Nosorożec w ciemnym pokoju. Jak epoka prochu zniszczyła sens

9 godzin temu
Zdjęcie: Kobieta


Każda epoka schodzi ze sceny na swój własny sposób. W epoce Czechowa tym sposobem było wyciszenie. W naszej jest nim krzyk.

Niedawno byłam z mężem na przedstawieniu nowej interpretacji „Mewy” w Comédie Française. Wspaniała gra aktorska, ale interpretacja okazała się dla mnie męcząca. Aktorzy dosłownie wrzeszczeli subtelne Czechowowskie kwestie, jakby obowiązywał ich imperatyw kategoryczny – przekrzykiwanie. Siebie nawzajem? Kontekstu? Siebie samych?

Pomyślałam, iż każda epoka schodzi ze sceny na swój własny sposób. Jeśli, jak chciał Guy Debord, nowoczesne społeczeństwa są spektaklem, styl gry i reżyseria potrafią być bardzo różne. W epoce Czechowa było to wyciszenie: efemeryczne i tajemnicze. w tej chwili jest to krzyk.

Trzy uderzenia

Na tydzień przed wyborami prezydenckimi przeszły przez Warszawę dwa marsze, firmowane przez zwolenników dwóch kandydatów mających przystąpić do ostatecznej tury wyborów. Uczestnicy obu wydarzeń szli w takich samych barwach narodowych i dla osoby postronnej byli nie do odróżnienia. Tego dnia jechałam na spotkanie z przyjaciółką mieszkającą na przeciwnym krańcu miasta. Chciałam dotrzeć do metra, wsiadłam do tramwaju w nadziei, iż mnie tam zawiezie. Nie wybierałam się na żaden z marszy. Natknęłam się jednak na elegancką panią, mniej więcej w moim wieku.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu

Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.

Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram

Nie wiem, z jakiej była opcji. Uderzyła mnie trzykrotnie. Pierwszy raz, gdy wsiadałam. Weszła tuż za mną i z całej siły pchnęła mnie do środka. Zaczęłam przepraszać osoby wokół mnie. Drzwi się zamknęły i elegancka pani wbiła mi z całej siły łokieć między żebra. W tym momencie wstąpił we mnie duch Statlera i Waldorfa z „Muffetsów”, którzy z należytym dystansem komentowali ze swojej loży przedstawienie. Wypowiedziałam na głos jakąś recenzję tego, czego doświadczałam. Kilka osób wokół zaśmiało się. Wtedy pani ciosem bokiem dłoni – niczym Bruce Lee karate mistrz – ścięła moją dłoń trzymającą się uchwytu. Wbiłam się we współpasażerów, mniej lub bardziej skłonnych do przyjęcia mojego ciała w swoje ramiona.

Gdy wysiadłam z tramwaju i wreszcie weszłam do metra, przywitał mnie krzyk. Najpierw myślałam, iż ktoś zemdlał, albo iż wydarzyło się coś strasznego, ktoś kogoś zaatakował. Okazało się, iż nie – parę osób po prostu głośno krzyczało.

Co mieści się w cieniu?

Kilkoro spośród moich znajomych mówi mi, iż boi się krzyku. Nie chcą jechać do Śródmieścia, bo tam wszyscy krzyczą, boją się Paryża, bo tam panuje krzyk, mijają wszelkie polityczne wydarzenia z obawy przed krzykiem. Koleżanka przyznaje, iż woli wszystko, co się da robić w jej własnej dzielnicy, którą określa jako cichą. Antycypując krzyk, wycofujemy się w głąb pomieszczenia, które jest mniej lub bardziej skłonne przyjąć nas w swoje objęcia.

Jak na obrazach Artemisii Gentileschi i Caravaggia, oślepieni światłem wstępujemy w cień. Myślę, iż to alegoria postępu naszych czasów.

Co mieści się w tym cieniu? Co nas – mniej lub bardziej chętnie – przyjmuje w swoje objęcia? Czy, jak za czasów Caravaggia, cień to miejsce emocji, codzienności, bliskości – na dobre i na złe, kondycji ludzkiej, którą, tak myślę, najtrafniej opisał Blaise Pascal: „nie jest ani aniołem, ani zwierzęciem, a niestety ten, kto chce grać anioła, gra zwierzę”.

Obecnie sensotwórcze profesje nie istnieją – poddano świat kultury i nauki zasadom rynkowym, takim jak produktywność, konkurencja, ograniczenie zasobów

Monika Kostera

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

Jednak i blask, i ciemność są teraz inne. Może to nie Czechow patronuje zejściu ze sceny świata nowoczesnej racjonalności? Może to raczej Ionesco i jego „Nosorożec”? Tyle iż nie galopujący ulicami, ale zatopiony w opadającym prochu po tym, co stanowiło sens tej epoki: nihil, pulvis, umbra. Nic, pył, zacienienie.

Subtelny teoretyk zarządzania Klaus Harju, który odszedł o wiele za wcześnie i który w innych czasach byłby pewnie ikoną profesji akademickiej, profetycznie ostrzegał w połowie lat 90., iż proch – symbol dezintegracji i daremności – jest zasadą organizowania naszej neoliberalnej epoki. Entropia: rozpad, identyczność, idealny porządek. I dużo krzyku w międzyczasie.

Upadek profesji

Mamy więc krzyk wśród opadającego pyłu po skruszonym sensie. Nikt nie komponuje do tego muzyki, nikt nie składa z tego poezji, nikt nie tłumaczy. W ubiegłym stuleciu istniały w wielu krajach wolne zawody, które zajmowały się tłumaczeniem zjawisk, także krzyku, na sens, który mógł służyć jako tło do muzyki i poezji. W profesjach tych zatrudniały się osoby wyposażone w narzędzia epistemologii i metodologii: uczeni, artyści, osoby kultury.

Wielkie społeczności zawodowe były autonomiczne, jako samozarządzające stanowiły swoje własne zasady i tworzyły własne reguły. Umożliwiały identyfikację wykraczającą poza własne aspiracje: można było dla dobra sprawy poświecić własną karierę, własne ambicje, interes własny. Twórcy kultury mieli w takich krajach jak Francja etaty, bez obowiązku produkowania.

Promocja!
  • Wojciech Marczewski
  • Damian Jankowski

Świat przyspiesza, ja zwalniam

39,98 49,98
Do koszyka
Książka – 39,98 49,98 E-book – 35,98 44,98

Rewolucja 1968 r. była pełna spontanicznych okrzyków, ale miała też swoją rygorystyczną oprawę naukową, oprawę związaną z tradycją. Nie oznaczała ona wtłoczenia w gorset przymusu, stosowania tych samych zasad do zmieniających się reguł. To tradycjonalizm. Tradycja jest przekazywaniem – z łaciny tradere – zwyczajów związanych z zakorzenieniem, o czym piszą socjaliści – od Simone Weil do Samuela Grzybowskiego, poprzez noblistkę Elinor Ostrom, która upatruje w tych zwyczajach zasadę zarządzania dobrem. Takie zakorzenienie sprawiło, iż doświadczenia roku 1968 zostały przekute w trwałe zdobycze postępu kulturowego, a późniejsze reakcje, choćby demontaż i backlash, nie zdemontowały do końca jej osiągnięć.

Obecnie sensotwórcze profesje nie istnieją – poddano świat kultury i nauki zasadom rynkowym, takim jak produktywność, konkurencja, ograniczenie zasobów. Rzemiosło i społeczności fachowe zostały przejęte i zagłuszone przez menadżeryzm. Wszystko zostawione wolnemu rynkowi do (de)regulacji ulega uproszczeniu – rynek nie radzi sobie ze złożonością, bo sam jest niezwykle prostym mechanizmem. A to właśnie złożoność, ta gęstość żywego tła, okazuje się niezbędna do rozwoju, i nadaje postępowi żywy sens.

Teraz mamy postęp bez złożoności – w sferze języka, komunikowania się. Generuje to jazgot i zamieszanie. Kolejne fale moralnego wzmożenia są odzwierciedleniem tego, co się dzieje, gdy postęp obyczajowy i kulturalny zdają się na rynek. To nie liberalna lewica unieważnia kulturę („cancel culture”). Kultura została unieważniona przez neokonserwatystów i neoliberałów, którzy zdemontowali samorządne profesje. Zostaje konfrontacja. Zostaje krzyk.

Georg Lackoff ostrzega przed efektem słonia w pokoju – nie mówimy o tym, co ewidentne, więc taki niewypowiedziany metaforyczny słoń zajmuje całe tło w pomieszczeniu, w którym przebywamy. Wypiera wszystko inne, a my boimy się go nazwać po imieniu. Strach przed tym sprawia, iż krzyczymy, krzyczymy, krzyczymy. Krzyczącym i żyjącym wśród wrzasku wywala korki, psuje się nawigacja. Chcąc grać postępowe lub patriotyczne anioły, zmieniamy się w bestie. Słoń pozostaje bezimienny, a my zaczynamy przypominać nosorożce szarżujące w ciemności.

Idź do oryginalnego materiału