Strategia demokracji walczącej upadła. Pozostaje zadanie przechowania konkretnej idei konstytucyjności, by rzeczywistość kryzysu wymiaru sprawiedliwości – po latach jego normalizacji – móc odtworzyć.
Obszerną analizę prof. Michała Królikowskiego dotyczącą sytuacji kryzysu wymiaru sprawiedliwości opublikowaliśmy w 4 częściach w październiku 2024 r. Tekst ten do niej się odnosi
Jeżeli o preferencjach wyborczych decyduje to, co dla konkretnego człowieka jest ważne, z pewnością duża grupa osób zaangażowanych w funkcjonowanie wymiaru sprawiedliwości wypatrywała zmiany wpływów środowiska politycznego w miejscu, w którym kończy się proces legislacyjny – w Pałacu Prezydenckim. Prace ustawodawcze trwające w ministerstwie sprawiedliwości – mające zreformować prokuraturę, uzdrowić sądy i odwrócić szaleństwo populistycznego prawa karnego – były, szczerze mówiąc, przez ostatnie miesiące raczej niemrawe.
Zakładano, jak rozumiem, iż potrzebny jest prezydent, który podpisze ustawy nowelizujące. Pozostałym działaniom też nie towarzyszył nadmierny dynamizm, może poza zmianą kierownictwa prokuratury krajowej. Wróciły jednak niektóre dobre standardy dialogu z sędziami oraz większy szacunek dla zasad wykonywania przez nich zawodu. Koszt stał się oczywisty, a było nim wydłużenie procesów decyzyjnych i dobrowolne ograniczenie możliwości władczego oddziaływania przez politycznych decydentów.
Zawiedzione nadzieje
Niezależnie od tego, jak dobre samopoczucie publicznie reprezentowało w ostatnim czasie kierownictwo resortu sprawiedliwości, nie jest tajemnicą, iż z każdym miesiącem wśród obrońców liberalnej tradycji demokratycznego państwa prawa i wyjściowego zamysłu konstytucyjnego postępowało rozczarowanie i niepokój. Nadzieję na urzeczywistnienie powrotu poprzedniego ładu konstytucyjnego, nadzieję na sprawczość samego ministra sprawiedliwości Adama Bodnara, choćby za cenę stosowania rozwiązań nadzwyczajnych, zastąpiło słabnące z czasem wyczekiwanie na jakikolwiek konkret.
Przedstawienie po blisko półtora roku dwóch konkurujących koncepcji rozwiązania węzłowych problemów wymiaru sprawiedliwości, z których jedna zakładała procesy naprawcze przez najbliższą dekadę w warunkach braku zagrożenia dla nich, raziło nieadekwatnością czasu i miejsca. Okazało się, iż pomysły dopiero są w drodze, a nie, iż są gotowe do realizacji, iż wymagają co najmniej zmian ustawodawczych, a towarzyszące im zmiany kadrowe postępują stopniowo i dość ostrożnie. o ile już decyzyjność się w końcu gdzieś pojawiła, przynosiła zdumienie. choćby teraz główna lista sukcesów ministra sprawiedliwości, prezentowana przez niego samego, obejmuje wszczęte postępowania przygotowawcze i uchylone immunitety rządzącym poprzednio.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram
Przykładowo przybrała postać ogłoszonej nagle, ze złamaniem dotychczasowych zasad dialogu, zmiany koncepcyjnej projektów, która pojawiła się niespodziewanie na stronie internetowej resortu tuż po pierwszej turze wyborów, a dotyczyła statusu izb Sądu Najwyższego. Ale dlaczego właśnie wtedy, z jakich powodów? Nie wiadomo.
Trudno to wszystko traktować jako obraz konsekwentnej realizacji konkretnego projektu reform. Nie chodzi mi o krytykę samego Adama Bodnara – nie mam pojęcia, co mi samemu mogłoby się udać w jego sytuacji. Nabyte doświadczenie każe mi sądzić, iż rzeczywistość widziana z gabinetu ministra sprawiedliwości jest bardziej zniuansowana i skomplikowana, naznaczona osobistą odpowiedzialnością za podejmowane decyzje oraz ograniczeniami wynikającymi z braku własnej pozycji politycznej. Prawdą jest jednak też, iż zapowiedzi i dobrowolnie formułowane zobowiązania zarówno samego ministra, jak i premiera w obszarze reform wymiaru sprawiedliwości były bardzo hojne.
Przez chwilę optyka na zdecydowaną, dynamiczną postawę powróciła wraz z użyciem przez prezesa rady ministrów określenia „demokracji walczącej”, a zatem powołania się na możliwość stosowania szczególnych środków przywracania ładu demokratycznego w okresach transformacji. Pojęcie to doskonale oddaje potrzeby, pilność i możliwości, jakie przynoszą warunki zmiany ustrojowej, a z taką mieliśmy mieć do czynienia wraz ze zmianą władzy półtora roku temu – podobnie jak tej właśnie rangi reforma w istocie nastąpiła przed poprzedzającą ją dekadę (pisałem o tym w cyklu: „Waleczność demokracji walczącej”).
W poniedziałek powyborczy od Jarosława Kaczyńskiego usłyszeliśmy, iż wynik wyborów prezydenckich to „klęska demokracji walczącej”, zaś od Donalda Tuska, iż walka w demokracji nigdy się nie kończy. Obaj mają rację. Tylko iż pierwsze jest faktem, a drugie mglistą, mądrościową wypowiedzią.
Wizja praworządności
Po zwycięstwie Karola Nawrockiego czeka nas perspektywa – łącznie niemal piętnastoletniego – trwania w Pałacu Prezydenckim przekonania o tym, iż deformacja w funkcjonowaniu Krajowej Rady Sądownictwa, Sądu Najwyższego, sądów powszechnych, Naczelnego Sądu Administracyjnego i Trybunału Konstytucyjnego była reformą, i to reformą pożądaną. Taki czas w sprawach publicznych to epoka.
Przypomnijmy, iż owa reforma doprowadziła do politycznej zależności składu Krajowej Rady Sądownictwa, a więc organu powołującego i awansującego sędziów, w konsekwencji zaś do kwestionowanego statusu sędziów Sądu Najwyższego i pozostałych sędziów, którzy wzięli udział w procedurze przed tak ukształtowaną Radą. Skutkowała ona również utratą autorytetu orzeczniczego Trybunału Konstytucyjnego, w tym jego jednoznacznym mariażem z konkretnym środowiskiem politycznym, dominującym nad rozumnością prawniczą, ustrojową i aksjologiczną, którą powinien kierować się ten organ.
W większości wypadków nie była to reforma procedur, nie zwiększyła kompetencji osób orzekających, sprawności postępowania. Była to zwykła zmiana kadrowa, wynikająca z braku zaufania do dotychczasowych orzeczników i kultury odczytywania wartości demokracji, może również ze zwykłych ambicji, kalkulacji czy szacowania wpływu.
Nie pojawili się masowo dzięki niej ludzie lepsi, mądrzejsi, bardziej kompetentni, nie pojawiły się nowe, lepsze standardy. Przyszli ludzie w większym stopniu zależni od rozstrzygnięć ówczesnej władzy politycznej, jakościowo różni – lepsi, gorsi, nieco inaczej myślący – i ze względu na okoliczności powołania zakwestionowani przez dotychczasowych jako z gruntu niezdolni do poręczenia pewności odpowiedniej niezależności i niezawisłości.

- Magdalena Bajer
Obrońcy. O niszczeniu praworządności
W konsekwencji sądy w wielu wypadkach nie dają dziś stronom gwarancji tego, iż będą bezstronne. Sąd konstytucyjny nie spełnia swojej ustrojowej funkcji równoważenia dowolności legislacyjnej wzorcami rzeczywistej kontroli konstytucyjności ustaw, a sądy europejskie odmawiają choćby samego statusu sędziów osobom zasiadającym w Sądzie Najwyższym.
To rzeczywistość kryzysu konstytucyjnego, który wpisał się na trwałe w krajobraz polskiego wymiaru sprawiedliwości. Nie sposób też nie odnotować, iż – jak pisałem w cyklu „Waleczność demokracji walczącej” – obrona liberalnej kultury praworządności, demokratycznego państwa prawa wywodzonego z uznanych w niej wartości, ma swoich bohaterów oraz wielu obrońców. Tylko dzięki nim mamy jeszcze o co zabiegać. Dzięki nim wartość i postulatywność określonej wizji praworządności nie została utracona.
Projekt jej przywrócenia, także jako zobowiązanie wobec instytucji i sądów europejskich, był jednym ze sztandarowych idei środowiska tzw. Koalicji 15 października. Dlatego też trudno nie zauważyć, iż w poniedziałkowym orędziu premiera, wśród głównym zamierzeń i celów rządu, formułowanych ofensywnie w nowej rzeczywistości politycznej, wątek przywrócenia praworządności już się nie pojawił, a w takich sprawach nie ma przecież przypadków. Zastąpiły je populistyczne, nic niewnoszące zapowiedzi walki z przestępcami.
Kontekst strategii „demokracji walczącej”
System prawny jest środowiskiem szczególnym. Kluczową rolę odgrywa w nim to, iż funkcjonujemy w pewnej kulturze rozstrzygnięć, ważności modeli argumentacji, zgody na związanie konkretnymi wartościami. Jako prawnicy jesteśmy od tego, by porządkować świat według norm postępowania, by wprowadzać do naszego życia czytelne zasady, rozstrzygać wiążąco o tym, co jest legalne, a co bezprawne, rozwiązywać konflikty, chronić dobra społeczne. Jesteśmy strażnikami również rzeczy niepopularnych, ale decydujących o konkretnej kulturze aksjologicznej społeczeństwa.
W demokracji liberalnej, tej, którą ufundowała nam Konstytucja z 1997 r., nieco w personalistycznej czy humanistycznej odpowiedzi na wcześniejsze doświadczenie, do takich mniej popularnych spraw będą należeć rozwiązania ustrojowe, które ograniczają możliwość wpływania na sądy. Czynią to zresztą świadomie, by demokracja nie zamieniła się w autorytaryzm.
Mechanika systemu prawnego działa sprawnie dopiero wtedy, o ile mamy zgodę co do spraw najważniejszych, uznajemy konwencję konkretnych rozumowań prawniczych. Wszystko rozsypuje się, gdy funkcjonują w nim dwie narracje dotyczące spraw fundamentalnych. Tracimy wtedy zdolność do gwarantowania bezpieczeństwa prawnego, do tego, iż rozstrzygnięcia sądu będą uważane za wiążące i ostateczne. Wszystko jest wynikiem wpływu, władzy i arbitralności.
Do kategorii tych spraw należy właśnie odrębność władzy sądowniczej, jej samodzielność i separacja od rządzących. Może brzmi to odlegle, może trudno przetłumaczyć to na język bardziej zrozumiały, szerzej dostępny. Zabawne jednak, iż każdy, którego sprawa nagle trafia do sądu, zaczyna mówić o jej „ustawieniu”, o konieczności sprawdzenia, czy sędzia nie jest „ziobrowy” albo „justicjowy”, czy wynik losowania sędziego było rzeczywiście przypadkowy itd. Tak jest z wyczuciem spraw prawnych, iż stają się sprawą życia lub „niemal” śmierci, gdy dotkną nas bezpośrednio.

Rozpad wspólnoty, z którym mamy do czynienia, zakwestionował cały projekt ustrojowy z końca lat 90. zeszłego stulecia – inkluzywny, jednoczący, komunitarny
Michał Królikowski
Czy chcielibyśmy, by naszą sprawę sądził sędzia, którego ukochaną córkę w podły sposób rzucił właśnie nasz syn? A co, o ile szliśmy w obronie projektu praworządności, a sądzić będzie ten, który jest beneficjentem oprotestowanego przez nas układu? Oczywiście, ten człowiek może być bezstronny w sumieniu, może być w tym niezłomny, tylko iż na zewnątrz zawsze pozostanie wątpliwość, czy uwikłanie w spór dotyczący legalności jego powołania nie miało wpływu na rozstrzygnięcie. Przykładowo o tym, iż prokuratorem krajowym przez cały czas jest Dariusz Barski orzekł przecież Sąd Najwyższy w składzie tzw. neo-sędziów, a więc tych, którzy mieliby utracić swój status przy realizacji planów obecnego prokuratora generalnego. Przecież to absurd, a nie wymiar sprawiedliwości realizowany przez niezależny sąd i niezawisłych sędziów.
„Demokracja walcząca” jest lub była projektem rozliczenia sprawców deformacji wymiaru sprawiedliwości, przywrócenia adekwatnego statusu sędziom, odsunięcia od kluczowych decyzji osób skompromitowanych ustępstwami, na które poszli. Wszystko to dla zwycięstwa idei demokratycznego państwa prawa o określonej treści, dla powrotu – oczywiście niedoskonałego – ładu wymiaru sprawiedliwości, dla tego, by prawo mogło spełniać swój cel: wspierać sprawiedliwość i bezpieczeństwo codziennych decyzji. Mówimy o strategii systemowej, o przebudowie narracji, restytucji porządku, przywróceniu aksjologii adekwatnej roli.
Upadek
Postawmy pytanie: co dla tych planów oznacza strategiczne – nie mam co do tego wątpliwości – zwycięstwo Jarosława Kaczyńskiego? Horyzont problemów, podobnie jak projekcje przyszłości, jest wielowariantowy. Niemniej parę zjawisk daje się wyraźnie dostrzec, można pokusić się o jakąś pewność diagnozy. Wszystkie one wynikają z braku dostępności drogi legislacyjnej do istotnych zmian ustroju wymiaru sprawiedliwości – choćby o ile jakaś szansa się pojawi, to na warunkach prezydenta, a zatem co do pryncypiów zgodna z osiągnięciami rządów Prawa i Sprawiedliwości.
Po pierwsze, kolejne co najmniej pięć lat braku reformy ustawowej wymiaru sprawiedliwości sprawi, iż dojdzie do normalizacji tego, co dziś wciąż jeszcze niektórzy z nas definiują jako naruszenie praworządności. Czy można oczekiwać od sędziów, by przez piętnaście lat nieustannie byli opornikami wobec władzy w zwarciu z tą ostatnią? choćby ze zwykłych, ludzkich powodów zaciera się w pamięci obraz świata „normalnego”, pojawia się coraz więcej zgody na funkcjonowanie w tym, który jest oparty na przyzwyczajeniach, postępuje utrata sensu dalszego zmagania się, rozczarowanie, mnożą się postawy rezygnacyjne.
Czy należy wymagać, iż przez ten okres sędziowie nie będą korzystać z rozwoju zawodowego, choćby i dlatego, iż bez postępowań awansowych wyższe instancje wypłukają się z kadr, czego efektem będzie jeszcze większa przewlekłość w orzekaniu? Podobnie z Sądem Najwyższym – proporcja między tzw. neo-sędziami a sędziami powołanymi przed 2016 r. ulegnie dalszej zmianie. To kwestia czasu, gdy tych drugich będzie jak na lekarstwo.
Nie ma jak w tej kadencji parlamentu wybrać większości składu Trybunału Konstytucyjnego, zmienić osoby kierujące kluczowymi instytucjami sądowymi, wybranymi w pochodzie procesu zmiany wymiaru sprawiedliwości ostatnich lat. A choćby o ile do tego może dojść, jak w przypadku Krajowej Rady Sądownictwa, wybór ten będzie obciążony tą samą wadą co wcześniej – będzie wprost zależny od środowiska politycznego.
W tym ostatnim zakresie zresztą dylemat jest niesamowity. Albo dojdzie do odmowy wyboru nowych członków, bo będzie to kreacja składu KRS w sposób niezgodny z Konstytucją, co doprowadzi do trwania obecnej obsady, albo dojdzie do wyboru „swoich” członków, może choćby wskazanych przez środowisko sędziowskie, ale przedstawionych do wyboru przez polityków i wskazanych zwykłą większością głosów powołanych do tego organu. To także będzie neo-KRS… I co? Czy ten będzie „dobry” i nie będziemy wtedy kwestionować statusu nowych sędziów? Oczywiście, iż będziemy.
Po drugie, nie ma jak zagwarantować większej niezależności prokuratury. Zresztą jestem przekonany, iż ta jest po prostu dla każdej władzy atrakcyjna jako narzędzie, ostatnie lata przyniosły nam nowość polegającą na świadomym używaniu jej do definiowania zdarzeń w świecie publicznym i ścigania poprzedników politycznych. Ta perspektywa jest dostrzegana przez dzisiejszych decydentów, i siłą rzeczy z jednej strony pozwala osiągać bieżące cele polityczne, z drugiej: daje także efekt mrożący.

- Adam Strzembosz
- Stanisław Zakroczymski
Między prawem i sprawiedliwością
MIĘKKA OPRAWA
Wizja powrotu do rządzenia poprzedniego środowiska, podobnie jak wielokrotnie bardziej skuteczna polityczna narracja w obronie jego przedstawicieli na wypadek stawiania zarzutów, a także zdecydowanie silniejsza lojalność tego środowiska w takich sytuacjach, sprawia, iż prokuratura już dziś czuje wiatr kolejnych zmian. Nie sądzę zatem, by rządzący pokusili się o radykalne rozwiązania, niejako na granicy legalności, bowiem w ten sposób oczywiście wystawiają się na ryzyko włączenia w obszar postępowania karnego jako podejrzani w niedalekiej przyszłości. Trudno o bardziej demotywujące przesłanki decyzyjne.
Po trzecie, demokracja liberalna po raz kolejny okazuje się ze swej natury słaba. w tej chwili sprawujący władzę postanowili, a wybór ten do pewnego stopnia rozumiem, być prawdziwi w swojej wierności konkretnej wizji oraz kulturze demokratycznego państwa prawa w zakresie reformy wymiaru sprawiedliwości. Pewnie nie chcieli postępować podobnie do tych, wobec których adresowali swoją krytykę. Odrzucili drogę chodzenia na skróty z pewną miną okazywaną przy formułowaniu zapewnień, iż jest to w końcu prawdziwie zgodne z Konstytucją, lub inaczej przekonując o schematy swojego postępowania.
W konsekwencji, zamiast szybkiej ścieżki poselskiej, która poprzednikom pozwoliła w kilka tygodni, a choćby krócej, zmieniać rzeczywistość ustrojową państwa, obserwujemy żmudny, wielomiesięczny rządowy proces legislacyjny. Zamiast wymuszać konkretne zachowania prokuratorów, usłyszymy zapewnienia o udzielanych im gwarancjach niezależności, bez względu na to, jak postępowali oni wcześniej. Kultura niezależności jest może dobrą praktyką oraz aspiracją niektórych prokuratorów, ale z pewnością nie cechą wpisaną w rzeczywistość funkcjonowania w tym organie.
Analiza nieprawidłowości prowadzonych postępowań przygotowawczych trwa miesiącami i jak na razie nic szczególnego z tego nie wynikło. Duża reforma prawa i procesu karnego o charakterze naprawczym, przywracająca zgodność z konstytucją tych regulacji oraz minimalną gwarancyjność i racjonalizację działania sądów, przygotowana przez Komisję Kodyfikacyjną Prawa Karnego przy ministrze sprawiedliwości, przez długi czas była ukrywana przez resort jako rzekomo „materiał roboczy”. I w końcu spadła z prac Komitetu Stałego Rady Ministrów jako projekt przynajmniej na tym etapie „przegrany” wewnątrz rządu przez ministra sprawiedliwości wobec oporu ministra spraw wewnętrznych. Ta słabość procesów demokratycznych, w przeciwieństwie do metod adekwatnych dla systemów autorytarnych, zadecyduje ostatecznie o całkowitej niesprawczości prób zmian systemowych w obszarze wymiaru sprawiedliwości.
Po czwarte, nie rysuje się na horyzoncie żadna wartość konstytucyjna, żadne rozstrzygnięcie aksjologiczne, ani żaden cel, wokół których można byłoby dzisiaj prowadzić rzeczywisty dialog nastawiony na dobro wspólne. Rozpad wspólnoty, z którym mamy do czynienia, zakwestionował cały projekt ustrojowy z końca lat 90. zeszłego stulecia – inkluzywny, jednoczący, komunitarny.
Rządzący, poprzez swoje strategie budowania poparcia, koncepcyjnie tę wspólnotę rozbili – na tym przełamaniu jedności budują swoją siłę, żywią się owocami jej braku. Nie szukają więc tego, co zostało wypowiedziane jako konstytucyjny pomysł na nasze życie społeczne. Nie zabiegają o wierność temu zamysłowi. Ani rządzący, jedni czy drudzy, ani prezydent elekt nie ujawnili jak dotąd żadnego poważnego potencjału w tym kierunku.
Projekt „demokracji walczącej”, tak jak go dotąd definiowaliśmy, idea sprawiedliwości okresu transformacji, wizja środków specjalnych adekwatnych dla takiego momentu dziejowego, podobnie jak sama koncepcja systemowych rozwiązań naprawczych w wymiarze sprawiedliwości z momentem triumfu wyborczego Karola Nawrockiego, załamała się. Tak, poniosła nieodwracalną klęskę. Myślę, iż nie ma najmniejszych powodów, by się w tym zakresie oszukiwać i budować jakąkolwiek nadzieję na zapewnieniach premiera o „braniu się do roboty” lub istnieniu tajemniczego planu działania na okres trudnej kohabitacji.
Uważam również, iż środowisko wymiaru sprawiedliwości, któremu bliskie jest zabieganie o państwo prawa – nie dla siebie przecież, ale dla obywateli – ma prawo do rozczarowania, które należy skierować do całego środowiska Koalicji 15 Października. Jedno z najważniejszych propaństwowych zadań, jakie stało przed nim, do którego realizacji wprost się zobowiązało, zostało w dostrzegalnej perspektywie zaprzepaszczone. Musimy mówić zatem o współodpowiedzialności za dalszą deformację wymiaru sprawiedliwości również tego środowiska politycznego.
Inny projekt
Jeden z wiodących prawników zaangażowanych w obronę demokratycznego państwa prawa w utrwalonej kulturze konstytucyjnej – prof. Włodzimierz Wróbel, sędzia Sądu Najwyższego – zamieścił w poniedziałek powyborczy wpis, w którym wskazuje, iż „nie znika obowiązek przywrócenia praworządnego funkcjonowania państwa, choćby wymagało to jeszcze większej determinacji i umiejętności. Państwa, które nie będzie tolerowało nienawiści, przemocy, naruszania praw mniejszości i tych, którzy są słabsi”. Podpisuję się oczywiście pod tymi słowami, ale też chcę na chwilę przy nich przystanąć.
Patrząc z perspektywy środowisk zaangażowanych w przywracanie praworządności, o ile nie jesteśmy w tej chwili po Waterloo, to w najlepszym razie rozpoczynamy słynne 100 dni Napoleona
Michał Królikowski
Kohabitacja jest modelem rozłożenia władzy między różne środowiska polityczne, w którym utracony jest jej monolit. Sprawowanie władzy wymaga kultury dialogu, ustępstw, targu, honorowej lub budzącej odrazę pragmatyki postępowania w wyborze i realizacji realnych celów. W obszarze sporu o wymiar sprawiedliwości zajmowane pozycje są jednak pochodną pryncypialności. Rozstrzygnięcia adekwatne dla takiej sytuacji to przesądzenie według modelu albo-albo – nie ma tam dużej przestrzeni do ustępstw.
Sąd albo jest bezstronny, albo taki nie jest. Dana osoba albo jest sędzią Sądu Najwyższego, albo nie jest. Nie obejmiemy tego kompromisem, a może inaczej: kompromis nie jest tu częściowym, ale pełnym ustępstwem dla jednych i takąż wygraną dla drugich. Do takiego dialogu wezwał dopiero co Bartłomiej Przymusiński – nowy prezes Stowarzyszenia Sędziów Polskich Iustitia. Jednak choćby on wskazuje przede wszystkim sprawy stabilizujące jako przedmiot rozmów – takie jak status młodych sędziów, którzy po skończeniu aplikacji nigdy nie mieli wyboru co do udziału w procedurze awansowej przez „prawidłową” Krajową Radą Sądownictwa.
Powinność przywrócenia praworządności spoczywa na wszystkich organach państwa. Jednak te zdefiniują ją jako pochodną tego, jak rozumieją rację stanu, samą praworządność, a mówiąc najbardziej wprost: na ile potraktują sądy i Trybunał Konstytucyjny jako ośrodek władzy, który trzeba zdobyć jako warunek do sprawnej realizacji celów politycznych. A na ile, z powodów wierności konstytucji, z tej władzy zrezygnują. Przecież nie było żadnego innego powodu reformy Trybunału Konstytucyjnego, Sądu Najwyższego, dyscyplinowania sędziów, jak właśnie ten.
Patrząc z perspektywy środowisk zaangażowanych w przywracanie praworządności, o ile nie jesteśmy w tej chwili po Waterloo, to w najlepszym razie rozpoczynamy słynne 100 dni Napoleona. Strategia demokracji walczącej upadła, skończył się jej czas. Czym jest zatem pomysł na dalszą walkę o praworządność, który może wymagać – jak pisze prof. Wróbel – „większej umiejętności i determinacji”?
Myślę, iż na dziś jest to projekt zupełnie inny niż systemowa odbudowa państwa prawa, oczywiście w klasycznym rozumieniu tego pojęcia. Pozostają działania rozproszone w wielu ośrodkach sądowych, a choćby między wieloma sędziami, w środowiskach adwokatury i innych zawodów prawniczych, w dydaktyce na uniwersytetach, projektach i pracach badawczych. To zadanie przechowania konkretnej idei konstytucyjności do momentu, by rzeczywistość kryzysu wymiaru sprawiedliwości – po latach jego normalizacji – móc odtworzyć. To powinność zachowania ostrości widzenia przez lata, w których będzie coraz bardziej mgliście.
Należy do tego: budowanie wrażliwości na tych, którzy wymagają troski, sprzeciw wobec zachwytu siłą, odmawianie niepersonalistycznym strategiom prawa bytu, odrzucenie idei „silnego państwa” kosztem praw i wolności obywateli, domaganie się strategii dobra wspólnego.
Tym jest w istocie demokratyczne państwo prawa i wizja ustroju, jaką wpisano w obowiązującą Konstytucję. To już nie demokracja walcząca, ale demokracja mozolna, tląca się, przechowująca żar państwa prawa. Dzięki temu, wyłącznie dzięki temu, będzie można je w sprzyjających warunkach zawsze rozpalić.