Słowo „słuchowisko” brzmi archaicznie, jakby wyciągnięte z rzeczywistości, której już nie ma. Tymczasem słuchowiska wracają wraz z popularnością audiobooków, podcastów i innych form audialnych.
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” jesień 2025. W wolnym dostępie można przeczytać jedynie jego fragment. W całości jest otwarty tylko dla prenumeratorów naszego pisma i osób z wykupionym pakietem cyfrowym. Subskrypcję można kupić TUTAJ.
Co może człowiek, kiedy ma do dyspozycji jedynie słuch? Gdy zamyka oczy i wszystko, co ma, to jedynie czucie i wyobraźnia? W 2020 r. przekonałem się, iż dużo.
W pewien sierpniowy wieczór, tuż po zakończeniu premiery słuchowiska Zagadka Jana K., podeszła do mnie jedna ze słuchaczek. Zachwycona fabułą i dźwiękiem, stwierdziła jedynie, iż nie daruje nam niezbyt fortunnego losu, jaki spotkał głównego bohatera. Na moje pytanie dlaczego, odpowiedziała: „bo przecież on był taki przystojny”.
Nie jest to anegdota mająca uwypuklać jakąkolwiek skłonność do pobłażania osobom powabnym, ale raczej egzemplifikacja potęgi wyobraźni stymulowanej przez dźwięk.
Odrodzenie słuchania
Jeszcze kilka lat temu wydawało się, iż słuchowiska będą musiały odejść do lamusa wraz z całą produkcją radiową. Radia słuchano przy okazji – w pracy, podczas jazdy samochodem czy wizyty u fryzjera. Stawało się coraz bardziej muzyczne, bo ponoć – według bliżej niezidentyfikowanych badań – ludzie od radia chcieli jedynie słuchania muzyki. Jednocześnie audycje „gadane” skracano, wychodząc z założenia, iż słuchacz woli krótkie formy, jest przyzwyczajony do szczątkowych formatów wizualnych, jakie mógł oglądać w internecie.
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” jesień 2025.