To najodważniejsza kobieta, jaką znam. Nie płacze na widok rosyjskich dronów bojowych. Nie powinna też płakać, myśląc o pracy w kościelnej instytucji charytatywnej.
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” jesień 2025. W wolnym dostępie można przeczytać jedynie jego fragment. W całości jest otwarty tylko dla prenumeratorów naszego pisma i osób z wykupionym pakietem cyfrowym. Subskrypcję można kupić TUTAJ.
Łączy się ze mną z Kramatorska. To ten sam Kramatorsk, o którym czytałam lata temu w kontekście rosyjskiego ataku bombowego. Zresztą dziś też drony bojowe latają Teresie nad głową. Słyszałam od niej historie o pobycie w Syrii i w Iraku. Jednak to wcale nie te wojny zostawiły w niej najtrwalsze i najboleśniejsze rany.
Nic jej tak nie zniszczyło jak praca w kościelnej instytucji charytatywnej.
*
Dwadzieścia siedem kości,
trzydzieści pięć mięśni,
około dwóch tysięcy komórek nerwowych
w każdej opuszce naszych pięciu palców.
To zupełnie wystarczy,
żeby napisać Mein Kampf
albo Chatkę Puchatka.
Wisława Szymborska, Dłoń
Lubi tę pracę. Wokół niej buduje większość swojego życia. Jest tu już siódmy rok. Właśnie skończył się XX wiek. Nowe stulecie nie jest dziś bynajmniej jedyną nowością. Kadencję kończy właśnie obecny dyrektor i wiadomo już, iż zastąpi go inny ksiądz. Teresa odbiera telefon od znajomej zakonnicy. „Uciekaj, to jest zły człowiek” – słyszy w słuchawce. Zostanie na kolejne dwa lata. Atmosfera w pracy zmienia się diametralnie. Ksiądz dyrektor wchodzi pewnego dnia do gabinetu Teresy, zamyka drzwi na klucz i podchodzi do biurka, patrząc na nią. „Nie minie doba, a panią załatwię” – mówi.
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” jesień 2025 jako felieton z cyklu „Opowieści z przedsionka”.