Czy kanclerz Merz oznacza „powrót Niemiec”?

4 godzin temu
Zdjęcie: Merz


Friedrich Merz zdaje się dostrzegać większą potrzebę konsultacji z Polską, także w sprawach związanych z Ukrainą czy migracją – mówi Kamil Frymark.

Niemcy wchodzą w nowy etap polityczny – nie tylko ze względu na zmianę układu sił po wyborach do Bundestagu, ale także z powodu fundamentalnych wyzwań, które redefiniują rolę tego państwa w Europie i świecie. W obliczu recesji, presji migracyjnej oraz niepewności związanej z powrotem Donalda Trumpa do Białego Domu, Berlin musi jednocześnie modernizować swoje państwo, odbudowywać konkurencyjność gospodarczą i szukać nowej równowagi między interesem narodowym a współodpowiedzialnością za projekt europejski.

Wojciech Albert Łobodziński: Sześć tygodni po wyborach do Bundestagu – czyli 9 kwietnia – partie CDU, CSU oraz SPD uzgodniły tekst umowy koalicyjnej. Jakie są główne założenia tej umowy i czy tak długi okres oczekiwania to coś normalnego w niemieckiej polityce?

Kamil Frymark: Sześć tygodni to w niemieckiej polityce nic nadzwyczajnego. Po pierwsze, warto zaznaczyć, iż od początku Friedrich Merz podkreślał, iż zależy mu na szybkim powołaniu rządu, a rozmowy koalicyjne powinny być możliwie krótkie.

Negocjacje koalicyjne są zawsze podzielone na dwa etapy. Pierwszy to rozmowy sondażowe, mające na celu wybór partnerów, z którymi porozumienie w ogóle jest możliwe. W tym przypadku wybór był adekwatnie oczywisty – z perspektywy chadecji jedyną realną opcją była koalicja z SPD, ponieważ zarówno rząd mniejszościowy, jak i kooperacja z AfD zostały wykluczone. Drugi etap to adekwatne negocjacje, prowadzone w ramach grup roboczych – było ich 16. Działała także tzw. nadgrupa, która ostatecznie rozstrzygała kwestie sporne.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu

Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.

Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram

W pierwszej fazie udało się wypracować konsensus w mniej kontrowersyjnych obszarach. Sporne kwestie, przede wszystkim dotyczące polityki migracyjnej i fiskalnej, zostały przekazane na wyższy szczebel decyzyjny. Ostatecznie dokument liczy ponad 140 stron i szczegółowo przedstawia plany przyszłego rządu. W niemieckiej praktyce politycznej ma on ogromne znaczenie – wyznacza ogólne ramy polityki, a zarazem zawiera szereg konkretnych zapisów, które będą wdrażane w kolejnych latach.

Co więcej, w połowie kadencji prasa i środowiska eksperckie dokonują przeglądu realizacji umowy – sprawdzają, w jakim stopniu rząd zrealizował zawarte w niej postanowienia. Tak też prawdopodobnie będzie i tym razem.

A jakie będą priorytety nowego rządu?

– Są one jasno widoczne już w spisie treści dokumentu. Pierwszy rozdział poświęcono gospodarce i pobudzeniu wzrostu, a także polityce klimatycznej i energetycznej. Drugi dotyczy obniżenia podatków oraz ogólnej modernizacji państwa. Trzeci, bardzo istotny, odnosi się do polityki wewnętrznej, szczególnie kwestii ograniczenia nielegalnej imigracji.

Kolejny rozdział wskazuje na chęć kontynuowania progresywnej polityki społecznej poprzedniego rządu. Dopiero na piątym miejscu pojawia się wzmocnienie obronności oraz asertywna polityka zagraniczna, co wskazuje, iż nie będą one głównym priorytetem tego gabinetu. Ostatni rozdział, zgodnie z tradycją, dotyczy zasad współpracy między koalicjantami.

Jednocześnie pojawia się wiele komentarzy, iż ta umowa koalicyjna w pewnym stopniu faworyzuje SPD, która przecież nie wygrała wyborów. To samo, twierdzi się, widać w podziale ministerstw. Czy może Pan powiedzieć coś więcej na ten temat? Takie głosy słychać nie tylko w mediach czy wśród ekspertów, ale również w szeregach samych działaczy CDU/CSU.

– Rzeczywiście, podzielam ten punkt widzenia. Przypomnijmy, iż SPD uzyskała najgorszy wynik od 138 lat. To partia z bardzo długą historią na niemieckiej scenie politycznej, ale wynik 16 proc. to – jak na ugrupowanie, które współrządziło w poprzedniej kadencji Bundestagu – po prostu klęska. Mimo tego, choć różnica między CDU a SPD była znacząca, nie widać jej ani w podziale stanowisk, ani w treści samej umowy koalicyjnej.

Jeśli spojrzeć na rozdział ministerstw, CDU uzyskała siedem resortów plus urząd kanclerski. SPD także otrzymała siedem. To bardzo dobry rezultat, biorąc pod uwagę jej wynik wyborczy. CSU przypadły trzy ministerstwa. Oczywiście to najmniejsza z trzech partii tworzących koalicję, ale również ważna część chadecji.

Podział ten wynika z zapisów zawartych w umowie koalicyjnej. Łącznie daje to 10 resortów po stronie chadecji (7 CDU + 3 CSU) w tym urząd kanclerski oraz 7 ministerstw po stronie SPD. Trzeba jednak zaznaczyć, iż CSU bardzo skutecznie wywalczyła dla siebie najważniejsze resorty – na przykład Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, co ma ogromne znaczenie z punktu widzenia jej twardej linii w sprawie migracji.

Z kolei SPD objęła takie strategiczne ministerstwa jak finanse, obrona oraz praca i sprawy socjalne – czyli te, które są szczególnie istotne z punktu widzenia jej programu. Resorty te trafią do ludzi związanych z Larsem Klingbeilem, współprzewodniczącym SPD, który bardzo dobrze poprowadził negocjacje koalicyjne.

– W partii panuje przekonanie, iż to dzięki jego umiejętnościom udało się uzyskać tak wiele. Choć sam nie ma doświadczenia ministerialnego, to w toku prac 16 grup roboczych doświadczenie socjaldemokratów – zarówno na szczeblu federalnym, jak i landowym – okazało się zdecydowanie większe niż po stronie chadecji. I to znalazło odzwierciedlenie zarówno w podziale resortów, jak i w treści ustaleń programowych.

Obiektywnie rzecz ujmując, SPD udało się utrzymać znaczny wpływ na rząd, choćby po sromotnie przegranych wyborach.

– Stąd też bierze się niezadowolenie części działaczy CDU, którzy uważają, iż umowa koalicyjna nie odzwierciedla wyraźnej przewagi wyborczej chadecji – ich zdaniem postulaty CDU są obecne w umowie w ograniczonym zakresie albo nie są dostatecznie wyeksponowane. To właśnie budzi pewien sprzeciw wobec Friedricha Merza – nie tyle otwarty opór, ile raczej symboliczne „żółte światło” za sposób prowadzenia negocjacji, a także za wcześniejsze decyzje, jak np. reformę tzw. hamulca zadłużenia.

Reformę konstytucyjną.

– Tak. Należy ją jednak rozpatrywać w kontekście rozmów koalicyjnych, ponieważ w dużym stopniu realizuje postulaty, o które SPD zabiegała od lat. I dlatego jest postrzegana jako duży sukces socjaldemokratów.

Ale również i Zielonych. Sama reforma była już kontrowersyjna, jeżeli chodzi o formułę jej przyjęcia – została uchwalona jeszcze w poprzedniej kadencji Bundestagu, po to, by wyłączyć AfD z ewentualnych negocjacji. To był dopiero początek katastrofy sondażowej, którą Merz przeżył jeszcze przed objęciem urzędu kanclerza – bo jego inauguracja przypada 6 maja. Jakie konkretnie postulaty, o których Pan wcześniej wspominał, wyborcy CDU/CSU albo kadry tej partii mogą dziś uznać za zdradzone czy rozmyte?

– Po pierwsze: kwestia zadłużenia. Merz przez całą kampanię wyborczą konsekwentnie podkreślał, iż nie są potrzebne dodatkowe, nadmierne zobowiązania finansowe, by przeprowadzić reformy państwa, uprościć biurokrację czy ulżyć gospodarce. Przede wszystkim deklarował, iż nie potrzeba nowego zadłużenia, by sfinansować modernizację Bundeswehry.

CDU to klasyczna „partia kanclerska” – jej celem jest wprowadzenie własnego kandydata na stanowisko szefa rządu. Trudno zatem spodziewać się otwartego buntu wobec Friedricha Merza

Kamil Frymark

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

Argumentował, iż wystarczające środki już są dostępne w systemie. Należy tylko obciąć część świadczeń socjalnych oraz zreformować system finansowania uchodźców. Tymczasem okazało się, iż te zapowiedzi straciły na znaczeniu jeszcze przed podpisaniem umowy koalicyjnej – Merz zgodził się w poprzednim Bundestagu na zaciągnięcie dodatkowego długu nie tylko na rzecz Bundeswehry, ale także na stworzenie pozabudżetowego funduszu o wartości 500 miliardów euro na kolejne 12 lat przeznaczonego na dodatkowe inwestycje. Szczególnie ten ostatni element jest przez wielu wyborców chadecji postrzegany jako zdrada ideałów, które Merz miał reprezentować.

I oni wyrażają to wprost – to pierwszy zarzut.

A kolejny?

– Podatki. Owszem, w umowie koalicyjnej zapisano, iż nastąpią obniżki podatków – zarówno dla firm, jak i osób prywatnych – ale mają one charakter stopniowy i będą relatywnie niewielkie.

Mówi się o redukcji podatku od osób prawnych z 15 do 10 proc., ale w kolejnych etapach, rozłożonych w czasie. Tymczasem przed wyborami chadecy budowali wrażenie, iż reformy podatkowe zostaną wdrożone szybko, niemal natychmiast – wzbudzając w ten sposób spore oczekiwania.

Kolejna sprawa to Bürgergeld, czyli świadczenie obywatelskie. Ma zostać zmieniona jego nazwa, ale kwestia egzekwowania obowiązku przyjmowania oferowanej pracy przez beneficjentów została ujęta w umowie koalicyjnej w sposób bardzo ogólny. Nie przewidziano wyraźnych sankcji wobec osób, które wielokrotnie odmawiają podjęcia pracy. Zobaczymy, jak zostanie to wdrożone w praktyce – a za realizację tych zapisów będzie odpowiadał minister z SPD. Chadecy wskazują, iż to kolejny punkt, który chcieli przeforsować w bardziej zdecydowanej formie.

Zostaje kwestia tak ważnej w ostatnich wyborach migracji.

– Tak, w tej sprawie ostatecznie zapisy dotyczące tej polityki znalazły się w umowie koalicyjnej w dość ostrym brzmieniu, ale nie do końca wiadomo, co w praktyce oznacza sformułowanie, iż odsyłania na granicy będą dokonywane w porozumieniu z państwami ościennymi.

Każda ze stron – zarówno SPD, jak i chadecja – interpretuje ten zapis inaczej. Pozostałe fragmenty dotyczące polityki migracyjnej, owszem, zawierają zapowiedzi ograniczenia świadczeń socjalnych czy przyspieszenia deportacji – w tym do Syrii i Afganistanu – ale wielu wyborców chadecji pozostaje sceptycznych i będzie oczekiwać konkretnych rezultatów. Zresztą polityka migracyjna jest w dużej mierze kompetencją landów i w tym przypadku będzie konieczne porozumienie przyszłego rządu m.in. z partią Zielonych, która ma znaczący głos w Bundesracie – drugiej izbie niemieckiego parlamentu. Zieloni są jednak sceptyczni wobec radykalnego ograniczenia migracji.

A co z imigracją?

– Obecna sytuacja migracyjna sprzyja Merzowi. W Niemczech liczba wniosków o azyl spadła rok w rok o około 45 proc., i to jeszcze przed wdrożeniem zapisów umowy koalicyjnej – jednak oczekiwania wyborców były jeszcze większe. Widać to w części sondaży, w których AfD wysuwa się na pierwsze miejsce pod względem poparcia. Taki wynik stanowi wyraźne ostrzeżenie dla CDU.

Nowość Nowość Promocja!
  • Jerzy Sosnowski

Niezerowa liczba smoków

39,20 49,00 Do koszyka

Jest jeszcze jeden aspekt – kwestie socjalne, a konkretnie płaca minimalna. SPD weszła do kampanii z postulatem podniesienia jej do 15 euro za godzinę. Ten zapis znalazł się w umowie koalicyjnej, przy czym zaznaczono, iż ostateczną decyzję podejmie specjalna komisja – co jest standardową procedurą. Niemniej, już samo zapisanie konkretnej, postulowanej przed wyborami kwoty, wielu wyborców SPD postrzega jako sukces.

Ale żeby nie było tak różowo – również wśród elektoratu SPD nie brakuje niezadowolenia. Zwłaszcza młodzieżówka tej partii sprzeciwiała się przyjęciu umowy koalicyjnej, twierdząc, iż w dwóch obszarach osiągnięto zbyt mało.

Po pierwsze – w polityce socjalnej. Choć, moim zdaniem SPD odniosła tu sukces, młodzieżówka uważa, iż postulaty nie zostały wystarczająco silnie zabezpieczone. Po drugie – w polityce migracyjnej. Zastrzeżenia budzi zwłaszcza ograniczenie możliwości łączenia rodzin oraz zapowiedź deportacji do Afganistanu i Syrii. Te zapisy młodzi działacze SPD uznają za zbyt daleko idące ustępstwa wobec chadecji. Wśród 360 tys. członków, o ile dobrze pamiętam, młodzieżówka stanowi ok. dwudziestu procent, nie jest to więc dominująca grupa.

Czy socjaldemokraci podjęli już decyzję?

– SPD ustaliło, iż cała partia bierze udział w głosowaniu nad tym, czy wchodzi do tej koalicji, czy nie. Głosowanie jest online. 30 kwietnia poznaliśmy jego wyniki – wiemy już, iż socjaldemokraci zgodzili się na wspólny rząd.

Jednocześnie jesteśmy świadkami kryzysu wewnątrz samej chadecji. Jak wygląda wewnętrzna dynamika władzy i konfliktów, zaczynając od bawarskiej CSU, po samą CDU i konflikt Merza z jej oddziałami lokalnymi m.in. z Kolonii?

– Sprawa z CSU jest stosunkowo prosta. To partia, która w negocjacjach koalicyjnych zawsze występuje jako odrębny podmiot, jasno artykułując swoje oczekiwania: kilka punktów programowych, kilka resortów i możliwość realizacji konkretnych interesów Bawarii. zwykle udaje się jej osiągnąć te cele – nie inaczej było i tym razem.

CSU zgłosiła postulat wprowadzenia korzystnych rozwiązań emerytalnych dla matek, który został zaakceptowany. Udało się jej również przeforsować zwiększenie dopłat dla osób dojeżdżających do pracy oraz obniżenie podatku VAT na posiłki w restauracjach.

Ciekawe.

– Ten ostatni punkt od dawna był istotny z perspektywy landu, argumentowano, iż jedzenie w lokalach gastronomicznych jest zbyt drogie, a restauratorzy zbyt mało na nim zarabiają.

Partia uzyska również Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, co ma dla niej najważniejsze znaczenie w kontekście polityki imigracyjnej, oraz resort rolnictwa – sektor szczególnie istotny dla jej elektoratu, wśród którego rolnicy stanowią znaczącą grupę. W związku z tym CSU podjęła już decyzję o wejściu do koalicji – co więcej, była to decyzja samego zarządu, bez potrzeby szerszych konsultacji.

A jak wygląda sytuacja w CDU?

– Ta kwestia jest bardziej złożona. To znacznie większa partia, licząca około 360 tysięcy członków, o dużym wewnętrznym zróżnicowaniu – zarówno regionalnym (podział na Wschód i Zachód), jak i pokoleniowym. Młodsze pokolenie polityków, na przykład premier Nadrenii Północnej-Westfalii Hendrik Wüst czy premier Szlezwika-Holsztynu Daniel Günther, prezentuje podejście bardziej liberalne, a choćby umiarkowanie lewicowe. Z kolei inni politycy pozostają przy stanowisku konserwatywnym. To zróżnicowanie przekłada się na różne oceny zawartej umowy koalicyjnej.

Mimo tych napięć należy pamiętać, iż CDU to klasyczna „partia kanclerska” – jej celem jest wprowadzenie własnego kandydata na stanowisko szefa rządu. Trudno zatem spodziewać się otwartego buntu wobec Friedricha Merza. Choć zaufanie do jego przywództwa zostało częściowo nadwyrężone, nie należy tego przeceniać.

Kluczowe będą pierwsze miesiące funkcjonowania nowej koalicji – do końca roku okaże się, ile z zapisanych w umowie celów uda się zrealizować. Przykładem może być zapowiedź redukcji zatrudnienia w administracji publicznej o 2 proc. rocznie.

Ważnym elementem oceny działań Merza będzie również kwestia redukcji obciążeń dla przedsiębiorców – zwłaszcza tych wynikających z obowiązków sprawozdawczych, administracyjnych i szeroko pojętej biurokracji. To, jak dalece uda mu się wprowadzić realne zmiany w tym zakresie, będzie jednym z głównych kryteriów jego rozliczania. Można przypuszczać, iż jeżeli osiągnie tu zauważalne rezultaty, będzie mógł przedstawić je jako osobisty sukces, a partia udzieli mu wówczas pełnego wsparcia.

W tym kontekście najważniejsze może się okazać również stanowisko przewodniczącego frakcji parlamentarnej CDU/CSU w Bundestagu. Wiele wskazuje na to, iż obejmie je Jens Spahn – polityk, który uchodzi za jednego z głównych rywali Merza wewnątrz partii. Od jakości współpracy między nimi może zależeć efektywność funkcjonowania całej koalicji, zwłaszcza w relacjach z SPD.

Widzę jednak, iż pozostaje Pan w sprawie dalszych losów Merza optymistą.

– Tak. Początkowe wahnięcia sondażowe wynikały z rozbuchanych nadziei poszczególnych elektoratów po kampanii wyborczej.

Poza tym będziemy mieli do czynienia z rządem zasadniczo dwupartyjnym, opartym na dwóch frakcjach. Taka konfiguracja z pewnością ułatwi proces rządzenia. Oczywiście, chadecy będą pod presją ze strony AfD, zwłaszcza w kontekście nadchodzących wyborów landowych w Meklemburgii-Pomorzu Przednim oraz Saksonii-Anhalt, gdzie AfD ma realne szanse na zwycięstwo. Będzie to miało duże znaczenie, ale do tych wyborów pozostał jeszcze rok.

Wydaje się, iż po zawarciu koalicji Friedrich Merz będzie dążył do dalszej konsolidacji partii, próbując złagodzić wewnętrzne różnice i konsekwentnie realizować program polityczny.

Dużo będzie jednak zależało od sytuacji gospodarczej. o ile uda się uniknąć trzeciego z rzędu roku recesji, będzie to wyraźny sygnał pozytywny dla Merza. Istotnym czynnikiem będą także potencjalne ruchy Donalda Trumpa w zakresie polityki celnej – działania, które w przeszłości szczególnie mocno uderzały w Niemcy jako największego partnera handlowego Stanów Zjednoczonych w Europie.

Relacje ze Stanami Zjednoczonymi będą jednym z największych wyzwań dla Niemiec w nadchodzącej kadencji. Jednocześnie nowy rząd wypowiada się ostrożnie, jeżeli chodzi o politykę celną administracji Trumpa

Kamil Frymark

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

Z tego względu planowane rozmowy Merza z Trumpem nabierają szczególnego znaczenia. Chodzi o możliwość zaprezentowania konkretnych kroków – takich jak wzrost wydatków na obronność – jako dowodu na zaangażowanie Niemiec w kwestie bezpieczeństwa. Stąd również decyzja o wyłączeniu wydatków zbrojeniowych, przekraczających 1 proc. PKB, spod działania tzw. hamulca zadłużenia. Dzięki temu zabiegowi negocjacje z administracją amerykańską mogą przebiegać sprawniej.

Zresztą sam Merz wielokrotnie podkreślał, iż jedną z pierwszych podróży zagranicznych jako kanclerz chciałby odbyć do Waszyngtonu.

W Polsce szerokim echem odbiły się słowa Friedricha Merza „Germany is back” i nawoływania – w duchu nieco zbliżonym do retoryki Emmanuela Macrona – do budowy europejskiej autonomii strategicznej. Były to mocne deklaracje, symboliczne z punktu widzenia kierunku polityki zagranicznej Niemiec. Tymczasem, podczas niedawnego spotkania ministrów finansów z udziałem Christine Lagarde w Warszawie, niemiecka delegacja sprzeciwiła się m.in. wprowadzeniu podatku cyfrowego dla amerykańskich korporacji. Jak więc rzeczywiście wyglądają dziś relacje między Berlinem a Waszyngtonem? I jak ta sytuacja wpływa na perspektywy realizacji projektu europejskiej autonomii strategicznej?

– Rzeczywiście, relacje ze Stanami Zjednoczonymi będą jednym z największych wyzwań dla Niemiec w nadchodzącej kadencji. W kwestii podatku cyfrowego warto zaznaczyć, iż sprzeciw niemieckiej delegacji miał miejsce jeszcze za rządów poprzedniego gabinetu. Nowy rząd wypowiada się ostrożnie, jeżeli chodzi o politykę celną administracji Trumpa. Owszem, Friedrich Merz wskazywał na zagrożenia wynikające z taryf celnych, które uderzają w niemiecką gospodarkę, ale unikał formułowania jednoznacznych zapowiedzi działań.

W umowie koalicyjnej relacje transatlantyckie określono jako kluczowe, podkreślając potrzebę ich kontynuowania choćby w nowych, zmienionych warunkach. Jest to sformułowane dość ogólnie, ale można się domyślać, iż chodzi o adaptację do drugiej prezydentury Donalda Trumpa. Jednocześnie zawarto zapowiedź wzmocnienia europejskiego filaru w NATO oraz zwiększenia zaangażowania Niemiec w kwestie bezpieczeństwa europejskiego.

Berlin obawia się również ewentualnego wycofania części amerykańskich wojsk z Europy. Dlatego pojawia się propozycja zacieśnienia współpracy nie tylko z Francją, co jest naturalne, ale także z Wielką Brytanią – mówi się wręcz o specjalnym formacie trójstronnej współpracy w dziedzinie bezpieczeństwa. Równolegle Niemcy opowiadają się za wprowadzeniem głosowania większościowego w ramach unijnej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa. W tych kwestiach Merz prawdopodobnie będzie silnie obstawał przy wzmocnieniu europejskiego komponentu NATO.

A co z Polską?

– jeżeli chodzi o Polskę, mamy do czynienia z interesującą sytuacją. Merz wielokrotnie, także w trakcie kampanii wyborczej, podkreślał swoje zrozumienie i empatię wobec Polski – również w kontekście potrzeb związanych z bezpieczeństwem. Co istotne, mówił o tym także w regionach Niemiec, gdzie nie musiał zabiegać o poparcie wschodnich sąsiadów, jak choćby w Bonn.

Umowa koalicyjna zawiera zapowiedź pogłębiania relacji z Polską, obok tych z Francją. Wspomniano również o wykorzystaniu Trójkąta Weimarskiego jako forum konsultacji w sprawach europejskich. Znajdują się tam także odniesienia do wspólnych inwestycji infrastrukturalnych oraz inicjatyw związanych z polityką pamięci – jak np. Dom Niemiecko-Polski i upamiętnienie polskich ofiar niemieckiej okupacji. Niedawno, w połowie kwietnia, nieopodal Urzędu Kanclerskiego w centrum Berlina, odsłonięto tymczasowy kamień pamięci, który ma w przyszłości zostać zastąpiony pomnikiem.

Merz konsekwentnie podkreśla wolę zbliżenia z Polską i można zakładać, iż będzie tę politykę kontynuował. Pytanie, które pozostaje otwarte, dotyczy praktycznych aspektów tej współpracy, szczególnie w sferze bezpieczeństwa. Wymienienie formatu francusko-brytyjskiego z pominięciem Polski może budzić pewien sceptycyzm co do realnego włączenia Warszawy w najważniejsze decyzje.

Drugim obszarem wymagającym uwagi są kwestie migracyjne i przyszła polityka kontroli granicznych. Merz zapowiadał, iż to CSU będzie odpowiedzialna za wdrażanie tych działań, co może tworzyć przestrzeń do porozumienia z Polską. Z pewnością jednak jego podejście będzie inne niż to prezentowane przez SPD i kanclerza Scholza. Merz zdaje się dostrzegać większą potrzebę konsultacji z Polską – także w sprawach związanych z Ukrainą – oraz wykazuje gotowość do rozwijania współpracy na tym polu.

Kamil Frymark – analityk ds. polityki wewnętrznej RFN w Zespole Niemiec i Europy Północnej Ośrodka Studiów Wschodnich, w którym przez szereg lat zajmował się polityką zagraniczną tego państwa. Wcześniej był szefem działu Europa w „Portalu Spraw Zagranicznych”. Uczestniczył w międzynarodowych projektach badawczych, w tym w ramach Think Visegrad. Odbył staże badawcze m.in. w Georg-Eckert-Institut w Brunszwiku.

Przeczytaj również: Niemcy w cyfrowym ogonie

Idź do oryginalnego materiału