Tysiące ortodoksyjnych pejsatych i brodatych żydów pogrążonych w głośnej modlitwie. Dynamiczne przechylanie tułowia z przodu w tył. Gwar, podrygi, tańce nastrój na miarę religijnej ekstazy. Czarne ubrania, dziwne, trochę śmieczne kapelusze i nastrój dziwactwa. Całość taka nierzeczywista. To były obrazki, które widziałem w mediach w relacjach z obchodów śmierci cadyka Elimelecha w Leżajsku.
A iż zawsze przyciągały mnie pozytywne dziwactwa to i nie dziwne, iż chciałem pojechać w to miejsce.
Jorcait, czyli rocznica śmierci Elimelecha jest świętem ruchomym, ale generalnie wypada w marcu. To wtedy do Leżajska zjeżdżają tysiące żydów z całego świata. Zdarza się, iż trafia tu 10 tysięcy uczniów Elimelecha! Jest to bowiem, jak sami mówią spełnienie marzeń każdego z nich.
Ale poczekajcie, bo możecie nie wiedzieć kim był człowiek, który stanowi inspirację dla tylu ludzi na świecie.
Elimelech Weissblum urodził się w Tykocinie w roku 1717 i zmarł w Leżajsku w roku 1787. Był wybitnym przedstawicielem przedstawicielem chasydyzmu i stał się pierwszym cadykiem w historii judaizmu.
Ale poczekajcie, bo możecie nie wiedzieć, czym był chasydyzm, istotny ruch w historii religii mojżeszowej.
Chasydyzm jest ruchem religijnym powstałym w XVIII wieku. Przyjmuje się, iż jego twórcą był rabi Israel Ben Eliezer zwany Baal Szem Tow (Pan Dobrego Imienia). (…) Głosił zwalczanie zła nie złem, ale dobrem, które należy dostrzec jako cechę pewnego rodzaju boskości i następnie sprowadzenia go ku dobru. W myśl tego każdy mógł liczyć na oczyszczenie i nagrodę, gdyż człowiek (a w zasadzie jego dusza) jest złączony z Bogiem miłością (hebr. dewekut – przylgnięcie, zespolenie się). (portal misyjne.pl)
W roku swej śmierci Elimelech stworzył fundamentalne dla chasydyzmu dzieło pt. “Łagodność Elimelecha”. Cadyk, czyli przywódca religijny był kimś w rodzaju przewodnika duchowego oraz wzorem do naśladowania. Elimelech miał w sobie cząstkę duszy Mojżesza. Podkreślał znaczenie euforii odnajdywanej w modlitwie i cieszenie się każdą chwilą.
Był takim leżajskim doktorem Dolittle, bo jak mówi tradycja rozmawiał ze zwierzętami, ale znał również inne sztuczki: zmieniał boże wyroki, leczył ze śmiertelnych chorób.
Nie dziwne więc, iż świat obiegły wieści o niezwykłym Elimelechu, a kolejki ustawiały się do niego praktycznie codziennie.
Ludzie chcieli wszystkiego. Pieniędzy, zdrowia, pary w lędźwiach. Prosili o śmierć i długie życie.
Kiedy zmarł kolejki nie ustały, a wierni zostawiali kwitki (kwitełech) z prośbami pozostawianymi w miejscu jego spoczynku.
I w takie właśnie miejsce trafiłem. Co prawda nie był to marzec, ale kilka miesięcy później, gdy jesień nieśmiało ogłaszała swoje panowanie.
Leżajsk jest miasteczkiem sennym. Chciałoby się rzec, iż nic tu się nie dzieje, a ludzie żyją powoli, swoim trybem. I chyba obok żydowskiej rzeczywistości, która tak bardzo wpłynęła na jedną z najstarszych religii świata.
Przypomniałem sobie tubylców, którzy mówili mi, iż na lotnisku Jasionka lądowało kilkadziesiąt samolotów, z których wychodzą brodaci żydzi w chałatach. Jedna z pań opowiada, jak to luksusowe mercedesy i maybachy lądowały “po pas” w błocie, bo ich kierowcy byli tak zapatrzeni w nawigację, która potrafiła wyprowadzić zamiast do Leżajska w pole. I wyobraźcie sobie tych taplających się po pas w błocie chasydów wściekłych na kierowców. A przecież powinni czerpać euforia z życia
Gdyby nie gps za cholerę bym tu nie trafił. Jakby lokalsów nie interesowało to miejsce, ta historia, ten marketingowy potencjał.
Nie ma tu parkingu chyba, iż za taki przyjmiemy drogę dojazdową do kirkutu, czyli cmentarza, na którym znajduje się ohel Elimelecha.
Czym jest ohel – spytacie. Jest to grobowiec i jego celem jest nie tylko ochrona znajdującego się tam grobu, ale zapewnienie dobrych warunków dla modlących się tam wiernych.
Wstęp na cmentarz jest płatny, ale jeżeli zdecydowanie otworzycie furtkę, wejdziecie tu za darmo. A może po prostu jesienna plucha sprawiła, iż nikt nie pilnuje tego miejsca.
I takie jest wrażenie po pobycie w tym miejscu. Niedopilnowane. A może po prostu zapuszczone.
Sam kirkut jest niewielki i dominuje na nim postawiony na szczycie ohel Elimelecha. Na drzewie ktoś zamontował systemem gospodarczym, czyli na odpierdol lampy. Całość jest zapuszczona, jakby nikomu nie zależało na jakimkolwiek porządku w tym miejscu. Jedna z macew stoi oparta obok pustej beczki (na śmieci?).
No dobrze, ale co z samym ohelem? Udało mi się wejść do niego. Wewnątrz panował mrok. Ciemność niewyraźnie rozświetlały płomienie świec.
W 2018 roku doszło tu do pożaru. Od płomienia setek świeczek zapłonęły plastikowe kwiaty powodujące spalenie niemal całego grobowca.
Mam mieszane uczucia po wizycie w tym miejscu. Z jednej strony rozumiem, iż to miejsce kultu religijnego nie turystycznego.
Z drugiej strony nie chciałbym by miejsce, w którym spoczywa istotny dla przeszłości mojego narodu człowiek było miejscem zapuszczonym, niechlujnym i byle jakim. No nie może tak być.
Jeśli już jesteście w okolicy możecie tu przyjechać, ale nie miejcie żadnych oczekiwań, bo rozczarujecie się. Magia tego miejsca nie polega w żaden sposób na jego wyglądzie.
Jest nim historia Elimelecha oraz jego rola w historii światowego judaizmu.
Tylko tyle i aż tyle.