Carlo Acutis. Kanonizacja mojego przyjaciela

4 godzin temu
Zdjęcie: Carlo Acutis


Wielu pamięta go jako zwyczajnego nastolatka. Właśnie ta zwyczajność stała się w moich oczach jego siłą i pozwoliła nawiązać z nim więź.

To był szalony wyjazd. W pewne piątkowe popołudnie poleciałam do Włoch. Znalazłam się sama w kraju, którego języka nie znam (Włosi zaś nie są mistrzami mówienia po angielsku). Moja orientacja w terenie jest słaba, więc z perspektywy czasu zastanawiam się, jak udało mi się bezproblemowo przesiąść w Rzymie na pociąg do Asyżu. Tam, już po ciemku, szłam malowniczymi uliczkami pod górę ze stacji do miasteczka (jako miłośniczka pozytywizmu do dziś zapamiętałam, iż jedna z nich nosiła imię Hipolita Taine’a) – trochę przestraszona, ale jeszcze bardziej podekscytowana. Jakoś znalazłam hotel, w którym miałam rezerwację, a potem ruszyłam na spacer.

Mimo iż zbliżała się północ, w Asyżu było jeszcze kilka otwartych świątyń – prawdopodobnie w związku z nadchodzącą beatyfikacją Carla Acutisa. Weszłam do kościoła św. Małgorzaty, gdzie akurat kończyła się adoracja. Pamiętam dziwne gesty księdza, który podszedł do ołtarza i zaczął nagle stukać się w ramiona – okazało się, iż chciał dać znać siostrom zakonnym, żeby któraś założyła mu liturgiczny welon.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu

Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.

Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram

Chodząc nocą po mieście św. Franciszka, miałam w głowie gonitwę myśli, a jednocześnie zaskakujący spokój. Dotarłam.

Powrót udał się „na styk” – ostatni sobotni pociąg z Asyżu do Rzymu odjeżdżał dość wcześnie, więc z mszy beatyfikacyjnej dosłownie biegłam na stację. W niedzielę rano byłam już znów w Warszawie – mój pobyt w Italii potrwał więc w sumie jakieś półtorej doby. Ktoś mógłby zapytać: po co było to wszystko? Odpowiadam: nieczęsto beatyfikują Twojego przyjaciela.

Dziwna znajomość

Carla poznałam w 2017 r. Przy czym określenie „poznałam” nie oznacza spotkania twarzą w twarz na Erasmusie albo Światowych Dniach Młodzieży. Zresztą Acutis zmarł w 2006 r., jedenaście lat wcześniej… Ale po kolei.

W 2017 r. byłam na studiach doktoranckich i jednocześnie pisałam artykuły do gazet. Dotyczyły tematyki kościelnej: papieża Franciszka, cudów i uzdrowień, świętych. Carlo, jako kandydat na ołtarze, zaliczał się do tej ostatniej kategorii.

Nie „kliknęło” między nami od razu – mój tekst na jego temat wrócił do poprawy jako zbyt poważny i nabożny. Trochę to pewnie wina naukowego stylu, której nauczyłam się trzymać kurczowo, pisząc dysertację. Ale też za pobożnym językiem, jakim wówczas opisywano Carla – jak zresztą wszystkich innych świętych – nie dostrzegłam jeszcze mojego rówieśnika. Przewijające się w jego opisach określenia – takie jak „zwyczajny nastolatek”, „zainteresowany komputerami”, „dobry kolega” – były tak uniwersalne, iż aż przezroczyste, czyli bezosobowe i nijakie.

Jesteśmy Kościołem, wspólnotą – żywych i umarłych – tylko o tyle, o ile się znamy, o ile mamy ze sobą relacje. Relację zaś można mieć tylko z prawdziwym człowiekiem

Katarzyna Nowak

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

Teraz, gdy znam go lepiej, wiem, iż rzeczywiście taki był: na swój sposób zwyczajny. Urodził się w Londynie, do którego jego rodzice trafili z powodów zawodowych, by już niecałe pół roku później wrócić do rodzinnych Włoch, do Mediolanu. Jego bliscy byli zamożni, ale zupełnie go to nie zepsuło. Mimo dorastania w zsekularyzowanej rodzinie, od wczesnego dzieciństwa zadawał pytania o wiarę – zaczynając od swoich rodziców i polskiej niani.

Jednak jego religijność nie odgrodziła go od innych. Był towarzyski. Miał znajomych i różne hobby: gry komputerowe (tak, tak, to czasy Mario i Pokémonów), internet, programowanie w Javie i C++, grę na saksofonie.

Jednocześnie codziennie chodził na mszę. Swoją pracę nad tworzeniem stron internetowych poświęcił skatalogowaniu cudów eucharystycznych i stworzeniu o nich wystawy. Nawrócił, jak twierdzi jego mama, swojego opiekuna, hinduistę z Mauritiusa, i wielu innych, w tym ją samą. Dzielił się jedzeniem z bezdomnymi. Pomagał kolegom w lekcjach.

Święty w jeansach?

Jaki był naprawdę? Dawnych świętych znamy z legend, malowideł i średniowiecznych hagiograficznych opowieści, zaś ich historie poznajemy już jako wypolerowane, polukrowane, uwznioślone – często do granic możliwości. A Carlo?

Jeansy, bluza, buty sportowe – nie tak wyobrażamy sobie kandydatów na ołtarze, których zmumifikowane, wielusetletnie ciała szczególnie Włosi lubią umieszczać w przeszklonych sarkofagach. Do takiego sarkofagu – w ukochanym Asyżu, mieście św. Franciszka, na którym się wzorował – trafił też Acutis. Właśnie w takim stroju, jaki lubił najbardziej.

Zdaniem niektórych Kościół w tym przypadku przesadził. Jaka tu heroiczność cnót? Gdzie śmierć za wiarę? Carlo był po prostu „miłym chłopcem”, który wierzył w Boga i interesował się komputerami. Aż i tylko zwyczajnym – a to za mało na świętego. Do tego te gry komputerowe. Dresy. Sportowe buty. Czy nie poszliśmy za daleko w uwspółcześnianiu wzorców, kanonizując pierwszego milenialsa?

Niektórzy szkolni koledzy Carla twierdzą, iż nie zauważali jego wiary. Być może rzeczywiście nie każdemu opowiadał – bo z tego, co o nim wiemy, wiele dobrego robił „w ukryciu” – o swojej duchowości. A być może – jak po każdym prawdziwym człowieku – po prostu pozostały po nim różne opinie i różne wspomnienia.

Nowość Nowość Promocja!
  • Wiesław Dawidowski OSA
  • Damian Jankowski

Leon XIV. Papież na niespokojne czasy

28,00 35,00
Do koszyka
Książka – 28,00 35,00 E-book – 25,20 31,50

To właśnie problem, jaki mamy z wieloma współczesnymi świętymi, o których relacje nie zostały jeszcze ocenzurowane i nie ucukrowały się w piękną, wzniosłą opowieść. Ojciec Pio – dla wielu mistrz duchowy i stygmatyk – na niektórych sprawił wrażenie opryskliwego, zniecierpliwionego gbura (polecam zajrzeć do „Mojego wieku” Aleksandra Wata). Chiara Corbella Petrillo – kandydatka na ołtarze, która zdecydowała się odłożyć swoje leczenie przeciwrakowe ze względu na ciążę – w okresie narzeczeństwa często kłóciła się z przyszłym mężem, a do tego chodziła na plażę w kostiumie kąpielowym, co z pewnością gorszyło niejedną dewotkę.

Święci byli – są – realnymi ludźmi. A Kościół jako wspólnota świętych oznacza właśnie wspólnotę ludzi, nie aniołów.

Oryginały i kopie

Podobnie z Carlem, którego wielu wciąż pamięta jako zwyczajnego człowieka. I właśnie ta zwyczajność stała się w moich oczach jego siłą i pozwoliła nawiązać z nim więź. Bo na co dzień znajduję mało okazji do heroicznego świadczenia wiary, ale mogę pomóc znajomemu, jak Carlo pomagał kolegom w lekcjach. Chodzić (nawet codziennie) na poranną mszę do parafialnej świątyni, w której spotykam tylko kilka zawsze tych samych starszych pań. Podzielić się z bezdomnym kanapką.

Żyć pełnią życia – rozwijać swoje talenty, rzetelnie pracować, ale i poświęcać się hobby, które lubię i do którego mam jakieś uzdolnienie. Starać się nie być przykrą dla innych, także wtedy, gdy jest mi trudniej – jak Carlo, który przepraszał w szpitalu pielęgniarki, które musiały go, chorego na białaczkę, podnieść czy opatrzeć. Choć ze względu na wiek trafił na oddział dziecięcy (miał piętnaście i pół roku), był już wyrośnięty jak dorosły (miał 1,82 wzrostu – był zwyczajnie wyższy i cięższy niż inni pacjenci).

Dlatego z kilku jego „pobożnych” cytatów, które pojawiają się przy okazji pisania o nim, do mnie najbardziej przemawia ten: „Wszyscy rodzimy się jako oryginały, ale wielu umiera jako kserokopie”. W czasach późnego kapitalizmu, czasach influencerów i wyrażania się przez to, co kupujemy, jest to dla mnie wezwanie, by starać się być naprawdę sobą i żyć autentycznie.

Święci pomagają po znajomości

Takiego Carla poznałam i z takim się zaprzyjaźniłam – a kilka lat później pojechałam na spotkanie z nim do Asyżu: na beatyfikację, ale też z osobistą intencją, bardzo dla mnie ważną. Bo kiedy pomyślałam, kogo mogę prosić o pomoc, od razu przyszedł mi do głowy właśnie przyjaciel. W końcu przyjaciela możemy prosić o więcej niż obcego.

Jesteśmy Kościołem, wspólnotą – żywych i umarłych – tylko o tyle, o ile się znamy, o ile mamy ze sobą relacje. Relację zaś można mieć tylko z prawdziwym człowiekiem. Prawdziwym, czyli realnym i ludzkim. Grającym w gry, siedzącym obok nas w szkolnej ławce czy biurko w biurko w pracy, zaśmiewającym się razem z nami z jakiegoś dowcipu.

A jeżeli za kilkanaście czy kilkadziesiąt lat ogłoszą go lub ją świętym/ą, niektórzy być może powiedzą, iż niczego wyjątkowego w nim/niej nie zauważyli, choć mijali się codziennie w pracy lub w sklepie. Albo iż kiedyś odburknął im, gdy zagadnęli o godzinę.

Jednocześnie jest w tym wszystkim element szaleństwa. Bo czy to nie szalone, iż zdjęcie Waszego przyjaciela ląduje na znaczkach pocztowych? Dziś właśnie odbędzie się kanonizacja Carla Acutisa. „Bożego influencera”, „patrona internetu”, pierwszego „świętego milenialsa”. Mojego przyjaciela.

Idź do oryginalnego materiału