Wstyd się przyznać, ale przez cały czas tak jest.

Chciałam być w relacji z Bogiem, poświęcać swój czas na modlitwę, służbę ludziom, żyć we wspólnocie. Pamiętam, iż jeszcze jako dziecko słyszałam kilka razy wewnętrzny głos, który wydawał mi się absurdalny. Powtarzał: „Idź i powiedz”. Nie chodziłam do kościoła zbyt często i nie czytałam Pisma Świętego, więc z niczym tych słów nie kojarzyłam. Utkwiły mi jednak w pamięci.

Kiedy obroniłam pracę magisterską, ponownie umówiłam się na spotkanie z siostrą prowincjalną. Przyjęła mnie do zgromadzenia i wyznaczyła termin przybycia do klasztoru. Przyjechałam spóźniona o miesiąc, bo musiałam załatwić kilka spraw urzędowych, o czym zresztą informowałam. W końcu usłyszałam przez telefon, iż jeżeli się nie zjawię jak najszybciej, to mogę nie przyjeżdżać w ogóle. Rodzice byli bardzo niezadowoleni i zawiedzeni.

Sprzeciwiali się tej decyzji. Ojciec groził, iż mnie wydziedziczy, matka płakała. Do klasztoru odwiozła mnie przyjaciółka. Byłam szczęśliwa, ale też trochę zestresowana. Na dodatek przeziębiona, więc czułam się fatalnie. Przybyłyśmy we trzy, wszystkie z wyższym wykształceniem. Choć miałam wtedy dwadzieścia cztery lata, byłam najmłodsza, ale też znałam siostry najdłużej.

W aspiracie nie mieszka się jeszcze za klauzurą, ale w części domu przeznaczonej dla gości. Pokój, który dostałam, był obskurny. Prawie bez okien, z dwoma małymi lufcikami pod sufitem. Chcąc go rano wywietrzyć, musiałam wchodzić po drabinie. Do tego były brudne ściany i stare meble. Wstydziłabym się przyjąć tam swoich rodziców. Moja przyjaciółka z przerażeniem w oczach przytulała się do kaloryfera, tak było zimno. Klasztor był duży, więc pomyślałam sobie: „Naprawdę, Boże? Po ośmiu latach czekania na ten dzień zaczynam życie zakonne w ponurym, ciemnym i brudnym pokoju?”. To mnie jednak nie odstraszyło. Zdziwiło, ale nie to było najważniejsze. Pomyślałam, iż pewnie sióstr nie stać na remont.

Drugi raz zdziwiłam się późnym wieczorem. Rozmawiałyśmy z przyjaciółką dość długo, miała przecież rano wyjechać i nie wiedziałyśmy, kiedy ponownie się spotkamy czy chociaż wymienimy listy. Przed północą do pokoju weszła mistrzyni postulatu i kazała nam iść spać. Znałam siostry od lat, ale żadna nie paradowała przede mną w szlafroku, bez welonu, bez pełnego stroju zakonnego! To był szok, iż jej się w ogóle chciało wstać z łóżka i przyjść do pokoju w innej części domu, żeby nas upomnieć.

Starcie dwóch tyranów. Stalin był wściekły i bezradny

Siostra mistrzyni była w średnim wieku, miała wyższe wykształcenie, była w trakcie szkolenia dla formatorek, wszystko wyglądało świetnie. Wiedziała, iż jestem absolwentką ich szkoły, iż nie przychodzę z ulicy – i chyba nie bardzo jej się to podobało. Wypominała mi, iż przyjechałam spóźniona i z tego powodu rozpocznę postulat później niż moje współtowarzyszki. To było jak potwarz. Tak długo miałam bliską relację ze zgromadzeniem, moje zgłoszenie czekało od połowy studiów. Duchowo byłam w tej kandydaturze od lat. Nawet siostry się dziwiły, iż zostałyśmy rozdzielone. Dwie pozostałe dziewczyny z postulatu poszły mieszkać na górę, ja zostałam w tym paskudnym pokoju.

Naprawdę dziwna historia zdarzyła się, kiedy dziewczyny rozpoczynały postulat. Przywiozłam ze sobą lustrzankę cyfrową, więc mistrzyni poprosiła, żebym zrobiła im zdjęcia. Krępowałam się chodzić po kaplicy w poszukiwaniu najlepszego ujęcia, ale ona nalegała, więc się zgodziłam. Powiedziałam, iż tam jest ciemno, więc użyję zewnętrznej lampy błyskowej. Nie zgodziła się na to. Tłumaczyłam, iż inaczej nic z tego nie wyjdzie, zdjęcia będą słabe.

Uparła się jednak, iż mam fotografować bez lampy. Gdy zapytałam dlaczego, odpowiedziała: „Żebyś się posłuchała i uczyła posłuszeństwa. Będziesz mogła użyć lampy następnym razem”.

Ustąpiłam. Następnego dnia tuż przed uroczystością upewniała się jeszcze, czy aby na pewno zastosuję się do jej polecenia. Znów powtórzyła frazę o nauce posłuszeństwa. Chodziło jej tylko o to, żeby sprawdzić moją gotowość do podporządkowania się. To był dla mnie pierwszy sygnał alarmowy.

Wydawnictwo WAM

Fragmenty pochodzą z książki „Siostry. O nadużyciach w żeńskich klasztorach”, która została wydana przez Wydawnictwo WAM. Autorką książki jest Monika Białkowska.

Idź do oryginalnego materiału