Katolicyzm jako konglomerat różnych poglądów moralnych,
doktrynalnych i dyscyplinarnych – oto wizja, którą żyją najważniejsi
watykańscy synodaliści. Kardynał Jean-Claude Hollerich i ks. prof.
Maurizio Chiodi opowiadają, jaki będzie Kościół przyszłości. Mówiąc
krótko: całkowicie odmienny od tego, który znaliśmy przez dwa tysiące
lat.
Kiedy w 2021 roku pisaliśmy w PCh24.pl o zagrożeniach
wynikających z Synodu o Synodalności spadała na nas ostra krytyka.
Czarnowidztwo, sprowadzanie wspaniałej inicjatywy Franciszka do absurdu,
nieuprawniona transpolacja niemieckiej Drogi Synodalnej na całość
kościelnej synodalności, przesada, podejrzenia, duch osądu… Dominujące w
kościelnych mediach głosy kategorycznie odrzucały nasze zastrzeżenia,
przekonując swoich czytelników, słuchaczy i widzów, iż wszystko zmierza w
jak najlepszą stronę, a polscy katolicy powinni ochoczo włączyć się w
proces synodalny, nie bojąc się w ogóle o przyszłość. Emblematycznym
tego przejawem były wypowiedzi takich hierarchów jak Adrian Galbas [TUTAJ] czy Grzegorz Ryś, albo też Aleksandra Bańki, którego polscy biskupi wyznaczyli na świeckiego delegata ds. synodalnych [TUTAJ].
Rozwój wypadków pokazał jednak, iż krytyka formułowana w PCh24.pl
była całkowicie słuszna. Nie mogło być inaczej, bo w naszych tekstach i
innych materiałach [TUTAJ]
wychodziliśmy bynajmniej nie od własnych wyobrażeń – jak to czynili
zwolennicy synodalności, wypowiadający się na ten temat wyłącznie na
podstawie zasłyszanych haseł i swoich z nimi skojarzeń. Opieraliśmy się
na konkretnych synodalnych dokumentach oraz na wypowiedziach ludzi,
których papież Franciszek wyznaczył do kierowania procesem synodalnym; a
także tych, którzy w praktyce rozwijali już „synodalny” model działania
Kościoła. Korzystanie z tych ogólnodostępnych źródeł już na samym
początku pozwalało stwierdzić, iż synodalność będzie rozwijana
zasadniczo w jednym i tylko jednym kierunku: umożliwienia wprowadzania
do Kościoła katolickiego agendy progresywnej, którą wypracowali
europejscy liberałowie w latach 60. i 70. XX wieku.
Agenda, o której mowa, dotyczy bardzo szerokiego wachlarza tematów.
Nie owijając w bawełnę i skupiając się na twardych postulatach, chodzi o
takie sprawy jak:
– kapłaństwo kobiet; – akceptacja zachowań homoseksualnych; – akceptacja innych odrzucanych przez katolicką naukę moralną zachowań seksualnych; – zniesienie kategoryczności obowiązku przynależności do Kościoła katolickiego; – demokratyzacja sposobu podejmowania decyzji w Kościele ograniczająca zakres władzy biskupiej; – przyjęcie w Kościele zasadniczo pozytywnego stosunku do filozofii liberalno-relatywistycznej.
Taki program został zaprezentowany na Niderlandzkim Soborze
Duszpasterskim, który obradował w Holandii w latach 1966 – 1970, a
później na niemieckim Synodzie Würzburskim z lat 1970 – 1975. Był w
kolejnych latach podtrzymywany i rozwijany przez całą plejadę teologów, a
znajdywał swój wyraz w kościelnej działalności wielu biskupów i
kardynałów obdarzonych bardzo wysokim autorytetem w Kościele, by
wymienić tylko dwie najważniejsze figury – Carlo Marię Martiniego i
Waltera Kaspera.
W istocie nie chodziło nigdy o konkretne nazwiska, bo
reformistyczny program nie należał do żadnej konkretnej osoby czy choćby
grupy osób. Innymi słowy: agenda progresywna, o której mowa, nie była
dziełem żadnej organizacji ani sieci wpływu. Była wyrazem dużego prądu
intelektualnego i duchowego, który stawiał sobie zasadniczo jeden
konkretny cel: doprowadzić do głębokiego uzgodnienia pomiędzy nauką i
dyscypliną Kościoła katolickiego a poglądami i sposobem życia, jaki
przyniosła światu zachodniemu Rewolucja Francuska i ruchy
laicyzacyjno-demokratyczne, które ogarnęły cały ten świat później.
Wracam do procesu synodalnego. Nie chcę tu analizować żadnych
jego dokumentów, bo to w PCh24.pl zrobiłem już w wielu innych tekstach;
dotyczy to również najnowszego dokumentu, Instrumentum laboris ogłoszonego w lipcu tego roku i mającego stanowić punkt wyjścia dla obrad synodalnych w październiku [TUTAJ].
Pragnę zwrócić uwagę wyłącznie na jeden wiodący aspekt synodalności;
wiodący, to znaczy taki, do którego można tak naprawdę sprowadzić cały
ten proces. Chodzi o wprowadzenie do Kościoła zasady „jedności w
różnorodności”. To właśnie ta zasada ma być podstawą współistnienia
katolików na całym świecie w przyszłości, a do pewnego stopnia – w cenie
watykańskich ekspertów – już jest taką zasadą.
Na czym polega „jedność w różnorodności” najbardziej jasno i
otwarcie wyjaśnił bynajmniej nie katolicki, ale anglikański hierarcha,
tzw. prymas Anglii, Justin Welby z Canterbury. Welby jest przyjacielem
papieża Franciszka; objął zwierzchnictwo nad światową Wspólnotą
Anglikańską w tym samym roku, w którym Jorge Mario Bergoglio został
wybrany następcą św. Piotra. W ciągu 11 lat obaj przywódcy często się
spotykali, a ich ekumeniczna kooperacja osiągnęła poziomy
bezprecedensowe w historii Kościoła katolickiego po wystąpieniu Marcina
Lutra z 1517 roku i po ekskomunice Henryka VIII z 1533 roku. Najpierw w
roku 2023, a później po raz drugi w 2024, anglikanie sprawowali w
rzymskich katolickich kościołach swoją liturgię, przynajmniej w tym
drugim wypadku za pełną aprobatą samego Ojca Świętego. Tę współpracę
również opisywałem w jednym z tekstów na PCh24.pl [TUTAJ].
W tym miejscu jest dla nas najważniejsze to, iż pod kierunkiem Justina
Welby’ego również Wspólnota Anglikańska weszła na drogę „jedności w
różnorodności”, co Welby ogłosił w lutym roku 2023, przemawiając do
delegatów tejże Wspólnoty zebranych w Ghanie.
Całość jego przemówienia w języku angielskim jest dostępna w internecie i zachęcam każdego do jej lektury i analizy [TUTAJ]. Wyciągając jednak sedno z całego tego tekstu można powiedzieć, co następuje:
Welby chce nadać anglikanizmowi trwały charakter bardzo luźnej
federacji chrześcijańskiej, w której każda wspólnota lokalna przyjmuje
swoją własną interpretację doktryny i moralności, wychodząc od swojej
kultury i partykularnego doświadczenia, a całość Wspólnoty Anglikańskiej
ma być spajana wyłącznie przez kilka punktów brzegowych, takich jak
uznanie sakramentu chrztu czy prawdy o Wcieleniu Boga w Chrystusie
Jezusie; Welby nie wymaga choćby twardego uznania swojej własnej
jurysdykcji, chcąc zadowolić się zupełnie honorowym prymatem we
Wspólnocie.
Dokładnie ten sam scenariusz realizowany jest w Kościele
katolickim przez papieża Franciszka dzięki narzędzia synodalności.
Ostatnio zwrócili na to uwagę dwaj bardzo ważni duchowni, luksemburski
kardynał Jean-Claude Hollerich oraz włoski profesor teologii, ks.
Maurizio Chiodi.
Jean-Claude Hollerich pełni w Watykanie dwie bardzo
odpowiedzialne funkcje. Papież powołał go w 2023 roku do elitarnej Rady
Kardynałów, czyli grupy hierarchów doradzających Ojcu Świętemu w dziele
reformy Kościoła. Dwa lata wcześniej Hollerich został relatorem
generalnym Synodu o Synodalności, a więc człowiekiem odpowiedzialnym za
ostateczny kształt dokumentu synodalnego. Trzeba podkreślić, iż
Franciszek zdecydował się na powierzenie obu tych ról Hollerichowi w
sytuacji, w której Luksemburczyk bynajmniej nie ukrywa swoich poglądów:
jest przyjacielem niemieckiej Drogi Synodalnej, mówi pozytywnie o
kapłaństwie kobiet, chciałby liberalizacji celibatu, oczekuje zmiany
nauki Katechizmowej w kwestii homoseksualizmu. W rozmowie z jezuickim
magazynem „America” kardynał Hollerich powiedział:
Są uprawnione różnice. Zawsze postrzegaliśmy różnice jako
swoiste zagrożenie dla jedności Kościoła. Jakaś osoba w Afryce może mieć
całkowicie odmienne poczucie w jakiejś sprawie, niż jedna osoba w
Europie. Nie oznacza to jednak, iż on albo ona jest moim przeciwnikiem,
albo iż trzeba jego czy ją zwalczyć, żeby narzucić jej mój pogląd.
Wsłuchiwanie się w każdego człowieka oznacza, iż się do siebie zbliżamy,
a jednocześnie oznacza to, iż to, co nas różni, nie jest absolutne, iż
jest coś większego, co nas jednoczy, a Bóg jest zawsze większy od
ludzkiego serca i ludzkiego rozumowania. Myślę, iż synodalność jest
drogą, którą musi iść Kościół w celu zwalczenia polaryzacji. o ile
możemy spojrzeć na różnice nie jako na coś, co polaryzuje, ale jako na
coś, co przybliża nas do lepszego rozumienia tego, kim jest Bóg i jak
Bóg działa w świecie, to myślę, iż byłby to wielki zysk.
Kardynał podał później przykład różnych sposobów przyjmowania
Komunii świętej, ale rozmowa toczyła się w kontekście innych, jeszcze
głębszych różnic. Podstawowa dychotomia pomiędzy katolikami w Afryce a
częścią Europejczyków reprezentowaną przez Hollericha nie polega
bynajmniej na odmiennym stosunku do Eucharystii, ale moralności
seksualnej. Różnorodność podejścia, mająca ubogacać globalny katolicyzm,
miałaby zatem objąć choćby takie kwestie, jak ocena czynów
homoseksualnych – tego, na przykład, czy można błogosławić aktywne
seksualnie pary jednopłciowe. W Afryce się to odrzuca, w Luksemburgu –
akceptuje.
Na tym nie koniec, bo kardynał Hollerich mówił już zupełnie
otwarcie o kapłaństwie kobiet, wskazując, iż współczesny Kościół musi
dołożyć wszelkich możliwych starań, aby kobiety czuły się w nim
komfortowo; o ile kobiety uważają, iż są dyskryminowane przez
wykluczenie od święceń kapłańskich, to nad tą kwestią trzeba się
zastanowić, powiedział.
Jak można z tego wywnioskować, synodalność jako narzędzie
utwierdzania różnorodności w Kościele służy ostatecznie do tego, by w
niektórych częściach Kościoła katolicyzm pozostał taki, jak zawsze, a w
innych – by został przemodelowany zgodnie z wypunktowaną wcześniej
agendą reformistyczną. Luksemburczycy – czy szerzej, liberalni ludzie
Zachodu – będą mieć swoje własne podejście do homoseksualizmu czy roli
kobiet, a Afrykanie – swoje. Wszyscy uznają jednak, iż te różnice są bez
znaczenia, bo łączy ich „coś większego”, czyli jakieś „warunki
brzegowe” wspólne dla wszystkich katolików – tak samo, jak u anglikanów w
strategicznej wizji Justina Welby’ego.
Bardzo podobnie co kardynał Hollerich przyszłość Kościoła
synodalnego odmalował ks. Maurizio Chiodi. Jest kapłanem diecezji
Bergamo na północy Włoch. Zajmuje się bioetyką i teologią moralną. Jako
wykładowca i profesor jest od dziesięcioleci związany z Mediolanem, ale
za pontyfikatu Franciszka zaczął robić wielką karierę. W roku 2017
papież włączył go do Papieskiej Akademii Życia. W roku 2019 uczynił go z
kolei wykładowcą Papieskiego Instytutu Teologicznego Jana Pawła II w
Rzymie. W tym roku Chiodi został członkiem jednej z 10 Komisji
Synodalnych, które mają wypracować konkretny program reformy Kościoła
jako owoc procesu synodalnego. W rozmowie z portalem Katholisch.de ks.
prof. Chiodi stwierdził:
Celem naszej grupy jest przedstawienie kryteriów, to znaczy
metody, pewnego stylu i sposobu, jak radzić sobie z kontrowersyjnymi
pytaniami i tematami. […] Sądzę, iż w obliczu współczesnych problemów
nie możemy postępować tak, iż z abstrakcyjnych zasad wyprowadzamy tak
zwane «rozwiązania». Powinniśmy zawsze wychodzić od doświadczenia, od
konkretnej historii człowieka, oczywiście bez zapominania o pytaniu o
uniwersalne dobro, które jest obecne w każdej sytuacji. Dopiero na
koniec tego procesu jesteśmy w stanie rozpoznać to dobro, które jest
konkretnie możliwe.
W tych słowach znajduje się program teologii kontekstualnej,
zależnej od konkretu życia i odmiennych okoliczności. To w pełni
kompatybilne z geograficznym i kulturowym programem różnorodności
doktrynalnej i moralnej: ludzie we Włoszech mają inne doświadczenie
życiowe niż ludzie w Nigerii, co wynika z odmiennego kontekstu
kulturowego. Ks. Maurizio Chiodi zwrócił uwagę, iż jego wizja
teologiczna może zostać zastosowana do konkretnych problemów. W
wywiadzie była mowa o trzech: diakonacie kobiet, antykoncepcji oraz
homoseksualizmie. Najwięcej miejsca poświęcono trzeciemu z tych tematów,
a ks. Chiodi otwarcie optował za odrzuceniem aktualnego podejścia do
tej skłonności jako już „niezrozumiałego”, na rzecz uznania „konkretu
życia” homoseksualistów. Po raz kolejny widzimy zatem, iż cała sprawa
sprowadza się do wypracowania zgody na to, by Kościół w liberalnych
częściach Zachodu mógł odchodzić od wcześniejszej nauki i moralności,
uzgadniając swoją naukę i dyscyplinę z kulturą naszych czasów.
Do tego właśnie ma służyć synodalność. Wielki proces przemiany
Kościoła jest zupełnie jawnie przedstawiany przez ludzi, którzy go
prowadzą i kształtują, jako droga do relatywizacji prawd wiary i
moralności. Czym ma się to skończyć, nie muszę mówić Czytelnikowi, bo
każdy widzi, jak wygląda współczesność: synodalność jest po prostu
sposobem na to, by usunąć rozdźwięk między Kościołem a rzeczywistością
liberalnego zachodniego świata. Hollerich i Chiodi nie pozostawiają co
do tego żadnych wątpliwości. Jest niestety dokładnie tak, jak pisaliśmy
już w roku 2021: Synod o Synodalności to narzędzie dalszej głębokiej
destrukcji kościelnej nauki i próba pogrążenia nas w lokalnych,
neo-pogańskich tożsamościach, zamiast kształtowania wszystkich katolików
podług uniwersalnego wzorca moralnego, opartego o naturę i Ewangelię.