Pozycja rynkowa wielu rolników jest bardzo słaba, ponieważ nie mają oni wpływu na kształtowanie cen, są im narzucane – mówi Bartosz Mielniczek, ekspert Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego ds. sektora spożywczego.
Wojciech Albert Łobodziński: Jak można zdefiniować bezpieczeństwo żywnościowe na poziomie strategicznym? Czy istnieją jakieś różnice między podejściem europejskim a polskim?
Bartosz Mielniczek: W klasycznym ujęciu bezpieczeństwo żywnościowe oznacza sytuację, w której obywatele mają stały i bezpieczny dostęp do żywności spełniającej określone normy. W praktyce politycznej to pojęcie rozumiane jest jednak nieco inaczej, szerzej i obejmuje dwa główne obszary.
Pierwszy ma wymiar infrastrukturalny, a w sytuacjach zagrożenia – także militarny. Chodzi o odporność systemu dystrybucji żywności na zakłócenia. W dużych miastach wystarczy np. zniszczenie kilku kluczowych zakładów lub zablokowanie transportu, by wywołać braki towarów i panikę wśród konsumentów. To wymiar, któremu trudno przeciwdziałać w ramach zwykłej polityki rolnej.
A drugi?
– To zdecydowanie częściej dyskutowany aspekt, a więc samowystarczalność żywnościowa, czyli zdolność kraju do zaspokojenia własnych potrzeb bez nadmiernej zależności od importu. W Polsce właśnie tak rozumie się bezpieczeństwo żywnościowe – jako suwerenność produkcyjną i kontrolę nad podstawowym zaopatrzeniem.
WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram
W tym zakresie Polska i cała Unia Europejska wypadają dobrze. UE jest generalnie samowystarczalna żywnościowo, a w Polsce – dzięki zróżnicowanej strukturze rolnictwa – wskaźniki tej samowystarczalności należą do najwyższych w Europie.
Jak udało nam się to osiągnąć? Czy jest to głównie zasługa unijnej Wspólnej Polityki Rolnej?
– Wspólna Polityka Rolna (WPR) odegrała ogromną rolę. Choć ewoluowała, była jednym z absolutnych fundamentów Traktatów Rzymskich i integracji europejskiej.
Ma bardzo długą historię i różne warianty, ale jej pierwotne założenie polegało przede wszystkim na stabilizacji bazy wytwórczej. Chodziło o zapewnienie produkcji żywności w Europie, jej materialnego bezpieczeństwa oraz o to, by produkcja ta odbywała się z zachowaniem pewnej opłacalności ekonomicznej.
To znaczy?
– W obecnym kształcie WPR opiera się na płatnościach obszarowych do hektara, a nie do produkcji. Choć mechanizm ten może wydawać się mało intuicyjny, to właśnie model płatności obszarowych sprawił, iż sytuacja materialna gospodarstw rodzinnych w Europie została zasadniczo ustabilizowana. Oczywiście, rozumienie i skala „gospodarstwa rodzinnego” jest różne w poszczególnych państwach, inaczej rozumiemy je we Francji czy Niemczech, inaczej w Polsce, czy choćby w różnych regionach naszego kraju.
Wspólna Polityka Rolna była czynnikiem stabilizującym. Poprzez wsparcie finansowe dla rolników zachowała pewną bazę wytwórczą. Dzięki temu produkcja żywności w Europie jest nie tylko utrzymana, ale i wysokiej jakości, ponieważ obowiązują bardzo wyśrubowane normy. Co najważniejsze, gospodarstwa rodzinne przetrwały, a presja na nie została systemowo zmniejszona dzięki zaoferowaniu wsparcia finansowego. Duża liczba gospodarstw sprzyja zaś zróżnicowanej i bardziej zrównoważonej produkcji żywności.
Jaki wpływ na Polskę miało dołączenie do WPR?
– Polska dołączyła do tego modelu we właściwym momencie. Po upadku PRL-u i krótkim okresie transformacji, przez większość lat 90. Polska była importerem żywności, mimo iż była krajem o znaczącym potencjale rolniczym. Wejście do Unii Europejskiej i uruchomienie dopłat bezpośrednich dało ogromnego „kopa” modelowi rodzinnych gospodarstw rolnych. Dopłaty te częściowo zabezpieczyły źródła dochodu gospodarstw, zwłaszcza tych mniejszych, co pozwoliło im odzyskać „oddech” i zyskać bezpieczeństwo socjalne. Dzięki temu mogły one przejść z modelu samozaopatrzenia na produkcję na rynek. Jest to mało intuicyjna zależność, która sprawia, iż w czasie kryzysu większe gospodarstwa niekoniecznie wypierają mniejsze w sposób tak prosty, jak to bywa w innych sektorach.
Rzeczywiście wydaje się to kontrintuicyjne. Dlaczego tak się dzieje?
– Rolnictwo, w przeciwieństwie do innych branż, jest ściśle związane z ziemią, co wpływa na jego reakcję w czasach kryzysu. W Polsce istnieją zasadniczo dwie grupy gospodarstw.
Pierwsza to profesjonalne przedsiębiorstwa rolne: duże, doinwestowane, dla których przychody z rolnictwa stanowią jedyne lub główne źródło utrzymania rodziny.
UE jest samowystarczalna żywnościowo, a w Polsce – dzięki zróżnicowanej strukturze rolnictwa – wskaźniki tej samowystarczalności należą do najwyższych w Europie
Bartosz Mielniczek
Druga i przez cały czas bardzo liczna to gospodarstwa hybrydowe (dwuzawodowe). Są to rodziny mieszkające na wsi i prowadzące gospodarkę, ale dochody wyłącznie z roli nie wystarczają na pokrycie wszystkich potrzeb. Często jedno z małżonków pracuje poza rolnictwem, dzieląc źródła utrzymania.
Te drugie wydają się bardziej podatne na kryzysy.
– Wręcz odwrotnie. W przypadku kryzysu w sektorze rolnym, małe gospodarstwa dwuzawodowe rzadko decydują się na sprzedaż ziemi większym podmiotom. Tu właśnie wspomniany schemat „większy wypiera mniejszego” nie działa tak prosto. W praktyce, gdy jest trudniej, mniejsze gospodarstwo ogranicza inwestycje lub przestaje sprzedawać na rynek, przechodząc na model samozaopatrzenia. Gdy koniunktura się poprawia, rodzina poświęca więcej czasu w gospodarstwo i wznawia produkcję rynkową. Opłacalność produkcji jest mniejsza, ale mniejsze jest też jej ryzyko, bo dochody rodziny są bardziej zdywersyfikowane.
Gospodarstwa te pełnią funkcję rezerwuaru ziemi. W złych latach rolnik dorabia w innych sektorach (budowlanka, transport), a ojcowiznę zachowuje, ponieważ racjonalna strategia to „przetrzymanie” trudnego okresu, a nie wyzbycie się majątku z powodu dwóch czy trzech słabszych sezonów.
Tutaj pomogła, jak rozumiem, Wspólna Polityka Rolna.
– Wejście do UE i wprowadzenie dopłat bezpośrednich stworzyło dla tych małych gospodarstw „poduszkę bezpieczeństwa”. Dopłaty obszarowe (pierwszy filar) oraz wsparcie na inwestycje (np. sprzęt rolniczy) pokryły podstawowe wydatki i zmniejszyły ryzyko. To zachęciło je do podjęcia produkcji na rynek, z której wcześniej rezygnowały na rzecz strategii przetrwania.
Z kolei dzięki temu, iż te liczne, choć nie zawsze najefektywniejsze ekonomicznie, gospodarstwa utrzymały ziemię i zaczęły produkować na rynek, Polska osiągnęła zróżnicowany profil produkcji i w wielu kategoriach jest samowystarczalna.
A jak wygląda w takim razie nasza produkcja rolna sektorowo? Gdzie możemy się pochwalić największą produkcją, a gdzie jest ona na granicy samowystarczalności?
– Jesteśmy krajem w zasadzie samowystarczalnym w produkcji żywności, co oczywiście można rozpatrywać w odniesieniu do poszczególnych produktów. Na przykład w produkcji drobiu, gdzie dużą rolę odgrywają profesjonalne i duże przedsiębiorstwa przemysłowe, odnotowujemy znaczną nadwyżkę. Natomiast w przypadku niektórych sektorów, jak np. sektor trzody chlewnej, polska branża walczy z problemami.
Mimo to, nasza produkcja jest bardzo wszechstronna. Mamy owoce, warzywa, zboża, a także znaczną nadwyżkę w eksporcie mięsa. Można zatem powiedzieć, iż w skali makro jesteśmy bardzo mocni w niemal wszystkich obszarach. Zresztą potwierdzają to dane. Przed akcesją do Unii Europejskiej byliśmy importerem netto żywności. Po dwudziestu latach członkostwa w Polska jest już w pierwszej dziesiątce eksporterów żywności na świecie. Jest to gigantyczny skok. Zatem nie tylko zapewniliśmy sobie pełną suwerenność żywnościową (jesteśmy najbardziej suwerennym żywnościowo krajem w Unii Europejskiej), ale z powodzeniem sprzedajemy nasze produkty za granicę.
Warto dodać, iż chociaż Ukraina jest często uznawana za potentata rolnego, Polska osiąga prawie dwukrotnie wyższą wartość eksportu żywności niż ona. W zeszłym roku było to ok. 230 miliardów złotych.
To w takim razie gdzie kryje się niebezpieczeństwo płynące z otwarcia się na ukraiński rynek rolny?
– Tu jest kilka wątków. Wyniki eksportowe, o których mówię, świetnie wyglądają na papierze czy na slajdach, natomiast niestety w praktyce nie ukazują rzeczywistego podziału zysków. Te doskonałe rezultaty eksportowe nie zawsze są korzystne dla rolników, a często bywają osiągane ich kosztem.
Polskie ćwiczenia z wieloetniczności | Gdy episkopat zawodzi | Po co instytucje kultury?
Cały proces produkcji żywności należy rozpatrywać w ramach tzw. łańcucha żywnościowego. Mamy w nim kolejno rolnika, pośrednika lub punkt skupu, zakład przetwórczy, który wytwarza produkt gotowy, a następnie markety lub sprzedaż za granicę. Zanim dany produkt trafi na półkę konsumenta przechodzi więc przez kilka podmiotów. Niestety, w Polsce rolnik jest ogniwem wyjątkowo słabym i ma bardzo niekorzystną pozycję negocjacyjną.
Z czego to wynika?
– W latach dziewięćdziesiątych do Polski napłynęło bardzo dużo bezpośrednich inwestycji zagranicznych, często ze strony międzynarodowych koncernów spożywczych. Te podmioty stawiały duże zakłady lub inwestowały w już istniejące, przy czym duża część z nich to były inwestycje greenfield, czyli fabryki budowane od zera. Jednocześnie polski rolnik ma na tle Unii Europejskiej niewielkie gospodarstwo. Dla przykładu, we Francji przeciętna powierzchnia gospodarstwa to około 70 hektarów, podczas gdy u nas jest to kilka ponad 11 hektarów. Choć oficjalne dane mogą się różnić w praktyce (ponieważ część rolników figuruje tylko na papierze), nie ulega wątpliwości, iż na tle Europy gospodarstwa w Polsce są po prostu małe. Równocześnie mamy jednak bardzo wielu dużych przetwórców, czyli przemysłowych przedsiębiorstw działających w branży.
Stąd bardzo duża asymetria pozycji rynkowej i negocjacyjnej między rolnikami a przetwórstwem oraz sieciami handlowymi, które mają bardzo silną pozycję.
W przeciwieństwie do wyników makro.
– Właśnie. Wyniki eksportowe mogą wyglądać tak dobrze również dlatego, iż eksportowane produkty są tanie. Z kolei mogą być tanie, ponieważ polskiemu rolnikowi narzucane są bardzo niskie ceny skupu. O ile ktoś ma gospodarstwo liczące tysiąc czy dwa tysiące hektarów, efekt skali może sprawić, iż mimo niskich cen skupu wychodzi na plus. Natomiast w sytuacji, gdy efekt skali nie ma zastosowania – bo są to małe, często hybrydowe gospodarstwa o wielkości 10, 15 czy 20 hektarów – niskie ceny skupu są praktycznie nieopłacalne. Zniechęca to do większych nakładów, marnowany jest ich potencjał, a podział zysków z tego tortu jest bardzo nierówny. To samo dotyczy gospodarstw średnich.
Ukraina wprowadza do tej układanki dodatkowy element, który zaostrza problem polskich rolników. Ci, którzy już mają słabą pozycję na krajowym rynku, otrzymują dodatkową konkurencję w postaci producentów zewnętrznych – zarówno w kraju, jak i na naszych rynkach eksportowych.
Chodzi o tanie zboże?
– Jest to jeden z przykładów, ale nie jest to takie proste. Zboże z Ukrainy jest na przykład korzystne dla polskich ferm przemysłowych, takich jak te w branży drobiarskiej. Dzięki ukraińskim paszom, polskie fermy mogą stać się bardziej konkurencyjne, co przełoży się na poprawę wyników eksportowych. Jednakże bezpośrednio tracą na tym polscy rolnicy, którzy produkują to zboże.
Stąd protesty. Pozycja rynkowa wielu gospodarstw jest już bardzo słaba, ponieważ rolnicy, sprzedając swoje surowce, nie mają wpływu na kształtowanie cen – są one im narzucane. Pojawienie się konkurencji z Ukrainy czy np. z państw Mercosuru w kontekście drobiu, zwiększa presję na obniżanie tych cen.
Czy w rzeczywistości struktura polskiego rolnictwa, oparta na małych gospodarstwach rodzinnych, nie stanowi „kuli u nogi” dla polskiej gospodarki, skoro gospodarstwa te mają trudności z wypracowaniem rentownej marży, a jednocześnie, z perspektywy liberalnej, blokują migrację siły roboczej do miast, czego konsekwencją jest wyższe zatrudnienie w rolnictwie w Polsce niż w krajach Europy Zachodniej, a prawdopodobnie także na Ukrainie, gdzie dominują gospodarstwa wielkoobszarowe?
– W ujęciu paradygmatu liberalnego, zakładającego, iż jedyną lub główną funkcją rolnictwa jest produkcja żywności z maksymalną efektywnością ekonomiczną, obecna struktura gospodarstw faktycznie może być postrzegana jako „kula u nogi”. Należy jednak zwrócić uwagę na dwie kwesie.
Wielkość gospodarstwa nie jest proporcjonalna do skali produkcji z hektara, a zatem do wartości produkcji na danym obszarze. Gospodarstwa profesjonalne, funkcjonujące w oparciu o ścisły rachunek ekonomiczny, wykorzystują efekt skali, co skłania je do specjalizacji. Przykładem jest województwo zachodniopomorskie, gdzie duże gospodarstwa specjalizują się w monokulturach zbóż, osiągając stosunkowo niskim kosztem zadowalające wyniki ekonomiczne w skali gospodarstwa.
Jednak porównując je z województwem o podobnym areale i jakości gleb, np. łódzkim, które ma dwukrotnie mniejszą średnią powierzchnię gospodarstw, to i tak ten drugi region osiąga znacznie wyższą wartość produkcji rolnej. Dzieje się tak, ponieważ liczne małe gospodarstwa prowadzą bardziej zróżnicowaną produkcję.
Co to oznacza w praktyce?
– Oznacza to, iż stosowanie modelu wielkich, doinwestowanych gospodarstw na danym obszarze rzadko przekłada się na wyższą łączną wartość produkcji niż w regionie z małymi i średnimi gospodarstwami rodzinnymi. Jest to mylące, ponieważ rolnictwo jest związane z ziemią i liczymy wydajność z hektara, gdzie korelacja między wielkością gospodarstwa a wartością produkcji w ujęciu geograficznym niekoniecznie występuje. Przykładowo, Ukraina ma żyzne ziemie, ale niższe plony z hektara niż Polska.
Kluczowe znaczenie ma fakt, iż rolnictwo i gospodarstwa rolne nie pełnią wyłącznie funkcji produkcyjnej.
Liberałowie by się tutaj nie zgodzili.
– Owszem, z perspektywy liberalnej, idealnym scenariuszem jest maksymalnie wydajne rolnictwo wielkopowierzchniowe oraz „wypchnięcie” rolników ze wsi, aby stanowili tanią siłę roboczą w przemyśle i przyczyniali się do wzrostu PKB.
Głównym celem jest zapewnienie rolnikom większego udziału w zyskach. W sytuacji, gdy rolnik otrzymuje grosze za kilogram jabłek, które sieci handlowe sprzedają z ogromną marżą, mamy do czynienia ze skrajną niesprawiedliwością
Bartosz Mielniczek
Jednak jest to wizja dystopijna, wręcz apokaliptyczna, gdyż zmuszałaby znaczną część obszarów wiejskich w Polsce do brutalnego wymierania. Presja ekonomiczna zniszczyłaby pokoleniowo budowane gospodarstwa, zmuszając ludzi do porzucenia ojcowizny i domostw na rzecz pracy w przemyśle. Poza maksymalizacją wskaźników ekonomicznych, trudno znaleźć argumenty przemawiające za tak drastycznymi środkami.
Powodowałoby to ogromne straty demograficzne. Rodziny wielopokoleniowe i bliskość krewnych, sprzyjające większej dzietności oraz posiadanie przestrzeni do życia na wsi, zostałyby zastąpione przez urbanizację i życie na małym metrażu w mieście. Pogłębianie tego trendu w imię maksymalizacji zysków ekonomicznych pomija także istotne wątki środowiskowe i ekologiczne.
W takim razie, jakie są największe wyzwania na przyszłość, jeżeli chodzi o politykę rolną?
– Głównym wyzwaniem w obecnym otoczeniu rynkowym jest to, iż pozostałe ogniwa łańcucha żywnościowego umacniają swoją pozycję względem rolników, więc są oni coraz bardziej dociskani. Dlatego kluczowa na kolejne lata jest ochrona obecnego modelu rolnictwa rodzinnego. Presja ekonomiczna już teraz prowadzi do koncentracji ziemi, co nie zawsze podnosi wartość produkcji, generuje duże koszty społeczne i sprowadza polskiego rolnika do roli taniego poddostawcy dla przemysłu spożywczego, który w wielu sektorach jest zdominowany przez kapitał zagraniczny.
Kluczowym obszarem zapewnienia suwerenności i bezpieczeństwa żywnościowego jest stabilizacja warunków prowadzenia gospodarstw – zarówno w procesie uprawy, jak i po zbiorach. Rolnicy mają poważny problem z ubezpieczeniem upraw. Publiczny system ubezpieczeń wymaga zmian i większej dostępności. Jednocześnie prywatne towarzystwa często odmawiają ubezpieczenia upraw rolnikom, którzy już ponieśli straty (np. z powodu silnego gradu), co w kolejnym sezonie pozostawia ich bez możliwości odzyskania środków.
Jak to zmienić?
– Państwo powinno zabezpieczyć możliwość ubezpieczania gospodarstw od klęsk i zdarzeń losowych, jednocześnie wymuszając na ubezpieczalniach określone parametry oferowanych polis.
Ale oprócz tego, istotnym wyzwaniem na przyszłość jest przemeblowanie łańcucha żywnościowego i poprawy w tej chwili bardzo słabej pozycji polskich rolników. w tej chwili mamy mało spółdzielni i grup producenckich, a rynek jest meblowany niemal całkowicie przez duże firmy, często korporacje zagraniczne. Państwo nie ma na to wpływu.
Głównym celem jest zapewnienie rolnikom większego udziału w zyskach. W sytuacji, gdy rolnik otrzymuje grosze za kilogram jabłek, które sieci handlowe sprzedają z ogromną marżą, mamy do czynienia ze skrajną niesprawiedliwością.
A więc należy dążyć do tego, by większa część zysków trafiała do rolników, ponieważ są to polskie rodziny i przedsiębiorcy?
– Owszem. Co więcej, wsparcie tych kilkuset tysięcy rodzin (czyli potencjalnie choćby kilku milionów Polaków), prowadzących produkcję żywności, poprzez zapewnienie im lepszej pozycji rynkowej, przełoży się na wyższy poziom życia na wsi i mniejszą zależność od bezpośredniej polityki państwa. Sprawiedliwy podział zysków i zmiana łańcucha dostaw to absolutnie najważniejsze wyzwanie.
Liberałowie proponują, aby pozwolić małym gospodarstwom „umrzeć”, co miałoby doprowadzić do koncentracji i zwiększenia produkcji. To jednak pomija fakt, o którym już wspomniałem, iż duża część gospodarzy nie pozbędzie się ziemi z powodu przejściowo słabej koniunktury. Dalsze dociskanie małych gospodarstw spowoduje przede wszystkim zmniejszenie ich ekspozycji na rynek i ograniczenie produkcji, a nie szybki transfer ziemi. Dlatego korzystniejsze i racjonalne jest zadbanie o uczciwy udział małych gospodarstw w zyskach, aby młodzi ludzie nie byli zmuszeni do opuszczania wsi w poszukiwaniu lepszych zarobków. Mieliby lepsze warunki życia, gdyby otrzymywali sprawiedliwszą część zysków.
Bartosz Mielniczek – prawnik, publicysta, członek Polskiej Sieci Ekonomii oraz ekspert Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego ds. sektora spożywczego. Zawodowo zajmuje się doradztwem prawnym i podatkowym dla przedsiębiorstw. Prywatnie mąż i ojciec.
Przeczytaj również: Polska–Ukraina: gdy spotykają się dwa traumalandy. Rozmowa z Michałem Bilewiczem

3 godzin temu




![Zamarznięte Morskie Oko. TPN ostrzega przez wchodzeniem na taflę jeziora [GALERIA]](https://misyjne.pl/wp-content/uploads/2025/12/mid-25c14211.jpg)

![Australia: przypadkowy świadek rozbroił jednego ze sprawców ataku w Sydney [+WIDEO]](https://misyjne.pl/wp-content/uploads/2025/12/bohater.jpg)








