Nawracanie innowierców za cenę własnego życia. Praca misyjna św. Andrzeja Boboli kontra współczesny ekumenizm

5 godzin temu

Nawracanie niewierzących kosztowało św. Andrzeja Bobolę jego własną krew. Dziś jednak w Kościele obserwuje się odejście od pracy ewangelizacyjnej misjonarzy kosztem ekumenizmu. Dialog z innymi religiami nie może być jednak pustą debatą, ale ma prowadzić do dołączenia całych grup wyznaniowych do Kościoła. To, czym prawdziwy ekumenizm być powinien, pokazał papież Benedykt XVI doprowadzając do przejścia ponad 13 tys. anglikanów na wiarę katolicką.

Św. Andrzej Bobola spędził wiele lat swojego życia na kresach Rzeczypospolitej – w Pińsku, Połocku i Wilnie. Odwiedzał tam rozliczne wsie, nawracając niewiernych i głosząc kazania. Tereny te były bowiem częściowo zamieszkane przez prawosławnych, a częściowo przez katolików, jednak obie te grupy wymagały jego uwagi. Prawosławnych trzeba było nawracać, a katolików – ewangelizować. Poziom wiedzy religijnej u tych drugich był tragiczny. Religia przesiąknięta była zabobonami i przesądami, a ludzie nie znali choćby podstawowych modlitw, o prawdach wiary choćby nie wspominając.

Kazania ojca Andrzeja przyniosły błogosławione owoce w postaci nawróceń wielu prawosławnych na wiarę katolicką. Są odnotowane przykłady całych wsi, które przyjmowały katolicyzm pod jego wpływem. Liczba nawróceń za jego przyczyną była tak ogromna, iż choćby nadano mu przydomek „duszochwat”, czyli łowca dusz. Jego działalność misyjna kłuła w oczy zagorzałych wyznawców prawosławia, którzy w 1657 r. schwytali go i zabili – i to w szczególnie okrutny sposób, obdzierając go ze skóry.

Życie św. Andrzeja jest pięknym przykładem troski o zbawienie dusz, obecnej w życiu Kościoła od samego początku. Zapaleni tą troską misjonarze wyjeżdżali gdzie tylko się dało, by głosić dobrą nowinę o Chrystusie i przekonywać zamieszkałych tam ludzi, iż poza Kościołem nie ma zbawienia. Od czasów Apostołów rzesza misjonarzy przemierzała świat nawracając i chrzcząc, a jednym z pierwszych był już św. Paweł. Starali się oni pokazać napotkanym ludziom, iż Prawda, której szukają, jest obecna tylko w Jezusie Chrystusie i w Jego Kościele.

Za życia św. Andrzeja Boboli miało miejsce bardzo ważne wydarzenie, które pokazało inny sposób walki o zbawienie dusz – wydarzenie, które można bez wątpienia nazwać ekumenicznym. Chodzi tu o unię brzeską z 1596 r., w wyniku której znaczna część wyznawców prawosławia z terenów Rzeczypospolitej – a konkretnie z metropolii kijowskiej – przyłączyła się do Kościoła katolickiego. Papież Klemens VIII utworzył dla nich Kościół sui iuris – czyli taki, który zachowuje pewną autonomię, szczególnie w kwestii liturgii i prawa kanonicznego. Warunkiem przyłączenia do Kościoła katolickiego była jednak pełna akceptacja jego doktryny.

Obydwa sposoby nawracania niewierzących były potrzebne i skuteczne na swój własny sposób. Każda forma troski o zbawienie dusz jest bowiem godna pochwały: czy to kiedy wysocy hierarchowie Kościoła starają się o powrót całych grup od niego odłączonych, czy też kiedy skromni misjonarze przemierzają rozliczne wsie nawracając jednostki. Każda dusza ludzka jest warta, by walczyć o jej zbawienie.

Jednak po Soborze Watykańskim II obserwuje się znaczne osłabienie – a może choćby zaniedbanie – tej formy, którą realizował św. Andrzej, czyli mozolnej pracy ewangelizatorów na „dolnym” szczeblu. Owszem, do Afryki czy Ameryki Południowej wciąż wyjeżdżają misjonarze, ale akcent ich pracy przesunął bardziej się na działalność humanitarną niż na nawracanie na katolicyzm. Ich praca jest bez wątpienia godna pochwały, ale nie jest tym czym misje winny być przede wszystkim.

To zaniedbanie pracy misyjnej tłumaczy się przestawieniem na dialog ekumeniczny. Założenia ekumenizmu są jak najbardziej słuszne, bowiem w myśl niego – tak jak w unii brzeskiej – Kościół stara się przyciągnąć całe grupy niewierzących do Kościoła. Niestety w praktyce dążenia te stały się jedynie przyjaznymi rozmowami z przedstawicielami innych religii, a prawie zupełnie zapomniano jaki ma być cel tego dialogu, a mianowicie przyłączenie innowierców do Kościoła katolickiego. I ten ich powrót na łono Kościoła nie może się odbyć kosztem jakiejkolwiek zmiany w nauczaniu Kościoła, ale pełną akceptacją przez nich katolickiej doktryny. O autonomii możemy mówić jedynie w kwestii liturgii czy zwyczajów, jeżeli nie stoją one w sprzeczności z nauczaniem Kościoła.

Joseph Ratzinger – późniejszy papież Benedykt XVI – wskazał trzy błędne interpretacje ekumenizmu. Pierwszym z nich jest przemilczenie prawdy i zajmowanie się jedynie dążeniem do zgody w mało istotnych kwestiach. Na pierwszy plan wychodzą tu tematy zastępcze, uzyskuje się „pojednanie” np. w kwestii ekologii czy troski o ubogich, podczas gdy różnice w kwestiach dogmatycznych bądź moralnych są przez cały czas ogromne.

Jeszcze gorszym rozumieniem ekumenizmu jest próba osiągnięcia porozumienia na podstawie kompromisu. Jest to o tyle gorsze, iż tutaj już nie milczy się na temat prawdy, ale próbuje się ją zmienić. Nowa „prawda” miałaby być ustalana podstawie umowy bądź głosowania, a jedność osiągnięta poprzez rezygnację obydwu stron z części wyznawanych dogmatów.

Najpoważniejszym zaś problemem jest relatywizm, czyli przekonanie iż prawda obiektywna w ogóle nie istnieje. W konsekwencji wszystkie drogi do zbawienia są równie ważne, a różnice doktrynalne są między religiami są tylko różnymi opiniami mającymi taką samą wartość.

Będąc świadomym tych problemów, papież Benedykt XVI dał przykład tego czym ekumenizm być powinien. Mowa tu o przyłączeniu przez niego do Kościoła katolickiego olbrzymiej grupy anglikanów gotowych przyjąć katolicką doktrynę, z jednoczesnym darowaniem im pewnej autonomii. Co raz więcej anglikanów miało bowiem wątpliwości odnośnie wyznawanej przez nich wiary. „Święcenia” kobiet czy dopuszczenie związków jednopłciowych przez kościół anglikański spowodowały obiekcje wśród jego wyznawców. Wreszcie wątpili oni w ważność swojej sukcesji apostolskiej i przyjmowali święcenia kapłańskie od starokatolików, którzy mimo iż są odłączeni od Kościoła katolickiego, to ich sukcesja apostolska nie została nigdy przerwana. Co raz większa liczba anglikanów poszukiwała Prawdy w Kościele katolickim, wyrażając gotowość do przyjęcia katolickiej doktryny. Zwracali się oni do Stolicy Apostolskiej z prośbami o możliwość przejścia na katolicyzm z zachowaniem własnych tradycji.

Na ich prośbę Benedykt XVI odpowiedział ochoczo, promulgując w 2009 r. dokument „Anglicanorum coetibus”. W jego świetle utworzono ordynariaty personalne dla konwertytów z anglikanizmu. Stworzono też dla nich specjalny ryt Mszy św., wyciągając z liturgii anglikańskiej to co jest zgodne z katolickim nauczaniem. W zamyśle papieża podstawowym wymogiem przystąpienia do Kościoła była akceptacja katolickiej doktryny. Utworzenie Ordynariatów przyniosło ogromną liczbę nawróceń, bowiem należy już do nich ponad 13 tys. katolików, którzy byli wcześniej anglikanami.

Działanie Benedykta XVI było przykładem prawdziwego ekumenizmu. Dzięki niemu tak wielu anglikanów znalazło się na łonie Kościoła, a tym samym – na drodze do zbawienia. Prawdziwy dialog ekumeniczny oraz praca misyjna – jak ta realizowana przez św. Andrzeja Bobolę – są dwiema uzupełniającymi się drogami, które prowadzą do osiągniecia jedności w wyznawaniu prawdziwej wiary.

Adrian Fyda

Męczeństwo świętego Andrzeja Boboli

Idź do oryginalnego materiału