Jeżeli jako państwo poruszamy się zbyt wolno, choćby w dobrym kierunku, to w obecnych warunkach oznacza to porażkę. Mamy do czynienia z realnym zagrożeniem ze strony Rosji w kontekście lat 2027–2030 – mówi Krzysztof Mroczkowski, ekonomista i historyk.
Co Pana zdaniem zdefiniowało polską prezydencję w Radzie Unii Europejskiej?
Krzysztof Mroczkowski: Najważniejszym osiągnięciem była decyzja o przyjęciu instrumentu SAFE. To duży sukces przede wszystkim dla całej Unii, ale potencjalnie również dla Polski. SAFE to 150 miliardów euro w formie preferencyjnych pożyczek na potrzeby obronności, zaciągniętych wspólnie przez Unię.
W tym kontekście w zeszłym roku, wspólnie z Mateuszem Piotrowskim, postulowaliśmy w artykule dla OKO.press dwie kwestie. Po pierwsze, by Unia uruchamiała dodatkowe środki poza budżetem na rozwiązywanie kluczowych problemów. Wydawało się to niemożliwe i nierealne – takie głosy dochodziły z Brukseli i ze stolic państw członkowskich. Po drugie, by te dodatkowe fundusze nie zostały nieproporcjonalnie zaabsorbowane przez zaawansowany przemysł zachodni.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram
SAFE jest blisko spełnia obu postulatów. To nowy impuls finansowy na poziomie europejskim. Poza tym, w zakreślonych ramach, nie dyskryminuje on Polski. jeżeli potwierdzą się prognozy, iż ponad 100 miliardów złotych z tej puli trafi do polskiego sektora obronnego, będzie to również ogromny sukces krajowy polskiej prezydencji. Póki co możemy mówić jednak przede wszystkim o sukcesie na poziomie unijnym. Polsce pozostaje szansa, by na nim skorzystać. Ponad 100 miliardów pozyskanych na niski „północnoeuropejski” procent z przesuniętym okresem spłaty to coś, co zrobi dużą różnicę dla polskiej gospodarki i obronności.
Warto też podkreślić, iż Polska skutecznie przesunęła unijną narrację w stronę bezpieczeństwa, co w kontekście powrotu Donalda Trumpa do Białego Domu ma szczególne znaczenie. Już w inauguracyjnym wystąpieniu w Parlamencie Europejskim premier Tusk apelował, by poważnie traktować postulat zwiększenia wydatków na obronność do 5 proc. PKB – co pokazuje, iż Europa zaczęła przyjmować wschodnioeuropejską perspektywę bez popadania w izolację.
Ta prezydencja miała roboczy, pragmatyczny charakter. Było mało symboliki – choć niektórym mogło jej brakować – ale też uniknięto pustych gestów i „kapiszonów”, o których zapomina się po kilku dniach. Premier, mając doświadczenie z pracy w Radzie Europejskiej, wiedział, iż półrocze to w polityce transatlantyckiej będzie obfitowało w szczyty i wielkie deklaracje. Dlatego decyzję o rezygnacji z organizacji dużego szczytu w Warszawie oceniam neutralnie.
Czy poza instrumentem SAFE można wskazać inne sukcesy polskiej prezydencji?
– Na pewno warto wspomnieć o rozluźnieniu zasad procedury nadmiernego deficytu – chodzi o wyłączenie wydatków obronnych spod tych rygorów. To istotny element polskiego programu, który udało się zrealizować.
Jeśli chodzi o mniejsze inicjatywy, trudno jednoznacznie przypisać je Polsce, bo wiele z nich miało charakter ogólnoeuropejski. Przykładem mogą być tzw. dyrektywy Omnibus – uproszczenia regulacyjne, które mają ułatwić działalność firm w trudnym otoczeniu konkurencyjnym, m.in. przez przesunięcie w czasie obowiązków raportowych ESG, czyli związanych z wpływem działalności firmy na środowisko, społeczność i ład korporacyjny. Ministerstwa chętnie pokazują długie listy swoich sukcesów, ale z perspektywy polskiego interesu najważniejsze były właśnie SAFE i wyłączenie wydatków obronnych z limitów deficytu.

- Wiesław Dawidowski OSA
- Damian Jankowski
Leon XIV. Papież na niespokojne czasy
Czy to była prezydencja marzeń? Nie. choćby te 150 miliardów euro nie oznacza rewolucji, ale jak na nasze potrzeby tanie finansowanie inwestycji, których nie musimy brać na własny rachunek, to duży krok naprzód.
Jeszcze rok temu wiele osób, także doświadczonych w polityce europejskiej, mówiło, iż to niemożliwe. A jednak się udało. Dlatego można polskiemu rządowi przypisać zasługę – na razie na poziomie europejskim, ale z dużą szansą, iż niedługo także w wymiarze krajowym.
A czy poza bezpieczeństwem dostrzega Pan sukcesy prezydencji w obszarze migracji?
– jeżeli chodzi o migrację, to powiedziałbym raczej, iż to wciąż work-in-progress. To temat budzący duże kontrowersje i napięcia – zarówno na poziomie krajowym, jak i unijnym. Trudno dziś mówić o jednoznacznym sukcesie. Przykładem niech będzie komentarz jednej z dziennikarek, która jako „nowe rozwiązania” wskazała kontrole graniczne z Litwą i Niemcami – co nie jest przecież żadnym przełomem.
Warto jednak spojrzeć na to w szerszym kontekście wzrostu asertywności zachodnioeuropejskich wyborców i w ślad za nimi polityków.
To znaczy?
– Polska, podobnie jak cały region Europy środkowo-wschodniej, przez długi czas była oczywistym beneficjentem integracji europejskiej. Otrzymywaliśmy wsparcie polityczne, finansowe i symboliczne. Ten okres może się kończyć.
Partie takie jak PiS, PO, Fidesz czy SMER funkcjonują od dekad. W Europie Zachodniej natomiast rośnie poziom chaosu i partykularyzmu. To oznacza, iż Zachód będzie coraz bardziej asertywny wobec takich państw jak Polska, a przestrzeń na solidarność, spójność i wspólne wartości – coraz mniejsza
Krzysztof Mroczkowski
W krajach zachodnich obserwujemy duże zmiany polityczne. Francja już przeszła głęboką transformację sceny politycznej, Niemcy również stają się coraz mniej przewidywalne – choćby przez wzrost poparcia dla AfD. Możliwe są koalicje, o których jeszcze niedawno nikt by nie pomyślał.
Z tej perspektywy polityka w Europie środkowo-wschodniej, mimo różnych zastrzeżeń, jest stosunkowo stabilna.
– Tak. Partie takie jak PiS, PO, Fidesz czy SMER funkcjonują od dekad. W Europie zachodniej natomiast rośnie poziom chaosu i partykularyzmu. To oznacza, iż Zachód będzie coraz bardziej asertywny wobec takich państw jak Polska, a przestrzeń na solidarność, spójność i wspólne wartości – coraz mniejsza. Ten właśnie kontekst może nasilać konflikty migracyjne w ramach Unii, a choćby być zarzewiem resentymentu zachodniej Europy wobec środkowo-wschodniej.
Dlatego najważniejsze będzie to, jak Polska odnajdzie się w nowej perspektywie budżetowej. To pokaże, na ile wciąż będziemy mogli skutecznie korzystać z europejskiego wsparcia – zarówno w zakresie obronności, jak i rozwoju gospodarczego.
Czy w takim razie jest możliwe, iż to właśnie Europa środkowo-wschodnia – mimo braku przełomowych decyzji podczas prezydencji – zaproponuje w przyszłości nowe podejście do migracji?
– Obawiam się, iż kierunek, w którym zmierzamy, to raczej nasilenie problemów – zarówno dla Unii Europejskiej, jak i dla relacji między państwami członkowskimi. Kształtuje się nowy konsensus wokół polityki antyimigracyjnej, który może przyjąć różne formy – od „miękkich” po twarde.
Przykładem miękkiej wersji jest podejście Donalda Tuska, Keira Starmera czy Friedricha Merza. Są liderami „głównego nurtu”, ale mają podobnie krytyczne stanowisko wobec migracji. Warto przypomnieć, iż kiedy Angela Merkel otwierała granice dla uchodźców, Tusk, jako przewodniczący Rady Europejskiej, apelował z granicy turecko-syryjskiej, by nie przyjeżdżać do Europy. W tamtym czasie jego stanowisko było zbliżone do stanowiska Orbána.
Polityka migracyjna w krajach Unii będzie tak czy inaczej restrykcyjna: pytanie tylko czy będzie dodatkowo dostarczała przemocowej satysfakcji – poprzez degradację języka i sporadyczne symboliczne pokazy brutalności, czy obędzie się bez tego. Myślę, iż wciąż istnieje szansa na to drugie
Krzysztof Mroczkowski
Obecnie wydaje się, iż spór nie dotyczy już otwartości na migrację, ale tego, jak bardzo „twarda” symbolicznie będzie unijna polityka: czy brutalna i dehumanizująca, czy raczej bardziej profesjonalna i „kliniczna”, ale przez cały czas zamykająca drzwi.
Z perspektywy wartości, zwłaszcza tych, które są bliskie środowiskom takim jak „Więź”, trudno być dziś optymistą. Narracja humanitarna, która była istotna jeszcze kilka lat temu, praktycznie zniknęła. Pozostaje pytanie, czy uda się jeszcze zachować choćby podstawowe uznanie dla godności ludzi migrujących.
Jednocześnie brutalizacja języka wobec migrantów przekłada się bezpośrednio na brutalizację życia społecznego, w tym politycznego.
– W przestrzeni publicznej obserwujemy rosnącą akceptację dla brutalniejszego języka i twardszych środków polityki migracyjnej. Dlatego ważne jest, by politycy nie ulegali pokusie degradowania szacunku do migrantów jako ludzi. Życzyłbym sobie, by na tym spektrum zwyciężyła wizja polityki opartej na poszanowaniu człowieczeństwa.
To w ogóle jeszcze możliwe?
– Myślę, iż tak, choć będzie to trudne, bo choćby politycy tacy jak Donald Tusk czy Friedrich Merz muszą przedstawić swoje stanowiska w sposób akceptowalny dla sfrustrowanych realiami rosnącej imigracji elektoratów. najważniejsze będzie znalezienie granicy: jak zatrzymać migrację bez przekraczania progu brutalizacji debaty i działań. Polityka migracyjna w krajach Unii będzie tak czy inaczej restrykcyjna: pytanie tylko czy będzie dodatkowo dostarczała przemocowej satysfakcji – poprzez degradację języka i sporadyczne symboliczne pokazy brutalności, czy obędzie się bez tego. Myślę, iż wciąż istnieje szansa na to drugie, a byłoby to pożądane z punktu widzenia brutalizującej się debaty publicznej.
Nie sądzę, iż temat migracji doprowadzi do rozpadu Unii Europejskiej – choć rzeczywiście jest jednym z najtrudniejszych wyzwań. Być może obecna atmosfera przesadnej nagonki w pewnym momencie się wyczerpie. Widać też, iż niezależnie od kolorów partyjnych – czy mówimy o rządach Starmera w Wielkiej Brytanii, Merza w Niemczech, Macrona we Francji czy Meloni we Włoszech – większość polityków dąży do tego samego: ograniczenia migracji w sposób możliwie niekonfliktowy i odebrania pola bardziej radykalnym alternatywom.
16 lipca Komisja Europejska zaprezentuje projekt nowej unijnej perspektywy budżetowej na lata 2028–2034. Jak ocenia Pan szanse i zagrożenia związane z tymi ramami finansowymi?
– Choć dokument ten będzie jeszcze negocjowany, zwykle kilka się zmienia w finalnej wersji, dlatego to właśnie teraz rozstrzyga się, jak będzie wyglądał budżet UE na najbliższe lata.
Z polskiego punktu widzenia to najważniejszy moment. Dowiemy się, czy nasze interesy w Unii przez cały czas da się realizować skutecznie, bez napięć i zbędnej asertywności. Trzeba będzie odpowiedzieć na kilka pytań. Czy przez cały czas będziemy beneficjentem netto? prawdopodobnie tak. Czy nie dojdzie do zmian we wspólnej polityce rolnej, które uderzyłyby w polskich rolników? Pojawiały się takie pomysły, ale raczej nie zostaną zrealizowane. Co z funduszem spójności – czy pozostanie on na dotychczasowym poziomie i czy utrzymany zostanie sposób jego redystrybucji, premiujący słabiej rozwinięte regiony, zwłaszcza w Europie środkowo-wschodniej?
Z Krzysztofem Mroczkowskim rozmawia Bartosz Bartosik
Największą niewiadomą są środki na konkurencyjność. W przeciwieństwie do funduszy rolnych i spójności, które są „przydzielane z urzędu”, tu liczy się nasza zdolność do przygotowania ambitnych i chłonnych projektów. To będzie test, czy potrafimy wykorzystać te środki z korzyścią dla naszej konkurencyjności.
Dodatkowo ważne będzie, czy środki z systemu ETS (handlu emisjami), które dziś zasilają budżety narodowe, nie zostaną przesunięte do wspólnego budżetu unijnego – na czym Polska mogłaby stracić. Mamy jednak w Komisji Europejskiej komisarza ds. budżetu, co daje nadzieję, iż polskie interesy zostaną należycie zabezpieczone. To będzie istotny test na to, czy Unia przez cały czas działa na naszą korzyść.
Pozostaje jeszcze kwestia warunków dopuszczenia pomocy publicznej, na przykład w kontekście transformacji energetycznej, choć pewnie i nie tylko, patrząc na słabość polskiego sektora badań i rozwoju technologii.
– Oczywiście. Unijna polityka może tu działać prorozwojowo, ale równie dobrze może nas ograniczać. Rząd Donalda Tuska zapowiadał, iż dzięki lepszym relacjom z partnerami w Europie zachodniej uda się skuteczniej bronić polskich interesów w duchu wspólnotowości i solidarności. Nadchodzące miesiące będą więc testem tej deklaracji. Co ciekawe, mimo różnic w stylu i komunikacji, zarówno PiS, jak i Platforma prezentują podobne podejście do kwestii unijnych, pragmatyczne i nastawione na maksymalizację korzyści. Widać to, jak już wspomniałem, chociażby w stanowisku wobec migracji, gdzie stanowisko Tuska było zbliżone do Orbána.
Natomiast co do meritum i generalnego kierunku polityki (a nie retoryki) zagranicznej panuje coś na kształt konsensusu między obozami panów Kaczyńskiego i Tuska. To, co obserwujemy w trakcie rządów obecnej koalicji, to swoista synteza dwóch podejść: proeuropejskiego i suwerenistycznego. Europa jest narzędziem, ale cele pozostają partykularnie polskie. Podam paradoksalny przykład: odblokowanie przez Ursulę von der Leyen KPO dla Polski wywołało zdumienie w Brukseli. Był to ukłon w stronę państwa członkowskiego, kosztem reputacji instytucji unijnych postrzegających się jako strażników reguł. Wielu urzędników unijnych komentowało to prywatnie jako porzucenie zasady, iż reguły obowiązują wszystkich tak samo.
Czyli z jednej strony podwójne standardy są problemem, ale z drugiej – Polska może z nich korzystać?
– Choć podwójne standardy są w teorii czymś negatywnym, w praktyce, skoro stosuje się je wobec Francji czy Niemiec, warto, by Polska również potrafiła z nich skorzystać. Oczywiście najlepiej, by nie było to uzależnione od tego, kto w Polsce rządzi.
Takie podejście z jednej strony daje pewną sprawczość. Z drugiej – rodzi pytania o przyszłość Unii. Gdy słuchałem wywiadu z Janisem Varoufakisem, byłym ministrem finansów Grecji, uderzyło mnie jego krytyczne spojrzenie na Europę środkowo-wschodnią. Zarzucał jej – i osobiście Donaldowi Tuskowi – maksymalny pragmatyzm oraz brak przywiązania do wartości wspólnotowych. I rzeczywiście – niezależnie od tego, czy rządzi PiS, czy PO – dominujące nastawienie wobec Unii krąży wokół pytania: „co można ugrać dla siebie?”.
Wydaje się, iż od 2022 r. widzimy coraz większe wyczerpywanie się tego modelu relacji Wschód-Zachód.
– Nadchodzi moment, w którym Zachód może przestać być zainteresowany solidarnością z Europą wschodnią. Rosną koszty pomocy Ukrainie, rośnie też zmęczenie opinii publicznej. Możemy wejść w epokę egoizmu narodowego, gdzie dominuje logika interesu partykularnego, nie wspólnotowego. To nie jest pierwszy raz w historii – podobne zjawiska miały miejsce w latach 20. XX wieku.
Z punktu widzenia ideowego to smutne, ale polski pragmatyzm uzasadnia dziejowa wyższa konieczność. Musimy działać gwałtownie i zdecydowanie. o ile jako państwo poruszamy się zbyt wolno, choćby w dobrym kierunku, to w obecnych warunkach oznacza to porażkę. Mamy do czynienia z realnym zagrożeniem ze strony Rosji, o którym mówi się w kontekście lat 2027–2030. NATO planuje zwiększenie zdolności obronnych w perspektywie 2030–2035. To pokazuje, iż mamy niedostatek czasu. Nie możemy czekać, aż w Unii wykrystalizuje się konsensus. Musimy działać niemal w trybie alarmowym, by takie decyzje jak SAFE gwałtownie przygotowywały nas na wyzwania.
Krzysztof Mroczkowski – ekonomista, historyk, menedżer z doświadczeniem w branży fintech, bankowości, produkcji, budownictwie, doradztwie biznesowym i doradztwie politycznym, członek zarządu Stowarzyszenia Pacjent Europa.
Przeczytaj też: Europejska Unia Obronna, czyli jak umocnić tożsamość obronną Europy