Miasto cuchnie. Śmierdzą ludzie. Woda jest trudno dostępna. Ale największy fetor wydzielają gnijące zwłoki. Pod koniec kwietnia zaczęto rozkopywać groby powstańców. Były wszędzie.
Fragment książki „1945. Wojna i pokój”, Wydawnictwo Agora, Warszawa 2015
Janina Broniewska (pisarka, żona poety): „Jadę wzdłuż do cna wypalonych domów. Piękna. Wilcza. U wylotu bocznic zwały gruzów na parę metrów. Dalej perspektywy ruin, ruin, ruin. Na środku jezdni zwał gruzów. Wymijamy go łukiem.
Przyjaciele-warszawianie! Zrozumcie! Nie ma nic. Nie ma nic. Nie ma tu Waszej matki, nie ma żadnego dozorcy. Tu jest cmentarzysko. Tu jest śmierć. To nie Marszałkowska, Wspólna, Nowogrodzka. To jest najstraszniejszy sen”.
Józef Sigalin (architekt): „Wiatr. Straszno. Róg Alej i Nowego Światu. Olbrzymia dziura w jezdni. Jak krater kilkunastometrowy. Zawalony strop nad tunelem kolei średnicowej. Wąwóz Nowego Światu. Straszny widok. Tu nie ma nic. Złowrogi jar. […] Coraz tu puściej. Plac Zamkowy. […] Dookoła cisza. Pustynia. Kierowcę złapałem za rękę: »uwaga! trup na drodze!« Prawie wjechaliśmy na niego kołami. Zeskoczyłem. Zacząłem otrzepywać ze śniegu. Król Zygmunt. Leżał na wznak, oczy ku niebu. Zapłakałem”.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram
Lilka Frindt (uczennica, lat 18): „Dwa obrazy. Jeden to Starówka z leżącym posągiem Króla Zygmunta III i obszar byłego getta. Na Starówce były ruiny, ale szczątki domów sterczały. Choć od piwnic było widać niebo, to jakiś ślad dawnej zabudowy pozostał. W getcie natomiast była kamienna pustynia. Grunt lekko pofałdowany, ale nic nie zatrzymywało wzroku, nic nie sterczało. Nie mogłam uwierzyć, iż kiedyś stały tu domy, iż to była normalna dzielnica Warszawy z miastem kamienic i ludzi”.
Jerzy Putrament (pisarz): „Jadę na chybił trafił. Getto było zbyt wielkie. Nie pytając niemal nikogo natrafiłem na wysoki, czerwony mur. Kilkaset metrów i jest brama. Podręczniki geografii wymieniały kiedyś z pewną dumą Pustynię Błędowską, naszą największą piaszczystą Saharę. W środku Warszawy jest dziś kamienista, betonowa, ceglana pustynia. Kto wie, czy nie większa od tamtej. […] Zwaliska ciągną się regularnymi łańcuchami jak wydmy. I to tylko pozwala dostrzec miejsca byłych domów”.
[…]
Archeologia
Babcia Andrzeja rozpacza. Podnosi kawałek gruzu i odrzuca na bok. Kopie butem deskę i płacze. Z domu przy Chopina 17, gdzie mieszkała od lat, została kupa cegieł, śmieci, podartych firanek, połamanych mebli i latających wokół papierów. „Wszystko zakopałam w piwnicy – babcia zanosi się szlochem. – Dolary, złoto. Jakbyśmy się tam dostali, to bym chociaż coś zabrała” – zawodzi nad stertą. „No jak się tam dostaniesz? No jak?” – pyta ją bezradnie mama Andrzeja.
Jest koniec stycznia 1945 roku. Andrzej Pstrokoński (w przyszłości zostanie koszykarzem i olimpijczykiem) ma dziewięć lat i jeszcze pół roku temu mieszkał tutaj z rodzicami i młodszym bratem. Ale kiedy upadło powstanie, Pstrokońscy zamknęli drzwi swojego mieszkania i 5 października 1944 roku dołączyli do tłumu pędzonego przez Niemców w stronę obozu w Pruszkowie. Naziści pozwolili wziąć każdemu tylko niewielki bagaż i wygnali z Warszawy ponad pół miliona ludzi. Prawie wszystkich pozostałych przy życiu mieszkańców.
*
Kilka miesięcy wcześniej babcia Andrzeja zeszła do piwnicy. W co zapakowała swoje dolary i złoto? Zawinęła w chustkę? Zamknęła w pudełku? Zakręciła w słoiku? Nie wiadomo. Gdzie je schowała? Czy dała radę wykopać dziurę w klepisku? A może piwniczna podłoga była ceglana, więc ukryła zawiniątko wśród słojów z ogórkami albo zasypała w węglu? Tego nikt już nie pamięta.

Wiadomo za to, iż dziesiątki tysięcy warszawiaków od wielu tygodni powtarzały jej gesty. Obrazy chowali za szafy. Kryształy w koszach na strychy. Srebra pod materace. Sejfy nadziewali kosztownościami. Książki w biblioteczkach zamykali na klucz.
Monika Żeromska, córka Stefana, w piwnicy domu przy Rynku Starego Miasta 11 ukryła cztery skrzynki rękopisów ojca, sześć ksiąg wycinków prasowych i rzeczy osobiste.
Znajomi Eugeniusza Ajewskiego, przyszłego architekta, w piwnicy przy Pańskiej 14 schowali jego fotografie, książki i wiklinową walizkę z ubraniami.
Każdy był pewien, iż niedługo wróci do miasta i wyjmie ze schowka swój skarb.
[…]
*
Rosjanie wchodzą do Warszawy 17 stycznia 1945 roku. Tuż za nimi, w pierwszej grupie warszawiaków, idzie Eugeniusz Ajewski. Będzie wspominał: „Każdy chciał jak najszybciej dotrzeć do miejsca zamieszkania, żeby sprawdzić, co ocalało z dorobku. […] Może ocalała chociaż piwnica”. Ale najpierw Ajewski idzie na podwórko przy Belgijskiej 5, gdzie we wraku starego samochodu, w ostatniej chwili przed poddaniem się, ukrył pistolet, dokumenty i legitymację AK. Wszystko znajduje tak, jak zostawił.
Pisarka Maria Dąbrowska dociera do Warszawy niedługo potem. Ma szczęście. Kamienica przy Polnej 40, w której mieszka od 1917 roku, przetrwała. Dąbrowska notuje w dzienniku: „Obrabowano mnie ze wszystkich »miękkich« rzeczy, ale sprzęty a co najważniejsze – biblioteka i archiwum zostały”. Podłoga zasypana jest wilgotnymi, podeptanymi stosami pamiątkowych zdjęć, książek, listów i rękopisów. W mieszkaniu nie ma szyb, w łazience i kuchni leżą zaspy śniegu, sufity ciekną, splądrowane meble poprzewracano.
Za to z domu, w którym mieszkał Eugeniusz Ajewski, została kupa gruzu. „Nagle uświadomiłem sobie, iż przecież pod tym ośmio-dziesięciometrowym kurhanem mogą znajdować się niezburzone piwnice, a w nich jakieś moje rzeczy” – zapisze we wspomnieniach. Postanawia przystąpić do „prac archeologicznych” i wykopać z piwnicy to, co w niej zostało. Łopata za łopatą odrzuca gruz. Przegląda każdy kawałek wilgotnego i brudnego od tynku śmiecia. Odkłada na bok przemoczone i nadżarte przez wapno książki i fotografie. Pragnienie gasi szampanem – dokopał się do ocalałej butelki. Do piwnicy dociera wieczorem. Lej, który utworzył, ma dwanaście metrów głębokości, ale jest za wąski u podstawy. Ajewski wprawdzie widzi przez szparę swoją wiklinową walizkę, jednak nie może jej wyciągnąć. Jest już za ciemno na dalszą pracę. Wróci tu jutro. Rano jednak odkrywa, iż uprzedził go szabrownik, który wyciął w walizce dziurę i wykradł z niej ubrania.
Eugeniusz Ajewski zanurza rękę w koszu, ale znajduje w nim tylko krawat, przeoczony przez złodzieja.
*
Monika Żeromska „prace archeologiczne” podejmuje dopiero w kwietniu. Wprawdzie pod Starówką ocalała część piwnic, ale mimo prób nie udaje jej się dotrzeć tamtędy do pomieszczenia z rękopisami ojca. Zbiera więc brygadę złożoną z 49 kobiet, „wszystkie fest warszawskie baby”, zatrudnia trzech wykwalifikowanych robotników i majstra, pożycza pieniądze na wypłaty dla nich i rozpoczyna odgruzowywanie. Kobiety zbierają gruz z wierzchu, tam gdzie stała kamienica przy Rynku Starego Miasta 11, mężczyźni podstemplowują ściany. Budzą zainteresowanie wycieczek, które przyjeżdżają do Warszawy zobaczyć, jak to naprawdę wygląda, nocami szabrownicy próbują kopać w ich miejscu na własną rękę. Do skarbu dokopują się po miesiącu.

- Andrzej Friszke
- Jan Olaszek
- Tomasz Siewierski
Zawód: historyk
MIĘKKA OPRAWA
Monika Żeromska wydobywa z gruzu listy do ojca od znanych ludzi, między innymi od Sienkiewicza i Skłodowskiej-Curie, znajduje cukiernicę babci, pelisę na fokach mamy, swoje futro z łapek reniferów, poduszkę i wełniany koc. Codziennie odkrywa coś nowego. Nietknięty kosz porcelany owiniętej w stare majtki i koszule, które bardziej cieszą niż ocalałe filiżanki i dzbanuszki. W końcu ma rękopisy. Zamknięte w skrzynce „Popioły”, „Duma o hetmanie” i „Wiatr od morza” mają lekko zniszczone okładki, ale papier jest suchy, atrament wyraźny.
Brygadę Żeromskiej podziwia człowiek, który mieszkał w kamienicy na rogu Rynku, Zapiecka i Świętojańskiej. Był zamożny. W czasie okupacji dolary powkładał do słoików, a cenne dywany do metalowych rur. Wszystko zalakował i zakopał w piwnicy pod węglem. Teraz proponuje córce pisarza interes – on wskaże piwnice, gdzie skarb jest ukryty, ona ze swoją ekipą go wykopią. Pieniędzmi podzielą się na pół.
Ale Monika Żeromska odmawia.
*
Eugeniusz Ajewski pracuje w Biurze Odbudowy Stolicy, kieruje odbudową kamienic. Zapamięta, jak jeden z robotników, wykuwając otwór pod belkę kondygnacyjną w wypalonym domu, natrafił na cienką ściankę grubości 1/4 cegły. „Z rozbitego otworu niespodziewanie zaczął się wysypywać skarb. Razem z pyłem, gruzem leciały srebrne przedmioty i inne kosztowności. Stojący na chwiejnej drabinie robotnik […] chciał schwycić wszystko – nie złapał nic. Drobne kosztowności przemieszane z gruzem leciały przez szpary deskowania na następne kondygnacje, aż do piwnic. Krzyk, zamieszanie, wydzieranie sobie skarbu z rąk”.
Babcia Andrzeja Pstrokońskiego każdego dnia idzie na gruzy kamienicy przy Chopina 17. Nie ma środków ani sił, żeby dokopywać się do piwnicy. Wśród cegieł i śmieci znajduje kilka pamiątek rodzinnych. Dolarów i złota nie odnajdzie już nigdy.
Smród
Warszawa cuchnie. Śmierdzą ludzie. Woda jest trudno dostępna i tylko do picia. Nie ma mydła. Brakuje ręczników, wanien, balii, pryszniców. „Życie polega na rezygnacji z elementarnych wymagań kultury i higieny” – notuje pisarka Maria Dąbrowska. Przez pierwsze tygodnie w Warszawie nocuje u sąsiadki na podłodze. Na kilku materacach leżą obcy sobie ludzie, każdy w pełnym ubraniu. W mieszkaniu pisarki nie ma szyb w oknach i zamka w drzwiach. Tam spać się nie da.
Śmierdzą też śmieci. System wywozu nieczystości nie istnieje, przynajmniej na początku. Odpadki wyrzuca się wprost pod bramy. Za tymczasowe zsypy służą leje po bombach. Nie działa kanalizacja, nie ma szaletów miejskich. Ludzie załatwiają swoje potrzeby wśród gruzów. „Życie Warszawy” za brud wini dozorców kamienic, którzy nie potrafią utrzymać czystości na swoim terenie. Gazeta pyta, kto pozwolił na utworzenie tymczasowego wysypiska na placu Starynkiewicza. Podaje, iż opłaceni przez zarząd miasta woźnice, nie stawiają się po odpadki. W maju dziennikarze wyrażają obawę, iż niedługo w czterystutysięcznym już mieście może wybuchnąć epidemia duru plamistego i czerwonki. Władze nakazują obowiązkowe szczepienia przeciwdurowe.
Wiosną smród się wzmaga, latem staje się nie do wytrzymania. Czytelnicy „Życia Warszawy” skarżą się, iż w Alejach Jerozolimskich, na wprost hotelu Polonia, przez otwór w sklepieniu tunelu kolejowego wsypywane są różnego rodzaju gnijące odpadki i śmieci. Na dnie tunelu leży również zabity koń w stanie zupełnego rozkładu, zatruwający w okolicy powietrze. „Nad śmietniskiem unoszą się miliony much”.
Ale największy fetor wydzielają gnijące zwłoki. „Prześladował nas stale i nieubłagalnie zapach niewątpliwie padliny, rozkładającej się gdzieś w pobliżu. Warszawa śmierdziała w tym czasie wszelkiego rodzaju zgnilizną” – napisze we wspomnieniach Jan Tereszczenko (rocznik 1933, architekt).
„Smród rozkładających się trupów był zabijający – wspomina Andrzej Pstrokoński. – Pod koniec kwietnia zaczęto rozkopywać groby powstańców, były wszędzie. Nie mogłem tego wytrzymać. Jak wracałem ze szkoły i widziałem ludzi z łopatami stojących nad rowem z trupią mazią, zatykałem nos i biegłem szybko, żeby to ominąć”.