Jan Andrzej Kłoczowski bał się chorób, niedołężności i długiego umierania – ale nie samej śmierci, której był ciekawy.
Odszedł Kłocz. Oficjalnie: o. Jan Andrzej Kłoczowski, dominikanin, filozof religii, mistrz świętej teologii, profesor Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II i Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz wieloletni regens Zakonu Kaznodziejskiego odpowiedzialny za formację naukową kleryków.
Duszpasterz i opiekun krakowskiego duszpasterstwa akademickiego „Beczka” przy Stolarskiej, wspierający opozycję w PRL, jedyny w stanie wojennym aresztowany duchowny w diecezji krakowskiej, twórca Komitetu pomocy aresztowanym i internowanym, działającego w klasztorze.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram
Jego tzw. Dwunastki, czyli niedzielne Msze odprawiane w samo południe, przez kilkadziesiąt lat gromadziły tłumy krakowskiej inteligencji i młodzieży. Wielki kaznodzieja, w czasie kazań zadający trudne pytania i analizujący etyczne dylematy dotyczące współczesności, problemów codziennych Kościoła, społeczeństwa, polityki i kultury.
Duszpasterzował, wchodząc w bliskie relacje przyjacielskie na całe życie, śladem swoich mistrzów: o. Joachima Badeniego, ks. Władysława Korniłowicza i ks. Tadeusza Fedorowicza z Lasek.
Mama ubierała go w sukienki
Urodził się w tradycyjnej rodzinie ziemiańskiej, głęboko katolickiej. Był to katolicyzm spod znaku „Odrodzenia” – jego ojciec blisko przyjaźnił się z ks. Korniłowiczem, który dążył do zwiększenia w Kościele roli świeckich i odnowy liturgicznej, jeszcze na wiele lat przed II Soborem Watykańskim. Jak mówił o sobie sam Kłocz, wychował się w katolicyzmie otwartym, liberalnym i intelektualnym.
Niestety urodził się w trudnym bardzo czasie, w 1937 r., czyli u schyłku epoki. Świat jego przodków zrujnowała II wojna światowa. Pierwsze lata życia spędził jeszcze w majątku rodzinnym w Bogdanach na Mazowszu (wiele lat po wojnie udało się go rodzinie odzyskać, głównie dzięki staraniom jego najstarszego brata, Jerzego Kłoczowskiego, powstańca warszawskiego, a potem wybitnego profesora historii na KUL). Odbywały się tam tzw. Kłoczowiska. Andrzej spędzał tam zawsze wakacje, a teraz dworem opiekuje się jego bratanek Jan Kłoczowski ze swoją żoną, poetką Anną Piwkowską.

- Jan Maria Kłoczowski
Pani na Bogdanach
Pierwsze lata życia Kłocza były sielskie i anielskie, ale ponieważ miał już dwóch braci, mama zapragnęła mieć córkę i ubierała go w… sukienki i czesała jego nieobcinane przez długie lata loki. Andrzej wstydził się tego i przez lata miał o to do niej pretensje. W ogóle zdecydowanie wolał towarzystwo ojca i sporo starszych braci. Dopiero w liceum w Poznaniu zainteresował się kobietami.
Potem była wojna, okupacja, głód i bezdomność. Lęk o ojca i brata Jerzego, który był w AK. Pamiętam niezwykle plastyczną opowieść Kłocza o tym, jak 7-letni Andrzej jechał w czasie Powstania przez płonącą Warszawę z kozą, jedyną karmicielką rodziny, którą i tak Niemcy im odebrali.
Udało się im uciec z obozu w Pruszkowie i uchronić od wywózki na roboty czy do obozu. Lata powojenne cała rodzina spędziła w Poznaniu, na słynnych Jeżycach, gdzie Andrzej uczył się w najlepszym liceum, czyli u „Marcinka”. W 1957 r. poznał w duszpasterstwie akademickim dominikanów o. Joachima Badeniego. Ta relacja stała się głęboką duchową przyjaźnią, która zaważyła na całym jego życiu.
Od historii sztuki do zakonu
Jednak wcześniej skończył w Poznaniu na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza historię sztuki. Przez trzy lata był w poważnym związku z dziewczyną imieniem Jaga, którą zamierzał poślubić. Fascynował się malarstwem, uwielbiał jazz, palił masę papierosów i dużo tańczył rock’n’rolla.
Przez cały ten czas był głęboko wierzący i przeżył niezwykłe doświadczenie mistyczne. W 1959 r. po Komunii usłyszał głos: „Będziesz mój!”. Odpowiedział natychmiast: „Nigdy w życiu!”. To „nigdy” trwało 4 lata.
Po studiach w Poznaniu i nieudanych próbach zdobycia pracy na uczelni i w Warszawie, gdzie mieszkała Jaga, za którą tęsknił, został – dzięki protekcji brata Jerzego, o czym otwarcie mówił – asystentem na KUL. Tam zafascynowała go filozofia i teologia, zwłaszcza tomizm, dzięki spotkaniom z wybitnymi profesorami – Stefanem Swieżawskim, Leszkiem Kucem czy o. Albertem Krąpcem OP.

Interesował się też zmianami w Kościele, postać Jana XXIII była mu bardzo droga. To na jego cześć później – kilka lat po śmierci papieża, który zwołał II Sobór Watykański – przyjął zakonne imię Jan. Mówił o sobie, iż jest „J 23”.
W lipcu 1963 r. pojechał z poznańskim duszpasterstwem akademickim i z o. Badenim w Bieszczady. Poszli we dwóch na jagody i rozmawiali o powołaniu Andrzeja. Tak o tym sam opowiadał w książce „Kłocz. Autobiografia”:
„Joachim doszedł do wniosku, iż dojrzałem do przestąpienia progu klasztornego, o czym jego zdaniem miało świadczyć to, iż skrystalizowały się moje poglądy filozoficzno-teologiczne – co nie znaczyło wcale, iż zniechęciłem się do historii sztuki. […] Powróciwszy z Bieszczad, złożyłem więc na ręce prof. Sławińskiej prośbę o zwolnienie z pracy i tym sposobem pod koniec września 1963 r. znalazłem się w nowicjacie poznańskim, a po ośmiu zaś dniach nastąpiły moje obłóczyny”.
Nowoczesny duszpasterz
Wtedy zaczęły się pogłębione studia nad tomizmem, w których mistrzem był dla o. Kłoczowskiego, najwybitniejszy, jak twierdził, polski tomista, jakim był prof. Stefan Swieżawski. Andrzeja ciekawiła przede wszystkim teologia Tomasza, a nie filozofia, bo obraz świata i człowieka od tamtych czasów bardzo się zmienił i jest nieadekwatny do rzeczywistości. Dlatego więc Kłocz, pod kierunkiem ks. prof. Mariana Jaworskiego, zajął się filozofią i psychologią religii, w której dużą rolę odegrała metoda fenomenologiczna Husserla.
Zajmował się też myślą Leszka Kołakowskiego: jego krytyką marksizmu pod koniec lat 50., a także jego zmaganiami z religią i rolą mitu w kulturze i w społeczeństwie. Poświęcił temu swoją pracę habilitacyjną pod tytułem: „Więcej niż mit. Leszka Kołakowskiego spory o religię” (1994). Od tego czasu obaj panowie blisko się zaprzyjaźnili.

W 2007 r. nagrałam z Kłoczem rozmowę o relacji kobiety i księdza. Nieszczęśliwie nie udało się jej odtworzyć z dyktafonu, więc napisałam wszystko z głowy… A on autoryzował bez poprawek
Anna Karoń-Ostrowska
Początki życia zakonnego Jana Andrzeja Kłoczowskiego nierozerwalnie związane były z II Soborem Watykańskim. Soborowe prace i dokumenty najpierw pilnie śledził, a następnie wprowadzał w duszpasterstwie, które pod opieką o. Badeniego zaczął prowadzić w Krakowie. Dwa tematy były mu szczególnie bliskie od lat, jeszcze „odrodzeniowe”: odnowa liturgii oraz rola świeckich w Kościele i w społeczeństwie.
Studiował książki ojców soboru, poznawał współczesną teologię. Na jego mszach ministrantami byli nie tylko chłopcy, dziewczynki służyły tam od lat 80. Był bardzo nowoczesnym duszpasterzem, który głęboko wchodził w dyskusje na tematy światopoglądowe, odwiedzał ludzi w domach, przyjaźnił się z kolejnymi pokoleniami swoich wychowanków, spędzał z nimi wakacje, wspierał na kolejnych duchowych zakrętach.
Po wydarzeniach w Radomiu w 1976 r. zaczęła tworzyć się opozycja, na czele z KOR. W Krakowie w 1977 r. po tragicznej śmierci Stanisława Pyjasa powstał Studencki Komitet Solidarności, składający się w znacznej mierze z wychowanków Kłocza. Zatem i on sam brał udział w wykładach Latającego Uniwersytetu, debatował, jaka ma być ta opozycja, składająca się głównie z ludzi o poglądach lewicowych, jaką Polskę chcą budować. Na opozycyjnych bankietach Kłocz śpiewał: „więc wznieśmy, wznieśmy kielichy, bo my dywersja, nie mnichy”…
W orbicie jego wspływów byli m.in. Jacek Kuroń, Adam Michnik, liberał Mirosław Dzielski będący w sporze z ks. Józefem Tischnerem. W stanie wojennym Kłocz siedział kilka dni w areszcie. Pod swoim łóżkiem w celi klasztornej ukrywał sztandar „Solidarności” Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego.
Krakowska filozofia
Kiedy Jan Paweł II zrealizował swoje wielkie marzenie i utworzył w Krakowie w 1982 r. Papieską Akademię Teologiczną, o. Kłoczowski – na zaproszenie dziekana Wydziału Filozofii, ks. prof. Tischnera – zasilił jej wspaniałą kadrę. Cóż to było za grono: Tischner, Heller, Życiński, Jaworski, Tarnowski, Kłoczowski, Gadacz!

- Stefan Swieżawski
- Zbigniew Nosowski
- Józef Majewski
- Anna Karoń-Ostrowska
Zapatrzenie
OUTLET
Nas, studentów świeckich, było niewielu, ale tworzyliśmy razem z profesorami zgrane, zaprzyjaźnione combo. Zajmowaliśmy się filozofią nie tylko na wykładach czy seminariach, ale i na prywatnych nieustannych spotkaniach i wypadach wakacyjnych. Wybieraliśmy sobie tutorów, których w każdej chwili mogliśmy odwiedzać w domu i pożyczać książki z ich prywatnych bibliotek. Był to stan wojenny i na żadnej uczelni w Polsce Ludowej nic takiego nie mogło mieć miejsca.
Tischner i Kłoczowski mieli swoich uczniów i słuchaczy oraz duszpasterstwa. Tischner zbierał tłumy w niedzielę o 13:00 w kościele św. Anny, Kłoczowski – o 12:00 przy Stolarskiej w kościele dominikanów. Trochę się spierali o religię i o tomizm.
Kiedy w 2000 r. umarł ks. Tischner, Kłocz starał się go zastąpić, mając poczucie odpowiedzialności za sporą liczbę osieroconej krakowskiej inteligencji. Zaczął śladem Tischnera zajmować się filozofią dialogu, wykładał ją w na uczelni i choćby napisał książkę na ten temat. W 2003 r. został przewodniczącym Rady Programowej Instytutu Myśli Tischnera.
Niezapomniane rozmowy
Wtedy się zaprzyjaźniliśmy. Nagrałam z nim kilka rozmów dla „Więzi”, w tym jedną, niemal legendarną o relacji kobiety i księdza (zob. „Ksiądz i kobieta – relacja niemożliwa?”). Nieszczęśliwie nie udało się jej odtworzyć z dyktafonu, więc napisałam wszystko z głowy… – a Kłocz autoryzował bez poprawek.
Rozmowa ta ukazała się drukiem w 2007 r. Potem Andrzej opowiadał, iż przez wiele lat pisali do niego księża i klerycy, podkreślając, iż była dla nich bardzo ważna. Bo rzeczywiście była to uczciwa rozmowa, mówiliśmy oboje, czerpiąc z własnego doświadczenia.
Kiedy co drugi tydzień przyjeżdżałam do Krakowa na uczelnię czy do Instytutu, nie tylko organizowaliśmy wspólne dyskusje czy Dni Tischnerowskie, ale aż do 2022 r. za każdym razem szliśmy z Kłoczem na dobrą kolację, gdzieś w okolicach rynku i gadaliśmy o wszystkim, co ważne – o Bogu, duchowości, Polsce, coraz trudniejszej obecności w Kościele, o filozofii, a czasem o sprawach bardzo osobistych dla nas obojga.
W czasie wakacji zaglądaliśmy z rodziną do Bogdan. W czasie, gdy mieszkaliśmy w Rzymie, Kłocz przyjechał do nas na dwa tygodnie swojego akademickiego urlopu. Wtedy chodząc z nim po muzeach, odkryłam jak wspaniałym jest historykiem sztuki. Kazał sobie za oprowadzanie płacić kolacjami.
Bał się chorób, niedołężności i długiego umierania – ale nie samej śmierci, której był ciekawy. Ostatni raz zadzwonił przed wakacjami dwa lata temu, żeby zaprosić nas na długie pogadanie do Bogdan. Już się nie udało.