Rower: od rumaka dandysa do wszędobylskości

5 godzin temu
Zdjęcie: Rower


Powstał jako dziwaczna ciekawostka. Dziś jazda na rowerze to nie tylko rekreacja, ale i sposób widzenia świata, niekiedy wręcz deklaracja polityczna.

Sposób na wypoczynek, codzienna rutyna, narzędzie pracy, polityczny symbol czy po prostu „świat”, jak chciał Lech Janerka. Wszędobylski sprzęt z mechanizmem na wierzchu. Zasada jest prosta – dzięki pracy nóg ruch tłokowy zamieniamy w obrotowy, dzięki czemu poruszamy się cztery razy szybciej niż na piechotę, zużywając przy tym pięć razy mniej energii. Genialne, prawda?

Na dobrą sprawę rower mogliśmy skonstruować już w średniowieczu. Ale na tę jakże prostą konstrukcję wpadliśmy dopiero na początku dziewiętnastego stulecia. A adekwatnie wpadł na nią niemiecki geniusz Karl von Drais, który poza pierwowzorem roweru wynalazł m.in. maszynę do pisania, peryskop i maszynkę do mielenia mięsa.

Pojazd Draisa przypominał dzisiejsze rowerki biegowe dla dzieci: składał się z dwóch kół, drewnianej ramy i siodełka. Jazda polegała na odpychaniu się nogami od ziemi. Pierwszy, pokazowy przejazd odbył się na ulicach Mannheim w czerwcu 1817 r. Podobno zrobił niemałe wrażenie na mieszkańcach nadreńskiej miejscowości. A Drais mógł poczuć się jak dandys. Zresztą jego wynalazek okrzyknięto mianem dandy horse (rumaka dandysa).

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu

Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.

Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram

Przez kolejne dekady rower zmieniał swoje oblicza. Przeobraził się choćby w groteskowy bicykl z olbrzymim przednim kołem i maleńkim tylnym (wówczas był już wyposażony w pedały). Później w procesie „ewolucji”, ze względów bezpieczeństwa, postawiono na koła takiej samej lub zbliżonej wielkości, a do konstrukcji dołożono napęd łańcuchowy i wypełnione powietrzem koła pneumatyczne, hamulce i przerzutki. W ten sposób powstały znane nam dziś warianty: górale, składaki, kolarzówki, rowery miejskie, BMX-y, elektryki i wiele innych mniej lub bardziej ekstrawaganckich dwukołowców.

Dla osób wyczulonych na słowo zastanawiająca może być polska nazwa „rower”. Skąd się wzięła w polszczyźnie, skoro w większości języków mamy warianty pochodzące od angielskiego bicycle lub francuskiego le vélo? Otóż nasz „rower” ma swoje źródło w nazwie wymyślonej przez angielskiego przemysłowca, twórcę tzw. bezpiecznego roweru, Johna Kempa Starley’a, który ochrzcił zaprojektowany przez siebie pojazd mianem rover, czyli „wędrowiec” albo „włóczęga”.

Odwieczny konflikt

Niewiele z dziewiętnastowiecznych wynalazków może cieszyć się dziś taką popularnością. Choć droga roweru od ciekawostki do wszędobylskości była dość wyboista.

Zaledwie dwa lata po honorowym przejeździe Draisa m.in. w Londynie wprowadzono zakaz korzystania z pojazdów dwukołowych. Tak – już wtedy piesi, dorożkarze (dziś kierowcy) i rowerzyści niespecjalnie za sobą wzajemnie przepadali.

I jak to często bywa, spór nie ograniczał się do współdzielenia drogi publicznej, a rozlał się na różne sfery życia. Jazdę na rowerze zaczęto wiązać z dewiacjami, zagrożeniem dla tradycyjnych wartości, a choćby gospodarki. Niektórzy twierdzili, iż ten sposób spędzania wolnego czasu ogłupia, a co gorsza: jest przyczyną schorzeń. W prasowych rubrykach poświęconych zdrowiu można było przeczytać o kolarskiej stopie, szyi czy garbie, nie wspominając o możliwości utraty dziewictwa czy zachęcie do masturbacji.

Niespodziewany bohater

Mimo początkowych obaw z czasem do rowerów przekonywało się coraz więcej mieszkańców naszej planety. Na przełomie XIX i XX korzystali z niego zarówno monarchowie, jak i niższe klasy społeczne. Jako iż jazda dawała poczucie unoszenia się na ziemią, artyści i twórcy reklam zaczęli przedstawiać dwukołowce jako pojazdy, które dotrą choćby na Księżyc. Motyw ten okazał się całkiem żywotny, wystarczy przypomnieć sobie kultową scenę z filmu „E.T.”.

Rower pobudzał wyobraźnię, dawał poczucie wolności, zarówno fizycznej, jak i mentalnej. Stał się nieoczywistym uczestnikiem wydarzeń i procesów historycznych. Zdaniem amerykańskiej sufrażystki Susan B. Anthony „rower dla emancypacji zrobił więcej niż cokolwiek innego”. Pędzące przez miasto kobiety ubrane w bufiaste spodnie, tzw. bloomerki, stały się symbolem walki o prawa kobiet. W krajach, w których bano się ich niezależności, zakazywano im jazdy na rowerze, co o dziwo zdarza się również współcześnie.

Wiosną 1943 r. rower został jednym z bohaterów szczególnego zdarzenia. Szwajcarski chemik Albert Hoffman w ramach eksperymentu naukowego zażył 250 mikrogramów dietyloamidu kwasu lizergowego. W trakcie poczuł się nieco dziwnie, prosił więc swoją asystentkę, by wspólnie wrócili do domu. Jako iż trwała wojna, jedynym dostępnym środkiem transportu był rower. Od tego pełnego psychodelicznych wizji przejazdu, podczas którego Hoffman przekonał się, jak działa LSD, zaczęła się kulturowa więź roweru z tzw. kwasem. Od tamtej pory 19 kwietnia każdego roku miłośnicy psychodelików świętują Bicycle Day, aby uczcić ten narkotyczny trip Hoffmana.

Pędzące przez miasto kobiety na jednośladzie stały się symbolem walki o swoje prawa. W krajach, w których bano się ich niezależności, zakazywano im jazdy na rowerze

Łukasz Tofil

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

Rowery nie tylko przyczyniły się do emancypacji i uczestniczyły w eksperymentach naukowych, brały i biorą udział także w wojnach. Znamienną rolę odegrały w Wietnamie, do którego sprowadzili je francuscy urzędnicy-kolonizatorzy. Sami na nich jeździli, ale także jako monopoliści robili niezły biznes, sprzedając dwukołowce. Kupujący je tubylcy gwałtownie zrozumieli, iż to użyteczny sprzęt, który może sprawdzić się w wielu sytuacjach: od zwyczajnego przemieszczania się, przez prace rolnicze, po walkę partyzancką.

O tym ostatnim przekonali się Francuzi, a później Amerykanie. Wietnamczycy ukrywali ładunki wybuchowe w rowerach, robiąc z nich pułapki. Jednoślady całkiem nieźle sprawdzały się także w dżungli. Były nieduże i ciche, pozwalały sprawnie przedzierać się przez gęste zarośla. W kolejnych dekadach używano ich m.in. w Iraku. Nie często się o tym słyszy, ale w tej chwili ze specjalnie przygotowanych rowerów elektrycznych korzystają żołnierze za naszą wschodnią granicą.

Chiński rollercoaster

Według przytaczanych w wielu miejscach statystyk na świecie jest ponad miliard rowerów. Ciekawym przypadkiem są Chiny, które w ubiegłym stuleciu pokochały je niemal do szaleństwa. Do tego stopnia, iż warunkiem wstępnym do zawarcia małżeństwa było posiadanie roweru. Szacuje się, iż u schyłku XX wieku jeździło tam 523 miliony jednośladów (to mniej więcej 1,5 roweru na gospodarstwo domowe).

Jednak miłość ta osłabła wraz z rosnącą powszechnością samochodów, które miały świadczyć o statusie społecznym. Rząd wprowadził wówczas ograniczenia względem rowerzystów, zachęcając do przerzucenia się na spalinowe środki transportu (!). W ciągu zaledwie dekady stało się coś niespodziewanego: liczba aut przekroczyła liczbę jednośladów. Dziennikarz Jody Rosen w książce „Na okrągło” cytuje uczestniczkę chińskiego programu rozrywkowego, która miała stwierdzić: „Wolę płakać w bmw, niż śmiać się na rowerze”. Zdanie gwałtownie stało się internetowym viralem, pamiątką radyklanego przeskoku Chińczyków z dwóch na cztery koła.

Dziesięć lat później obywatele Państwa Środka wrócili jednak na swoje kolarzówki i górale – w czasie pandemii COVID-19, gdy ruch uliczny, w tym komunikacja miejska, zamarły, na ulicach miast, takich jak Wuhan, łatwiej było uświadczyć rowerzystę niż bmw. Wówczas dwukołowce wróciły do łask, i to nie tylko w Chinach. Polacy również ruszyli tłumnie do sklepów rowerowych, a dobra sytuacja w branży – jak zapewniają dystrybutorzy – utrzymuje się do teraz.

Uśmiech myśli

Jazda na rowerze to nie tylko rekreacja, ale niekiedy także deklaracja polityczna. Gdy mój znajomy o prawicowych poglądach usłyszał, iż właśnie wracam z przejażdżki, skomentował kąśliwie: „porządny obywatel”. Stereotyp mówi, iż samochodami jeżdżą zwolennicy prawicy, a rowerami „lewaki”. Rzecz jasna ta linia jest rysowana patykiem na wodzie, ale pokazuje, iż rower przez całą swoją historię wiezie ze sobą pewien sposób widzenia świata.

Promocja!
  • Andrzej Stanisław Kowalczyk

Toledo i inne przygody w Kastylii

39,20 49,00 Do koszyka

W Polsce pierwszymi literackimi propagatorami jazdy na rowerze byli Bolesław Prus i Henryk Sienkiewicz, którzy należeli do założonego w 1886 r. Warszawskiego Towarzystwa Cyklistów. Autor „Lalki” peany na temat cyklistów wygłaszał w słynnych „Kronikach tygodniowych”. W felietonie z czerwca 1894 r. z dziecięcą fascynacją przedstawiał rower jako odtrutkę na pesymizm spod szyldu Nietzschego i Schopenhauera. W tym samym tekście czytamy, iż wyścigi rowerowe są szlachetniejsze niż wyścigi konne, gdyż w tych pierwszych o zwycięstwie decyduje siła ludzkich nóg, a nie rasa konia. Co więcej, Prus rower uważał za wspanialszy wynalazek niż pociąg. W jeździe na dwóch kołach widział przede wszystkim spokój i niezależność, pozwalającą nie myśleć o współpasażerach i rozkładzie jazdy.

Bodaj najpopularniejszą książką napisaną po polsku, w której jazda na rowerze stanowi istotny motyw, są „Szkice piórkiem” Andrzeja Bobkowskiego. Mimo iż to pamiętnik pisany podczas wojny, autor w tym trudnym czasie próbuje skupić się również na jasnej stronie życia: smaku białego wina, zapachach, widokach i oczywiście – przyjemność z jazdy na rowerze, który w wojennym Paryżu był często jedynym dostępnym środkiem transportu, bo komunikacją miejską i samochodami poruszali się głównie niemieccy okupanci. „Nieraz, gdy w zawrotnym tempie uwijam się po ulicach na rowerze, gdy świeci słońce, jestem tak szczęśliwy jak jeszcze nigdy w życiu. Odkryłem uśmiech myśli” – pisze Bobkowski we wrześniu 1941 r.

Nie tylko autor „Szkiców piórkiem” cenił sobie rozmyślania podczas jazdy. Ponury filozof Emil Cioran zwiedzał Francję na dwukołowcu, a w rodzimej Rumunii powstała trasa rowerowa jego imienia. Lew Tołstoj ograniczał się do własnego ogródka, a nauczył się jeździć dopiero po sześćdziesiątce. Henry Miller napisał książkę o znamiennym tytule: „My Bike and Other Friends” („Mój rower i inni przyjaciele”). Maria Skłodowska-Curie wraz z mężem za pieniądze uzbierane na ślubie kupili rowery i ruszyli w trasę. Po kampusie uniwersytetu Princeton z rozwichrzoną czupryną śmigał Albert Einstein, który w liście do syna napisał: „Życie jest jak jazda na rowerze. Aby utrzymać równowagę, musisz się poruszać”.

Jazda na rowerze przypomina technikę strumienia świadomości. gwałtownie jeden obraz zastępujemy następnmy. Łapiemy skrawki rzeczywistości i ruszamy dalej. Na rowerze można myśleć o wielu sprawach, ale wyłącznie z dystansem, bo dynamicznie zmieniająca się sytuacja nie pozwala na głębokie przemyślenia. choćby krótka przejażdżka wyostrza zmysły i uruchamia spontaniczność. Czasem, gdy utknę i nie mam pomysłu na kolejny akapit, wsiadam na rower, by poszukać inspiracji i ruszyć ponownie. Skądinąd wiem, iż nie jestem w tym odosobniony.

Rower nasz powszechny

Minęło 200 lat od momentu, gdy rower istniał jako dziwaczna ciekawostka. Dziś jest nieodłącznym elementem naszej rzeczywistości. Nie sposób nie dostrzec na ulicach miast dostawców jedzenia z olbrzymimi pleckami, cyklistów w profesjonalnych strojach, rodziców z dziećmi w drodze do szkoły, wyczynowców na skateparkach, seniorów i seniorki z koszykami na zakupy czy rozleniwionych rowerowych włóczęgów.

Fakt, iż ktoś umie jeździć jest w tej chwili oczywistością. Sam proces nauki to często świetny sposób na budowanie więzi pomiędzy uczniem a nauczycielem. Wciąż pamiętam cierpliwość dziadka, gdy już nie w pełni zdrów biegał za mną po osiedlowych chodnikach, czekając, aż wreszcie nauczę się utrzymywać równowagę.

Podczas pisania tego tekstu, siostra przysłała mi nagranie z pierwszych samodzielnych metrów jej czteroletniej córki. Kolejny dowód na to, iż rowerowa klika wciąż się rozrasta.

Idź do oryginalnego materiału