„Kiedyś to było”. O złudzeniu polskiej edukacji

3 godzin temu
Zdjęcie: Sala lekcyjna


Święto Edukacji Narodowej jest dobrą okazja, by zmierzyć się z mitem, iż za sprawą dobrego systemu edukacji Polacy są wykształconym, mądrym społeczeństwem.

Powiedzieć, iż świat się zmienia, to jak nic nie powiedzieć. Za sprawą czterech rewolucji przemysłowych życie zdecydowanej większości ludzi na Ziemi zmieniło się w fundamentalny sposób. Nie chodzi tylko o możliwość latania czy przemieszczania się z prędkością kilkuset kilometrów na godzinę; lodówki, pralki czy zmywarki; komputery czy telefony, które dosłownie nawigują nas przez rzeczywistość.

Wreszcie nie chodzi o sztuczną inteligencję, która dziś bez większego trudu tłumaczy teksty na dowolny język i jest w stanie z nami rozmawiać niczym towarzysz podróży. To wszystko bowiem co jakiś czas jednak dostrzegamy i doceniamy. Zapominamy za to, iż jeszcze 100 lat temu dzieliliśmy los świata zwierząt, w którym przeżywały tylko najsilniejsze jednostki. Za sprawą rewolucji agrarnej, medycznej i wreszcie dynamicznemu wzrostowi gospodarczemu chyba nikt już w wieku 18 lat nie dziękuje, iż dożył pełnoletności. Tak samo jak nikt nie okazuje w maju wdzięczności, iż przeżył przednówek.

250 lat w tych samych szkolnych ławkach

Oczywiście nie wszystko zmienia się wyłącznie na plus. Kapitalizm, mimo niepodważalnych sukcesów, przyniósł ze sobą także negatywne efekty zewnętrzne w postaci choćby osłabienia więzi społecznych. Jest jednak jeden obszar, w którym co do zasady zmiany nie nastąpiły, choć w sensie formalnym przeprowadzane są niemal każdego roku.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu

Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.

Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram

Mowa o instytucji szkoły, która od 250 lat funkcjonuje przez cały czas w większości miejsc bez większych zmian. Tak jak człowiek urodzony w 1800 roku, postawiony na środku współczesnej ulicy w dużym mieście, nie wiedziałby, co się dzieje, tak kiedy znalazłby się w szkolnej klasie, mógłby nie zauważyć wielkiej różnicy poza strojami swoich koleżanek i kolegów. Siedziałby w ławce z innymi, zwrócony w stronę nauczyciela prowadzącego wykład przy tablicy do momentu, w którym zadzwoni dzwonek.

Swoistym paradoksem jest fakt, iż nauka, która dostarcza szkole wiedzy, jest bodaj najszybciej ewoluującą przestrzenią ludzkiego życia. To zresztą niejedyny paradoks. Mało kto tęskni za przeszłością. Pomijając dość naturalną nostalgię za czasami dzieciństwa, nie znam zbyt wielu osób, które z rozrzewnieniem wspominałyby choćby PRL-owską rzeczywistość. Bez telefonu, bez samochodu, z pustymi półkami, ograniczeniami przemieszczania się, etc.

Wyjątkiem jest właśnie szkoła. W jej przypadku panuje jakieś osobliwe przekonanie, iż „kiedyś to były czasy, teraz nie ma czasów”. Opowieści tej towarzyszy inne przekonanie, zgodnie z którym Polacy właśnie za sprawą dobrego systemu edukacji są wykształconym, mądrym społeczeństwem. Ma to zresztą bardzo konkretne skutki – jednym z głównym argumentów za likwidacją gimnazjów i powrotem do modelu 8+4 była teza, iż należy wrócić do tego, co działało i się sprawdzało (tak jakby sama struktura szkolna miała decydujący wpływ na jakość kształcenia).

Gimnazja jako remedium?

Święto Edukacji Narodowej, zwane powszechnie Dniem Nauczyciela, jest dobrą okazją, by zmierzyć się z tym mitem. W tym celu warto przyjrzeć się badaniom PISA (Programme for International Student Assessment), organizowanym przez OECD od kilkudziesięciu lat. Jego głównym celem jest badanie kompetencji 15-latków w zakresie umiejętności czytania ze zrozumieniem, matematyki oraz nauk przyrodniczych.

Po raz pierwszy polski system edukacji został poddany temu badaniu w roku 2000, czyli w trakcie wprowadzania gimnazjów, choć badania objęły wówczas jeszcze uczniów „starej” ósmej klasy szkoły podstawowej. Wyniki w jakimś sensie nie były zaskakujące, gdyż pokrywały się z intuicją, która stała za ideą powołania gimnazjów.

Jednym z głównych celów reformy była poprawa jakości kształcenia wśród najsłabszych uczniów. Polski system cechował się bowiem dość dużym zróżnicowaniem – mieliśmy niemałą grupę uczniów uzyskujących bardzo dobre efekty, ale jednocześnie istniał spory odsetek młodzieży, która nie osiągała podstawowego poziomu kompetencji. Badania PISA 2000 tego dowiodły – aż 23 proc. uczniów osiągnęło wyniki na poziomie 1 i 2 (najniższy w 6-stopniowej skali), co w praktyce oznaczało, iż niemal co czwarty polski 15-latek nie potrafił czytać ze zrozumieniem.

Polski system edukacji całkiem nieźle radzi sobie z talentami. Ale jednocześnie kompletnie zawodzi w zakresie swojej podstawowej funkcji, czyli rozwoju kompetencji całej populacji

Marcin Kędzierski

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

Wprowadzenie gimnazjów skutkowało w tym zakresie prawdziwą rewolucją. Już w kolejnym badaniu PISA 2003 odsetek tzw. low performers spadł o połowę, i w zasadzie, mimo nieznacznych fluktuacji, aż do edycji badania z 2018 roku utrzymywał się w przedziale 11-16 proc. To właśnie za sprawą redukcji liczby uczniów uzyskujących najsłabsze wyniki polski system edukacyjny piął się w międzynarodowym rankingu. Do tego stopnia, iż wskoczyliśmy do europejskiej czołówki.

Można mówić wiele rzeczy o polskich gimnazjach, ale naprawdę trudno nie zauważyć, iż z wielkich reform wprowadzonych przez rząd Jerzego Buzka w 1999 roku ta konkretna okazała się prawdziwym sukcesem. W przeciwieństwie choćby do katastrofalnego pomysłu wprowadzenia kapitałowego filaru systemu emerytalnego w postaci OFE.

Widać to także po wynikach ostatniego badania PISA 2022, w którym odsetek „najsłabszych” uczniów wzrósł do… 22 proc. Nie sposób jednoznacznie ocenić, czy ta zmiana była spowodowana likwidacją gimnazjów, czy raczej najdłuższymi w skali OECD pandemicznymi lockdownami (przeciętny polski licealista spędził na nauczaniu zdalnym o 84 dni więcej niż średnia OECD, czyli niemal jeden semestr).

Pokolenie funkcjonalnych analfabetów

Nie zmienia to faktu, iż wyniki ostatniego badania zapaliły lampkę ostrzegawczą – tym bardziej, iż jednocześnie polski system oświaty znalazł się wśród trzech, które doświadczają najbardziej dynamicznej „gentryfikacji”. Widać to choćby po wynikach uzyskiwanych przez uczniów szkół w największych polskich miastach oraz na prowincji.

W przypadku tych pierwszych, prawdopodobnie także za sprawą powszechnych korepetycji, wyniki PISA była porównywalne, jeżeli choćby nie lepsze niż we wcześniejszej edycji. Jednocześnie uczniowie na prowincji, w tym zwłaszcza chłopcy, zaliczyli bardzo solidny zjazd. Do tego stopnia, iż w tej chwili praktycznie co trzeci 15-latek żyjący na polskiej prowincji nie umie czytać ze zrozumieniem.

Jeśli więc mielibyśmy w ogóle powiedzieć o polskiej szkole, iż „kiedyś to było”, to trzeba byłoby się odnieść nie do czasów „przedgimnazjalnych”, ale właśnie do pierwszej i drugiej dekady XXI wieku. To jednak dopiero połowa opowieści o polskim systemie oświaty. Co prawda nie mamy badań PISA opisujących sytuację z drugiej połowy XX wieku, ale mamy inne badanie koordynowane przez OECD – PIAAC (Programme for the International Assessment of Adult Competencies).

Koncentruje się ono na kompetencji czytania ze zrozumieniem w grupie wiekowej 15-64 lat, czyli osób w wieku produkcyjnym. Ostatnie badanie zostało przeprowadzone w 2023 roku, a zatem objęło roczniki 1959-2008. Wyniki PIAAC 2023 w skali całego OECD wypadają znacznie gorzej niż PISA – średnio aż 31 proc. badanych nie ma podstawowej kompetencji czytania ze zrozumieniem. Polska na tym tle wypada jednak zdecydowanie gorzej – u nas ten odsetek wyniósł aż 39 proc., a zatem był wyższy o 25 proc.

Niestety, spora grupa wyborców nie posiada kompetencji czytania ze zrozumieniem, która jest jednym z koniecznych warunków do rzetelnego uczestnictwa w debacie publicznej i życiu politycznym

Marcin Kędzierski

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

Oczywiście trudno dokonywać bardzo prostych ekstrapolacji, ale można przyjąć hipotezę, iż jeżeli dla roczników 1988-2003, w których odsetek funkcjonalnych analfabetów wynosił „zaledwie” 15 proc., to w przypadku osób urodzonych w latach 60., 70. i 80. XX wieku musiał on być zdecydowanie wyższy, aby dać średnią na poziomie prawie 40 proc. W jakimś uproszczeniu można jednak przyjąć, iż co drugi polski 40-, 50- czy 60- latek nie potrafi czytać ze zrozumieniem.

Zatrzymajmy się w tym miejscu i napiszmy to jeszcze raz. Połowa Polaków w wieku 40+ jest funkcjonalnymi analfabetami. jeżeli przyjmiemy założenie, iż odbiorcami mediów „pisanych” są zwłaszcza osoby z tej grupy wiekowej, statystycznie połowa czytelników i komentujących nie ma podstawowych kompetencji, aby to robić.

Rozumiem, iż lubimy się ekscytować przykładami Polaków osiągających sukces w świecie globalnej nauki, zwłaszcza AI. Dobrze wpisuje się w tę emocję choćby działalność Macieja Kaweckiego, który na swoich kanałach stara się przybliżać historię polskich „mózgów-gigantów”. Tyle iż to opowieść o jednej stronie medalu. Faktycznie, polski system edukacji, znów wbrew powszechnej opinii, całkiem nieźle radzi sobie z talentami. Ale jednocześnie kompletnie zawodzi w zakresie swojej, jak się wydaje, podstawowej funkcji, czyli rozwoju kompetencji całej populacji.

Znów powtórzmy to z całą mocą – jeżeli jakaś połowa absolwentów polskich szkół, zwłaszcza tych, którzy ukończyli je jeszcze w XX wieku, nie potrafi czytać ze zrozumieniem, to nasz system edukacji zawiódł na całej linii i twierdzenie, iż „kiedyś to było” nie ma żadnego potwierdzenia w rzeczywistości. Naprawdę nie ma za czym tęsknić. jeżeli już, to za czasem gimnazjów, choć choćby w ich przypadku co siódmy absolwent był funkcjonalnym analfabetą. Co gorsze, ostatnie badania PISA wskazują, iż po chwilowej poprawie wracamy do najgorszego problemu polskiej szkoły, czyli systemowych nierówności.

Mit „zdrowego rozsądku”

Z tego wszystkiego można wyciągnąć jeszcze jeden wniosek. Jedną z podstawowych kategorii w polityce, która zwłaszcza w ostatniej kampanii prezydenckiej święciła prawdziwe tryumfy, był tzw. zdrowy rozsądek, zwany przez Brytyjczyków common sense, czyli powszechne przekonanie, rozsądek. Problem polega na tym, iż jak mówi angielskie powiedzenie: common sense is not so common (z ang. zdrowy rozsądek nie jest taki powszechny).

Niestety, spora grupa wyborców nie posiada kompetencji czytania ze zrozumieniem, która jest jednym z koniecznych warunków do rzetelnego uczestnictwa w debacie publicznej i życiu politycznym. Nie chodzi o to, by powiedzieć, iż ludzie co do zasady są głupi. Idzie raczej o to, iż zwyczajnie nie są w stanie zrozumieć wielu skomplikowanych procesów, które wymagają znaczniej bardziej zaawansowanych kompetencji niż tylko czytanie ze zrozumieniem.

Nie postuluję, broń Boże, wprowadzenia cenzusu wykształcenia do prawa wyborczego. Tak samo rozumiem, dlaczego politycy hołubią ten „zdrowy rozsądek”. Trzeba sobie jednak jasno powiedzieć, iż bazowanie na „chłopskim rozumie” w sytuacji, w której połowa populacja nie rozumie, co czyta, jest co najmniej brawurową strategią. Zwłaszcza w czasie tak złożonych wyzwań, w jakim przyszło nam żyć.

Jeśli zatem miałbym życzyć czegokolwiek polskiej szkole w dniu jej święta, to nie tego, żeby kontynuowała swoje prześwietne tradycje, ale raczej, by zaczęła wreszcie spełniać swoją podstawową funkcję i wypuszczała ze swych murów absolwentów, którzy potrafią co najmniej czytać ze zrozumieniem. Wszyscy byśmy na tym skorzystali.

Przeczytaj również: Szkoła wprowadzania reform, czyli edukacja jako obszar konfliktu

Idź do oryginalnego materiału