Rohr: Jako Kościół nie lubimy cienistej krainy zwanej ziemią, naszego jedynego domu

1 dzień temu
Zdjęcie: Richard Rohr


Ci, którzy są w stanie znieść poważne wątpliwości, są tymi, którzy wznoszą się na wyżyny wiary.

Fragment książki „Wzorzec mądrości. Porządek – nieporządek – nowy porządek”, tłum. Wojciech Drążek CMM, wydawnictwo 2 Ryby, Wrocław 2024. Tytuł i śródtytuły pochodzą od Więź.pl

Czyste światło oślepia. Tylko mieszanka ciemności i światła pozwala nam widzieć. Cienie są potrzebne, abyśmy mogli widzieć. Tylko Bóg żyje w doskonałej światłości (zob. Jk 1,17). W pewnym sensie najpełniej poznajemy światło w kontraście z jego przeciwieństwem.

Wciąż szukamy idealnego piedestału

W teologii chrześcijańskiej tradycyjnie mówi się o „szczęśliwej winie”, o tym, iż gdyby Chrystus nie został ukrzyżowany, nie doświadczyłby Zmartwychwstania. I ponownie, jest to coś, co możemy poznać, jedynie odbywając „morską nocną podróż” do brzucha wieloryba, z którego zostajemy wypluci na zupełnie nowy brzeg.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo
i politykę.

Cenisz naszą publicystykę?
Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.

Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:

25 zł 50 zł 100 zł 200 zł 500 zł 1000 zł

Cywilizacja zachodnia nie nauczyła się, jak postępować z cieniem. Nie ewangelizowaliśmy poprzez naszą żywą ikonę, czyli Jezusa. Zamiast tego stworzyliśmy system oparty na zwycięzcach i przegranych, czyli nie na Jezusie. Ponieważ nie nauczyliśmy ludzi, jak dźwigać misterium paschalne, teraz powraca ono, aby nad nami zapanować.

Katolicy nie są w stanie udźwignąć ciemnej strony Kościoła, ciemnej strony papiestwa ani ciemnej strony kleru. Wszystko jest albo dobre, albo złe, a nigdy zarówno ukrzyżowane, jak i zmartwychwstałe w tym samym czasie, tak jak Chrystus.

Katolicka polityka nie jest zbyt znana w świecie z tworzenia negocjatorów, mediatorów, kompromisów czy wprowadzania pokoju. Bądźmy na tyle pokorni, aby to przyznać i płakać nad naszymi winami. W tym sensie nie jesteśmy nadzieją świata!

Na wiele sposobów jest to stały dylemat Kościoła. Kościół chce żyć w doskonałym świetle, gdzie mieszka tylko Bóg. Nie lubi cienistej krainy zwanej ziemią, swojego jedynego domu.

W historii chrześcijaństwa widzimy Kościół wschodni starający się stworzyć niebiańskie liturgie z niewielkim poszanowaniem sprawiedliwości społecznej, odrazę Lutra do własnego cienia, szwajcarskich reformatorów próbujących zakazać ciemności, purytanów próbujących stłumić cień, Kościół rzymski konsekwentnie niezdolny i niechętny do zobaczenia własnego cienia, typowego wierzącego bojącego się swojego cienia i nowych fundamentalistów zajętych szatanem.

Tylko Bóg żyje w doskonałej światłości. W pewnym sensie najpełniej poznajemy światło w kontraście z jego przeciwieństwem

Richard Rohr

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

Potem przyszedł świat postmodernistyczny, z przewidywalną zmiennością wahadła, zakochany w cieniach! Wygląda na to, iż wszyscy staramy się znaleźć sposoby na uniknięcie tajemnic w ludzkim życiu, zamiast uczyć się, jak cierpliwie je dźwigać, jak czynił to nasz pokorny Jezus.

Nie ma idealnych struktur i nie ma idealnych ludzi. Jest tylko zmaganie, aby w tym kierunku podążać. To pasja Chrystusa (łac. patior – „cierpienie rzeczywistości”) zbawi świat. „Wasza cierpliwa wytrwałość zapewni wam życie”, mówi Łukasz (por. 21, 19).

Odkupieńcze cierpienie zamiast odkupieńczej przemocy to droga Jezusa. Cierpliwość bierze się z naszych wysiłków, aby pogodzić zawsze pomieszaną rzeczywistość, a nie z oczekiwania lub domaganie się idealnej rzeczywistości. To drugie sprawia tylko, iż czujemy urazę i osądzamy, co cechowało znaczną część historii chrześcijaństwa. […]

Być może unikamy cienia, gdyż jest on głębokim przeżyciem naszej własnej bezsilności i ubóstwa. Nikt z nas nie chce być częścią jakiejkolwiek niedoskonałej grupy czy instytucji. Być może dlatego, iż nie rozwiązaliśmy tej kwestii na poziomie osobistym, nie jesteśmy w stanie poradzić sobie z nią na poziomie historycznym.

Wciąż szukamy idealnego piedestału, na którym moglibyśmy stanąć, miejsca, w którym moglibyśmy być czyści i ponad tym wszystkim. Pamiętajmy, iż samo pojęcie religii zaczyna się od stworzenia pojęcia nieczystości. Jezus zakończył religię, taką jak ją znamy, na zawsze.

Promocja!
  • Krzysztof Grzywocz

Na początku był sens

28,00 35,00
Do koszyka
Książka – 28,00 35,00 E-book – 25,20 31,50

Boża kraina cieni

Strefy cienia są dobrymi i niezbędnymi nauczycielami. Nie należy ich unikać, zaprzeczać im, uciekać przed nimi ani ich wyjaśniać. Nie należy ich choćby zbyt gwałtownie porzucać. Najpierw, podobnie jak prorok Ezechiel, musimy zjeść zwój, który jest „lamentem, biadaniem i jękiem” w naszym brzuchu, a ostatecznie jest słodki jak miód (zob. Ez 2, 9–3, 3).

Kiedy jesteśmy w mroku, tracimy sens i motywację. Większość ludzi, zanim osiągnie wiek średni, doświadcza dni, w których po prostu nie może odnaleźć euforii życia. Mówimy na to „depresja”, i jakaś jej forma przydarza się w pewnym momencie większości ludzi. W skrajnej postaci wymaga ona pomocy medycznej, ale nie mówimy tu o depresji klinicznej (choć może ona przybrać taką postać, jeżeli nie odnajdziemy w niej Boga).

Istnieje kraina cieni, do której prowadzi nas nasza własna głupota, nasz własny grzech, nasz własny egoizm, życie w fałszywym ja. Musimy się z nich wydostać poprzez brutalną szczerość, wyznanie i przyznanie się do winy, przebaczenie, a często także poprzez konieczną rekompensatę lub przeprosiny.

Stary język nazwałby to skruchą, pokutą lub ogołoceniem. W każdym razie jest to poważna operacja i przypomina umieranie (choć jest też ogromnym wyzwoleniem). W takich chwilach potrzebujemy pomocy. Anonimowi Alkoholicy wydają się bardzo dobrzy w udzielaniu wskazówek na tym etapie, choćby dla osób niebędących alkoholikami.

Istnieje jednak inna kraina cieni, do której prowadzi nas Bóg i łaska, a także natura samej podróży. Pod wieloma względami strata sensu, a czasami też motywacji jest tutaj jeszcze większa.

W tradycji biblijnej zbawienie jest najczęściej przezwyciężeniem grzechu, a nie jedynie jego uniknięciem. Grzech staje się zbawieniem, ale jest to dokładnie to samo wydarzenie, to samo doświadczenie

Richard Rohr

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

Utrata sensu, wyraźnych granic i kierunku również może być większa. To rzeczywiście poczucie całkowitego braku światła, dlatego święci nazywali to „ciemną nocą”. Różnica polega jednak na tym, iż wciąż czujemy, iż zostaliśmy tu w jakiś sposób celowo poprowadzeni.

Wiemy, iż znajdujemy się w przestrzeni granicznej, pomiędzy, na progu – i musimy tu pozostać, dopóki nie nauczymy się czegoś kluczowego. przez cały czas nie jest to zabawne – owa sfera wypełniona wątpliwościami i wszelkiego rodzaju „demonami” – ale to ciemna noc Boga. Cała transformacja odbywa się w takiej przestrzeni granicznej.

Ciemna noc, w jaką sami siebie wprowadzamy przez grzech, może się również przekształcić w Bożą krainę cieni. Być może jest to choćby najbardziej powszechny wzorzec. Niemniej jednak istnieje „dobra” kraina cieni i „zła” kraina cieni, co zasadniczo ma związek z tym, czy widzimy w niej Boga.

Rana może stać się świętą raną lub może po prostu pozostać krwawiącą, bezużyteczną raną ze strupem, która nigdy się nie zagoi. W tradycji biblijnej zbawienie jest najczęściej przezwyciężeniem grzechu, a nie jedynie jego uniknięciem. Grzech staje się zbawieniem, ale jest to dokładnie to samo wydarzenie, to samo doświadczenie.

Richard Rohr, „Wzorzec mądrości. Porządek – nieporządek – nowy porządek”, tłum. Wojciech Drążek CMM, wydawnictwo 2 Ryby, Wrocław 2024

W czasach cienia zwykle pojawia się przytłaczające poczucie braku przynależności, braku dopasowania. Bywają dni, kiedy czujemy, iż nic nas nie pocieszy, a rzeczy, które robiliśmy dawniej, już nie działają. Nie ma przyjaciela, do którego moglibyśmy zadzwonić i który mógłby uśmierzyć ten ból. Wtedy oczywiście zaczynamy się modlić. Znajdujemy wówczas Boga albo popadamy w głębokie znieruchomienie. […]

Buntujemy się często przeciwko naszemu wewnętrznemu kapłaństwu, naszemu wewnętrznemu prorokowi, który może wskazać nam drogę. Tak naprawdę decydujemy się pozostać w cieniu i być może jest to również konieczne. Zwykle w cieniu pojawia się niepokój, rodzaj wewnętrznego poruszenia.

To niemal tak, jak gdyby chodzenie do tyłu i do przodu po tej samej ścieżce odzwierciedlało to, kim jesteśmy – tak naprawdę nie chcemy iść w żadnym kierunku, tylko kręcimy się w kółko, jakbyśmy chcieli znaleźć odpowiedź gdzieś pomiędzy. Może potrzebujemy tej dekonstrukcji, zanim będziemy mogli adekwatnie zrekonstruować fundamenty prawdziwego ja.

W tym stanie niepokoju nie tylko nie możemy się modlić, ale wręcz nie chcemy się modlić. Oczywiście odrzucamy wtedy jedyny wewnętrzny autorytet, jaki mamy, lub jedyną mądrość, której możemy zaufać. Nie chcemy choćby ufać Bogu. Nie chcemy się modlić, ponieważ Bóg mógłby mieć na to odpowiedź, a wtedy musielibyśmy zacząć działać. Nie chcemy podejmować działań. Tragizm, paraliż, użalanie się nad sobą – wszystko to ma dziwną moc przyciągania.

Gdy osiągniemy ten punkt, zwykle zaczynamy szukać winnych. Obwinianie to głupota, jako iż pozbawia nas możliwości rozwiązania problemu w nas samych. Obwinianie nie pomoże nam w pracy duchowej. Nie pozwoli nam pozostać z paradoksem.

Staramy się znaleźć sposoby na uniknięcie tajemnic w ludzkim życiu, zamiast uczyć się, jak cierpliwie je dźwigać

Richard Rohr

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

Zamiast tego rozszczepia się, uwalniając eustres (dobry stres), twórczy niepokój. Jednakże pozostanie przy paradoksie, eustresie, odmowa rozdzielenia tego, co dobre i złe, może być najodważniejszą rzeczą, jakiej kiedykolwiek dokonaliśmy. […]

Podczas doświadczania poczucia utraconego sensu bardzo trudno jest samemu wygenerować odwagę; możemy ją czerpać tylko od innych. […] Tak często sprowadza się to do mocy zwykłej miłości, która wyprowadza nas z bezsensu. Zabrzmi to tak naiwnie i zbyt prosto, ale miłość wciąż jest największym uzdrowicielem, wielkim reorganizatorem i największym dawcą sensu. Miłość nas scala.

Dobre zwątpienie

Jednak w czasach cienia miłość jest właśnie tym, czemu się opieramy i co czynimy niemal niemożliwym. „Udowodnię, iż jestem niegodny. Nie pozwolę ci się do mnie zbliżyć”. W takim momencie pojawia się niemal demoniczna moc. W takich okresach naprawdę odczuwamy brak światła. Od wewnątrz nie widzimy żadnego wyjścia.

Kiedy jesteśmy w cieniu, wątpimy we wszystko. Dla większości ludzi głęboka zmiana zaczyna się od wątpliwości dotyczących codziennych spraw. Następnie przechodzą do wątpliwości mentalnych, a następnie etycznych, dotyczących tego, kto ma rację, a kto się myli.

W końcu przechodzą do absolutnego zwątpienia lub całkowitego cynizmu. Aby dokonać fundamentalnej zmiany, musimy zejść na samo dno. Dopiero gdy znajdziemy się w punkcie absolutnego zwątpienia, możemy – miejmy nadzieję – zacząć poszukiwać nowych znaczeń (choć niektórzy ludzie pozostają w tym punkcie, czyniąc ze swojego sceptycyzmu sposób na życie). Istnieje wiele oznak, iż niektóre elementy naszej dzisiejszej kultury znajdują się w stanie absolutnego zwątpienia. Warto przechodzić przez okresy zwątpienia, a nie pozostawać w nich.

Z chaosu często rodzi się największa kreatywność. Jedyne, co może przetrwać głębokie zwątpienie, to wiara. Bez silnej wiary nie wejdziemy na głębsze poziomy zwątpienia. Większość ludzi uważa odwrotnie.

Zarzucam tradycji, iż wmawia nam, iż zwątpienie jest czymś złym. Z mojego doświadczenia wynika, iż ci, którzy są w stanie znieść poważne wątpliwości, są tymi, którzy wznoszą się na wyżyny wiary.

Wiara oczyszcza się za każdym razem, gdy przechodzimy przez okres zwątpienia i porażki, pytając: „Dlaczego w to wierzę? Czy w ogóle w to wierzę? Na czym opieram swoje życie?”. To koło fortuny oczyszcza prawie wszystko: obraz samego siebie, obraz Boga, światopogląd.

Idź do oryginalnego materiału