Aby dobrze zrozumieć prawdę Ewangelii, musimy wzbudzić w sobie poczucie solidarności z co najmniej jedną osobą, która jest całkiem odmienna od nas.
Fragment książki „Prostota. Sztuka odpuszczania”, tłum. Arkadiusz Korolik, Wydawnictwo WAM, Kraków 2025. Tytuł i śródtytuły od Więź.pl.
Do 24 marca włącznie, przy zakupie rocznej prenumeraty kwartalnika „Więź”, książkę Richarda Rohra otrzymacie w prezencie – więcej o promocji TUTAJ.
Naszym największym wrogiem nie jest ból, ale lęk przed bólem. Jezus przyszedł, aby nauczyć nas mądrości. Przyniósł przesłanie, które uwalnia nas zarówno od kłamstw tego świata, jak i od kłamstw zamieszkałych w nas samych. Słowa Ewangelii tworzą alternatywną świadomość, solidny grunt, na którym możemy pewnie stanąć, nie opierając się na żadnym porządku społecznym ani choćby na mitologii.
Jezus nazwał tę nową podstawę królestwem Bożym i dodał, iż jest ono obecne już na tym świecie, choć nigdy nie będzie obecne w pełni. To oznacza, iż musimy wrócić do punktu, w którym zaczęliśmy: do wiary. Rozumiemy teraz, dlaczego Jezus pyta: „Czy Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?” (Łk 18,8).

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram
O wiele częściej stajemy po stronie systemów tego świata i w systemach pokładamy ufność; rzadziej wybieramy miejsce, gdzie istnieje tylko światło i ciemność, gdzie możemy być tylko solą, zaczynem i światłem padającym na górę. Nie jesteśmy pewni, czy naprawdę mamy rację. To oznacza, iż stajemy gdzieś na uboczu, w miejscu tajemniczym, w którym więcej jest ciemności niż światła: „Czy Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?”. Tego nie jestem pewien.
Bóg nie jest miły, Bóg nie jest wujkiem
Jezus nigdy nie obiecywał nam bezpieczeństwa na tym świecie, a mimo to dajemy się nabrać każdemu systemowi politycznemu, który obiecuje nam szybki i łatwy do zdobycia spokój. Nie chcemy żyć w poczuciu niepewności, w poczuciu głębokiego, wewnętrznego ubóstwa, gdzie możliwe jest prawdziwe wzrastanie w mądrości. Wolimy chodzić do bezpiecznej szkoły dla zwycięzców, niż uczyć się w szkole dla ofiar.
Mam wrażenie, iż to właśnie dlatego liczba chrześcijan na świecie nieustannie spada. Na gruncie społecznym można znaleźć coraz mniej powodów, aby pozostać chrześcijaninem. Przez stulecia kościoły scalały i umacniały systemy państwowe. Często trudno było nam dojść do miejsca, które nie byłoby zależne od władców, dyktatorów czy królów. To taka niepewna sytuacja. Bez światła Chrystusa, bez wiary w obecność Boga nikt z nas nie miałby ochoty tam pójść: „Czy Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?”. Pomimo wszystko piękne jest to, iż wciąż możemy głosić te słowa w Kościele i jesteśmy gotowi słuchać takiej szalonej prawdy. To pokazuje, iż Kościół jest przez cały czas miejscem nadziei i iż wciąż możemy głosić „głupstwo nauki krzyża”[i].
Pewien żydowski nauczyciel powiedział kiedyś: „Bóg nie jest miły. Bóg nie jest wujkiem. Bóg jest trzęsieniem ziemi”. Stworzyliśmy sobie „burżuazyjną” wersję chrześcijaństwa, które z kolei „wyprodukowało” miłego Boga. Chcemy, aby Jezus zapewnił nam poczucie bezpieczeństwa, chcemy czuć się pszenicą, a nie chwastem. Ale Bóg nie jest miły. Bóg nie jest wujkiem. Bóg jest trzęsieniem ziemi. W pewnym sensie Ewangelia krzyżuje nasze plany i skłania do umieszczenia życia na całkiem nowej podstawie.
Zawsze wydawało się nam, iż jesteśmy w stanie uzasadnić nasze życie rozumowo, przy pomocy Ewangelii. Jednak drogi prowadzącej do nowego życia nigdy nie odnajdziemy w głowie; musimy zacząć żyć, żeby móc myśleć w nowy sposób. Musimy najpierw działać i mieć odwagę przekroczyć próg, za którym żyje się inaczej. Dopiero wtedy, na nowo, możemy zacząć zadawać trudne pytania. Pierwszeństwo należy się działaniu i decyzji.
Jestem przekonany, iż aby dobrze zrozumieć prawdę Ewangelii, musimy wzbudzić w sobie poczucie solidarności z co najmniej jedną osobą, która jest całkiem odmienna od nas. Oznacza to przekroczenie granicy i przejście na drugą stronę. jeżeli obawiasz się jakiejś rasy, narodowości czy religii, najlepsza rzecz, jaką możesz zrobić, to wyjść im naprzeciw. jeżeli jakaś grupa ludzi budzi twój lęk, musisz się z nimi złączyć, wytrzymać przez chwilę i nauczyć się patrzeć na rzeczywistość z ich punktu widzenia.

Jezus nie nakazywał nam, abyśmy „mieli rację”, ale byśmy „kochali się wzajemnie”. Drogi prowadzącej do nowego życia nigdy nie odnajdziemy w głowie; musimy zacząć żyć, żeby móc myśleć w nowy sposób
Richard Rohr
Dlatego właśnie Jezus nakazuje nam kochać nieprzyjaciół. To jedyny sposób, aby zrozumieć cały kontekst. To jedyny sposób, aby pokochać drugą stronę naszej własnej duszy. Ale powtarzam: nie próbuj robić tego przy pomocy rozumu; po prostu zacznij działać. jeżeli to zrobisz, zrozumiesz, o co mi chodzi. Tego problemu nie da się rozwiązać w głowie, ale w trzewiach, w całym ciele (włącznie z głową, ale nie od niej masz zacząć).
Właśnie to mam na myśli, kiedy mówię o ryzyku i skoku w nieznane w akcie bezgranicznej wiary. To bardzo franciszkańskie podejście do życia. Święty Bonawentura i bł. Duns Szkot dawali pierwszeństwo miłości przed wiedzą, kierując się prawdopodobnie szaleńczym skokiem Franciszka w otchłań życia. Najpierw dokonujesz poświęcenia, a dopiero potem zaczynasz rozumieć, nigdy odwrotnie. W przeciwnym razie wpadniesz w pułapkę rozumu i znajdziesz wiele powodów, które nie pozwolą ci się poświęcić, w rezultacie czego nigdy nie wykonasz tego skoku.
Najpierw muszę zacząć działać, a dopiero potem zrozumiem. To oznacza, iż zrozumiem całym sobą. Wtedy będę wiedział to, co wiem. Ale tak naprawdę nie będę wiedział, dlaczego wiem. Nie będę również w stanie udowodnić ci, dlaczego coś wiem; to tajemnicza mądrość wiary. Takiej mądrości nauczyć się można tylko, będąc w drodze.
Takiej lekcji nikt ci nie udzieli – ani papież, ani żaden biblijny autorytet; tą drogą musisz pójść sam. To właśnie oznacza „wyższość działania”. Nie ustawaj w szukaniu gdzieś głęboko w duszy miejsca, w którym mieszka pełnia i mądrość i do którego wszyscy musimy dojść. Nie lękaj się! Lęk rodzi się z potrzeby kontroli, a tej nigdy nie mamy.
Przymus posiadania racji
Jezus nie nakazywał nam, abyśmy „mieli rację”, ale byśmy „kochali się wzajemnie”. Oczywiście nie ma nic złego w tym, żeby mieć rację w jakiejś kwestii. Problem zaczyna się wtedy, gdy stajemy wobec wewnętrznego przymusu bycia tymi, którzy mają zawsze rację. Ci, którzy zbyt mocno zaangażują się w jakąś sprawę, muszą nieustannie bronić własnego wizerunku. Dokładnie tacy ludzie zabili Jezusa. To trwający od wieków schemat: moralne uzasadnienie przymusu posiadania racji i władzy zabiło Jezusa!
Musimy w tym miejscu poczynić bardzo delikatne rozróżnienie: naturalnie powinniśmy być posłuszni Bogu, ale nie możemy za wszelką cenę bronić naszego pozytywnego wizerunku (co czasami bardzo przypomina posłuszeństwo). Prawdziwi święci nigdy nie interesowali się własną świętością i nigdy nie uważali się za świętych.
Zgadzam się z praktyczną zasadą, iż nie są świętymi ci, którzy się za takich uważają. Jezus powiedział, iż prędzej wejdą do królestwa niebieskiego prostytutki, poborcy podatkowi i grzesznicy niż ci, którzy zasiadają przed Nim w synagodze. Kiedy uzdrawiał ludzi, zawsze mówił im, iż uzdrowiła ich własna wiara, a nie doktryna, ortodoksja czy dogmaty.
Sam również mam nadzieję, iż działam w sposób adekwatny, to oczywiste, ale nie mogę nieustannie pielęgnować w sobie takiego przekonania. Problem leży dokładnie w potrzebie posiadania racji i w potrzebie myślenia o sobie jako o tym, który ma rację. To problem do rozwiązania dla duszy. Ja sam muszę wykonać tylko to, co do mnie należy, a ocenę pozostawić Bogu. Muszę powstrzymać w sobie nieustanną potrzebę ferowania wyroków, która uniemożliwia uczciwe postrzeganie naszej własnej rzeczywistości.
Musimy nauczyć się rozróżniania pomiędzy ciemnością i światłem, to oczywiste, ale za żadną cenę nie możemy ulec złudzeniu, iż sami nie mamy udziału w ciemności. Ciemność, którą widzimy, jest zawsze częścią nas samych. Nie możemy naiwnie twierdzić, iż taki problem nie istnieje. Właśnie z powodu naiwności często padaliśmy ofiarą sił ciemności i nazywaliśmy je światłem. Ludziom, którzy chcą odgrywać role proroków, mówię, iż najpierw muszą odkryć w sobie to, o co oskarżają innych.
Uszanować promień Prawdy
Wierzę, iż musimy wejść na drogę, na którą wezwał nas Bóg. Musimy przejść ją całą, a ci z nas, którzy spotkali już Jezusa, muszą pozwolić Mu, aby nas na tej drodze poprowadził. Osobiście uważam, iż Jezus w najdoskonalszy sposób reprezentuje serce i naturę Boga. Sobór Watykański II mówi jednak, iż Jezus jest światłem i prawdą, ale inne religie również „odbijają promień owej Prawdy, która oświeca wszystkich ludzi” (Nostra aetate, 3). Ten „promień Prawdy” należy uszanować i przyjąć najlepiej, jak tylko możliwe, a ja wolałbym pozostać bardziej w jego świetle niż w mroku arogancji i dumy.

- Tośka Szewczyk
Nie umarłam. Od krzywdy do wolności
Absolutnie zasadniczą sprawą jest „zejście w głąb” i pozwolenie Bogu, aby doprowadził cię na miejsce kapitulacji, miłości i pokory. Póki tego nie zrobisz, w żaden sposób nie będziesz w stanie zrozumieć i pokochać swojego Boga. Paradoksalny jest fakt, iż kiedy oddajesz się wyłącznie „Jezusowi, który jest twoim osobistym Panem i Zbawicielem” (by użyć współczesnego języka niektórych grup), to tak naprawdę oddajesz się wszystkim! Dzieje się tak, ponieważ On tak czynił. To pozorna sprzeczność, której nigdy nie będą w stanie rozwiązać fundamentaliści.
Osobiście uważam, iż całkowicie rozminęliśmy się z kluczowym przesłaniem Jezusa. Zrobiliśmy z Niego religię, zamiast odpowiedzieć na wezwanie do życia w prostocie i do wyrzeczenia się siły i przemocy, co było konieczne do zreformowania wszystkich religii – i niezbędne do przetrwania ludzkości. Musimy poświęcić nasze życie na budowanie mostów i zapłacenie własnym ciałem za pojednanie (Ef 2,13–18).
Ceną jest to, iż jak każdy most, będziemy zawsze deptani po obu stronach. Ci, którzy niosą pojednanie, najczęściej są „krzyżowani” i „cały świat ich nienawidzi”, ponieważ nie opowiadają się po żadnej ze stron. Zamiast tego budują most z wrażliwości, który przez „prawdziwych wierzących” postrzegany jest zawsze jak rezygnacja.
Jezus jest osobą i jednocześnie procesem. Jest Synem Bożym i jest Drogą. Jest celem, ale również środkiem do jego osiągnięcia, a środek ten jest zawsze drogą krzyża.
W przypadku wszystkich wschodnich nauczycieli ich przesłanie jest tożsame z ich życiem albo życie jest tym samym co przesłanie. Z jakichś powodów wolimy Jezusa „osobowego” jako naszego „totemicznego Boga” i tak naprawdę nie chcemy usłyszeć Jego przesłania, mówiącego o „schodzeniu”. Wiemy oczywiście, iż Jezus zrobił to, aby nas zbawić, ale sami niechętnie godzimy się na to, aby przyjąć to przesłanie jako sposób na życie i drogę do własnego wyzwolenia.
Droga krzyża wygląda jak droga porażki. Można powiedzieć, iż w chrześcijaństwie chodzi o to, jak przegrać, aby wygrać; jak w twórczy sposób zrezygnować; jak wznieść się w górę, kierując się w dół. Musimy bardziej zająć się naśladowaniem Jezusa, o co prosił nas siedemnaście razy, a mniej oddawaniem Mu czci – o co nie prosił nas nigdy.
[i] W oryginale: folly of the cross – patrz 1 Kor 1,18 (przyp. tłum.).miałby ochoty tam pójść: „Czy Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?”.