Czy aktywizm ekologiczny stał się już religią?

1 rok temu

W ostatnich kilkunastu latach można zauważyć, iż aktywizm ekologiczny – a zwłaszcza klimatyczny – zaczął przyjmować pod pewnymi względami formę religii. Ma swój kalendarz liturgiczny (święta), grzech pierworodny (zanieczyszczenie Ziemi przez poprzednie pokolenia), procesje (protesty i pochody), sobory (konferencje), system moralny oraz symbolikę itp.

Nie chcę przez zwrócenie uwagi na te spostrzeżenia powiedzieć, iż nie należy chronić przyrody i klimatu. Uważam, iż aktywne działania są potrzebne, o czym pisałem i mówiłem niejednokrotnie (tutaj o suszach, tutaj ogółem o ochronie klimatu, tutaj o wpływie na rolnictwo, tutaj o rozprzestrzenianiu chorób, tutaj o zmianach zasięgu różnych gatunków). Martwi mnie jednak przejmowanie tematu ochrony przyrody i klimatu z rąk naukowców, urzędników i społeczników do rąk quasireligijnych fanatyków, niepokoi mnie też, iż niektórzy naukowcy stali się aktywistami. Ich działania bardziej szkodzą przyrodzie, niż jej pomagają, co tłumaczyłem choćby w artykule o ziemniaczanym ekoaktywizmie. Bardziej służą ekspresji toksycznych postaw, promowaniu poszczególnych jednostek czy wypełnianiu pustki duchowości, niż realnemu naprawianiu sytuacji ekologicznej.

Dzisiaj natomiast publikuję, za zgodą wydawnictwa WAM, przedruk fragmentu książki prof. Chantal Delsol – francuskiej filozofki – pt. „Koniec świata chrześcijańskiego”, która w jednym z rozdziałów odniosła się właśnie do ekoaktywizmu rozumianego jako nowa religia. Tekst ma charakter filozoficzny oraz kulturo- i religioznawczy. Autorka słusznie zauważa, iż to, z czego jeszcze 10 lat temu sam się śmiałem – iż ekoaktywizm mógłby przeistoczyć się w neoreligię, przed czym już wówczas niektórzy ostrzegali – stało się dzisiaj faktem.

Przedruk fragmentu książki nie stanowi reklamy ani nie jest formą współpracy sponsorowanej. Istnienie i rozwój tej strony, jej niezależność i rzetelność oraz brak reklam, są możliwe dzięki wsparciu Patronów i Patronek. jeżeli chcesz do nich dołączyć, zapraszam na mój profil w serwisie Patronite.

Obrazek: Stuarthampton/Pixabay z późn. zm.

Ekologia jako religia powszechna

Kwestionowanie oświeceniowej racjonalności zaszło tak daleko, iż wytworzyło nie tylko obronę kultury historycznej i obyczajowej (przejaw romantyzmu XIX wieku), ale ponadto popadające w skrajność docenienie życia naturalnego. Docenienie prostego życia, bez refleksji i myślenia. Można powiedzieć, iż jest to zwycięstwo woli nad rozumem, sił aktywnych i nieświadomych nad mocą myślenia. Widzimy, jak kierunek ten rozwijał się na przełomie XIX i XX wieku. Po części czerpie od Nietzschego. Po długim i chaotycznym rozwoju wyda na świat między innymi nazizm. Dlatego Ludwig Klages, być może najlepszy analityk i inspirator witalizmu, został niesprawiedliwie usunięty w cień jako pionier nazizmu. Filozofia natury, która zanikła w połowie XX wieku, stanowi prawdopodobnie jedno z głównych źródeł współczesnej ekologii, z Ivanem Illichem, który zresztą był jednym z jej wielbicieli. Klages przywraca duszy jej antyczny sens: nie jest to już dla niego nieśmiertelna instancja, jak u chrześcijan, ale zasada życia, jak u starożytnych Rzymian. Opisuje historię jako walkę między duchem – racjonalnością – a duszą, zasadą życia.

Zrozumiałe, iż Klages ubolewa nad tym, iż duch, rozum odgrywał zbyt dużą rolę w cywilizacji chrześcijańskiej i pragnie uprzywilejować duszę rozumianą w sensie zasady życia. Całe dzieło Klagesa to hołd złożony życiu naturalnemu, pochwała pasywności przeciwko aktywności, kobiecości przeciwko męskości, tego, co wewnątrz, przeciwko temu, co na zewnątrz, natury przeciwko kulturze, rzeczywistości przeciwko aspiracjom do wieczności. Przeciwstawia sobie, na przykład, rytm rzeczy naturalnych (pory roku, cykle biologiczne…) i miarę dyktowaną przez ludzki rozum. Rytm jest naturalny, miara jest konstrukcją. Rytm odnawia, miara reprodukuje. Widzimy tutaj: ziemia jako taka ma duszę, to są jej rytmy bijące z samego serca natury.

Myśl Klagesa z dużą siłą kwestionuje zachodni aktywizm: jestem ogarnięty przez życie, które mną włada; natomiast przez ducha działam po to, aby samemu dominować nad światem. Duch europejski, dominujący i naukowy, jest „straszliwym atakiem przeciwko rzeczywistości”, który prowadzi do eksterminacji życia na planecie. Ta apologia siły życiowej (élan vital) i wiecznej natury to fundament wszelkiej ekofilozofii. Trzeba pozwolić się wciągnąć w nurt natury, który zaradzi wszystkiemu, bo umysł, niezależnie od tego, jak bardzo jest lotny, pozostaje oschłym i brutalnym narzędziem, podczas gdy dusza świata sprawia, iż wszystko się odnawia w powściągliwości i prostocie.

Na początku XXI wieku najbardziej ugruntowany i najbardziej obiecujący nurt filozoficzny stanowi forma kosmoteizmu powiązana z ochroną przyrody. Możemy również mówić o panteizmie czy politeizmie. Współcześni nam ludzie Zachodu nie wierzą już w nic, co jest poza tym światem, w żadną transcendencję. jeżeli wyobrażają sobie inny świat, gdzie będą kiedyś żyć, są to odległe planety dostępne dzięki naddźwiękowym rakietom. Sens życia należy więc odnaleźć w samym życiu, a nie poza nim, gdzie nie ma nic. To, co święte, znajduje się tutaj: w krajobrazach, w życiu Ziemi i w samych ludziach.

Na przełomie XX i XXI wieku zmieniliśmy paradygmat, dokonując nowego wyboru w kwestii rozumienia świata. Dokonała się inwersja ontologiczna. O tym właśnie mówi Philippe Descola: o nowych preferencjach ontologicznych i pojawieniu się na Zachodzie nowego paradygmatu – „antropologii monistycznej” zbliżonej do dawnego animizmu. Kładzie on nacisk na to, iż chrześcijańska wizja świata była jedną z wielu, szczególnym wyborem ontologicznym, który nie musi już pasować do zmieniających się czasów. Dla dzisiejszego ekologizmu nie ma już istotowego rozróżnienia pomiędzy ludźmi a innymi bytami żyjącymi, ani między człowiekiem a całą przyrodą, w której on po prostu zamieszkuje, bez dominowania nad nią w jakikolwiek sposób.

Kosmiczne pogaństwo odpowiada potrzebom i troskom ekologii. Ponowoczesność zajmuje się bardziej przestrzenią niż czasem, gdyż porzuciła wszelkie oczekiwania dotyczące czasu. Pod panowaniem kosmoteizmu człowiek czuje się u siebie w świecie, który jest jedyną rzeczywistością i obejmuje zarówno sacrum, jak i profanum. Z kolei pod panowaniem monoteizmu człowiek czuje się obcy w immanentnym świecie i dąży do innego świata – tę rzecz właśnie zarzucał chrześcijanom na przykład Nietzsche. Dla monoteisty ten świat to jedynie miejsce pobytu tymczasowego. Dla kosmoteisty jest trwałym domem. Duch ponowoczesny zmęczył się tymczasowym życiem! Potrzebuje zadomowienia, domu, który oferuje kompletny sens. Powraca do kosmoteizmu, bo pragnie ponownie zjednoczyć się ze światem jako jego pełnoprawny obywatel, a nie jako „obcy przybysz” – w tych słowach opisuje chrześcijanina anonimowy autor Listu do Diogneta. Teraz chce się odnaleźć w świecie immanentnym, którego stanowi integralną część, bez potrzeby snucia marzeń o innym świecie czy kierowania ku niemu swoich nadziei, co mogłoby go oddzielać od samego siebie. Chce żyć w świecie samowystarczalnym, który zawiera sens w samym sobie – innymi słowy: świat zaczarowany, którego czar tkwi wewnątrz, a nie w tym, co poza światem, czymś niepokojącym i hipotetycznym.

Człowiek ponowoczesności pragnie porzucić rozróżnienia – jego ulubiony przymiotnik to „inkluzywny”. Tak więc kosmoteizm odpowiada mu dlatego, iż usuwa dawny dualizm charakterystyczny dla kultury judeochrześcijańskiej. Chce wyrwać się z ciągłego przeciwstawiania sobie fałszu i prawdy, Boga i świata, wiary i rozumu… Zamiast wygnać Boga poza świat, przywołuje go tutaj, a sacrum przywłaszcza sobie samemu. Dla Odo Marquarda, współczesnego niemieckiego filozofa naznaczonego ponurością XX wieku, zadyszka monoteizmu otwiera szansę dla politeizmu na powrót na scenę poprzez rekonstrukcję różnorodnych mitów. Tutaj powrót do politeizmu jest opisany jako uwolnienie od prawdy ekskluzywnej, wyłączającej, jako pełna wolność dana panowaniu opowieści, w końcu jako eschatologia zbawienia.

W ten sposób kosmoteizm wpisuje się w aktualne zakończenie procesu historycznego: było panowanie Boga, następnie panowanie człowieka, w końcu mamy panowanie natury. To zakończenie jednak równocześnie zawraca nas do początku, gdyż przed panowaniem Boga było już panowanie natury. Oczywiście, nie będziemy animistami w taki sam sposób jak nasi odlegli przodkowie, gdyż nasza historia różni się od ich historii. Musimy jednak przynajmniej podjąć wysiłek w kierunku tego, co Alain Caillé nazywa „animizmem metodologicznym” – tutaj ponownie na pierwszy plan wysuwa się celowość negatywna, celem jest bowiem pozbycie się zachodniej pychy (hybris) i w tym celu trzeba wyzbyć się myślenia o wyższości człowieka.

Bądź na biężaco!

Zapisz się na newsletter, aby otrzymywać informacje o nowych treściach na stronie totylkoteoria.pl

Ekologia jest dzisiaj religią, rodzajem wierzenia. „Wierzenie” – nie dlatego, iż aktualny problem ekologiczny nie może być postrzegany jako dowiedziony naukowo, ale ponieważ ta naukowa pewność dotycząca klimatu i ekologii tworzy przekonania i pewności irracjonalne, które w rzeczywistości są wierzeniami religijnymi obdarzonymi wszelkimi cechami religii. Dzisiaj ekologia stała się liturgią: nie można przemilczeć tej kwestii, w ten czy inny sposób, obojętnie w jakiej wypowiedzi czy w jej fragmencie. Mamy także katechizm: od przedszkola dzieci się uczy i nieustannie im powtarza, aby nabrały dobrych nawyków myślenia i działania.

To dogmat, na który wszyscy się godzą – ten, kto go kwestionuje, kto zgłasza najmniejszą wątpliwość, jest uważany za szaleńca lub nikczemnika. Przede wszystkim jednak, a mamy tu znak żywej wiary, z całą pewnością nie wiedzy naukowej: umiłowanie przyrody sprawia akceptowanie tego wszystkiego, co odrzucił wszechmocny indywidualizm – osobistej odpowiedzialności, długu zaciąganego wobec przyszłych pokoleń, obowiązków wobec wspólnoty. Tak więc w imię tej immanentnej i pogańskiej religii ponownie przyjmujemy wszystkie te nieodzowne wymiary egzystencji, które niegdyś dostrzegało i praktykowało chrześcijaństwo.

Niezależnie od konieczności ochrony środowiska, zbyt długo lekceważonej w epoce industrialnej, myślenie ekologiczne rozwija prawdziwą filozofię życia. Nie zatrzymuje się na poziomie ochrony środowiska. Jest tego konkretny powód. Mamy długą chrześcijańską tradycję ochrony przyrody, od św. Franciszka czy św. Hildegardy z Bingen aż do, w naszych czasach, Gustave’a Thibona. W tym przypadku przyrodę uważa się za Boże stworzenie i z tego tytułu się ją chroni – ochrona przyrody wpisuje się w wiarę w transcendencję i w humanizm, w którym człowiek zajmuje miejsce centralne.

Mówimy zatem o środowisku, a przyroda nie powinna być ubóstwiana, gdyż boskość znajduje się gdzie indziej. Gdy chrześcijaństwo zostało usunięte, a wraz z nim transcendencja, nieuniknione stało się ponowne pojawienie się sacrum w takiej czy innej formie. Trzeba przypomnieć, iż sakralizacja natury stanowi najbardziej pierwotne i podstawowe religijne oparcie, które pojawia się, jak można to określić, samo z siebie, i w każdej ludzkiej społeczności. choćby jeżeli ochrona środowiska jawi się jako potrzeba pilna i oczywista, to przyroda staje się uświęcona – czyli odłączona od wszystkiego, ustawiona ponad wszystkim, nienaruszalna. Nowa religia ekologiczna jest formą ponowoczesnego panteizmu. Przyroda staje się przedmiotem kultu, mniej lub bardziej oficjalnie ustanowionym. Matka Ziemia staje się rodzajem pogańskiej bogini i to nie tylko u boliwijskich Indian, ale też u Europejczyków. Do tego stopnia, iż papież Franciszek mówi dzisiaj o „naszej matce ziemi”, oczywiście w sensie chrześcijańskim, ale pozostawiając przestrzeń pozwalającą na powiązanie tej wypowiedzi ze współczesnymi wierzeniami. Ludzie nam współcześni bronią w każdej postaci przyrody naruszonej przez człowieka, ale także czule obejmują drzewa. Jesteśmy na etapie, gdy na ogromnej przestrzeni utworzonej po usunięciu chrześcijaństwa nowe wierzenia wahają się i drżą: przede wszystkim panteizm, który przemienia ochronę środowiska w religię.

Dzisiejsi chrześcijanie, przerażeni sytuacją utracenia wpływów, mają tendencję do twierdzenia, iż cała moralność zniknie wraz z monoteizmem. Widać tu niezrozumienie historii. Systemy moralne i religie nie rodzą się razem i to nie religie rodzą systemy moralne, aż do czasów judeochrześcijaństwa. W światach starożytnych, politeistycznych, moralność pochodzi ze społeczeństwa i ma korzenie ogólnoludzkie, pochodzi ze zwyczajów, tradycji. Religia przynależy do innego porządku. Bogowie żądają ofiar i wzbudzają rytuały. Normy moralne wymagają posłuszeństwa. U ludów politeistycznych właśnie państwo jest gwarantem moralności. Niesamowity i nowy spektakl Mojżesza schodzącego z góry z tablicami Prawa: tutaj po raz pierwszy moralność pochodzi od Boga. Żydzi tworzą w ten sposób teokrację, do dzisiaj jeszcze obecną w Izraelu. Wśród chrześcijan, podlegających konieczności oddzielenia dwóch mieczy, Kościół stał się od IV wieku inspiratorem ustawodawstwa i strażnikiem moralności.

Od początku XXI wieku Kościół porzucił swoją rolę strażnika norm moralnych, którą w tej chwili przejęło państwo. Wielość wierzeń w kwestii moralności i religii współistniejących w naszych krajach – dobrze widoczna w zróżnicowanym składzie komisji etycznych – prowadzi z konieczności do zwiększenia roli władzy politycznej. Ta zaś, reprezentowana przez elity, które posiadają wiedzę i potrafią oddziaływać na innych, ponownie staje się strażnikiem moralności, po długim okresie cywilizacji chrześcijańskiej.

Ludzie Zachodu nie chcą kurateli religii, duchownych. Wolą neutralną instancję, jaką jest państwo, elity instytucjonalne czy elity wpływu. To dlatego dzisiaj oficjalnie dominujący nurt sobie rezerwuje prawo obrony moralności, zapobiegania odchyleniom od norm, ostracyzmu wobec osób je przekraczających. Gospodarze programów telewizyjnych są strażnikami, a czasem wprost cerberami powszechnej moralności. Niekoniecznie tę moralność tworzą, bo pochodzi ona z wielu źródeł, ale nad nią czuwają; są tymi, którzy pilnują jej realizacji. Odgrywają rolę, która jeszcze pół wieku temu była rolą biskupów.

Współcześni ludzie Zachodu przyłączający się do duchowości czy religii wschodnich, takich jak buddyzm, nie przyjmują ich moralności, ale jedynie ich duchowość (którą utożsamiają często z rozwojem osobistym). Ich moralność pochodzi od państwa, jak u starożytnych pogan, gdzie bogowie wymagali obrzędów i ofiar, ale gdzie tylko państwo wymagało sprawiedliwości. Religia ekologii także wymaga obrzędów i ofiar – sortowanie odpadów, monitoring śladu węglowego, troska o planetę – jesteśmy przesyceni tymi informacjami. Jednak nasze elity, ludzie u sterów rządów lub cieszący się wpływem, dyktują moralność, przedkładają odpowiednie projekty ustaw i wykluczają tematy nieodpowiednie.

„To Tylko Teoria” istnieje i może się rozwijać dzięki wsparciu Patronów oraz Patronek na portalu Patronite. Pięć lub dziesięć złotych nie jest wysoką kwotą, ale gdy pochodzi od wielu osób, staje się realnym patronatem bloga. Zapraszam do dołączania do grona moich Patronów.

Idź do oryginalnego materiału