Ma uczyć przyszłych adeptów teologii, iż świat nie jest czarno-biały, a rzeczywistość nie daje się zawsze opisać zero-jedynkowo.
Wykład wygłoszony 23 października 2025 roku na inauguracji roku akademickiego Arcybiskupiego Seminarium Duchownego w Poznaniu i Wydziału Teologicznego UAM. Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji Więź.pl.
Dziękuję Księdzu Rektorowi Janowi Frąckowiakowi nie tylko za zaproszenie, ale również za odważną zachętę, żeby wykład był na temat, który nie należy jakoś ściśle do moich zainteresowań naukowych – na pewno jednak mieści się w kręgu zainteresowań wszystkich, którzy mają jakoś do czynienia z przygotowaniem do kapłaństwa, a zwłaszcza w tym roku, kiedy od Wielkanocy żyjemy, próbując mierzyć się z dziedzictwem pozostawionym nam przez papieża Franciszka.
Papież i powieści
Elementem tego dziedzictwa jest rok jubileuszowy, wyznaczony oczywiście przede wszystkim przez kalendarz, ale to papież ogłosił jego hasło i wskazał nam główne kierunki refleksji na ten czas. Równocześnie jednak opublikował w zeszłym roku dwa piękne dokumenty, o bardzo osobistym charakterze, które w Polsce przeszły jednak (tak zresztą jak wiele innych ważnych wypowiedzi Franciszka) bez większego echa.
Warto je więc przypomnieć w tym miejscu – zwłaszcza, iż dotyczą w dużej mierze przygotowania do kapłaństwa i studiów teologicznych, stanowią w jakiś sposób testament papieża dotyczący tych spraw. Można je streścić tak: pisał w nich, iż to przygotowanie i te studia nie mogą się ograniczyć do wąsko rozumianej teologii. Chodzi mi tu oczywiście o „List o odnowie studium historii Kościoła” z 21 listopada zeszłego roku i nieco wcześniejszy „List o roli literatury w formacji” z 17 lipca tego samego roku.
WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram
Dla kogoś, kto choć trochę śledził nauczanie Franciszka, treści i motywy pojawiające się w tych dokumentach nie są zaskakujące. Już wcześniej wielokrotnie odwoływał się w swoim nauczaniu i wywiadach do różnych powieści. Powtarzał, jak ważna była dla niego kilkukrotna lektura powieści Manzoniego „Narzeczeni” (można ją pod wieloma względami – czasu powstania, czasu akcji, znaczenia dla kultury swojego kraju – porównać do trylogii Sienkiewicza), to stamtąd też wziął ideę określenia Kościoła jako „szpitala polowego”. Franciszek niewątpliwie był też pierwszym papieżem, który w swoim kazaniu odwoływał się do „Władcy Pierścieni” Tolkiena (i to zarówno jako biskup Rzymu, jak i arcybiskup Buenos Aires).
Oczywiście Franciszek, publicznie przyznający się do swoich powieściowych lektur, nie stanowił wyjątku wśród wielkich ludzi Kościoła ostatnich stu lat. Św. Jan Paweł II opowiadał, iż gdy w 1981 roku lekarze kazali mu podczas rekonwalescencji po zamachu czytać coś „lżejszego”, towarzyszyło mu „Quo vadis” Henryka Sienkiewicza i „Kurier z Warszawy” Jana Nowaka-Jeziorańskiego. Z kolei bł. Stefan Wyszyński wspominał, iż idea złożenia ślubów jasnogórskich przyszła mu do głowy przy lekturze „Potopu” podczas odosobnienia w Komańczy.
Przytoczone przykłady są niekontrowersyjne – dotyczą pozycji, które albo zawierają otwarcie elementy przesłania chrześcijańskiego (jak „Narzeczeni” i „Quo vadis”), albo łatwo wskazać, iż swoją ogólną wymową reprezentują chrześcijańską wizję świata (jak „Władca Pierścieni”). To ostatnie stwierdzenie czasem budzi kontrowersję, niektórzy zarzucają wręcz chrześcijańskim apologetom „przywłaszczanie” sobie Tolkiena i „chrystianizowanie” Śródziemia na siłę.
- Rafał Marceli Blüth
Conradiana
Jak starałem się jednak pokazać w mojej „Teologii Tolkiena”, taka interpretacja jest w pełni uprawniona i poparta stwierdzeniami samego autora, który w jednym ze swoich listów stwierdził, iż „«Władca Pierścieni» jest zasadniczo dziełem religijnym i katolickim; początkowo niezamierzenie, ale w poprawkach świadomie”. Potwierdzenie przychodzi tu zresztą z drugiej strony: przez narastającą krytykę dzieła Tolkiena ze strony środowisk progresywnych, oskarżających je o propagowanie konserwatywnego światopoglądu.
Z tym osądem trudno się nie zgodzić, choć warto zauważyć, iż jak to często bywa, sztuka idzie na opak ustalonym liniom sporów światopoglądowych i konserwatyzm Tolkiena ma wybitnie „zielony”, antyindustrialny charakter (najwyraźniej widać to w końcowych rozdziałach powieści, opisujących powrót hobbitów do zdewastowanego Shire).
Nie tylko Lewis
Co istotne, w przypadku Tolkiena jego poglądy były w harmonii z życiem osobistym, jego życie rodzinne i przeżywanie wiary można uznać za przykładne. Podobnie też zresztą było ze wspominanym powyżej Sienkiewiczem, którego patriotyzmu i katolicyzmu też raczej nie można było kwestionować.
Gdy przeglądamy list Franciszka, robi się jednak ciekawie, gdyż pośród literatów pojawiających się w tekście i przypisach mamy nie tylko T.S. Eliota i C.S. Lewisa, których do podanych wyżej kategorii można by zakwalifikować (choć zaznaczmy, iż nie byli rzymskimi katolikami), ale i szereg postaci, którym nie tylko z rzymskim katolicyzmem, ale i z szeroko pojętym chrześcijaństwem, niekoniecznie było po drodze: Jorge Louis Borges, Federico Garcia Lorca, Marcel Proust, Jean Cocteau, Paul Celan.
Jaki jest do tego klucz? Myślę, iż bardzo prosty, najzwyczajniej w świecie Franciszek odwołuje się do tych autorów, których sam czytał (przy okazji zadając kłam propagowanemu przez niektórych obrazowi niewykształconego gauczo z pampy nie mającego pojęcia o współczesnym świecie Zachodu). Po co jednak przytacza swoje (niekoniecznie „pobożne”) lektury i zachęca do nich innych, a zwłaszcza kleryków?
Historie, które znamy, opowiadane na nowo nie dają nam nowych informacji, ale przynoszą pocieszenie i nadzieję
Ks. Stanisław Adamiak
Odpowiedź można znaleźć w punkcie 40. listu:
Spojrzenie literatury uczy czytelnika decentralizacji, poczucia granic, rezygnacji z poznawczego i krytycznego panowania nad doświadczeniem, uczy go ubóstwa, które jest źródłem niezwykłego bogactwa. Uznając bezużyteczność, a być może choćby niemożliwość zredukowania tajemnicy świata i człowieka do antynomicznej biegunowości prawda/fałsz czy słuszność/prawo, czytelnik przyjmuje obowiązek osądu nie jako narzędzie dominacji, ale jako dążenie do nieustannego słuchania i jako gotowość do postawienia na szali tego niezwykłego bogactwa historii, wynikającego z obecności Ducha, który dany jest także jako Łaska, to znaczy jako nieprzewidywalne i niezrozumiałe wydarzenie, które nie zależy od ludzkiego działania, ale na nowo definiuje człowieka jako nadzieję zbawienia.
Innymi słowy: literatura ma uczyć przyszłych adeptów teologii, iż świat nie jest czarno-biały, a rzeczywistość nie daje się zawsze opisać zero-jedynkowo. Rozumiem, iż może być wyzwaniem dla tradycyjnej scholastyki, ale o to właśnie Franciszkowi chodziło. W tym celu literatura nie musi zamykać się w ramach wyznaniowych, nie musi być konfesyjna, „katolicka”.
Lektury nie tylko „chrześcijańskie”
Akurat spór na ten temat Kościół przeżył w pierwszych wiekach. Z jednej strony radykalizm Tertuliana, który pytał się, „co mają wspólnego Ateny z Jerozolimą”, czyli kultura świata klasycznego z dziedzictwem Biblii – innymi słowy, czy chrześcijaninowi w ogóle wolno czytać książki, które nie są chrześcijańskie. Trzeba tu przy okazji zauważyć, iż radykalizm Tertuliana był tak wielki i bezkompromisowy, iż ostatecznie wyprowadził go z Kościoła – natomiast odpowiedzi udzielił mu prawie dwieście lat później jeden z największych Ojców Kościoła, Bazyli Wielki, tworząc cytowaną przez Franciszka „Mowę do młodzieńców o pożytkach z czytania ksiąg pogańskich”.
A takie dzieła przecież poznajemy jako „młodzieńcy”, a choćby dzieci: nie tylko przesiąknięte chrześcijaństwem powieści Dostojewskiego, ale i przesiąknięte jego brakiem dzieła Camusa; nie tylko pobożne pieśni Kochanowskiego, ale i dalekie od ortodoksji poezje Mickiewicza i Słowackiego; nie tylko kryptochrześcijański świat Narnii, ale i konstrukcje fantastyczne, które świadomie chrześcijańską wizję odrzucają (zupełnie nie chodzi mi tu o powieści J.K Rowling, w których ja tego odrzucenia nie widzę – pomimo „magicznego” sztafażu świat wartości, zwłaszcza dotyczących życia rodzinnego, ale i ideałów przyjaźni i poświęcenia, jest tam chrześcijaństwu bardzo bliski – ale na przykład Philipa Pullmana, po części też Ursuli K. Le Guin).
Być może to właśnie te wczesne lektury najbardziej kształtują nasz światopogląd. Jak ktoś mądry powiedział: o tym, jakie kazania i w jaki sposób będzie głosił przyszły ksiądz, decyduje polonistka w liceum, potem w seminarium można tylko dokonać małych korekt (i dodać ładunek wiedzy biblijnej i teologicznej). Żeby homilie były dobre, nie mogą przecież bujać w obłokach, oderwane zupełnie od realiów naszego istnienia. Młody kleryk i kapłan sam ma z reguły niewielkie doświadczenie życiowe. Skąd więc je ma czerpać? Franciszek odpowiada:
Literatura jest jak laboratorium fotograficzne, w którym obrazy życia mogą być przetwarzane tak, aby ujawniały swoje kontury i niuanse. Do tego zatem „służy” literatura: do „wywoływania obrazów życia”, do zadawania nam pytań o jego znaczenie. Służy, krótko mówiąc, do skutecznego doświadczania życia. (…) Literatura staje się wówczas siłownią, w której można wyćwiczyć umiejętność patrzenia w poszukiwaniu i odkrywaniu prawdy o ludziach i sytuacjach jako tajemnicy.
„Zwierciadło” oddające sprawiedliwość światu
Nie da się dobrze głosić Ewangelii, ignorując świat. Tymczasem to literatura służy temu, by „oddać sprawiedliwość widzialnemu światu”, jak napisał Joseph Conrad we wstępie do „Murzyna z załogi Narcyza”. Franciszek w swoim liście najwięcej pisze właśnie o tej roli literatury, którą tu omawialiśmy – o roli „zwierciadła” oddającego sprawiedliwość światu.
W jednym z wywiadów wiosną 2020 roku, gdy Włochy były szczególnie ciężko dotknięte pandemią, wspominał, iż sięgnął w tamtym czasie ponownie po „Narzeczonych” – przecież nie po to, by się dowiedzieć o metodach zwalczania wirusów. prawdopodobnie także po to, by porównać postawy ludzi i Kościoła wobec takiego niebezpieczeństwa kiedyś i dziś, ale myślę, iż główny cel miał inny: historie, które znamy, opowiadane na nowo nie dają nam nowych informacji, ale przynoszą pocieszenie i nadzieję. Czyni to przecież Kościół w liturgii, cały czas powracając do tych samych tekstów. Jak to działa, pokazuje nam też sama literatura – tu sięgnę już do tego, co mi jest osobiście bliskie, czyli do Tolkiena.
- ks. Stanisław Adamiak
Zawsze jest Wyjście
Pod koniec „Dwóch wież”, kiedy znajdujemy się niemal dosłownie w najciemniejszym punkcie całej wędrówki – już za doliną Morgul, na schodach Cirith Ungol – Frodo i Sam próbują dodać sobie otuchy, przekonując się nawzajem, iż „jeszcze nie jest tak źle”. Ten moment mógłby sugerować, iż hobbici mają w sobie coś z Polaków – ich rozmowa przypomina mądrości pana Zagłoby: „nie w takich opresjach bywaliśmy, a jak nie my, to nasi przodkowie”.
Zaczynają wtedy wspominać dawne opowieści z Pierwszej Ery, szczególnie historię Berena i Lúthien. Beren i Lúthien w pewnym sensie zeszli do piekieł, by wyrwać szczególne klejnoty (Silmarile) z korony samego Szatana – i udało im się to. W tym momencie Sam nagle uświadamia sobie, iż w światełku Galadrieli, które Frodo otrzymał, tkwi przecież odbicie blasku Silmarila – a więc także oni są częścią tej wielkiej opowieści – nie powinni więc tracić nadziei.
Bohaterów Tolkiena koiły więc stare opowieści z ich świata, nas mogą koić powieści Tolkiena, ale dla wszystkich może być to coś innego. Co więcej, ten antydepresyjny literacki pakiet ratunkowy niekoniecznie musi być prostą historią z happy endem. Tego uczyły choćby dawne baśni („Kim by był niepojęty człowiek / Bez braci Grimm prawdy okrutnej?” – śpiewał Jacek Kaczmarski), ale i dziś książki dla dzieci nie muszą być przecież wyłącznie prostymi i radosnymi historiami. Na przykład ja sam ze wszystkich książek Astrid Lindgren najlepiej pamiętam „Braci Lwie Serce” – dziś chyba opatrzono by tę powieść masą ostrzeżeń o tym, iż jej zawartość niesie z sobą treści traumatyczne; a przecież tamten wymyślony przez szwedzką pisarkę fantastyczny świat właśnie „oddawał sprawiedliwość” naszemu widzialnemu światu, z towarzyszącymi mu bólem i cierpieniem, ale i nadzieją.
Nie jest też prostą i radosną opowieścią „Władca Pierścieni”. Czasem pytam uczniów, o czym adekwatnie jest ta powieść? Bardzo nieoczywistej odpowiedzi udzielił sam Tolkien, pisząc, iż konflikt w jego dziele toczy się „wokół kwestii Boga i Jego wyłącznego prawa do boskiej czci”. Osobiście uważam, iż bardzo trudno dojść do tego wniosku bez lektury „Silmarillionu”, ale nie trzeba żadnej uprzedniej wiedzy, by stwierdzić, iż „Władca Pierścieni” to opowieść o przyjaźni, o wolności i o poświęceniu – już samo to wystarczyłoby pewnie, by określić go jako dzieło chrześcijańskie. To jednak także w dużej mierze książka o stracie, ofierze i przemijaniu – widać to zwłaszcza w wątku elfów, dla których adekwatnie nie ma możliwości, by ta cała historia zakończyła się szczęśliwie.
Musi być jakiś koniec
Pod koniec „Władcy Pierścieni” jeden bohater musi tłumaczyć drugiemu, iż „nie wszystkie łzy są złe”. Dzieje się to jednak na końcu – i to jest jedna z wielu zalet tego dzieła, iż musi w nich ten koniec być. Większość wielkich eposów i powieści opowiada jakąś historię od jednego punktu do drugiego i tak łączy się z chrześcijańską, linearną wizją czasu, który płynie od Stworzenia, przez Wcielenie i Odkupienie (którego kolejne okrągłe rocznice wspominamy w latach jubileuszowych), po nieuchronny koniec, na który czekamy z obawą, ale i nadzieją.
To kolejna przewaga świata powieści nad dzisiejszą kulturą seriali, które nie tylko iż często promują moralność i ideały życiowe zasadniczo rozbieżne z chrześcijaństwem, ale też, jak zauważył w jednym z wywiadów Krzysztof Zanussi, odbiegają od wizji chrześcijańskiej przez swój nieokreślony w czasie charakter, przez narrację toczącą się bez początku i końca:
Sama idea serialu przekreśla to, co dla mnie jest istotne w filmie i co konstytuuje tożsamość europejską – mianowicie dramat grecki, który ma określoną strukturę. Jest początek, kulminacja i rozwiązanie. Serial otwiera możliwość wprowadzania wielu wątków, z których każdy jest równie ważny, a to wprowadza chaos. Tak przynajmniej wyglądają seriale, które ciągną się w nieskończoność.
Można tu dodać, iż z jednej strony ciągną się w nieskończoność, z drugiej – „tiktokizują się”, zamieniają w ciąg krótkich scenek, przeznaczonych głównie do oglądania na serwisach społecznościowych. W efekcie młodzież – a może wszyscy? – częściej spędzają półtorej godziny oglądając kolejne dwuminutowe filmiki niż oglądając w tym czasie jeden film – z początkiem, kulminacją i rozwiązaniem, o których mówił Zanussi.
Rozwiązaniem, które czasem będzie tolkienowską „eukatastrofą”, wypełnieniem się nadziei „wbrew nadziei”, z ogromnym kosztem, który ktoś poniesie – ale czy o czym innym mówią Ewangelie?
Miejmy nadzieję
Ostatnie lata to czas niepokoju i obaw dla seminariów duchownych i wydziałów teologicznych. Liczba kandydatów do kapłaństwa spada z roku na rok. Szuka się przyczyn na zewnątrz i wewnątrz, ale wiara każe na to wszystko patrzeć z nadzieją. Z nadzieją też patrzy się chyba z całej Polski na ten Wydział i to seminarium – archidiecezjalne, ale goszczące inne diecezje i współpracujące z kilkoma zgromadzeniami zakonnymi, które pokazuje, jak można odpowiadać na współczesne wyzwania i przygotowywać kleryków do kapłaństwa z zachowaniem wszystkich wymagań Stolicy Apostolskich i przepisów prawa państwowego.
Oczywiście, do różnych zmian potrzeba cierpliwości i wytrwałości, ale to kolejna rzecz, której uczy czytanie powieści. Ostatni raz przywołam tu Franciszka:
Z pragmatycznego punktu widzenia wielu naukowców twierdzi, iż nawyk czytania ma wiele pozytywnych skutków w życiu człowieka: pomaga mu zdobyć szersze słownictwo, a w konsekwencji rozwijać różne aspekty jego inteligencji. Stymuluje również wyobraźnię i kreatywność. Jednocześnie pozwala ludziom nauczyć się wyrażać swoje wypowiedzi w bogatszy sposób. Poprawia również zdolność koncentracji, zmniejsza poziom ubytków funkcji poznawczych oraz łagodzi stres i niepokój.
W skrócie i trochę żartem: może czasem lepsza dobra powieść niż terapia? W innych miejscach papież Franciszek powtarzał, by mieć marzenia i za nimi podążać. Zakończę więc fragmentem wiersza naszego poety:
Miejmy nadzieję!… nie tę lichą, marną,
Co rdzeń zmurszały w lichy kwiat ubiera,
Lecz tę niezłomną, która tkwi jako ziarno
Przyszłych poświęceń w duszy bohatera. (…)
Miejmy odwagę!… nie tę jednodniową,
Co w rozpaczliwem przedsięwzięciu pryska,
Lecz tę, co wiecznie z podniesioną głową
Nie da się zepchnąć z swego stanowiska.
Miejmy odwagę!… nie tę tchnącą szałem,
Która na oślep leci bez oręża,
Lecz tę, co sama niezdobytym wałem
Przeciwne losy stałością zwycięża. (…)
Lecz nie przestajmy czcić świętości swoje,
I przechowywać ideałów czystość:
Do nas należy dać im moc i zbroję,
By z kraju marzeń przeszły w rzeczywistość.
Adam Asnyk, „Miejmy nadzieję!”
Przeczytaj również: Kaznodzieje-złodzieje w czasach sztucznej inteligencji

1 godzina temu


_La_distruzione_del_tempio_di_Gerusalemme_-Francesco_Hayez_-_gallerie_Accademia_Venice_20251115231943.webp)




![Rozpoczął się Jarmark Świąteczny w Poznaniu [GALERIA]](https://misyjne.pl/wp-content/uploads/2025/11/mid-25b15516.jpg)







