
W Szkole Podstawowej Bil el Burbur w hrabstwie Wajir w Kenii, 35-letnia Sween Ambeyi siedzi na nagiej ziemi w palącym słońcu i wskazuje na niewielką tablicę zawieszoną na akacjowym drzewie za jej plecami. Przed nią, w oddzielnych grupach, siedzi 16 muzułmańskich uczniów klasy siódmej — 6 dziewcząt i 10 chłopców. Choć Ambeyi nosi hidżab, jest chrześcijanką — podobnie jak czterech na pięciu Kenijczyków, według danych spisu powszechnego z 2019 roku.
Mimo iż konstytucja Kenii gwarantuje wolność religijną, Ambeyi nie może swobodnie praktykować swojej wiary w Wajir ze względu na presję społeczną. Lokalni przywódcy muzułmańscy zmuszają ją do zakrywania głowy. — Albo się podporządkujesz, albo cię zwolnią — mówi Ambeyi. — Gdy zakryjesz twarz tak jak one, będą traktować cię jak swoją córkę. W przeciwnym razie możesz zostać pobita za noszenie spódnic czy innych „nieodpowiednich” ubrań.
Również lektura Biblii musi odbywać się w ukryciu. — Czytam ją w telefonie i modlę się po cichu — mówi. — To jedyna opcja.
Ambeyi doświadcza też prześladowań i szykan. Przywódcy społeczności nie pozwalają jej, ani innym niemuzułmańskim osobom, dotykać Koranu. Uczennice i niektórzy nauczyciele wyśmiewają ją za to, iż nie przeszła rytualnego obrzezania, które w tej części Kenii jest przez cały czas powszechną praktyką.
Twierdzi, iż nie może dyscyplinować ani wchodzić w spór z uczniami płci męskiej. — choćby gdy chłopiec popełni błąd, trzeba milczeć, bo zaraz pobiegnie do domu i wróci z matką. — W tej kulturze matki zawzięcie bronią swoich synów, a często wdają się w konflikty z nauczycielami.
Mimo tych trudności, Ambeyi nie planuje zrezygnować. — Bezrobocie byłoby gorsze, a powrót na studia i zmiana zawodu zajęłaby lata — przyznaje.
Po ukończeniu studiów nauczycielskich w 2019 roku Ambeyi obawiała się, iż nie znajdzie pracy. Za radą znajomego zaczęła szukać zatrudnienia w północno-wschodnich regionach Kenii, zamieszkanych głównie przez muzułmanów. Szkoły w tych rejonach mają ogromne trudności ze znalezieniem nauczycieli z powodu niestabilności spowodowanej działalnością terrorystycznej organizacji Al-Shabaab (grupa ta w kwietniu 2025 roku zabiła pięć osób i wcześniej atakowała nauczycieli). W ten sposób rok później trafiła do Wajir.
— Wszystko kręci się wokół pieniędzy — mówi Ambeyi.
Zaczęła od tymczasowej pracy w Szkole Podstawowej Machesa, gdzie zarabiała 10 000 szylingów kenijskich miesięcznie (ok. 77 USD). Równocześnie aplikowała na etaty w szkołach publicznych, licząc, iż zdobyte doświadczenie pozwoli jej uzyskać stabilne zatrudnienie z wyższą pensją i możliwością awansu. Po czterech latach została zatrudniona przez państwo w szkole Bil el Burbur, gdzie zarabia 34 000 szylingów (ok. 264 USD), ale placówka znajduje się jeszcze dalej od jej rodzinnych stron w zachodniej Kenii. Do czasu uzyskania przeniesienia Ambeyi musi dostosować się do lokalnej społeczności muzułmańskiej.
Kenijscy nauczyciele zmagają się z wysokim poziomem bezrobocia, co zmusza chrześcijańskich pedagogów, takich jak Ambeyi, do podejmowania pracy w środowiskach nieprzyjaznych ich wierze. Około połowa wykwalifikowanych nauczycieli pozostaje bez pracy, mimo chronicznych braków kadrowych, zwłaszcza w pobliżu granicy z Somalią. Wielu unika regionów zdominowanych przez muzułmanów z powodu zagrożenia terrorystycznego, co zwiększa konkurencję o bardziej pożądane stanowiska. Julius Ogamba, sekretarz gabinetu ds. edukacji, wskazał, iż problemem jest nierównomierna dystrybucja nauczycieli między hrabstwami. Dodatkowo sytuację pogarszają niskie wynagrodzenia, powolne procesy rekrutacyjne oraz brak zgodności między specjalizacjami nauczycieli (np. przedmioty humanistyczne) a zapotrzebowaniem szkół (przedmioty ścisłe).
Media obwiniają za niedobór etatów biurokrację i korupcję. Politycy mają rzekomo omijać Komisję ds. Obsługi Nauczycieli (TSC) i wręczać listy nominacyjne swoim krewnym lub sprzedawać je za łapówki.
Mimo ukończenia studiów i rocznych praktyk, nowi nauczyciele muszą szukać zatrudnienia w szkołach prywatnych lub podejmować prace tymczasowe, zanim będą mogli starać się o etat w szkole publicznej. choćby wtedy nie mają gwarancji zatrudnienia. TSC wzbudziła kontrowersje w 2024 roku, gdy nie zapewniła stałych posad nauczycielom na okresie próbnym, zmuszając ich do ponownego aplikowania.
Niektórzy nauczyciele twierdzą, iż ich koledzy wręczają łapówki urzędnikom TSC w zamian za zatrudnienie. Dla tych, którzy tego nie robią — jak Ambeyi — potrzeby finansowe zmuszają do podejmowania pracy w trudnych warunkach.
Ambeyi marzy o przeniesieniu do szkoły w rejonie zamieszkanym przez chrześcijan, jednak, jak mówi Burton Wanjala — nauczyciel z pięcioletnim stażem w regionie zdominowanym przez muzułmanów — nie jest to proste. Sam próbował bezskutecznie wielokrotnie. Tłumaczy, iż dyrektorzy mogą zatwierdzić przeniesienie tylko z trzech powodów: medycznych (konieczne zaświadczenie od lekarza), na zasadzie wymiany (gdy nauczyciel z innej szkoły zgodzi się zamienić miejscami) lub ze względów bezpieczeństwa (np. po atakach Al-Shabaab w 2014 roku czy masowym wycofaniu nauczycieli niemiejscowych w 2020 roku).
Wanjala zauważa, iż dyrektorzy rzadko zgadzają się na przeniesienia, bo nie mają gwarancji, iż dostaną zastępstwo. — Ale jeżeli zapłacisz łapówkę urzędnikom TSC, dostaniesz list przeniesienia z pominięciem dyrektora — dodaje.
Zgodnie z zasadami TSC nowo zatrudnieni nauczyciele muszą przepracować co najmniej pięć lat w swojej placówce, zanim będą mogli ubiegać się o przeniesienie. Ambeyi pracuje dopiero niecałe dwa lata. Wie jednak o przypadkach, gdzie przeniesienia zatwierdzano wcześniej. Jednak jako chrześcijanka odrzuca możliwość korupcji czy fałszowania dokumentacji medycznej. Czeka więc cierpliwie — i modli się, by Al-Shabaab jej nie zaatakowało.
— Wierzę, iż Bóg pewnego dnia otworzy przede mną drzwi i uda mi się przenieść bliżej domu — mówi. — A póki co, muszę dostosować się do tych warunków, byle tylko nie popaść w konflikt ze społecznością somalijskich muzułmanów.
Autor: Andrew Kasuku
Źródło: Christianity Today