W Italii ukazała się niedawno książka włoskiego socjologa i psychologa, profesora Luki Ricolfiego pt. „Szalona poprawność. Inkluzywność wykluczająca i powstanie nowej elity”, poświęcona zjawisku „political correctness”. Z tej okazji miesięcznik „Tempi” przeprowadził wywiad z autorem, który podzielił szaleństwo poprawności politycznej na dwa rodzaje: nieszkodliwe i szkodliwe.
Co jest szkodliwe, a co nieszkodliwe?
Nieszkodliwe szaleństwa to – według niego – takie, które dotyczą głównie języka i budzą raczej śmiech, zdziwienie, zakłopotanie, a niekiedy oburzenie. Przykładem tego może być zakazanie pilotom samolotów, by zwracali się do pasażerów „panie i panowie”, ponieważ może być to obraźliwe dla osób „transpłciowych” lub „niebinarnych” (kolejny potworek językowy wynikający z owego szaleństwa). Na tej samej zasadzie zakazuje się mówienia, iż ewolucja jest „ślepa” a rozpacz „czarna”. Trudno jednak będzie w tej konkurencji przebić obecnego ministra spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii Davida Lammy’ego, który w 2013 roku, gdy wybierano papieża, a BBC pytała na Twitterze, jaki dym ujrzymy nad Kaplicą Sykstyńską: biały czy czarny, skomentował to następująco:
Ten tweet BBC jest niegrzeczny i niepotrzebny. Czy naprawdę potrzebujemy głupich insynuacji na temat rasy następnego papieża?
Czymś innym – według Ricolfiego – jest jednak drugi rodzaj szaleństwa poprawności politycznej, który pozostaje szkodliwy, ponieważ może wyrządzić ludziom rzeczywistą krzywdę. Wiąże się on z ostracyzmem, sankcjami, szykanami, atakami fizycznymi czy zwolnieniami z pracy dla tych, którzy np. podkreślają prymat płci biologicznej nad tożsamością płciową lub nie zgadzają się na udział transpłciowych zawodników (czyli biologicznych mężczyzn) w żeńskich konkurencjach sportowych.
Zmienić język, by zmienić świat
Prawdę mówiąc, trudno odseparować od siebie te dwa rodzaje szaleństw, ponieważ nie byłoby tych drugich (szkodliwych) bez tych pierwszych (rzekomo nieszkodliwych). Zmiany semantyczne przygotowują bowiem grunt pod zmiany społeczne. Już Konfucjusz kilka wieków przed Chrystusem mówił, iż po to, by zmienić świat, najpierw należy zmienić język. Dlaczego? Bo jak mówimy, tak myślimy. A jak myślimy, tak postępujemy. Dlatego nie jest obojętne, jakich terminów używamy. Słowa nie tylko opisują świat, ale także go interpretują, nadają mu sens.
Dlatego wielkie projekty inżynierii społecznej zaczynały się od operacji na języku. Nie byłoby rewolucji francuskiej, gdyby wcześniej filozofowie oświeceniowi nie stworzyli Encyklopedii, w której przedefiniowali świat na nowo. Nie byłoby rewolucji komunistycznej, gdyby marksizm nie stworzył uprzednio nowego aparatu pojęciowego, dokonując własnej interpretacji dziejów. Tak samo dziś nie byłoby szykan i represji wymierzonych w obrońców racjonalnego myślenia i zdrowego rozsądku, gdyby ideolodzy spod znaku sześciobarwnej tęczy nie stworzyli wcześniej swojej własnej nowomowy z jej wartościującymi pojęciami, kategoriami i teoriami.
Przez lata dominowała opinia, iż wykładowcy „gender studies” to oderwani od rzeczywistości, nieszkodliwi dziwacy, którzy zajmują się wymyślaniem śmiesznych związków frazeologicznych. Okazało się jednak, iż podkładali oni ładunek wybuchowy pod fundament naszej cywilizacji.
Dlatego trzeba spierać się o słowa. Nie można narzucić sobie obcej terminologii, bo w ten sposób dajemy narzucić sobie reguły gry przeciwnika i zaczynamy opisywać świat w jego kategoriach. To pierwsza przegrana bitwa, po której następują kolejne.
Tchórzostwo intelektualistów
Trudno więc zgodzić się z profesorem Ricolfim, gdy rewolucję semantyczną traktuje jak nieszkodliwą działalność. Wypada mu jednak przyznać rację, gdy wskazuje na istotny czynnik, który przyczynia się do sukcesów poprawności politycznej. Jest nim tchórzostwo intelektualistów, którzy – choć widzą obskurantyzm i barbarzyństwo współczesnej ideologii – wolą nie stawiać jej czoła, by nie utracić swoich przywilejów.
Oprócz konformistów są jednak także bojownicy. Zdaniem Ricolfiego jesteśmy w tej chwili świadkami współczesnej wersji „zdrady klerków” – tak jak niegdyś część inteligencji została uwiedziona przez ideologie, brunatną i czerwoną, tak dziś uwodzi ją tęczowa, dająca to samo złudne poczucie wglądu w mechanizmy rządzące światem i udziału w wielkim dziejowym zmaganiu o los ludzkości: oczywiście po stronie Dobra, które usprawiedliwi każde zło.