Mają od sześciu do dwudziestu lat i są więźniami. Uwięzieni w systemie szkolnictwa z dwunastoletnim wyrokiem oddają najlepsze godziny dnia instytucji, która w zamian nie daje im nic (oprócz złudzenia). Słusznie nazywa się ich dziećmi szkolnymi i młodzieżą szkolną – bo do szkoły należą. Bardziej niż do własnych rodziców. W szkole spędzają wszak dziennie więcej czasu niż w gronie swych najbliższych, a sąd obłudnie nazywany rodzinnym może w majestacie prawa odebrać ich rodzicom, ale nie jest w stanie odebrać ich szkole.
Kogoś może razić nazywanie ich więźniami szkoły – i po części będzie miał rację. Bo w zasadzie są oni jej pańszczyźnianymi wyrobnikami. Scholae adscripti – jakie to prawdziwe. Nie mniej wszak są przypisani do szkoły niż siedemnastowieczni chłopi do ziemi. A ministerstwo szkolnego zniewolenia egzekwuje ich stanowy obowiązek bardziej rygorystycznie od niejednego feudała.
Edukacja jest człowiekowi niezbędna do prawidłowego funkcjonowania – jako pokarm dla rozumu danego każdej istocie ludzkiej przez samego Stworzyciela. Człowiek głupi to człowiek niepełny, przeto jego zadaniem jest uczyć się przez całe życie. Jednak utożsamianie edukacji ze szkołą to czysta aberracja. Jeszcze większą zaś aberracją jest przymus nauki i obowiązek szkolny.
Ludzie uczyli się w domu od zarania dziejów – to pierwotny i najbardziej naturalny sposób edukacji. Instytucja szkoły jest w stosunku doń wtórna. A odnośne ministerstwo i program nauczania – przemożny fetysz współczesnej dydaktyki – to już nowość zupełna: owoc pomroki umysłowej zwanej przewrotnie „oświeceniem”. Tej samej, która przyniosła światu ateizm, rasizm, niewolnictwo, rewolucję, nacjonalizm, demokrację i wiele innych plag naszych czasów. Najtęższe umysły w historii ludzkości rozwinęły się przed wynalezieniem ministerstwa edukacji…
Nauka jest przywilejem, nie obowiązkiem. Wtłaczana w systemy zawsze przyniesie skutek odwrotny od zamierzonego – czego dowodzi chociażby drastyczny spadek wiedzy ogólnej nowoczesnych społeczeństw w stopniu odwrotnie proporcjonalnym do rozdęcia nowoczesnych programów nauczania.
Jakże trudno zatem zrozumieć powszechną dziś niechęć wobec edukacji domowej. Jeszcze u funkcjonariuszy pionu edukacji „narodowej” da się ją jakoś wytłumaczyć, ale u rodziców dzieci kilku- i kilkunastoletnich – zgoła niepodobna. Ta niechęć jednak nieporównanie więcej mówi o nas samych niż o nietypowym dziś sposobie nauczania. Czy tak wielkim zaufaniem darzymy państwowy system szkolnictwa, czy też zupełnie nam nie zależy na dobru naszych dzieci?
Czyżby straciły dla nas swą wagę słowa Pana Zastępów: Nie będziesz dawał dziecka swojego, aby było przeprowadzone przez ogień dla Molocha (Kpł 18, 21)? Przecież lewicowo-liberalny system edukacji to nic innego jak współczesny Moloch, który zamierza ideologicznym żarem na wskroś przepalić młode dusze.
Jerzy Wolak
(uczeń kilku szkół i wieloletni nauczyciel z szerokim doświadczeniem pedagogicznym na wszystkich poziomach nauczania – od przedszkola, poprzez szkołę podstawową i średnią, po wyższą uczelnię).