Marne szanse na powtórzenie triumfu z 2021 r. ma Julia Ducournau. Natomiast nowy film Carli Simón jest świadectwem twórczej konsekwencji, ale i zwrotu w kierunku nowej poetyki.
78. Festiwal w Cannes powoli dobiega końca. W sobotni wieczór poznamy zwycięzców, a stawkę konkursową uzupełni jeszcze tylko kilka tytułów. Do walki o Złotą Palmę dołączyli giganci współczesnego kina: bracia Dardenne, Kelly Reichardt i Joachim Trier. Nic więc nie jest przesądzone, zwłaszcza, iż tegoroczny konkurs główny nie rozpieszcza poziomem. Co wybierze jury pod wodzą Juliette Binoche? Artystyczne ryzyko czy bezpieczeństwo? Uznanego twórcę, a może kogoś nieoczywistego?
Ciało i krew
Marne szanse na powtórzenie sukcesu z 2021 r. ma Julia Ducournau, która wtedy rozbiła bank „Titane”. Chwilę przed startem festiwalu media pisały, iż jej nowy film „Alpha” ledwie dostał się do konkursu, bo mocno podzielił canneńskich selekcjonerów. Teraz wiemy dlaczego. Francuska reżyserka stała się nową ikoną body horroru i kina feministycznego, co oznacza, iż krytycy i publiczność oczekują od niej fajerwerków.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram
Niestety opowieść o tytułowej dziewczynie zawodzi na każdym polu. Dziwi choćby słabość scenariusza przypominającego garść rozsypanych idei, a nie konkretną gęstą historię. 13-letnia Alpha budzi się z krwawiącym tatuażem po nocnej imprezie. W kraju panoszy się groźna epidemia zmieniająca ludzkie ciała w skamieliny i jej matka-lekarka podejrzewa zakażenie. Do rodziny wraca też niespodziewanie narkoman Amin – wuj, którego Alpha ledwie pamięta.
Ducournau próbuje skleić ulubiony temat rozpadu i metamorfozy ciała z wątkiem zarazy, porysowanym rodzinnym portretem, a choćby wizją nieuchronnej katastrofy. Nawiązuję oczywiście do pandemii koronawirusa, wprowadza kontekst śmiercionośnej fali AIDS. Od pierwszych scen czujemy jednak wątłą konstrukcję całości i widzimy jej estetyczne niedopracowanie.
„Alpha” bywa wtórnym dramatem o prześladowanej nastolatce, nieznośnie patetycznym obrazem uzależnienia i toksycznej miłości albo za mało sugestywną wizją wszechobecnej entropii. Nieważne, czy odwiedzamy przepełniony szpital, mieszkanie bohaterek czy szkolne korytarze – wszystko wygląda szaro, mętnie oraz apokaliptycznie. Autorka potyka się choćby wtedy, gdy inscenizuje niekomfortowy cielesny spektakl.

Simón mistrzowsko rozpisuje zbiorowe sceny, nazywa emocje młodych ludzi i chwyta przebłyski codziennego piękna
Wojciech Tutaj
Po seansie nasza wyobraźnia i zmysły nie pracują na wyższych obrotach, bo gros scen ani nie szokuje, ani nie przesuwa żadnych granic. Brakuje też przestrzeni na rozwinięcie relacji Alphy z Aminem, którzy znajdą wreszcie wspólny język. Ta wolta wypada mało wiarygodnie, tak jak sekwencje szkolne rażące banalnymi obserwacjami.
Słowa uznania należą się głównie aktorom, którzy dzielnie walczą z tekstem. Tahar Rahim („Prorok”) przeszedł imponującą fizyczną transformację, by pokazać destrukcyjny wpływ narkotyków na organizm Amina. Golshifteh Farahani („Paterson”) umiejętnie akcentuje wątpliwości matki, która z jednej strony chce chronić córkę, a z drugiej okazać bratu resztki empatii. Świeżym obiecującym nazwiskiem jest Melissa Boros, dzięki której traktujemy postać Alphy z ciut mniejszą obojętnością.
Podróż do przeszłości
Francuski film otrzymał miażdżące recenzje, zupełnie inne emocje wzbudza zaś „Romeria”. Trzeci pełny metraż w dorobku Carli Simón jest świadectwem jej twórczej konsekwencji, ale i zwrotu w kierunku nowej poetyki.
Przypomnę, iż hiszpańska reżyserka zgarnęła Złotego Niedźwiedzia za „Alcarras” w 2022 r. i nie przybyła do Cannes jako anonimowa artystka. Publiczność przywitała ją owacją na stojąco, doceniając serię dotychczasowych osiągnięć. Sam tytuł oznacza pielgrzymkę, a historia ma częściowo duchowy wymiar. 18-letnia Marina rusza na galicyjskie wybrzeże, by zmienić zapis w jednym dokumencie z pomocą długo niewidzianych dziadków. Bohaterka nie zna swoich biologicznych rodziców, ale w trakcie kilkudniowej podróży zbliży się do skomplikowanej prawdy o ich przeszłości. Simón snuje refleksję nad wkraczaniem w dorosłość, budowaniem własnej tożsamości oraz niejednoznacznym statusem rodziny. Znów mistrzowsko rozpisuje zbiorowe sceny, nazywa emocje młodych ludzi i chwyta przebłyski codziennego piękna.

- Katarzyna Mąka-Malatyńska
Agnieszka Holland
OUTLET
Novum stanowi wyjście poza realizm, które następuje nagle, służąc za puentę dla wytrwałych starań Marceli. Dziewczyna stopniowo układa sobie obraz dawnych lat ze skrawków matczynych nagrań, cudzych wspomnień, sugestii i anegdot. Na końcu ma jednak własną fantazję i wrażliwość, które mogą pomóc ożywić zmarłych rodziców. Młoda kobieta uczy się jednocześnie niezależności i marzy o kręceniu filmów – analogia do biografii reżyserki jest czytelna.
„Romeria” to kolejny osobisty film Simón po „Lecie 1993”, w którym także pojawiał się wątek śmierci jej rodziców na AIDS. Fragmentami zahaczamy tu o tak mroczne narkotyczne rejony, iż można się zastanawiać, kto stoi za kamerą. Ostatecznie nie chodzi o idealizowanie przeszłości, tylko odzyskiwanie jej pełnych kształtów i barw. Zarówno chwil miłosnej beztroski i wyzwolenia ze społecznych ram, jak i ciężaru uzależnienia czy odrzucenia przez bliskich.
W ciekawej pozycji zostaje też ustawiona Marina. Większość rodziny przyjmuje ją ciepło, ale przez cały czas wydaje się obcym elementem, przybyszką z daleka. Zadaje niewygodne pytania, drąży, robi, co chce. Jest odbiciem swojej matki? Kimś zupełnie innym? – zastanawiają się ciotki, wujkowie i dziadkowie z nadmorskiego Vigo.
Simón po cichu analizuje znaczenie więzów krwi w budowaniu realnej wspólnoty. Komplikuje obraz rodziny jako gwaranta wzajemnej opieki, współczucia i bezpieczeństwa. Obnaża jej hierarchiczną strukturę podtrzymywaną przez najstarszych członków. Pokazuje mechanizmy wykluczenia zbuntowanych jednostek. Daleko stąd do „Alcarras”, choć i tam rolnicza rodzina wkraczała w fazę kryzysu. „Romeria” niesie w sobie jednak więcej melancholii wynikającej z prywatnych doświadczeń reżyserki. Delikatnie rozczarowuje tylko punkt dojścia tej historii, jakby urwanej, niedopisanej. Oczywiście symboliczna pielgrzymka Mariny dopiero się zaczyna, ale widz czuje niedosyt, wolałby dłużej pobyć z bohaterami.
Canneński konkurs znowu sprezentował nam więc skrajne różne doświadczenia. Ponurego świata z „Alphy” nie chcielibyśmy dalej eksplorować, tymczasem po fabularnych zatokach „Romerii” płyniemy z coraz większą przyjemnością. Ducournau i Simón sytuują się oczywiście na dwóch biegunach kina, ale kilka tropów zaskakująco łączy ich autorskie narracje.
Bez względu na medialną recepcję i ewentualne nagrody, warto czekać na oba tytuły, bo francuska i hiszpańska reżyserka wpisały się już wyraźnie w pejzaż europejskiego arthouse’u. Jestem spokojny o ich przyszłe wybory i wiem, iż jeszcze nieraz zagoszczą na Lazurowym Wybrzeżu.
Przeczytaj też: Cannes 2025: Między Ameryką a Niemcami